Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Noc. Ma ona w sobie coś magicznego, niesamowitego. Wtedy ludzie stają się sobie bliżsi. Albo bardziej odlegli. Zależy od człowieka.

Siedzieli na dachu. Bill zaprowadził go do domu który tymczasowo zajmował. Kobieta o czarnych włosach i czarnej skórze podarowała mu mieszkanie. Ona wiedziała. Wiedziała o istnieniu gwiazd. O tym, że raz na jakiś czas któraś z nich przybywa na ziemię. O nic nie pytała. Tylko im pomagała. Bo w sumie...

Po co pytać? Rozum nigdy nie przyjąłby do wiadomości tych wszystkich rzeczy, które przez setki miliardów lat istniały ukryte w mroku, niewyjaśnione.

- Skąd jesteś?

- Dlaczego masz złote oczy?

- Ile masz lat?

Dipper zadawał pytanie po pytaniu. A blondyn musiał kłamać.

- Z Ameryki.

- Urodziłem się z takimi.

- Mam 25 lat.

Dipper łykał jego wszystkie wyjaśnienia bez mrugnięcia okiem. Całkowicie zaufał nieznajomemu. Uznał, iż jeśli ten mu pomógł to musi być dobrym człowiekiem.

Ale Bill kłamał. Nie był człowiekiem, nie pochodził z Ameryki. Nie miał 25 lat. Był tylko zhumanizowaną wersją swojego gwiezdnego bytu. Zamieszkiwał nocne niebo od tysięcy lat i przyglądał się zmianom, jakie zachodziły na świecie. Przybył do tego kraju tylko i jedynie po to, aby poprawić jego ustrój i zdać raport.

Ale... Gdy patrzył na bruneta, jego pełne wdzięku ruchu i lekki uśmiech malujący się na młodzieńczej jeszcze twarzy...

Czuł ból. Wiedział, że nie powinien go czuć. Wiedział, że chłopak miał tylko być pretekstem do tego wszystkiego...

- Dlaczego mi pomogłeś?

Z zamyślenia wyrwał go głos.

- Co?

- Dlaczego mi pomogłeś?

Brunet powtórzył cierpliwie pytanie, opierając się na ramieniu blondyna. Zerknął na niego kątem oka, przewiercając go swoimi brązowymi jak kora drzewa oczyma.

- Ja...Pomogłem ci, bo...

Urwał i zamyślił się. Oparł głowę na dłoni i wpatrzył się w horyzont, a wiatr lekko poruszył jego włosami. Dlaczego mu pomógł? Z jednej strony z powodu przepowiedni i nakazów z góry...Z drugiej dlatego, że żal mu było chłopaka...Ale tak faktycznie dlatego...

- Zainteresowałeś mnie.

- W sensie?

- Hmm... Uznałem, że nie nadajesz się na zabawkę Magnusa. Uznałem, że musisz być mój.

Dipper zaczerwienił się i zaśmiał się nerwowo.

- Widać, że nie jesteś stąd. Nie można tak mówić tutaj... Gdybyś powiedział takie coś w obecności księcia, już byś nie żył...

- Nie boję się go.

Brunet uniósł na niego przerażone spojrzenia.

- A powinieneś! Bill, on jest potężniejszy niż... Niż...

- Niż kto?

- Niż sam Ra!

Blondyn rzucił Dipperowi niedowierzające spojrzenie.

- Naprawdę porównujesz tego zboczeńca do boga słońca?

- Ja... Po prostu...- brązowowłosy spuścił wzrok. Usta mu lekko zadrżały, zacisnął dłonie w pięści. Wyglądał jak smutne i opuszczone dziecko, które nigdy nie zaznało miłości.

Bo i tak było.

- Hm?

- Boję się...- głos Dippera załamał się.

Dobrze, że jest noc. Nie dostrzeże moich łez.

Bill jednak dostrzegł je. Pogładził chłopaka po głowie.

- Nie bój się. Nie pozwolę cię skrzywdzić.

Serce bruneta wykonało salto i zatrzymało się. Spojrzał na blondyna. Jego twarz wyglądała tak jakby już żałował swoich słów. Przecież był tu tylko służbowo. Załatwić, co załatwić i wrócić do domu. Znowu być jedną z miliarda milczących gwiazd. Ale...

- Kłamiesz.

Brunet wyprostował się jak struna. Bill zerknął na niego, zaskoczony. Dipper wstał.

- Wszyscy kłamią. Po co więc żyć?

Brunet zaczął chodzić po pochyłym dachu,niebezpiecznie balansując na krawędzi. Uznał, że i tak nie ma nic do stracenia. Wolał zginąć, niż stać się zabawką księcia.Poza tym...Ten świat go przerażał. Rządził w nim smutek i strach.

Bill poderwał się. Niespokojnie obserwował każdy ruch Dippera, każde obsunięcie się stopy. Serce waliło mu w piersi jak szalone, chociaż teoretycznie nie miał serca...Chociaż teoretycznie powinno być mu wszystko jedno...Tylko teoretycznie. Uśpione i skamieniałe uczucia nagle odezwały się w nim ze zdwojoną siłą.

Noga Dippera obsunęła się po raz kolejny. Chłopak stracił równowagę i już miał poddać się prawu grawitacji i zginąć (w najlepszym razie nieźle się poharatać), gdy nagle...

Poczuł, że ktoś obejmuje go w pasie. Zamrugał zdziwiony. Wisiał kilka metrów nad ziemią. Powinien spadać. Odchylił głowę w tył i zobaczył twarz swojego wybawcy. Błyszczące od wściekłości złote oczy, świetlista i porcelanowa skóra bez skazy...Zmarszczone brwi i mars na czole. Otaczająca ich złota łuna podtrzymywała ich i nie pozwoliła spaść. Dipper zadrżał i przeniósł spojrzenia na blondyna.

- Jak ty to...

- Nigdy więcej tego nie rób. Nie kłamię.

- Ale jak ty to...

- Nie zrozumiesz - położył palec wskazujący na ustach chłopaka. - Nie próbuj dociekać. Mam mało czasu, niedługo będę musiał wracać i...

-Ja... jestem bardzo senny...

Dipper wpadł w ramiona kobiety, która rzuciła blondynowi rozżalone spojrzenie.

- Co to miało być? Przecież mówiłam...

- Ale on chciał się zabić!

- I co z tego? Bill... - kobieta westchnęła i zbliżyła się do mężczyzny. - Masz misję. Jeśli ten chłopak zawiedzie, znajdę ci innego...

- Nie. To ma być on.

Głos blondyna był twardy jak stal. Spoglądał z troską na twarz uśpionego Dippera.

Kobieta zauważyła coś niepotrzebnego w idealnej twarzy gwiazdy. U innych to się nie pojawiało...

- Czy ty go polubiłeś?

- Może...

- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli tak jest...

- Wiem. To się więcej nie powtórzy.

Kobieta nie wierzyła w jego słowa. Jednak to była tylko i wyłącznie jego decyzja. Westchnęła.

- Dobrze. Ale bądź ostrożny...

Oddała chłopaka. Blondyn chwycił go w pasie. Odgarnął włosy, które przykleiły się do czoła Dippera. Gdy kobieta zniknęła, wrócił na dach i złożył delikatny pocałunek na ustach śpiącego. Ciemność nocy zatarła te wydarzenia, zmieniła w niewyraźnie obrazy. 

Nikt ich nie widział. Oprócz gwiazd.

Bo gwiazdy widzą wszystko. Nawet to, czego nie powinny...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro