8. "Ah tak, ludzie przecież nie śmieją się przy napadzie."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Głupi Norman Osborn. Głupi Sęp i głupia ja, która oczywiście musiała się popisać wpadnięciem do tego budynku" - wzdychałam w myślach, czołgając się przez szyb wentylacyjny z zaciśniętymi zębami.

Chyba nie myśleliście, że skoczę tak po prostu w dół? Mam już dosyć latania, jak na jeden dzień. No...

Jedną noc tak w zasadzie.

W pewnej chwili zatrzymałam się. W mojej głowie ugrzęzła pewna myśl.

"Nad czym tu się w ogóle zastanawiać? Przecież to jest... on jest zły! Wiem, że nieładnie tak myśleć o ludziach, ale..."

Przełknęłam ślinę, spoglądając w górę. Wszystko tu było dokładnie takie samo.

"...to raczej niestety prawda" - dokończyłam z trudem.

Zawsze starałam się wierzyć, że ludzie chcą dobrze - chociażby podświadomie. Ale wiem, że ten człowiek robi źle, żeby osiągnąć złe rzeczy.

To, że może mi coś zagwarantować, nie znaczy, że nie może niczego odebrać...

"Aaahh! Przecież i tak masz już umowę z Jamesonem! Koniec i kropka. Wracasz do niego! Co ja właśnie pomyślałam?"

Gdyby nie fakt, że jestem idiotką, zaczęłabym się o siebie zdrowo martwić.
Ale ważniejszą rzeczą było to, że miałam przecież przynieść mu jakiegoś wielkiego newsa, który rozwaliłby mu czachę, media i tak dalej...

A co do tej pory zrobiłam? Chyba nie wystarczy mu wiadomość, że Pająka potencjalnie śledził Sęp.
Coś się za dużo zrobiło tych zwierząt...

Ruszyłam ponownie do przodu.
Dosyć rzadko bywam w wentylacjach, więc martwiłam się czy nie słychać mnie poza nimi.

Dopiero chwilę później uświadomiłam sobie, że taki bogacz jak Norman Osborn mógł zamontować sobie tutaj system bezpieczeństwa, a nawet system bezpieczeństwa ochroniający tamten system bezpieczeństwa!

"Jeśli któryś z nich się uruchomi, to złapię się za głowę, bo na więcej u siebie nie liczę".

Mimo wizji niezbyt bezpiecznej przyszłości czołgałam się dalej, bo niby co innego miałam zrobić? Dziurę w szybie nad jakimś niewinnym uczniem, albo zdecydowanie winnym naukowcem zła?

Nim naszły mnie inne paranoiczne, albo co najmniej nieoptymistyczne myśli, skupiłam się na dźwięku, a raczej głosie, który zatrzymał mnie w miejscu na jakieś osiem sekund.

- Nie, stwierdził, że nic się nie stało. Chyba znowu woli mnie w coś nie mieszać - mówił do telefonu nastolatek, który znajdował się niemal pode mną.

A raczej pod kratką wentylacyjną, przy której znalazłam się w - jak się okazuje - całkiem odpowiedniej chwili.

"Szkoda tylko, że nie słychać towarzysza z telefonu".

- Jeszcze trochę popracuję. Do jutra Pet. - Chłopak chyba się rozłączył.

Mimo smutku i zmęczenia, które biło od niego na kilometr, na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

"Pet" - dobrze pamiętałam to imię, tak samo, jak głos, który je wypowiedział.

Zrobiło mi się trochę smutno na myśl, że Harry - bo tak z tego co pamiętam nazywa się syn Normana Osborna - jest tam całkiem sam.
A przynajmniej myśli, że tak jest, bo biorąc pod uwagę moją pozycję, czyli jakieś dwa metry nad stołem, na którym grzebał sobie to... coś...

"Co on tam ma?" - ludzka ciekawość dała o sobie znać i na szczęście wyparła smętne myśli napływające do mojej głowy.

Wiecie co wspólnego mają ze sobą szachy i gry na konsolę?

Nie, nie chodzi tylko o to, że w oba nie umiem dobrze grać!

Można tam zastosować taktykę "na odciągnięcie"!
Ale w tym wypadku nie była ona bardzo trudna do przeprowadzenia. Wystarczył tylko jeden jedyny ruch...

- Co to...? - Harry urwał w pół zdania, odwracając się za siebie i dzięki temu dostrzegając, że kratka od wentylacji postanowiła się wybrać na mały spacerek.

Nie, żeby ktoś jej w tym pomógł...

Gdy chłopak schylił się, żeby sprawdzić, co mogło być nie tak z latającym sprzętem, musiałam od razu ruszyć do akcji.
Nie miałam nawet czasu na myślenie w stylu 'Kratka dobra, kratka fajna. Wszystko, tylko nie patrz na mnie...'

Choć tak naprawdę nie mam pojęcia, co w zasadzie chcę tym osiągnąć, to... nie ma już odwrotu.

Chyba, że ten jego w moją stronę.

Wiecie jak to jest widzieć bezcenną minę miliardera, który patrzy się na was, jakby zobaczył - bo ja wiem - jakiegoś dziwoląga, który wygląda, jakby przed chwilą przytulał się do rozbitej szyby?

Ja też nie, bo akurat nie patrzyłam w jego stronę.
Słyszałam za to jego głos i w pełni mi on wystarczył, żeby nastroić się do "przedstawienia".

- C-co ty tu... Kim jesteś?

Niby niczego nieświadoma odwróciłam się najspokojniej w świecie w jego stronę, dopiero teraz przypominając sobie, że rzeczywiście nie wyglądam w tej chwili normalnie.

- Co to jest? - Przybrałam dosyć dziecinny głos, i ignorując jego pytanie, wskazałam na rozbabraną na stole metalową kulkę, przypominającą mini-model Gwiazdy Śmierci w połowie wybuchu.

- To? - Mówiąc to, był chyba jeszcze dość skołowany.
Niestety nie dał się robić w konia zbyt długo.

A przynajmniej myślał, że tak właśnie będzie.

- Po co ci ta informacja? I jak tutaj weszłaś? - rzucane pytania, jak i ton chłopaka zaczęły przypominać pewnego rodzaju przesłuchanie.

Nie zrobiłam sobie jednak wiele z jego postępującej stanowczości.

Wzruszyłam ramionami i w mgnieniu oka znalazłam się tuż za jego plecami.

- Człowieku, to jest napad! - Omal nie wybuchnęłam śmiechem, wymyślając następny tekst. - A ty się jeszcze pytasz?

Harry nie wziął mnie na poważnie. Cóż... trudno się dziwić.

Szkoda, że nie wyglądał na choć trochę rozbawionego...

"Ah tak, ludzie przecież nie śmieją się przy napadzie. Bynajmniej ci okradani".

No cóż, jak zaczęłam, to będę to ciągnąć dalej.

- Wiesz... Nie zobaczyłbyś złodzieja nawet, gdyby usiadł ci na biórku - westchnęłam, podchodząc kilka kroków bliżej wspomnianego przedmiotu.

Zanim zdążyłam go choćby dotknąć, czarnowłosy zagrodził mi drogę ręką, po czym wziął głośniejszy oddech, mając zamiar coś powiedzieć.

Okazało się jednak, że jestem szybsza.

- Cześć, miło mi poznać. - Potrząsnęłam gwałtownie jego dłonią, którą ten raptownie wyrwał.

"Kurczę, myślałam, że będzie w lepszym humorze. Dzisiaj rano wydawał się jeszcze całkiem..."

- Słuchaj, nie wiem co to za akcja, ale jeśli to nie jest jakiś test mojego ojca, masz natychmiast stąd wyjść!

Zamarłam w bezruchu z szeroko otwartymi oczami, i ustami, które tym razem były zamknięte.

Moje ciało zawsze tak reagowało, kiedy krzyczał ktoś, kto według moich danych nie powinien.

Skoczyłam w bok, gdy drzwi pomieszczenia otwarły się, a do środka wszedł nie kto inny, jak... gość z ochrony wraz z Adrianem Toomes'em?

"No ładnie. A to miała być zwykła próba rozbawienia nowego kolegi..."

Równy 1000 :'D

Niezbyt podoba mi się ten rozdział, i chociaż miał być zabawny, to chyba tak średnio wyszedł.

Jak myślicie, jak potoczy się ta akcja? Czy doczekamy się jednak skoku przez okno z dwudziestego (jak nie wyżej) piętra?

Miło mi będzie, jeśli zostawicie po sobie komentarz :)

Do zobaczenia!

(05.10.20r.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro