O7 - silmarillion x ever after high

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak dla wyjaśnienia. EAH to taka bajka, gdzie dzieciaki postaci z bajek lądują w szkole i muszą w przyszłości zostać kolejną śnieżką, złą królową, itd. Problem w tym, że pewnego dnia przybywa córka złej królowej, która nie chce mieć złego końca, chce sama napisać swoją historię. Wszystko się sypie, dzieli i jest problem. Polecam, bo chociaż wygląda dziecinnie, to jednak wyszło im wspanialeee! Postacie nie są jakoś przerysowane, każda z nich zmaga się ze swoimi zmartwieniami, których tak na pierwszy rzut oka nie widać.

***

― Dzień dobry, współlokatorze! ― przywitał się Súlimo ubrany w biel, która niesamowicie raziła w oczy. W tle natomiast rozległ się jakiś krzyk i pisk, który każdy zignorował.
― Niezła niespodzianka, a teraz wypad przed okno. Albo ja ciebie wyrzucę ― westchnął, widząc swojego przybranego brata, Melkor. Te drzwi miały prowadzić do jego pokoju, który chciał dzielić z Maironem (inna sprawa, że rudowłosy tego nie chciał, po czasie każdy może się przyzwyczaić), a nie z wkurzającym bratem, który świecił mocniej od słońca w swoich fatałaszkach i włosach.
― Cieszę się, że to dostrzegasz. Mam wspaniałą informację! Od tego dnia mieszkamy razem. Wspaniale, no ni… ― nie dokończył jasnowłosy.
― CO DO TĘGIEJ NĘDZY? SŁUCHAM? ― przerwał syn Bauglira. ― MIAŁEM MIESZKAĆ Z TYM ŚMIESZNYM POMARAŃCZOWYM STWORZENIEM, A NIE Z TOBĄ!
― Poprosiłem dyrektora, a on się zgodził ― wyszczerzył się Valar. ― W końcu jesteśmy rodzeństwem!
― PRZYBRANYM!
― Ale rodzeństwem, więc powinniśmy się wspierać ― wciąż paplał radośnie.

― Nie zgodziłem się na takie zagranie ― warknął, opierając się o ścianę. ― Nikt z was nie pomyślał, aby najpierw zapytać mnie? To nieuprzejme.
― Tak samo ten rudy tego nie chciał. Przyszedł do mnie błagając o zamianę. A skoro jestem dobrym kolegą, to czemu nie? ― odpowiedział poważnie. ― No weź, zobaczysz, jak będzie świetnie! ― dodał już radośniej.
― Pójdę do Eru, aby coś zrobił ― czarnowłosy kopnął w ścianę. ― Jeszcze chyba mogę.
― Raczej nie, bo powiedział, że musi wyjść kupić popcorn na cały rok ― wzruszył ramionami młodszy.
― Jaki dyrektor wychodzi w pierwszy dzień ze szkoły i kupuje popcorn? Co on chce do Bombadila? Czytać opka z wattpada, ficzki z ao trzy oraz readerki z tumblr? ― jęknął Melkor.
― Nie pytałem.
― Twoja wina. Pójdę czatować pod jego pokojem. Może jeszcze wróci. Albo zagadam do jakiegoś nauczyciela ― westchnął ciężko, wychodząc z internatu.
― Nikt się nie zgodzi, ale życzę powodzenian’t! ― krzyknął za nim syn Manwëgo.
― Chędoż się z zarazą! ― odpowiedział.

Po głośnym zatrzaśnięciu drzwi, wyruszył w drogę po wielkim zamku. Jak na pierwszy dzień wszystko brzmiało zbyt cicho, ale ciemnowłosy stwierdził, że to wina jego szybkiego przybycia do tego miejsca. Z kamienną miną oraz oczami, które prawdopodobnie mogły torturować, zaczął się rozglądać dookoła, aby przypadkowo się nie zgubić w nowym miejscu. Wszystkie beże i złota wywoływały u niego odruch wymiotny. Świat był idealny. No, prawie idealny. Jedyną nieidealnością w prawie idealnym świecie według skali idealności przyszłego Morgotha był on sam. Nie miał jednak pojęcia o niektórych nieprzyjemnościach, które dochodziły pomiędzy elfami, znał tylko sytuację u świętych Ainurów. A to, co się często działo u tych szpiczastouchych, ale nieszpiczastouchych istot nosiło miano interesującego oraz śmiesznego. Jednak o tym innym razem.

Szybkim krokiem przemierzał korytarze nowego domu. Cieszył się w duszy, ponieważ jasność na ścianach została zastąpiona przez ciemną zieleń. To nie tak, że lubił roślinki oraz kwiatki – po prostu wolał takie barwy od jaskrawych. Wchodząc w inną strefę budowli, gdzie znajdowały się sale lekcyjne oraz pokoje nauczycieli, został posypany… nie, to za mało, oblany brokatem. Świecącymi, różowymi, drobnymi płatkami. Stanął w miejscu jak skała zaklęta przez Meduzę. Po chwili przed nim pojawiła się Elbereth wraz z Ilmarë, która zaś trzymała w ręku mały, kolorowy pojemnik.
― Teraz wyglądasz po stokroć lepiej ― zaczęła formułkę przyszła Varda.
― dzięki gwiazdom różnisz żywiej ― dokończyła jej przyjaciółka.
― Tak? To teraz ci się podobam, kochana? ― wymyślił jakże genialną odpowiedź.
― Niestety, ciebie brokat raczej nie naprawi ― córka Królowej Gwiazd odebrała koleżance pudełko, po czym rzuciła nim w twarz szwagra.
Melkor w jednej chwili porwał w ramiona swoją waifu. Majarka próbowała jakoś ją uratować, ale nic to nie dawało. Sekundy później dziewczyna Súlimo leciała prosto w krzaki. Nawet nie zdążyła krzyknąć, a już Ilmarë na niej leżała.
― POŻAŁUJESZ TEGO, DZBANIE!
― Nie mogę się doczekać! ― odpowiedział ze śmiechem.

Odwrócił się do pary elfów, która przyglądała się całej sytuacji z uśmiechem na twarzy. Pod wpływem wzroku Ainura szybko uciekli z tego korytarza. Cudownie, teraz będę cały rok próbować to coś usunąć, ciężko westchnął. Zrezygnował z wybrania się do dyrektora, aby nikt nie zauważył jego wyglądu. Przeszedł przez korytarz, po czym wyskoczył z innego okna (wyjście dobre jak każde inne). Spadł na drzewo. Niezbyt miękkie lądowanie, ale na pewno lepsze niż wylądowanie na bruku. Rozsiadł się wygodnie, przeklinając w myślach wszystkich żyjących oraz martwych za jego dzisiejszy dzień przegrywu.

Przesiedział tak parę minut, aż w zasięgu wzroku pojawiło się czerwone stworzenie. Z początku chciał rzucić żołędziem w niego, ale zrezygnował, kiedy zauważył, że wyciąga paczkę papierosów z pudełka. W liceum to było zabronione. A skoro przyłapał kogoś na naruszeniu regulaminu, to mógł go szantażować. Uśmiechnął się kpiąco. Głośno się ześlizgnął z drzewa, jednak łamacz reguł nawet się nie odwrócił, zamiast tego znowu zaciągnął.
― Głuchy jesteś czy co?
― Nie, ale za to mam chyba przewidzenia, bo w tym durnowatym liceum jest świecące drzewo ― wzruszył ramionami.
― Wiesz, że mogę na ciebie naskarżyć? ― odparł syn Bauglira.
― To dlatego tutaj palę ― nastała cisza.

― Podziel się ― podszedł do niego.
― Sam sobie kup ― warknął koloromaniak, podrzucając zapalniczkę.. ― Wiesz, jakie trudne było zabranie ich tutaj?
― Jestem Melkor ― powiedział.
― Głupiś, skoro myślisz, że zdradzę swoje imię ― dopalił końcówkę, po czym przygniótł ją butem. ― Kurde, rozdrażniłeś mnie, a chciałem się uspokoić.
― Polecam się ― wyszczerzył się.
― Inaczej rzucę gadom.
― Nie polecam się.

― Oto Tabaluga, dzielny Tabaluga, zuch i chwat ― nagle z telefonu, który ściskał nikotyk wydobył się dźwięk przypominający czołówkę kreskówki. Z jękiem odebrał połączenie.
― JEŚLI MYŚLISZ, ŻE JESTEŚ ŚMIESZNY, TO SIĘ MYLISZ, BĘKARCIE ― wrzasnął do mikrofonu. ― TAK? TO BYŁO Z DWANAŚCIE LAT TEMU, NOLO! ― kontynuował. ― Nie ma mnie w szkole. Bo mnie wkurzasz. Wyszedł i prawdopodobnie do jutra nie wróci. Zobaczymy, może zostanę wywalony. To, że przysięgałem przed ojcem nie znaczy, że nie mogę czegoś odwalić. Zrobię w takim razie dwie strefy i oddzielę je meblami. Dobra. Jeszcze jedno: jak znowu zmienisz mi dzwonek w telefonie, to pożałujesz. Spadaj.
― Niezły gut muzyczny ― skomentował Valar.
― Wypad na drzewo ― poklikał coś w telefonie, w wyniku czego wydobył się z niego kawałek metalu. W sensie melodyjnym, nie przedmiotowym.
― Dostajesz ode mnie plusa za dobrego papierosa ― powiedział ciemnowłosy, próbując się zaciągnąć.
― Co do… ― zwrócił uwagę na Ainura, który trzymał jednego zapalonego szluga. ― ODDAWAJ!
― Dzięki za pożyczkę! ― krzyknął, uciekając w dal.

Ten dzień chyba jednak nie był taki pechowy, skoro wkurzył dwie osoby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro