9. "Zrób, co chcesz. W końcu to twój dom."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stałam nieruchomo, spoglądając raz po raz z ukosa na ludzi, którzy zupełnie mnie ignorowali.

Harry rozmawiał teraz ze stojącym naprzeciwko Toomes'em. Myślałam, że któryś z nich na mnie spojrzy, chociaż przelotnie.
Ale zamiast nich, robił to ochroniarz.

Ten sam ochroniarz, który związał mnie jakąś energetyczną liną, czy czymś takim.

Wiecie jakie to dziwne uczucie? Bo ja wiem - jakby w każdej chwili miał was prąd kopnąć, ale jeszcze tego nie robi. JESZCZE.
Niezbyt mi się to podobało, ale na wzrok barczystego mężczyzny zareagowałam niczym profesjonalista.

Ignorancją.

- Twój ojciec na pewno chętnie zada jej parę pytań - oznajmił chudy mężczyzna w białym kitlu, wyglądający na niewiele starszego od swojego rozmówcy. - Choć zapewne dla niego to normalna sytuacja. Nie pierwszy raz ktoś próbował okraść tak wielką firmę.

Harry spóścił wzrok.

- Ale ktoś pierwszy raz próbował okraść mnie - mruknął, na co od razu odezwało się moje sumienie.

"To nie tak. Ja bym ci nic nie ukradła..." - próbowałam się wytłumaczyć, ale kto usłyszałby marny szept wypowiedziany w myślach?

- Miałem na myśli, że on... pracuje nad bardzo ważnym projektem - zaczął tłumaczyć się Harry.

Widocznie coś mnie przez tę chwilę mnie ominęło.

- Nie lubi, kiedy mu się przerywa - dodał pospiesznie.

- W takim razie od razu zdzwonimy na policję.

Gdyby nie fakt, że groził mi całkiem niezły wyrok (tylko czy można wsadzić nieletnią?), to zaśmiałabym się głośno na wiadomość, że były Sęp, ten sam, który zapewne niedawno sam opóścił więzienie, chciał zadzwonić po gliny.

No po prostu pomysł pierwsza klasa!

- Ja mogę ją przesłuchać - oświadczył czarnowłosy, co wprawiło mnie w krótkotrwałe zamyślenie.

"O co będzie chciał spytać? Ile mogę mu powiedzieć? Jak zareaguje na wiadomość, że jego ojciec przed chwilą proponował mi pracę? I skąd mi przyszło na myśl, żeby wmawiać mu, że chcę coś ukraść?! Czy ja naprawdę to powiedziałam?"

- Jak sobie chcesz. Tylko bądź ostrożny - powiedział starszy z nich.
W tym czasie ja próbowałam uwolnić się spod energetycznego jarzma, gotowa na to, że ono w każdej chwili może wybuchnąć!

- W końcu jakoś się tu dostała.

"Mam wrażenie, czy trzydziestolatek właśnie rzucił mi niezbyt przychylne spojrzenie?"

- Spokojnie, przecież jestem Osbornem. Poradzę sobie.

Wbrew moim oczekiwaniom sznurów nie dało się tak łatwo zdjąć. W zasadzie, to nie potrafiłam ich nawet rozluźnić, więc w chwili, w której wszyscy pełnoletni osobnicy znaleźli się za drzwiami, zostałam na łasce Harry'ego.

Przez długą chwilę trwała pomìędzy nami bardzo, ale to bardzo niezręczna cisza.

Ja siedziałam na podłodze ze wzrokiem wbitym w jego buty, trwając w oczekiwaniu na pierwsze pytanie, a on... nie mam pojęcia na co czekał.
Może próbował mnie zestresować? Chociaż podobno to patrząc się w czyjeś buty, wywołuje się takie uczucie.

- Jak się tu dostałaś?

Harry nie brzmiał już ani na zdenerwowanego, ani na takiego, co czuje się przy mnie nieswojo.
Czyli duży plus.

- Tu, czyli do Oscorpu, czy tu, że do labu? - dopytałam, besztając się w myślach za ciągle pozostający w lekkim sarkazmie ton.

- Jak ominęłaś strażników? - doprecyzował, choć dla mnie to i tak było mało konkretne.

"Ha ha, to w wentylacjach macie jakichś strażników?"

- Ja... - Naprawdę mocno powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć teraz śmiechem - po prostu weszłam przez... kratę.

Spojrzałam w miejsce, przez które się tutaj dostałam.
Nie wiem kto i kiedy, ani jak tam dosięgnął, ale wszystko było już na swoim miejscu.

"No dobra, niczego nowego się nie dowiedział. Jakie będzie następne pytanie?"

- Dlaczego?

Pomyślałam sobie, że ten gość śledczym nie zostanie.

- Dlaczego włamałaś się akurat do mojego laboratorium? Czego stąd chciałaś, co?

Nie miałam pojęcia, jak mu o tym powiedzieć, ani tym bardziej co zrobić, jeśli jakimś cudem historia dojdzie do mojego pięknego wpadu przez okno.

"Skup się na teraźniejszości".

- Z twojego labo... Eh... - próbowałam przeciągnąć tę chwilę, zastanawiając się czy nie opowiedzieć po prostu wszystkiego od początku.

Pomijając oczywiście szczegóły takie jak podsłuchiwanie jego i Peter'a w kawiarni.

Wyszło jednak na to, że się zestresowałam i nic mądrego z siebie nie wydusiłam.

Siedzieliśmy (a raczej ja siedziałam) w ciszy już po raz drugi.
A może i trzeci?

- Współpracujesz ze Spider-man'em.

- Nie! - zaprzeczyłam głośniej niż bym w rzeczywistości chciała.

Przecież nie miałam powodów do gwałtownego protestowania.
Oprócz tego jednego, że moim zadaniem było śledzenie Pajęczogłowego...

- Więc co tutaj robisz? Zachciało ci się nowego sprzętu?

"Nowego? Ja nie mam nawet starego sprzętu".

Spojrzałam po sobie, a potem wróciłam spojrzeniem do Harry'ego.

- Czepiasz się teraz mojego wyglądu? W moim mieście tak się chodzi... z dziurami w ubraniach. - Próbowałam rozładować napięcie. - Nie każdego stać na nowe ciuchy, więc się przyjęło.

Uśmiechnęłam się, ale moje intencje nie zostały zbyt dobrze przyjęte.

- Więc chodziło ci o pieniądze? - Zdanie znów zabrzmiało bardziej jak zarzut niż jak zwyczajne pytanie.

"Dlaczego ta rozmowa idzie mi gorzej niż wszystkie pozostałe?"

Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. Z tego musiało być jakieś mądre wyjście. Na przykład powiedzenie prawdy.

Wszystko, byleby tylko się jakoś uwolnić z tych głupich wiązek energii!

"Gdzieś tu musi być jakieś urządzenie, które je wytwarza, więc jeśli uda mi się do niego dosięgnąć, to może..."

Harry odsunął się o parę kroków, gdy uwolniłam się, miażdżąc małe ustrojstwo znajdujące się na moich plecach.

- Nie ruszaj się, bo znowu wezwę ochronę! - zagroził.

Na moje szczęście zdążyłam już stanąć na równe nogi, więc mogliśmy porozmawiać, jak ten... równy z równym.
No tak prawie.

- Nie zamierzam.

"Czyli wtedy on wezwał tamtych dwóch!" - olśniło mnie, choć nie wiem czy w obecnej chwili to mi się jakoś przyda.

- Harry... To był wypadek - próbowałam się wytłumaczyć. - Ja... Ja nie chciałam wylądować w Oscorpie. A już na pewno niczego kraść.

Spojrzałam na niego wyczekująco. Chciałam, żeby mi uwierzył i to nie dlatego, że bałam się ludzi z ochrony. Na nich byłam już przygotowana.

Po prostu... Taka była prawda.

- Niby dlaczego miałbym ci wierzyć? - prychnął, nie dając się tak łatwo przekonać.

I słusznie. Nie można wierzyć pierwszym lepszym słowom, które próbuje wcisnąć ci nieznajoma.
Chwila, czy ja się właśnie sama anty-popieram?

- Bo gdybym chciała cię okraść, to już dawno bym to zrobiła.

- Niby jak? - Wyczułam kpinę w jego głosie.

Cóż... Nie pytajcie mnie dlaczego odpowiedź na to pytanie miałam w głowie od samego początku.

- Zrzuciła na ciebie kratę, wzięła, co trzeba i wyskoczyła przez okno.

- Nie przebiłabyś się przez tą szybę. - Jego ton świadczył o tym, że naprawdę był tego pewien.

My jednak wiemy, że prawda wygląda zupełnie inaczej, prawda czytelnicy?

- A chcesz się założyć? - podsunęłam, uśmiechając się lekko, co od razu dało się usłyszeć.

Harry odwrócił się do mnie plecami, co chyba świadczyło o tym, że w jakimś stopniu go przekonałam. W końcu powszechnie wiadomo, że do przeciwnika nie odwraca się plecami, prawda?

A może tutaj jest jakoś inaczej?

- I co, mam teraz nie zadzwonić na policję, bo 'znalazłaś się tutaj przypadkiem'? - zapytał ironicznie, wzdychajac głęboko.

Stanęłam obok niego, przybierając podobną pozę z tą różnicą, że nie patrzyłam jedynie w stół.

- Tak szczerze, to pewnie i tak nie byliby na czas. A tak na poważnie - dodałam, kiedy chłopak nadal zdawał się nie zwracać na mnie uwagi - to zrób, co chcesz. W końcu to twój dom.

Oderwałam ręce od blatu i odwróciłam się, opierając o niego plecami.
Zamknęłam oczy, myśląc nad tym, w co ja się w ogóle...

- A gdzie jest twój?

- Hm? - zdziwiłam się tą nagłą zmianą.

Wyglądało jednak na to, że chłopak właśnie zdał sobie sprawę z zadanego przez siebie pytania i chciał mu zaprzeczyć.

- Daleko - odparłam, nie widząc w tym nic złego. - Bardzo, bardzo daleko.

Zacisnęłam pięść, odganiając od siebie wszystkie złe myśli. To nie był czas na wyciąganie na wierzch wszystkich ckliwych wspomnień.

- Ktoś... cię tu przysłał?

Rozmowa nagle zmieniła ton. Oboje niewiadomo kiedy znaleźliśmy się przed oknem, za którym roztaczał się widok nocnej panoramy Nowego Jorku.

- To zależy gdzie jest to "tu", ale... tak.

W tej chwili uświadomiłam sobie, że ostatnio ciągle ktoś mnie gdzieś posyła, ale i jeszcze jedną rzecz.

- Zgodziłam się.

"Za każdym razem".

Mimo że okno było zamknięte, a szyba zapewne tak szczelna, że nawet bakterie miałyby problem z przeciśnięciem się do tego pokoju, mogłabym obiecać, że usłyszałam lekki powiew wiatru. Wiecie - ten, który często pojawia się w takich momentach na filmach czy innych takich.

Ale co to teraz ma do rzeczy...?

No dobra. Macie tu trochę ukrytej i zawoalowanej historii. Myślę, że za szybko nie wpadniecie na jej całokształt, który właściwie w co najmniej połowie należy do DaughterOfNyks2003

Dzięki wielkie i do następnego!

(02.11.2020)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro