♔ VI ♔

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy umierasz, to problem wszystkich, tylko nie twój.


Cecelia Ahern  

♔♔♔♔ Silv ♔♔♔♔ 

Zatrzymaliśmy się w Vanterm mieście znajdującym się na granicy czerwonego królestwa z niebieskim. Aaron poszedł zrobić zakupy i rozejrzeć się za jakąś łodzią, która przewiezie nas przez teren Gorma wprost do królestwa Kuro. Siedziałem w wozie z nogami na kierownicy i drzemałem. Światło odbijało się od srebrnego lakieru samochodu. Czułem wzrok przechodniów, niektórzy byli zaciekawieni inni już myśleli czy nie walnąć mnie czymś ciężkim i nie zwinąć auta by sprzedać je za dobrą sumkę. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i zapaliłem go od kciuka na którym pojawił się srebrny płomyk. Uniosłem wzrok spod kaptura i spojrzałem na czyste niebo. Ćwierkanie ptaków dochodziło z dachów, a niektóre przeleciały nade mną, były kolorowe niczym papugi. Wydmuchałem dym i wyszedłem z auta. Musiałem wyprostować moje martwe nogi. Spojrzałem w zaułek z którego dochodziły dźwięki dopingu, płacz dziecka i odgłosy ciosów. 

  — Pójdziesz to zobaczyć? — Usłyszałem głos Nevan przy swoim uchu, brzmiał słodko jak zawsze. 

— A powinienem? — zapytałem, gasząc papierosa.

— Wiesz jesteś królem powinieneś pomagać  bezbronnym skoro nie masz własnego królestwa.

Spojrzałem w jej srebrne tęczówki, a ona skorzystała z okazji i mnie pocałowała w policzek. Przewróciłem oczami i spojrzałem na jej nowy strój. Tym razem nie była to balowa suknia tylko czarny żakiet i takie same leginsy z czaszką na pasku. Czarne włosy miała spięte w azjatycki kok z srebrną szpilką z czaszką. Włożyłem ręce w kieszenie i ruszyłem w stronę zaułka.

  — Pilnuj auta — powiedziałem nie odwracając się do niej.

— Oczywiście platynko. 

Westchnąłem wchodząc w zaułek i zatrzymałem się przy śmietniku. Zdjąłem kaptur, a jedno z moich oczu zabłysło by zobaczyć wszystko co się tam działo z innej perspektywy. Patrzyłem na scenę z góry. Kilku mężczyzn zacisnęło krąg wkoło innego gościa, który bił na oko dziesięcioletniego chłopca. Dzieciak był wychudzony i brudny, jego ciuchy były podarte, a z głowy leciała krew. Obok szczyla leżał bochenek chleba. Musiał go ukraść i nie zdołał uciec zbyt szybko. Przymknąłem oczy przypominając sobie jak to ja kradłem po ucieczce z zabitego przeze mnie miasta. Nie raz dostałem wtedy po mordzie, ale zawsze zabijałem ich przez przypadek. 

  — To cie oduczy kraść mały śmieciu! — warknął mężczyzna i chciał znowu uderzyć płaczącego dzieciaka. Złapałem go za łokieć, gdy ten się zamachnął. — Spieprzaj — warknął do mnie.

— To ty spieprzaj. — Zacisnąłem mocniej palce wbijając je w jego ciało. Mężczyzna krzyknął, a krew pociekła po mojej dłoni. 

  — Ty chuju! — Drugi rzucił się na mnie z metalową rurką, którą podniósł z ziemi.

Uchyliłem się przed atakiem i kopnąłem go w kolano. Facet zachwiał się i padł na ziemię. W tym czasie trzeci złapał mnie za szyję i uniósł nad ziemią. Miał silny chwyt i pachniał mięsem i krwią, musiał być rzeźnikiem. Pierwszy z mężczyzn wstał trzymając się za krwawiący łokieć.

— Ty pieprzony gnoju — warknął. — Chłopaki pokarzcie mu, że z nami się nie zadziera. 

Wypuściłem powietrze i wyprowadziłem kopnięcie w mostek rzeźnika. Usłyszałem trzask żeber, a gość mnie puścił. Przeskoczyłem nad gościem z rurką i wylądowałem z gracją na ziemi. Zakreśliłem łuk nogą i wyprowadziłem szybkie kopnięcie w szyję jednego z mężczyzn. Charknął on i padł na ziemię. Reszta jego kumpli rzuciła się na mnie. Mocno kopnąłem w ziemię, a wszyscy zostali podrzuceni w górę. Wyprowadziłem kopniak z półobrotu i zdmuchnąłem wszystkich na raz z zaułka.  Odetchnąłem i zaczesałem srebrne włosy, z których spadł w ferworze walki kaptur. Spojrzałem na dzieciaka, który zwijał się w koncie i przyciskał do siebie brudny od błota bochenek. Zapach wilgoci i krwi mieszał się ze sobą tworząc dość nieznośny zapach. Ruszyłem do niego powoli wycierając w chusteczkę palce z krwi. Dzieciak zaczął się cofać przerażony. Zatrzymałem się od niego w odległości mniej więcej metra i kucnąłem.

  — Nie musisz się bać nie zrobię ci krzywdy — powiedziałem nad wyraz łagodnie. Chyba towarzystwo Aarona źle na mnie wpływa i staje się milszy. Niech to chuj strzeli. — Mocno boli? — spytałem i nie uzyskałem odpowiedzi.

Postąpiłem krok, a dzieciak zesztywniał, gdy wyciągnąłem do niego rękę. Położyłem ją na jego głowie, a pod palcami czułem krew oraz miękkie, gęste włosy. Teraz przyjrzałem mu się dokładniej. Czerwono-zielone tęczówki patrzyły na mnie ze strachem. Pod lewym okiem miał wielkiego siniaka, a nos był złamany. Za długie czarno-złote włosy sięgały do jego ramion. Przymknąłem oczy i wysłałem do niego fragment swojej duszy. Dzieciak załkał, a wkoło jego ciała pojawiła się srebrna aura. Rany i krew zniknęła, a szczylek był znowu zdrowy. Młody dotknął swojej twarzy i spojrzał na mnie zszokowany. Rzuciłem mu portfele drabów, które chciały mu złoić skórę.

  — Trzymaj mi się nie przydadzą — powiedziałem i poprawiłem kaptur, po czym ruszyłem w stronę wyjścia z zaułka.  

  — D-dziękuję... — usłyszałem cichy głosik chłopaka.

Opuściłem zaułek i przystanąłem, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Wyjąłem z niej jednego papierosa i zapaliłem o srebrny płomień na palcu. Zaciągnąłem się i chwilę trzymałem dym w płucach po czym dopiero wydmuchałem siwy obłok. Spojrzałem na Aarona opartego o ceglane ściany budynku idącego wzdłuż zaułka.

  — Długo tu stoisz? — spytałem.

— Praktycznie od początku — odpowiedział i podszedł do mnie.— To był wyczyn godny króla.

— Ze mnie taki król jak z Nevan cnotka. 

— Słyszałam!— krzyknęła srebrnooka siedząca w samochodzie i czytająca jakąś gazetę. 

  — Miałaś słyszeć — odparłem i ruszyłem w stronę auta.

— Zostawisz go tak? — zapytał mnie Aaron.

— A co mnie on interesuje? — Odwróciłem się w jego stronę i uniosłem jedną z brwi.

— To tylko dzieciak i pewnie niedługo zginie w zaułku z głodu albo zgwałcony przez jakiegoś starego zboka.

Westchnąłem i uniosłem wzrok ku niebu. Czemu on musi być tak irytujący? Zapytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Zaciągnąłem się ponownie papierosem i rozważyłem wszystkie możliwości i ostatecznie się zgodziłem. Ale miałem warunek, że to on zajmuje się szczeniakiem, a ja nie przykładam do tego ręki. Wsiadłem do samochodu i czekałem, aż Aaron wróci z dzieciakiem. Wyrzuciłem peta na zniszczony asfalt i warknąłem coś pod nosem. Na starość staje się zbyt potulny.

W końcu po tylu miesiącach skończyłem pisać ten rozdział. Nie obiecuje, że w najbliższym czasie pojawi się kolejny, ale mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu został i czeka na przygody Silva i Aarona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro