5. "Ktoś obecny, żeby ich powstrzymać?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oprócz tego, że Jameson'owi niezbyt spodobała się informacja o tym, że chciałabym wynagrodzenia za swoją robotę, to poszło nawet gładko.

- Nie będę płacił jakiemuś szczeniakowi! - wrzasnął oburzony.

Szkoda, że jego praca jest naprawdę grubo odpłatna.

"Czego ty człowieku chcesz od szczeniaków? Pająki złe, szczeniaki złe... To chyba jakaś zwierzęco-fobia" - pomyślałam wtedy, ale usprawiedliwiłam się innym faktem.

- Spokojnie, mogę zamieszkać tutaj. Ale nie ręczę za to, co się stanie, kiedy do bióra wparuje Betty Brand, albo Eddie Brock, a na fotelu zobaczy zamaskowaną siedemnastolatkę, która skorzysta z momentu, w którym zachce się panu do toalety.

No dobra, może trochę przesadziłam. I wcale nie mam siedemnastu lat, ale jakoś tak mi się na szybko powiedziało.

A teraz zamiast podsiadać wygodny fotel redaktora naczelnego, czatuję na pierwszym lepszym dachu na, cóż... sami wiecie kogo.

Jak zwykle okazało się, że za szybko coś robię, a kiedy później przemyślę wszystkie "za" i "przeciw", jest już za późno, żeby cokolwiek zmienić.
A oczywiście więcej jest tych "przeciw", bo bo jak by żyć inaczej?

"Co ja sobie myślałam?"

Chciało mi się aż krzyczeć z mojej głupoty.

"Nowy Jork jest tak duży, że istnieje szansa jeden do miliona na znalezienie gdzieś tutaj Spider-man'a".

Przypomniał mi się pewien filmik, na którym jedna z youtuberek sarkastycznie oceniała swoje zachowanie.

"I do tego nie masz transportu. Genialnie to przemyślałaś".

Chyba właśnie mi się to udzieliło.

Prawdą było jednak, że nie miałam żadnego sposobu na szybkie przemieszczanie się, ani prawa jazdy.

Z drugiej strony, ktoś już uczył mnie jazdy na motorze. Z autem szło mi nieco gorzej, ale gdyby spróbować się podszkolić w praktyce...

Niestety nie miałam przy sobie ani dwukołowego śmigacza, ani ciężkiego klamota na czterech, a kradzież nie wchodziła w grę.

Wzdrygnęłam się delikatnie, gdy zorientowałam się, że zaczynam przysypiać.

"Dobra, ogarnij się. Masz znaleźć Spider-man'a, no to go znajdziesz. Sama się w to wrobiłaś!"

- I teraz tego żałuję - mruknęłam.

Jedyne, co przy sobie miałam, to maskę, która zasłaniała mi dolną część twarzy, czarne getry, bluzę i gumkę do włosów.

Co można zrobić z takim wyposarzeniem?

Prawie krzyknęłam, gdy niedaleko rozległ się alarm brzmiący podobnie do szkolnego dzwonka kończącego przerwę.

"Czyli dzieje się coś złego".

W końcu koniec przerwy, to zawsze zły znak.

Mimo że niejedna osoba zatkałaby uszy przy tym drażniącym dźwięku, ja postanowiłam dostać się do jego źródła.

Nie było to bardzo skomplikowane. Wozy stojące przed budynkiem, którego szyldem okazały się wielkie, podświetlone na żółto litery "BANK", same podpowiadały na co mam zwrócić uwagę.

"Ktoś obecny, żeby ich powstrzymać?" - zapytałam w myślach, patrząc jak jeden z oprychów wychodzi z budynku i ładuje do wozu wypchany "czymś" worek.

No chyba, że to dyrektor banku tak hucznie odbiera swoją wypłatę i do tego zaprosił kolegów.

- Stać! - nakazał policjant, którego głos rozniósł się po całej ulicy.

A może mnie się tak wydawało, bo siedziałam w odpowiednim miejscu?

- A może zamiast tego damy gazu? - zarechorał jeden z rabusiów.

Potem ktoś zaczął się krztusić, a zakładając po młodym głosie, był to niestety policjant.

"No dalej. Kto ich powstrzyma?"

W środku targnęło mną poczucie winy, bo wiedziałam, że mogłabym to być ja. Spider-man nie może być przecież we wszystkich miejscach naraz.

- Dobra chłopaki. Zabierajcie resztę i się zwijamy. - Usłyszałam ten sam głos, co wcześniej.

Moje sumienie wołało, że zemści się, jeżeli zaraz nie ruszę się z tego dachu, ale coś nie pozwalało mi tam iść.

"Sama sobie nie poradzę".

- Dobra, odpalajcie wóz! - padło kolejne polecenie.

"Przecież nie mam grać tu za bohatera, tylko go znaleźć."

- Ray! Mówiłem ci 'odpalaj wóz'! - Przywódca nie był zadowolony z braku posłuchu swojej ekipy.

Na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech, kiedy zrozumiałam powód tego obrotu spraw.

- Sorki, ale nie nazywam się Ray, tylko Spider-man.

Z samochodu wysiadł nie kto inny, jak Pajęczak we własnej osobie, a szefunio tego całego gangu musiał mieć teraz bezcenną minę.

- To ty? - Niedowierzał. - Brać go!

Zacisnęłam pięści, gdy na dole rozległy się strzały. Nie lubiłam typowej broni, którą posługiwali się przestępcy. Była ona jednym z powodów mojego strachu przed dołączeniem do walki.

Oberwałam już nieraz strzałem energii z blastera, prądem, a nawet sprężonym powietrzem, ale to nie było jak...

"Sęp?"

Uśmiechnęłam się ponownie, słysząc jak ktoś ląduje na przeciwległym dachu. Przez chwilę światła rozjaśniające nowojorską noc odbiły się od jego zielono-pomarańczowego kostiumu.

Czego on mógł tutaj chcieć? Czemu nie przyłączył się do tych przestępców na dole? Podobno w grupie raźniej.

"Ale dzięki temu, że nadal tam siedzi, może będę mogła jakoś się zrekompensować."

Tym razem żaden wewnętrzny głos nie powstrzymywał mnie przed podjęciem decyzji. Od razu wstałam, pilnując tego, by pozostać w miarę niezauważoną.

Miałam tylko mały problem z sercem, które stanęło, kiedy usłyszałam wystrzał gdzieś niedaleko siebie. Ale poza tym poszło jak po roztopionym maśle.

Dlaczego roztopionym?

Wiecie, nie mam pojęcia...

I jak tam oceniacie wewnętrzne rozterki głównej bohaterki?

I czy na tamtym dachu rzeczywiście spotka Sępa, a może kogoś zupełnie innego?
Jak myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro