10. Z boiska do skrzydła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wiedzieliście o tym? - spytała Hermiona.

- Że w naszym domu mieszkali Gryffindorowie? A skąd! - odparła Ginny.

- Ciekawe, czy nasi rodzice o tym wiedzą. - rzekł Ron.

- Ale wy wiecie, jaki to jest zaszczyt?! Super! - ucieszył się George, lecz Hermiona spojrzała na niego z miną mówiącą: "to nie jest pora na rozpieranie dumy".

- Znowu będziemy musieli tyle myśleć? - jęknął Harry.

- Lepiej chodźmy do dormitoriów, robi się już ciemno. - powiedziała Luna.

Jak powiedziała, tak zrobili. Udali się do swoich sypialni i większość szybko zasnęła. Jednak Harry wcale nie miał na to ochoty. Położył się w łóżku i zaczął myśleć. Już miał dość tego myślenia! Nigdy nie wiedział o tym, że jeden z założycieli Hogwartu wraz z rodziną zamieszkiwał Norę. Czy to ma ze sobą jakiś związek? W ogóle kim była ta cała Sybilla M.? I jak zmarli rodzice małego Godryka? Cała ta sprawa była naprawdę podejrzana i Harry obawiał się, że nigdy tego odgadną. W końcu jednak i on zasnął.

Rano po przebudzeniu nikt nie chciał się odzywać. Bo nie było o czym rozmawiać. Znowu mają się głośno zastanawiać nad historią Nory? Przecież to bez sensu. Wiedzą, że Gryffindorowie mieszkali tam wieki temu i że w trzech zamieszkiwanych przez nich domach działy się takie same rzeczy jak w obecnym domu rodziny Weasleyów. To mógł być zwykły przypadek. Choć w sumie dziwne, że nigdy się o tym nie uczyli na lekcjach historii magii. W końcu warto znać życie Godryka Gryffindora, a także pozostałych założycieli Hogwartu. Przy śniadaniu Harry otrzymał kolejny list z Ministerstwa Magii. Brzmiał on następująco:

Szanowny Panie Potter,
nie chcemy Pana niepokoić, aczkolwiek postanowiliśmy przełożyć mecz quidditcha z Pańskim udziałem z reprezentacją Walii z dnia 3 lutego na 15 kwietnia. Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, prof. Minerwa McGonagall doniosła nam o braku czasu z Pana strony na ten dzień. Doceniamy to i prosimy się nie martwić, gdyż mamy jeszcze jednego rezerwowego szukającego. Pierwsze zgrupowanie będzie miało miejsce od 8 do 16 listopada na terenie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, a drugie, przed meczem z Pańskim udziałem od 5 do 13 marca w tym samym miejscu.

Serdecznie pozdrawiamy,
Departament Magicznych Gier i Sportów

- Aha. To fajnie. - rzekł Harry niewzruszony.

- Pani profesor pewnie napisała tym ludziom, że nie będziesz miał czasu, bo jedziesz z nami do Nory. - powiedziała Hermiona.

- Pewnie tak. - odparł Harry i wstał od stołu.

- Dokąd ty znowu idziesz? - spytał Ron.

- Przecież musimy iść na trening. - odrzekł Harry. - Dzisiaj mamy mecz z Krukonami.

- A faktycznie, zapomniałem! - zawołał Ron. - To co, my idziemy, nie?

Od razu poszli do dormitorium po miotły i strój. Po drodze przypomnieli Gryfonom, aby za pół godziny stawili się na boisku. Gdy wszyscy przyszli na boisko i już mieli się wzbijać w powietrze, nagle na stadion wkroczyli... krukońscy zawodnicy.

- Co wy tu robicie? - spytał zniecierpliwiony Harry.

- Przyszliśmy na trening, jak widać. - odparł kapitan Ravenclawu, Dominick Katton.

- Wydawało mi się, że to my pierwsi zajęliśmy boisko. - rzekł Ron machając karteczką przed Kattonem. - Mamy nawet pozwolenie od profesor McGonagall!

- Natomiast my mamy pozwolenie od profesora Flitwicka. - odrzekł inny zawodnik, Amos Twite. Nauczyciel zaklęć i uroków był opiekunem ich domu.

- Więc chyba nie pozostaje nam nic innego, jak trenować wspólnie. - powiedział Katton.

- Czekajcie, zaraz to uzgodniony. - rzekł Harry i razem z resztą Gryfonów odszedł na bok.

- Przecież nie będziemy się z nimi gnieździć na jednym boisku! - zawołał Natan Brooks.

- Dlaczego nie? Podzielimy stadion na pół. - odparł Ron.

- Trochę bez sensu. Wolę już w ogóle nie trenować. - burknął Oliver Pattinson.

- Posłuchaj mnie, młody! - zdenerwował się Harry. - Chcesz wygrać ten mecz? Nie walkowerem jak ostatnio, tylko normalnie?

- No raczej, że tak. - bąknął Pattinson.

- To przestań narzekać i zabieraj się do roboty! Narzekaniem nic nie zdziałamy, naprawdę. - krzyknął Harry i zwrócił się do Krukonów. - Ej, wy tam! Podjęliśmy decyzję, że podzielimy boisko na pół. Jest duże, więc się pomieścimy.

- No dobra. - odrzekł Katton i razem z resztą wznieśli się w powietrze.

- A wy na co czekacie? Lecimy! - zawołał Harry i po chwili cała siódemka znajdowała się w górze.

Jak zwykle zaczęli od krótkiej rozgrzewki. Potem zrobili kilka slalomów między obręczami. Szkoda, że nie mogli wyjąć złotego znicza do poćwiczenia. Używa się go tylko do meczów, bo potem i tak bardzo trudno go zapuszkować. Po godzinnym treningu obie drużyny udały się do szatni. Gryfoni nie mieli w swojej grze nic do zarzucenia, natomiast z szatni Krukonów dobiegały głośne wrzaski Kattona.

- Oni się tam pozabijają! - zaśmiał się Ron.

- I dobrze, nie będzie z kim grać... - zaczął Pattinson.

- Kolego! Nie przesadzaj. - skarcił go Harry. - Już ci mówiłem, co myślę o tego typu odzywkach.

- Dobra, dobra, przepraszam... - bąknął chłopak.

- Już czas. Idziemy na boisko. - powiedział Ron patrząc na zegar.

Siedmioro zawodników wkroczyło na stadion. Trybuny były pełne. Połowa widzów kibicowała Gryffindorowi, reszta dopingowała Ravenclaw (można się domyślić, kto konkretnie komu). Pomimo tego, że Hermiona i Ginny były teoretycznie przeciwniczkami Luny, to i tak siedziały razem. Próbowały przekrzyczeć siebie nawzajem kibicując swoim domom. Harry i Katton, jako kapitanowie podali sobie ręce. Mecz znów komentuje George Weasley, a sędziuje tym razem nauczycielka latania, pani Rolanda Hooch.

- Oto widzą państwo pierwszy mecz drugiej kolejki naszej rywalizacji o Puchar Quidditcha! Gryffindor ma na szczęście znaczną przewagę w tym spotkaniu, gdyż przeciwnicy przegrali swój poprzedni mecz. Gryfoni co prawda wygrali poprzedni mecz walkowerem, bo nastały nieprzyjemne wydarzenia...

- Weasley, my wiemy, co się wtedy stało! Komentuj mecz! - krzyknęła profesor McGonagall.

- Przepraszam, pani profesor. A więc jak widzimy, Brooks odbija tłuczek w ostatniej chwili, przed uderzeniem w nogę Pottera. Nagle... oooo, Pattinson wspaniale przebił kafla przez obręcz. I drugi raz! Za trzecim razem robi to Whitestar, nasza jedyna dziewczyna w drużynie, jedyna, a jaka śliczna...

- WEASLEY!

- Przepraszam, to się już nie powtórzy. No więc Whitestar powtarza swój wyczyn i zaraz po niej kafla przebija Loomy! Pięćdziesiąt do zera dla Gryffidoru! Ojej, robi się niebezpiecznie, Ritting bierze kafla i najwidoczniej chce się na nas odegrać, ale... TAK, RON! TAK, O TO CHODZI! RON WEASLEY PIĘKNIE OBRONIŁ NASZĄ OBRĘCZ! Można się od ciebie uczyć, bracie! Whitestar znów bierze kafla i... ajajaj, no nie tak to miało wyglądać, Doums jednak to obronił, ale wybaczamy. Moment, moment, tam coś leci... coś złotego... maleńkiego... ze skrzydłami... Tak, proszę państwa, to złoty znicz!

Harry już dobrze wiedział co robić. Zanurkował w powietrzu i sunął prosto do znicza. Dopiero później zauważył to Katton i już zaczął go gonić. Teraz lecieli już łeb w łeb. Harry obawiał się, czy rywal zaraz nie uderzy go ręką, bo machał nią jak oszalały. Wyciągnął obie ręce w stronę znicza i... TAK, TAK, ZŁAPAŁ GO, HARRY ZŁAPAŁ ZNICZA! W TAK KRÓTKIM CZASIE JESZCZE MU SIĘ NIE ZDARZYŁO! GRYFFINDOR WYGRYWA MECZ DWIEŚCIE DZIESIĘĆ DO ZERA! Jednak chwilę później Harry usłyszał głośny łoskot. Obejrzał się za siebie i dostrzegł... Rona leżącego nieprzytomnie na ziemi. Od razu wrócił na trawę i podbiegł do przyjaciela. Okazało się, że przez nieuwagę Thomsona (który był najbliżej) tłuczek uderzył Rona w głowę. Wszyscy szybko stanęli wokół chłopaka. Kilkanaście dziewcząt z trudem powstrzymywało łzy, w tym Ginny, Monica Whitestar i Hermiona, która nawet nie starała się nie płakać. Wtem przybiegły profesor McGonagall i pani Hooch. Następne wydarzenia przebiegły bardzo szybko.

* * *

- Obudził się już?

- Co ty, po takim uderzeniu...

- Jak on się czuje?

- Przecież jest nieprzytomny!

- Czekaj, chyba się budzi...

Ron ze stadionu trafił prosto do skrzydła szpitalnego. Przy jego łóżku stali (lub klęczeli) Harry, Hermiona, Ginny, Luna, George, Neville i cała drużyna Gryfonów. Teraz George przeprowadzał ostrą rozmowę z Danielem Thomsonem, lecz "rozmową" tego raczej nazwać nie można.

- Gdzie ty wtedy byłeś, chłopie, co?! - wrzeszczał George. - Gdybym ja tam był, na pewno nic by się nie stało!

- Zagapiłem się, obserwowałem znicza, Harry'ego... - jęknął Thomson.

- Człowieku, twoim zadaniem jest odbijać kafla, a nie obserwować znicza! - krzyczał wściekły George. Tak wściekłego jeszcze nikt go nie widział.

- George, czy ty możesz się zamknąć?! - ryknęła Ginny.

- Nie! - odparł George. - Bo ten tutaj prawie zabił mojego i Twojego brata!

- Mój i twój brat właśnie się budzi, więc może przestałbyś wrzeszczeć, co?! - zdenerwowała się Ginny.

- Gdzie ja jestem... co się dzieje... - mówił Ron cicho.

- Ron! Jesteś w skrzydle szpitalnym. - rzekła Hermiona płacząc.

- Co się stało?! Kto wygrał? Harry, złapałeś znicza? - spytał Ron przypominając sobie, co się stało.

- Złapałem, złapałem, wygraliśmy dwieście dziesięć do zera. - powiedział Harry. - Ale to nie jest pora na radość.

- Moi drodzy, chyba czas na was. Wasz przyjaciel i brat potrzebuje teraz spokoju i odpoczynku, a przede wszystkim snu. - odezwała się nagle pani Pomfrey. - Ron, kochanie, weź proszę ten eliksir.

- Co to jest?! - przestraszył się Ron.

- To tylko na sen. Wypij to, a będziesz spał smaczniej, niż kiedykolwiek. - odparła pani Pomfrey. - A wy pożegnajcie się z kolegą.

- To dobranoc Ron i zdrowiej szybko. - rzucił Harry i gdy Hermiona obcałowała chłopaka na policzkach, ustach, nosie i czole całe towarzystwo wyszło ze skrzydła szpitalnego.

- To było straszne. - powiedział tylko George.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro