Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Ogień przyszedł niezauważony, podczas gdy spali. W zasadzie nie wiadomo było nawet, kto go podłożył - Samar, inna gwiazda, a może sama Królowa? Nie dało się tego ustalić.

Podpełzł pod mury pałacu, przedostając się dalej. Szedł bezszelestnie, jak szpieg lub złodziej. Zajął się najpierw kotarami i dywanem, po którym kiedyś biegały psy, po którym cicho wymykały się kochanki Magnusa, na którym klękały osoby szukające pociechy i pomocy. Potem rozgrzał podłogę do czerwoności, a tron zmienił w popiół w mniej niż piętnaście minut. Najpierw delikatnie pogładził jego oparcie i podłokietniki, aby niczym wygłodniałe zwierzę rzucić się bez skrępowania na poduszkę - starą, wyleniałą, na której już siedziało tyle dostojności. Gdy ogień pożarł poduszkę syknął i stopił złoto, a potem przedarł się dalej. Wprost na piętro, do pokoju w którym spali (wyjątkowo razem, ale o tym za chwilę) dwaj królowie - ten ziemski i ten niebiański.

Dym wisiał wysoko nad pałacem, ale znikąd nie nadciągała pomoc. Ludzie mieli inny problem; musieli chronić się przed zastępami Gwiazd, nasłanych przez gościa króla. Różnie o tym mówiono, ale najczęściej winę zrzucano na psychikę obojga. Zresztą mieszkańcy Star Town sami już nie wiedzieli, co o tym myśleć. Toczyła się wojna, straszna i pochłaniająca ofiary. Tymczasem ich król przyjmował do siebie króla wojsk wrogich, który - według legendy - oczarował go albo i otruł. W każdym razie pomieszał mu zmysły, bo (zdaniem ludu) Bill był bezwzględny, ale nie głupi. Coś ewidentnie musiało być na rzeczy.

Najzabawniejsze, a może raczej - najbardziej paradoksalne - było to, że ogień wybrał akurat dzień w którym wszystko zaczęło się układać. Cofnijmy się w czasie o kilka godzin, a ogień niech dalej idzie spokojnie po schodach do nich. Zresztą ma czas, bo trudno rozdzielić dopiero co pogodzonych.


***


Godzina szesnasta.

Dipper stoi przed drzwiami pokoju króla. Przygryza dolną wargę, a pod oczami ma wory z niewyspania. Całą noc rozmyślał, jak mu powiedzieć. Jaki nadać ton głosu. Czy w ogóle o tym rozmawiać.

Godzina szesnasta dziesięć.

Dipper wychodzi z pałacu w okryciu, a potem idzie do miasta. Widzi wszędzie plakaty nawołujące do działania. Słyszy szepty ludzi. Wie, że poparcie dla Billa spada. Martwi go to.

Godzina szesnasta dwadzieścia pięć.

Wchodzi szybko do pałacu, a z łazienki słyszy coś na kształt szlochu. Zastyga, a po chwili zamiast do pokoju idzie w kierunku głosu.

Godzina szesnasta trzydzieści.

Otwiera drzwi łazienki gwałtownie, a potem podchodzi do blondyna. Widzi, że ten jest na skraju załamania nerwowego. Za dużo rzeczy na niego spadło w zbyt krótkim czasie. Dotyka go w ramię, a gdy ten odwraca się szepce te słowa.

Przepraszam. Powinienem był to powiedzieć dawno temu. Ale... Ja...

Godzina szesnasta trzydzieści siedem.

Nie. To ja powinienem przeprosić...

Trzydzieści dziewięć.

Mogłem ci zaufać. Nie zaufałem. Jestem taki głupi...

Czterdzieści.

Nie mów tak...

Czterdzieści.

Kiedy to prawda!  Ale nie bój się, przejdziemy przez to razem...

Czterdzieści jeden.

Bill wstaje i patrzy na niego poważnie. W złotych oczach odbija się wiele emocji - poprzez smutek, strach, furię do nieśmiałych iskierek radości.

Podchodzi do niego, a Dipper czuje, że teraz już nie ma odwrotu. Powiedział to. Odrzucił Hijo i wszystkie jej oferty. Postara się odbudować ich związek. Dla niego.

A przede wszystkim dla siebie.

Czterdzieści cztery.

Razem? 

W głosie blondyna słychać już nutki zadowolenia i jakiegoś niedowierzania.

Razem.

Dipper odpowiada mocno, głośno i wyraźnie.

Czterdzieści pięć.

Pocałunek. Długi i namiętny pocałunek. Pocałunek pełen wybaczenia.


***


   Otworzył oczy, bo jako pierwszy poczuł dym. Uniósł się na łokciu, a brunet popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem. Dochodziła północ.

- Czujesz to? - zapytał, a Dipper pokręcił głową. Nie czuł niczego poza zapachem pustyni, ale to było normalne. Zamek musiał pachnieć pustynią, bo w końcu był na pustyni wybudowany. To było logiczne. Położył dłoń na jego policzku, muskając ustami jego miękkie wargi. Bill westchnął, zniecierpliwiony i odsunął kołdrę. Usiadł na łóżku.

- Poczekaj tu. Zaraz wracam. - Mruknął, a w oczach chłopaka pojawił się strach. Chwycił go za rękę, a gdy ich oczy się spotkały blondyn posłusznie opadł na materac. Dipper nawet nie musiał mówić "zostań". Obaj z zaskakującą łącznością przypomnieli sobie o tamtym momencie. Wydawać by się mogło, że minęły od niego wieki, a nie trzy lata. Moment, w którym zdrajczyni weszła do ich domu zapoczątkował to wszystko. Dziś nawet nie byli pewni, czy pamiętają jej imię. Zresztą nie chcieli pamiętać.

- Zostań ze mną do końca... - poprosił cicho Dipper.

- Zostanę.

Popatrzył na niego czule i pogładził po policzku, a ich usta znowu się złączyły. Bill chwycił go za nadgarstek, przyciągając do siebie bliżej, jeszcze bliżej.

Za długo trwała ta rozłąka. Za dużo słów padło i nie można było ich cofnąć.

Ogień zastał ich nieprzytomnych z pasji, chcących jakimś cudem nadrobić wszystko. Próbował zwrócić na siebie ich uwagę, ale oni byli za bardzo zapatrzeni w siebie.

Nawet nie krzyczeli, gdy płomienie pomału trawiły ich ciała. Ich śmierć była w zasadzie spokojna, bezbolesna. Ich dłonie nie rozłączyły się nawet wtedy, kiedy nie potrafili już nawet walczyć o tlen. Ich serca biły jednym, równym rytmem.

Do końca pozostali przytuleni do siebie.

Zginęli tak, jak powinni - razem.


***

Hijo nie mogła powiedzieć, że się cieszyła. W zasadzie dopiero po kilku chwilach zdała sobie sprawę, że może przejąć władzę w królestwie. Pozbyła się swoich przeciwników. Bill jej nie zagrażał. Wszystko było dobrze. 

Nie rozumiała tylko, dlaczego przechadzając się, a raczej płynąc niczym łabędź po jeziorze pochyliła się i odwróciła głowę jasnowłosego. Jej serce zabiło mocniej, a gdy zobaczyła ich złączone dłonie skrzywiła się tylko. Jakże romantycznie. Aż jej się zrobiło niedobrze.

Klęknęła przy jego ciele i pochyliła się, całując go. Miała nadzieję, że opamięta się wtedy i zrozumie, że zawsze kochał ją. Nie Dippera, nie Sofię, nikogo innego... Tylko ją.

Zapomniała tylko, że jego usta już były martwe.

Wstała, nagle zawstydzona swoim czynem i odwróciła wzrok. Nie chciała na nich patrzeć. Należeli do przeszłości, a przed nią była przyszłość.

Ta, którą zaplanowała i sobie wymarzyła.

Dlaczego więc czuła w sercu taką dojmującą pustkę...?


***

Jeszcze tylko epilog. Dziękuję, że byliście ze mną do końca. Popłakałam się, gdy pisałam ten rozdział. Ciężko mi przyszło napisanie go, mimo że miałam go zaplanowany już od czerwca.

Ale o takich rzeczach zawsze ciężko się pisze. A inaczej zakończyć tego nie mogłam. Przyznam, że inspirowałam się HP.

Drugiej części nie przewiduję.

Spokojnej nocy lub dzień dobry...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro