♔ IV ♔

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdy jest przekonany, że jego śmierć będzie końcem świata. Nie wierzy, że będzie to koniec tylko i wyłącznie jego świata.

Janusz Leon Wiśniewski

♔♔♔♔Kuro♔♔♔♔     

Spojrzałem w lustro by zobaczyć jak po tygodniowym braku snu wyglądam. Myślałem, że będę wyglądać strasznie, a tu proszę. Czarne włosy ułożone w artystycznym nieładzie opadały mi na czoło, zasłaniając tym samym jedno z moich czarnych oczu.  Pod lewym okiem natomiast widniał symbol lecącego nietoperza.  

  — Zawsze mogło być gorzej —  powiedziałem sam do siebie, poprawiając czarny płaszcz i sięgając po czarny kapelusz z tego samego koloru piórem. 

Wyszedłem z komnaty i kierowałem się do głównej sali. Oczywiście po drodze musiałem słuchać lizusów i innych wkurwiających ludzi. Wnętrze mojego pałacu ozdobione było skromnie i elegancko. Wszędzie przeważały czarne kolory lub gdzie, nie gdzie odcienie szarego. Przy suficie zawieszone były starodawne żyrandole przy których latały nietoperze. W całym zamku jest sporo tych stworzeń. Przynajmniej jako jedyne mnie nie wkurwiają, a fakt, że aktualnie prowadzę otwartą wojnę z białym mnie nie pociesza. Westchnąłem przecierając twarz i wszedłem do sali tronowej. Poddani jak zawszę mi się ukłonili i tak dalej. Zaczynam powoli rozumieć dlaczego Silv nie założył własnego królestwa. Same z nim problemy, a tu jedzenia brakuje tam białe wojska były widziane i inne tego typu wkurwiające duperele. Zmrużyłem oczy, kiedy nagle rozbłysło białe światło. Gdy w końcu zgasło na moim tronie siedział blondyn ubrany w biały garnitur, a na jego policzku widniało białe słońce.

 — Czego tu chcesz? — warknąłem, będąc gotowym do walki.

— Mój król przysyła pozdrowienia. — Pstryknął palcami, a w całej sali rozbłysło palące światło. 

W samą porę osłoniłem wszystkich znajdujących się w sali, za pomocą ich własnych cieni. Klasnąłem w dłonie, a podani zniknęli pochłonięci przez nie.

— Teraz nikt nam nie przeszkodzi w zabawie.

— To zaproszenie na randkę? —  spytał, unosząc brew.

— Nie kręcą mnie białe pedały. —  Tupnąłem noga, wkładając ręce do kieszeni spodni, a pode mną pojawił się czarny krąg.

— Ranisz mnie, wasza wysokość.  

Ruszył zwinnie w moim kierunku, a jego ręka świeciła na biało. Odskoczyłem w tył używając cienia, a kolumna którą dotknął zmieniła się w pył.

— Niezły czas reakcji, czarny królu. — Uśmiechnął się do mnie jadowicie.

— Po prostu zdychaj — powiedziałem, a cienie ułożyły się w macki, które z zawrotną prędkością zaczęły atakować nieznajomego. 

Ten zwinnie ich unikał. Odskakując w ostatniej chwili lub zmieniając swoją trajektorie lotu. Pedał był szybszy od moich cieni i podskoczył do mnie. Wyprowadził serię ciosów, które blokowałem jedną ręką. Odkopałem go w stronę jednej z kolumn niszcząc ją i spojrzałem na swoją rękę. Była cała spalona. Blondyn wstał z uśmiechem i otrzepał swój garnitur z brudu.

— Czas kończyć tą zabawę — powiedział, rozkładając ręce, a całą salę zalało palące światło.

Było one silniejsze niż ostatnie i zaczęło spopielać salę tronowa.

— Żegnaj, czarny kr... — Nie dokończył, gdyż został rozcięty na pół wzdłuż kręgosłupa.

— Nikt nie będzie niszczyć mi pałacu — powiedziałem do jego trupa, który po chwili zniknął zjedzony przez cienie.

Spojrzałem w stronę miejsca gdzie przed chwilą paliło się białe światło. A tam nie było już nic poza spalonymi gobelinami, kolumnami, stołami i ziemią. Będę musiał to wszystko naprawić.

♔♔♔♔Silv♔♔♔♔

Minęło kilka dni od incydentu w wiosce Aarona. Chłopak przez te dni niewiele się odzywał, prawie w ogóle. W sumie, co ja mu się dziwię? Jednego dnia stracił wszystkich. Rodzinę i przyjaciół, pewnie i swoją miłość. Życie jest ciężkie, śmierć jest łatwa. Jeszcze mi za to podziękuje, że powstrzymałem go od samobójstwa.

— Do terytorium czarnego został tydzień jazdy — powiedziałem, zerkając na niego.

Chłopak nic nie powiedział tylko patrzył się przed siebie z pustym wzrokiem. W tym stanie przypominał mnie sprzed dwudziestu lat. Szybko potrząsnąłem głową, odganiając nachalne wspomnienia. Minęło tyle czasu, a obraz z tamtego dnia ciągle siedział mi w głowie. Głupiec ze mnie, powinienem o tym w końcu zapomnieć, ale nie mogę.

  — Jak będziesz ciągle o tym myślał to osiwiejesz za młodu. —  Spojrzałem na chłopaka, a on nic nie reagował. —  Chcesz osiwieć jak ja? — Usłyszałem ciche parsknięcie. 

  —  Czy ty starasz się mnie pocieszyć? — spytał Aaron.

  — Nie, po prostu zaczynasz mnie wkurwiać patrząc w dal jak picza. Pogódź się z tym i żyj dalej — odpowiedziałem, patrząc na drogę przede mną.

  — Łatwo ci mówić... —  burknął i odwrócił twarz w stronę szyby.

—  Uwierz mi, że mówię to z doświadczenia.

Chłopak wrócił wzrokiem do mnie i uniósł brew. Czekając zapewne na moją odpowiedź.

— Moja moc służy tylko do jednego. Odbierania życia. Dwadzieścia lat temu się przebudziła. Miałem w tedy z dziesięć lat. Nieznana mi siła kazała pójść na środek mojego miasteczka. Nie było ono duże dlatego znałem w nim wszystkich — przerwałem na chwilę biorąc głęboki oddech —   czułem jak coś rozrywa moje ciało od środka, a gdy spojrzałem pod nogi zobaczyłem krew. Wystraszyłem się tego oczywiście jak każde normalne dziecko. Uniosłem wzrok wyżej i zobaczyłem jak z ludzi cieknie krew, a z ich ciał wylatują krzyczące, srebrne obłoki. Leciały do mnie. Czułem wtedy ogromny smutek, ból i gniew. Moje włosy stawały się srebrne z każdym wchłoniętym duchem. Zabiłem wszystkich swoich bliskich, przyjaciół, rodzinę. Nikt nie przeżył, a ja zostałem sam w mieście pełnym krwi i zwłok zamordowanych przeze mnie ludzi.

  —  To straszne... — powiedział Aaron, patrząc na mnie ze współczuciem.

Współczucie, nie potrzebowałem go. Co się stało to się nie odstanie, nie mogłem bez przerwy żyć przeszłością. Próbowałem to sobie wpoić do łba, a mimo to obraz tamtych zdarzeń nawiedza mnie co noc, nie pozwalając zmrużyć powiek. Tak zwany "przyjemny sen" był mi obcy od równo dwudziestu lat. Zawsze, noc w noc śni mi się jeden i ten sam koszmar. Przez to postanowiłem nie sypiać to już piętnaście lat od mojego ostatniego snu.

  — Nie żyj przeszłością, było minęło patrz przed siebie z uniesioną głową i żyj.

— Spróbuję... dzięki Silv...

— Dziękujesz mi? Ja tylko próbuję wpoić ci do tego pustego łba, że jesteś głupim kretynem.

—  I za to ci dziękuje... zaraz... nazwałeś mnie kretynem?!

Zaśmiałem się, gdy Aaron w końcu zaczął zachowywać się normalnie. Nie powiem wolałem go już takim niż wiecznie przybitą pipą. O dziwo jak już się rozgadał to nie mógł się zamknąć. Coś najlepszego zrobił Silv? Uruchomiłeś w nim tryb pierdolonej katarynki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro