Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po zjedzeniu posiłku na mieście Tomura nie miał więcej nieoczekiwanych planów, dlatego ku uciesze Dabiego wrócili do domu. Oczywiście nie oznaczało to wolności i możliwości leniuchowania, ale w rezydencji, gdzie Tomura był pochłonięty swoimi sprawami, na tyle, że brunet nawet go nie widział, czuł się zdecydowanie swobodniej.

Najpierw Kurogiri oprowadził go po całym domu, pokazując wszystkie najważniejsze pomieszczenia. Udało im się nawet zwiedzić zapierający dech w piersiach ogród z basenem na tyłach budynku, którego chcąc nie chcąc Dabi nie zauważył wczorajszej nocy, kiedy tu przyjechał. Na koniec zwiedzania poznał kilka innych osób pracujących dla Shigarakiego, dzięki czemu dowiedział się, że kobieta, która została zraniona rano, ma się dobrze, a takie wybuchy złości szefa są zupełnie normalne.

— Podsumowując, kiedy Tomura jest w rezydencji, masz wolne, chyba że on sobie czegoś zażyczy. Jeśli Tomura opuszcza dom, my idziemy razem z nim. To wszystko — oznajmił Kurogiri, zatrzymując się przed drzwiami do pokoju Dabiego.

— Zdarzyło się kiedyś, żeby ten dzieciak ci coś zrobił? — zapytał brunet, nie zważając na to czy nie jest przypadkiem niegrzeczny. Kurogiri uśmiechnął się łagodnie, chcąc w ten sposób podkreślić szczerość swoich słów i uspokoić nowego domownika. Wiedział, że scena z rana mogła skutecznie zburzyć reputację Tomury w czyichś oczach.

— Nie, jeśli będziesz trzymać się zasad nic ci nie grozi — odparł zgodnie z prawdą.

— Długo tutaj pracujesz?

— Służyłem jeszcze ojcu Shigarakiego. Pamiętam czasy kiedy Tomura, jako małe dziecko przybył do domu, opiekowałem się nim, więc minęło już trochę czasu. Wiem, co mówię, Dabi, Tomura wydaje się okropnym człowiekiem, ale to nie prawda. Trafiłeś w dobre ręce, wbrew pozorom będziesz tutaj bezpieczny. Shigaraki nie pozwoli, żeby ktoś zrobił krzywdę komuś z jego ludzi — wytłumaczył Kurogiri.

— Nikomu poza sobą — mruknął niemrawo Dabi, robiąc przy tym lekko krzywą minę. Może Tomura pomógł mu na strzelnicy, nie robiąc nikomu żadnej krzywdy, ale mimo to miał mieszane uczucia co do tego dzieciaka i nie do końca podobał mu się fakt, że ma od teraz mieszkać z nim i spełniać jego zachcianki.

— Po prostu trzymaj się zasad i wypełniaj polecenia, a wszystko będzie dobrze. Masz wolne do końca dnia, zadomów się tutaj. Jutro zapewne znowu odwiedzimy strzelnicę, staw się rano o 8 w holu. Nie spóźnij się — powiedział Kurogiri, po czym uśmiechnął się lekko ostatni raz i ruszył w swoją stronę.

Brunet burknął coś pod nosem i wszedł do swojego pokoju. Faktem było to, że pomieszczenie było naprawdę ładne. Najlepsze, w jakim do tej pory przyszło mu mieszkać. Dzięki dużemu oknu na ścianie naprzeciwko wejścia do środka wpadały promienie słońca, przyjemnie oświetlając wnętrze. Na prawo, przy ścianie stało duże łóżko z miękkim materacem, który Dabi już miał okazję przetestować i spokojnie mógł powiedzieć, że nie spał jeszcze na czymś tak wygodnym. Z kolei na lewo miał małą, ale własną łazienkę z wielkim lustrem, a przy ścianach stała szafa i komoda wykonana z jasnego drewna, w których miał nowe czyste ubrania, niestety w głównej mierze same garnitury.

Życie nauczyło Dabiego już wielu rzeczy, więc nie mógł nie doceniać luksusów, jakie tutaj miał. Wszystko łącznie z codzienną pracą wydawało się wręcz jak z bajki dla kogoś takiego jak on. Z jednej strony czymś zbyt pięknym, aby mogło być prawdziwe, czymś zbyt podobnym do normalnego spokojnego życia. Ponadto przepełniała go masa sprzecznych uczuć, zaczynając na odrazie czy też strachu na myśl, że naprawdę musiałby strzelić do drugiego człowieka czy też złości i zazdrości o Tomurę i to jak wygląda jego życie. A złączając to wszystko w całość, powstawała mieszanka wybuchowa...

***

Jako że zeszłej nocy Dabi ledwo zmrużył oczy, postanowił wykorzystać resztę wolnego dnia, żeby trochę odpocząć, a kiedy udało już mu się zasnąć, obudził się dopiero przed północą.

Pierwszym jego przemyśleniem po tej kilkugodzinnej drzemce był fakt, że na gwałt potrzebuje budzika, bo bez niego życie w domu gdzie punktualność była tak ważna, mogłoby być niemożliwe, a przynajmniej nie życie w jednym kawałku. A drugą rzeczą, o której pomyślał, czy która raczej sama przyszła mu do głowy to potrzeba zapalenia papierosa.

Wciąż lekko zaspany zgramolił się z łóżka, przy czym o mało nie wywrócił się przez leżącą na ziemi marynarkę z krawatem, których pozbył się praktycznie od razu po przejściu progu pokoju. Co jak co, ale nie prędko przyzwyczai się do tak formalnego i niewygodnego stroju.

Zapalił lampkę nocną, bo działanie po omacku było trochę trudne w miejscu, którego się jeszcze nie zna, a następnie podniósł (jak się okazało już pogniecione) ubrania i przeklinając w myślach, zaczął macać kieszenie marynarki w poszukiwaniu paczki papierosów, którą dostał od Kurogiriego. W końcu ją znalazłszy, rzucił ciuchy na łóżko, bo i tak wyglądały już, jakby zostały wyjęte ze śmietnika, a następnie wyszedł z pokoju, pamiętając o słowach Kurogiriego, aby nie palić w środku, bo uruchomią się czujniki dymu.

Na szczęście znalazł drogę na balkon bez większych komplikacji i uznał, że chodzenie po uśpionym domu jest z jednej strony bardzo przyjemne, bo nie musi natykać się na zestresowaną służbę na każdym kroku, a z drugiej trochę straszne, bo w tym wielkim gmachu można by było kręcić sceny do horrorów. Do dzisiaj pamiętał jeden z nich, który oglądał za dzieciaka i szczerze mówiąc, wolałby sobie tego nie przypominać, akurat w tym momencie.

Z zadowoleniem dostrzegł na końcu korytarza światło księżyca wpadające przez ogromne szyby, ale coś jeszcze przykuło jego uwagę. Zimne powietrze wlewające się do środka przez otwarte drzwi balkonowe. Brunet zwolnił, nie do końca wiedząc, o co chodzi i kiedy skapnął się, było już za późno, żeby się wycofać.

— Zbłąkana owieczka? — Shigaraki opierał się o szklaną, podświetlaną barierkę i w pierwszym momencie Dabi miał nadzieję, że może mówi do kogoś w ogrodzie, a on sam zdołałby jeszcze uciec, ale jego marzenie zostało rozwiane od razu po tym, jak zatrzymał się, żeby wykonać radykalny odwrót. — Nie musisz uciekać, nie gryzę — dodał Tomura i teraz odwrócił się w stronę bruneta, który zaklął w myślach i po chwili również wyszedł na balkon.

— Dzieci nie powinny już spać? — zapytał, stając w bezpiecznej odległości od niebiesko-włosego i samemu oparł się o balustradę. Wziął głęboki oddech, przyjemnie zimne powietrze pobudzało jego wciąż zaspany po drzemce organizm.

— Nie wydaje mi się, żebym był dużo młodszy od ciebie — mruknął Tomura.

— Dziwne, bo zachowujesz się całkiem jak dzieciak w okresie dojrzewania.

Minęła chwila ciszy, podczas której obaj wpatrywali się w piękny duży ogród idealnie widoczny z tej wysokości.

— Wiem, co możesz sobie myśleć, ale nie popieram handlu żywym towarem. Nie zabrałem cię, żeby cię dręczyć — powiedział w pewnym momencie Shigaraki, naciągając rękawy (i tak już przydużej bluzy z kapturem) całkowicie na zziębnięte dłonie. Potem spojrzał na Dabiego, a ten czując na sobie jego wzrok, również odwrócił się do niższego.

— Dobry samarytanin na aukcji niewolników? Wziąłeś mnie z litości? — zapytał, marszcząc lekko brwi, tak jakby chciał sprowokować zaskoczonego tym pytaniem Tomurę.

— Nie! — odpowiedział prawie od razu, ale tak naprawdę aż do teraz nie zastanawiał się, dlaczego tak właściwie zdecydował się kupić niewolnika, skoro nie popiera takich działań, a nawet czuł obrzydzenie do ludzi, którzy tam chadzają. Westchnął ciężko i odwrócił głowę, chcąc uciec od przenikliwego spojrzenia niebieskich oczu. — Może trochę — poprawił się po chwili namysłu i nie musiał długo czekać na odpowiedź Dabiego w postaci pogardliwego prychnięcia. W końcu nikt nie chce, żeby się nad nim litowano, prawda?

Kolejna chwila ciszy, jaka między nimi powstała, została zaburzona przez klnącego pod nosem Dabiego z papierosem w ręku, bezskutecznie próbującego wymanifestować zapalniczkę w kieszeni spodni. Shigaraki obserwował przez chwilę jego szamotaninę, zanim nie postanowił się zlitować i nie wyłowił swojej z głębokiej kieszeni bluzy.

— Ognia? — zapytał.

— Bachory nie powinny palić, bo nie urosną — burknął Dabi, wkładając sobie papierosa między zęby i nachylając się, aby Tomura (który puścił tę kąśliwą uwagę mimo uszu) mógł podpalić jego koniec.

— Jak tam trafiłeś? — Dabi nie musiał dopytywać, żeby wiedzieć, że Shigarakiemu chodzi o aukcję oraz fakt bycia naznaczonym jako niewolnik. Zaciągnął się smakiem używki, a potem powoli wypuścił dym i patrzył, jak jego obłoczki leniwie znikają w zimnym powietrzu.

— Czy jeśli nie odpowiem, zostanę wypchnięty z balkonu? — rzucił wymijająco. Nie miał przekonania czy jest gotowy, żeby opowiedzieć komuś swoją historię, a już szczególnie kompletnie obcej osobie. Chociaż czasem powierzenie swoich trosk komuś obcemu jest znacznie łatwiejsze.

— Dobra rozumiem. Nie chcesz, nie mów — odparł od razu Tomura, ponownie odwracając głowę w kierunku ogrodu i chowając dłonie głęboko w kieszeniach bluzy. Między nimi po raz kolejny zapadła cisza, jednak tym razem pełna napięcia. Dabi czuł, że Shigaraki chce coś powiedzieć. Ba, ten nawet otwierał kilka razy usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Minęło kilka długich minut, zanim niebiesko-włosemu udało się pozbierać myśli i zamienić je w słowa. — Chyba nietrudno się domyślić, że to wszystko nie jest tak naprawdę moje. Mój... tata jest nadzianym gościem. Tak właściwie to nie jest moim biologicznym ojcem, w świetle prawa nie jestem nawet adoptowany.

— Przygarnął cię z ulicy? — zapytał Dabi, wypuszczając kolejny obłok dymu, a potem odwrócił się do Tomury, zaciekawiony tym, co ten surowy i brutalny chłopak może mu chcieć powiedzieć.

— Ta. Można powiedzieć, że kiedyś uciekłem z domu. Teraz wiem, że miałem ogromne szczęście, bo znalazł mnie on, zabrał ze sobą i wychował jak własne dziecko. Gdyby nie to zapewne sam wylądowałbym jako towar na sprzedaż — dokończył cicho, uparcie wpatrując się w gwiazdy na niebie, zamiast w swojego rozmówcę. Dabi nieśmiało otaksował wzrokiem chłopaka. Shigaraki nie musiał nic więcej mówić, brunet sam doskonale wiedział, co kryło się za niewypowiedzianymi na głos słowami. Gdyby Tomura trafił do niewoli, nie pozostawiało wątpliwości, że na pewno zgarnąłby go jakiś dom publiczny za sporą sumkę pieniędzy albo jakiś stary oblech lubiący drobnych chłopców.

I może rzeczywiście niebiesko-włosym kierowała po części litość, kiedy uznał, że chce kupić Dabiego, ale na pewno nie zrobił tego z żadnego przymusu. Oczami wyobraźni widział siebie na tej cholernej scenie i może zabrzmi to absurdalnie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, ale Tomura chciał na swój sposób pomóc Dabiemu.

Brunet nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu. Trafił do naprawdę pokręconego człowieka, ale może to wcale nie tak źle. Może Tomura wcale nie był taki zimny i nieczuły, jak mogłoby się wdawać na pierwszy rzut oka. Wyższy zaciągnął się jeszcze raz papierosem i zatrzymał chwilę dym w płucach, zanim bardzo powoli go wypuścił.

— Rodzina mnie sprzedała, bo uznała, że woli pieniądze. Nie wiem, może na ich miejscu postąpiłbym tak samo — mruknął, przeczesując dłonią ciemne włosy. — Żałujesz, że mnie kupiłeś? — zapytał po chwili namysłu, wpatrując się przenikliwie z niższego.

— Nie. Ja nie żałuję swoich decyzji — odparł stanowczo, posyłając starszemu lekki uśmiech. Chciał wierzyć w te słowa z takim uporem, z jakim je wypowiedział, ale na razie nie potrafił się przekonać.

Całą poprzednią noc dręczyły go wyrzuty sumienia, że dał pieniądze tym brudnym ludziom, że poparł ten interes, że jest taki sam, jak ci wszyscy, których nienawidzi, a z drugiej strony, gdyby nie on, nie wiadomo co by się stało z Dabim, gdzie by teraz był? I na końcu majaczyło się jedno kluczowe pytanie, czy sam chciałby być kupiony przez kogoś takiego jak on?

Tomurę przeszły dreszcze kiedy delikatny poryw zimnego wiatru musnął mu skórę na karku i uniósł do góry kilka pasm włosów.

— Wygląda na to, że ci zimno. Lepiej wracaj do środka — powiedział Dabi, który wciąż bacznie obserwował swojego szefa. Niższy westchnął ciężko po raz kolejny, po czym odgarnął niesforne włosy z twarzy.

— Wrócę do środka, ale nie dlatego, że się ciebie słucham. Nie jestem małym dzieckiem — burknął do bruneta, który nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem.

— Dzieci nocą są grzeczne jak aniołki, nawet obyło się bez zbędnego pyskowania — zażartował, unosząc do góry jedną brew i zanim się obejrzał papieros, który trzymał w ręku, został mu zabrany i ugaszony o barierkę.

— Masz rację. Aniołki dbają o zdrowie innych. Dobranoc. — Tomura uśmiechnął się zwycięsko i na powrót ładując ręce do obszernych kieszeni beżowej bluzy, zaczął się cofać do drzwi. Tak naprawdę nie miał ochoty już wracać i z wielką przyjemnością podroczyłby się jeszcze z Dabim, ale stał już na tym balkonie dobre pół godziny i naprawdę zmarzł. Zawsze wietrzył tak umysł, kiedy nie mógł zasnąć lub musiał ochłonąć po koszmarach.

— Ta, dobrych snów. Obyś jutro rano miał równie dobry humor co teraz — rzucił Dabi, na co Shigaraki tylko wzruszył ramionami.

— Jeśli nie zezłościsz mnie pokracznie zawiązanym krawatem z samego rana to dzień mógłby być naprawdę piękny — odparł, a następnie złapał dłonią klamkę, jednak, zanim wszedł do środka, dodał jeszcze: — Kurogiri pojedzie z tobą na strzelnicę. Nie spóźnij się.

— A ty?

— Jeśli mam mieć dobry dzień, obawiam się, że nie będę w stanie oglądać twoich okropnych strzałów. Powodzenia. Nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi —  dodał niebiesko-włosy, po czym wszedł do domu, a chwilę później zniknął Dabiemu z oczu w mroku korytarza. Naprawdę dziwny człowiek.
_________________________________________

Obiecałam, że będzie rozdział, więc jest. Jeśli nie mówiłam to znaczna część tego ff jest już napisana, dlatego im szybciej wstawię tym chyba lepiej, co nie?

Powodzenia wszystkim w szkole (bo nie będzie okazji, żeby to powiedzieć przy następnym rozdziale), jakoś musimy wytrwać do majówki!

Standardowo ślicznie proszę o gwiazdeczkę ;)

Do usłyszenia w środę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro