21. "Na wszystko znajdzie się odpowiedni czas".

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w pokoju, niemal bez ruchu. Miałam wrażenie, że otacza mnie głucha cisza. Przez ostatnie kilka dni nie stało się nic wartego uwagi. Żadnych misji. Żadnych postępów w poszukiwaniach. Żadnych ciekawych spotkań.

Gdy Harry po raz enty wyrzucił mnie ze swojego laboratorium, próbowałam znaleźć inny kontakt w postaci Petera Parkera. Wybrałam się nawet do Midtown High - dokładnie sprawdziłam wszystkie klasy, a nawet zaliczyłam wizytę u dyrektora jako "daleka kuzynka" chłopaka. Po długich naleganiach, narzekaniach i groźbach, że przenocuję tam, jeśli ktoś mi nie powie, gdzie podział się Peter, okazało się, że kilka miesięcy temu opuścił to liceum. Nikt jednak nie był mi w stanie powiedzieć, gdzie udał się dalej na swojej drodze życiowej.

No więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko siedzenie w pokoju i rozmyślanie nie tylko o ścianach w kolorze musztardy bez konserwantów, ale i o pewnej części mnie, którą przez ostatnie dni próbowałam z siebie wydobyć.

- Coraz lepiej ci idzie - oznajmiła kobieta o rudych przeraźliwie rudych, niemal czerwonych włosach, klepiąc mnie po głowie.

Moją twarz rozpromienił szeroki uśmiech.

- Dziękuję, ciociu - powiedziałam, biegnąc za nią i próbując złapać jej poruszające się, jak na lekkim wietrze, kosmyki włosów.

"Miałam wtedy jakieś dziesięć lat" - przypomniałam sobie, a kojący głos cioci wciąż rozbrzmiewał w mojej głowie.

Szkoda, że nie rozstałam się z nią w takiej samej atmosferze. Niestety, życie szesnastolatki nie jest już tak proste, zresztą jak relacje, które z każdym rokiem stają się coraz trudniejsze do zinterpretowania i utrzymania.

Spojrzałam na rozdartą kopertę, leżącą wciąż na stoliku na drugim końcu pokoju. Nadal jej stamtąd nie zabrałam, mimo że od misji z Blizzardem i Hammerheadem minął już niecały tydzień.

Pochyliłam głowę lekko do przodu. Jeszcze parę dni temu skupiałam się na tym przedmiocie. Dziś jednak patrzyłam nie na niego lecz to, na czym tkwił. Spojrzałam nieco spod byka, mrużąc oczy i kierując źrenice w górę. Poczułam, jak napinają się mięśnie w moich dłoniach, a w głowie pojawia się cichy szmer.

Zbyt cichy, by cokolwiek mogło się wydarzyć.

Spróbowałam wysilić się bardziej, tym razem skupiając na wewnętrznym dźwięku, by jakoś go wzmocnić. Efekt okazał się bardziej niż spodziewany, przez co po pokoju rozległ się huk wywołany zderzeniem mojej głowy z ramą łóżka.

"No tak... Na początek przyda się coś mniejszego niż stół..." 

* * *

- Hej Pet. Co tam...

- Ciii. - Uciszyłem przyjaciela, przykładając palec do ust i spoglądając dyskretnie w stronę drzwi sali, pod którą czatowałem przez parę ostatnich minut.

- Podsłuchujesz... Maxa? - wyszeptał z niedowierzaniem, (choć jak na szept, i tak był całkiem głośny, więc gdybym był autorem, dałbym go w cudzysłów).

Miles dał dodatkowy wyraz swojemu zdziwieniu, wybałuszając na mnie oczy. Odruchowo chciałem zaprzeczyć, wykonując obiema rękami gest, jakbym chciał się obronić. Prawda jednak była taka, że rzeczywiście mogłem tak dosłownie przez chwilkę podpatrywać naszego dyrektora w jego prywatnym gabinecie... Ale powody były słuszne. To się liczy, tak?

Nie miałem czasu odpowiedzieć sobie na to pytanie, a już tym bardziej wysłuchać dalszych rozważań Milesa, bo drzwi sali zaczęły niebezpiecznie drżeć, co oznaczało, że ktoś zaraz wyjdzie ze środka i nas przyłapie! Odruchowo pociągnąłem przyjaciela, żebyśmy mogli się ukryć, zanim rzeczywiście tak się stanie.

Po chwili obaj zobaczyliśmy, jak przez korytarz przechodzi trochę przygarbiony, jakby zamyślony, Max Modell. W tym wypadku cieszę się, że nie spoglądał w górę, bo nie mam pojęcia jak byśmy wytłumaczyli to, że obaj siedzimy do góry nogami na suficie, i to akurat nad jego gabinetem.

Gdy "zagrożenie" minęło, zeskoczyliśmy z powrotem na podłogę - ja prawie bezgłośnie, a Miles... trochę mniej. No dobra, szczerze mówiąc, to prawie rozpłaszczył się przy tym na wypolerowanej powierzchni (czystość przede wszystkim), ale nic dziwnego. W końcu swoje moce odkrył całkiem niedawno, więc musiał się jeszcze sporo nauczyć.

- To co, powiesz mi wreszcie, dlaczego to robimy, czy znów mam puścić listę twoich znienawidzonych kawałków, żebyś mi odpowiedział? - spytał, stojąc już stabilnie.

- Co? Przecież ja nie mam żadnych znienawidzonych kawałków - odparowałem.

- Miałbyś, gdybyś czasem słuchał muzyki. Ale spokojnie, jeszcze to nadrobimy.

* * *

Zacisnęłam kciuki i i wyrzuciłam obie dłonie do góry.

- Jest! - krzyknęłam zaraz po tym, jak żółta teczka z plaskiem dotknęła sufitu, a potem z powrotem opadła na stół. 

Godziny wolnego czasu, które zwykle przeznaczałam na bezowocne poszukiwania, wreszcie się na coś przydały. Co prawda z misją nadal pozostawałam "w plecy", ale nie tylko wokół niej kręci się życie.

- Za co by zabrać się teraz...? - mruknęłam z uśmiechem sama do siebie, rozglądając się po pokoju.

- Poćwiczysz ze mną, kuzynie? - spytałam niewysokiego mężczyznę, z zafascynowaniem przyglądając się jego dziwnym malunkom na twarzy. 

Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego większość naszej rodziny posiada cechy, które na pierwszy rzut oka odróżniają nas od zwyczajnych ludzi. 

- Na wszystko znajdzie się odpowiedni czas - odrzekł, odwracając się do mnie plecami. 

Niestety nie był to wtedy taki czas.

"A czy teraz jest czas...?" - westchnęłam, zastanawiając się, jak dużego kalibru moce powinnam odpalić, a przynajmniej spróbować to zrobić.

Odrzuciłam jednak tę natarczywą myśl, postanawiając odciąć się od niewygodnych nauk i zasad, których uczono mnie przez te wszystkie lata.

"Sama zdecyduję, czy to jest odpowiedni czas" - uzgodniłam ze sobą, starając się przywołać w swojej głowie tajemniczy dźwięk.

* * *

- Więc do Horizon jedzie... coś - podsumował Miles niezbyt naukowo, co trochę spłycało cały temat. - I chcesz to śledzić, chociaż nie wiesz, co to jest. Stary, wiesz, że to może być wszystko? Jakieś krzesło czy tam... kosz na śmieci.

Westchnąłem w duchu, trochę żałując, że nie zostałem z tą sprawą sam. Wtedy nie musiałbym się nikomu tłumaczyć ze swoich przeczuć.

- I Max rozmawiałby z kimś przez zaszyfrowaną linię o zwykłym koszu na śmieci? - podkreśliłem, czym wkopałem się w kolejny grób.

- Chwila... Skąd wiesz, że to była zaszyfrowana linia?

- Miles! - przerwałem mu, zanim zdążył zasypać mnie kolejnymi domysłami, przez które wyszedłbym na jakiegoś fanatyka, a nie bohatera czy naukowca. - Sam powiedziałeś, że to może być wszystko. Piszesz się na tę misję, czy nie? 

Te słowa widocznie do niego trafiły, bo po chwili namysłu skinął głową i na potwierdzenie przybił ze mną żółwika.

- Jestem z tobą stary.

- Dzięki. W najgorszym wypadku dowiemy się, że Horizon dba o odpowiednią ilość koszy na śmieci -zażartowałem, odwzajemniając jego uśmiech.

* * *

Marszczyłam czoło, a obraz rozmazywał mi się przed oczami. Mimo to wysiliłam się jeszcze mocniej, czując, jak ból głowy narasta. 

Od chwili, kiedy znalazłam się tu po raz pierwszy, tyle razy próbowałam to zrobić - tyle razy chciałam użyć swoich mocy. Ale z niewiadomego powodu umilkły, aż do tej pory.

Cichy szmer, który z początku łaskotał mój mózg, był teraz o wiele głośniejszy. Nie zdawałam sobie sprawy, że w tej chwili zagłusza wszystkie inne dźwięki - czy to klikanie kontaktu, brzęczenie irytującej muchy, czy skrzypienie otwieranych drzwi. No właśnie, skoro już o nich mowa... Tak bardzo skupiłam się na tym, by się nie rozproszyć, że dopiero w ostatniej chwili zauważyłam, jak drzwi do pokoju otwarły się, a w nich stanęła jakaś postać.

Od razu kiedy to do mnie dotarło, upuściłam wazon, a ten rozbił się tuż pod stopami... (Musiałam kilka razy zamrugać, żeby wzrok wyostrzył mi się na tyle, by rozpoznać postać. A czyją?) 

Adriana Toomesa.

Jestem ciekawa, jak wyglądało to z jego perspektywy. Czy domyślił się, że biedny, wzorzysty, zapewne nienaturalnie drogi wazonik spadł mu "z sufitu"? A może pomyślał, że po prostu rzuciłam nim w jego stronę, bo wszedł do pokoju bez pukania?

Nie dowiedziałam się która z opcji była prawdziwa, bo mężczyzna, prócz pełnego kłującego oburzenia  i pogardy spojrzenia, nie rzucił nic więcej w tej sprawie.

- Masz szczęście. Albo nie. - Wzdrygnęłam się na te słowa, ale oszołomienie minęło, gdy zrozumiałam, że dotyczyły wyciągniętej przez niego teczki. (Znowu żółtej).

Skoczyłam jak oparzona, czym prędzej chwytając papier i rozrywając opakowanie, by przejrzeć jego zawartość.

- Co tym razem? - rzuciłam, siłując się z klejem, który trzymał teczkę w szczelnym zamknięciu.

Nie wiem, dlaczego liczyłam na odpowiedź z jego strony.

- Chyba masz wszystko, czego ci trzeba, więc nie będę się wdawał w zbędne tłumaczenia - stwierdził tylko, odwracając się do mnie plecami.

- Twierdzisz, że nie potrzebuję ciebie czy twoich tłumaczeń? - mruknęłam pod nosem, jednak zbyt głośno, jak na niezbyt wielką odległość, która nas dzieliła.

Gdy na kilka sekund przeszyło mnie jego spojrzenie, byłam niemal pewna, że myśli teraz tylko o tym, jak wyrzucić mnie przez okno, albo przyprawić o utratę słuchu dzięki swojemu sonicznemu krzykowi. 

Wzruszyłam ramionami i zamknęłam drzwi, zahaczając przy tym o szczątki wazonu. Szybko przeleciałam wzrokiem po znikomej ilości tekstu, który zawierała kartka wyjęta przeze mnie z koperty. Na dole tkwił wyraźny dopisek: "12.10.2017 o 21:33".

To oznaczało tylko jedno. Mam dwa dni, żeby tym razem dobrze przygotować się do misji.

No dobra, bałam się, że rozdział wyjdzie na 700 słów, a tu dwa razy tyle.

Jeśli zastanawiacie się, dlaczego padł tu akurat 2017 rok, to kierowałam się rokiem wydania kreskówki. 

Podsumowując, mieliśmy w tym rozdziale trochę o rodzinie głównej bohaterki. Ktoś się domyśla, kim są wspomniane postacie? Podpowiem, że są prawdziwe, to znaczy jeśli chodzi o uniwersum Marvela.

No i nie byłabym sobą, gdybym nie wyposażyła postaci w jakieś moce. Może tylko trochę za późno poruszyłam ich temat, ale jak już wspomniałam w opisie, to książka pisana pod wpływem chwili, także no...

W następnym rozdziale będzie więcej akcji, taki spojler ; )

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro