15. Przepowiednia z kuli

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jasne. - odparł Harry obojętnym tonem.

- Wiem, że nie masz teraz najmniejszej ochoty mnie słuchać i wcale się temu nie dziwię...

- No ja też. - Harry pomimo tęsknoty za przyjacielem uparcie udawał, że nic go to nie obchodzi.

- ...co nie znaczy, że nie możesz mnie traktować jak człowieka! - zawołał Ron.

- Aha?! - oburzył się Harry. - Mam normalnie cię słuchać, jakby nic nie stało? Obraziłeś mnie i chyba nawet nie wiesz, jak bardzo. Tym bardziej, że jesteś... moim najlepszym kumplem!

- Ty też mnie obraziłeś, ale ja nie mam nic do tego. Wręcz przeciwnie: uważam, że miałeś rację. - odrzekł Ron. - Chciałem tylko powiedzieć, że bardzo cię przepraszam! Nie chciałem czegoś takiego powiedzieć. Byłem zdenenerwowany... Ale wiem, że taka głupota to żadne wytłumaczenie. I zrozumiem też, jeśli nie zechesz mi wybaczyć... W końcu przyjaciele nie powinni mówić sobie takich rzeczy. To na razie.

Ron już kierował się w stronę zamku. Z początku Harry nie chciał go zatrzymywać. "A niech idzie, głupiec jeden..." pomyślał przez chwilę, lecz potem stwierdził, że tylko teraz będą mogli się pogodzić i takiej szansy już raczej nie będzie.

- Ron, czekaj!

Chłopak stanął i odwrócił się do Harry'ego. Ten pobiegł ku niemu i rzekł:

- Ron, ja też cię przepraszam... Zachowałem się głupio, przejmując się tak idiotycznym snem. Nie musiałem w ogóle o tym wspominać...

- ...ale nie byłbyś sobą, gdybyś nam o tym nie wspomniał, tak, to chciałeś powiedzieć. - uśmiechnął się Ron i parsknął śmiechem.

- No tak. Więc przyjmuję przeprosiny. - powiedział Harry, klepiąc Rona po plecach.

- Dzięki, stary! Dokąd teraz idziesz? - spytał nagle Ron, najwidoczniej starając się zachować przyjacielską atmosferę.

- Miałem wracać do zamku, ale może... skoczymy do Hogsmeade? Taki męski wypad ci odpowiada? - zaproponował Harry.

- Dobra, tylko czekaj, ja polecę po George'a i Neville'a!

Pewnie, że męski skład im odpowiadał. Od ostatnich dwóch wypadów do Hogsmeade minął jakiś miesiąc - zbyt długo tam nie zaglądali. Harry miał głęboką nadzieję, że nie spotkają nikogo niepowołanego. I że nie będzie potrzeby ponownego rzucania zaklęć niewybaczalnych. Po chwili Ron przybiegł z George'em i Neville i wyruszyli do Hogsmeade. Harry pamiętał też, że musi wrócić przed drugą po południu, bo o tej godzinie ma wraz z Oliverem Woodem oprowadzać resztę kadrowiczów po zamku. George cały czas napomykał o tym, co by było, gdyby Harry i Ron nie pogodzili się. Sądził, że Ginny od razu zerwałaby z Harrym, a Hermiona bedzie obwiniała o wszystko Rona. Jednak po stanowczej "prośbie" pozostałej trójki George przestał gadać. Zaczęli wspominać dawne czasy szkolne. Ach, jak fajnie byłoby znów być uczniem Hogwartu... Nikt nie może zaprzeczyć, że bycie uczniem jest dużo fajniejsze, niż bycie gościem-absolwentem za "niezwykłe zasługi" dla szkoły. Co z tego, że mają niezwykłe zasługi? Ale nie ma co narzekać, bo z drugiej strony można by było o nich szybko zapomnieć. Po jakimś czasie Ron zasugerował, że mogliby się przecież aportować do Hogsmeade, bo w końcu dawno tego robili. Reszta była jednak zdecydowanie na nie; czym byłby wypad do Hogsmeade bez długiej wyprawy? Gdy wreszcie dotarli do wioski, Neville zaproponował jako pierwszy cel sklep Zonka. George mocno się oburzył na tę propozycję - przecież na Pokątnej są Magiczne Dowcipy Weasleyów i nie powinni zdradzać ich sklepu.

- George, ale kto teraz zajmuje się tym sklepem? - zainteresował się Harry.

- Lee Jordan i Angelina Johnson. Zawsze byli naszymi najlepszymi przyjaciółmi i z Fredem mogliśmy im zaufać... - głos George'a trochę się załamał, ale postanowił nie drążyć tematu.

- Jak dla mnie trzeba najpierw skoczyć do Trzech Mioteł na piwko kremowe. - rzekł Harry.

- Obyśmy nie spotkali tam Malfoya, Goyle'a i Parkinson... w końcu oni tam mieszkają. - powiedział Ron, zanosząc się śmiechem.

- My nie musimy się nimi interesować. - odparł stanowczo Neville.

- To ruszamy! - zawołał George.

Cała czwórka doszła do Pubu pod Trzema Miotłami. Ku ich zdziwieniu było tam jedynie pięć osób, a tam zawsze jest bardzo tłoczno. Harry zamówił cztery butelki piwa kremowego i razem usiedli przy stoliku. Spojrzeli na trójkę dziewcząt siedzących przy prawie sąsiednim stoliku. Była to Monica Whitestar (ścigająca drużyny Gryfonów w quidditchu) wraz z... Kate Smoes i Julie Katberry, koleżankami Harry'ego z kadry! Kate była średniego wzrostu blondynką z szaroniebieskimi oczami. Julie (dobrze umięśniona, jak na dziewczynę - w końcu była ścigającą) miała czarne włosy do ramion i ciemnozielone oczy z przenikliwym spojrzeniem. Chłopak pomachał nieśmiało do dziewcząt, które odwzajemniły to wesołym uśmiechem.

- Harry, nigdy nie wspominałeś, jak fajne kobiety masz w reprezentacji! - szepnął George z uśmiechem.

- Myślałem, że kręci cię ta Monica... - rzekł Ron.

- A ja nie wiedziałem, że ona się z nimi zaprzyjaźniła! Harry, ty musisz coś wiedzieć. - George zwrócił się do Harry'ego.

- Praktycznie nie miałem jeszcze okazji z nimi rozmawiać. - odrzekł Harry, wzruszając ramionami. - Tylko po ostatnim treningu Julie szepnęła mi naprędce, że jestem milion razy lepszym szukającym niż Greg. - dodał, ściszając głos.

- Zarumieniłeś się, widziałem! - roześmiał się Ron. - Uważaj, bo powiem Ginny...

- No co? Mam ci przypomnieć, jak ty się rumieniłeś, gdy usłyszałeś choć jeden komplement od Fleur?

- Dobra, ludzie, nie ma się co kłócić. - powiedział George, wycierając sobie wąsy od piwa. - Harry, masz ode mnie zadanie. Dzisiaj, gdy będziesz oprowadzał kadrę po Hogwarcie, spytaj Julie i Kate, od kiedy i czy w ogóle przyjaźnią się z Monicą. Jeśli tak, to dodaj, czy wspominała coś George'u Weasleyu, tym wysokim rudzielcu. Jak nie zaczają, to powiedz, że to ten, co komentował ostatni mecz. Mogę na ciebie liczyć?

Harry parsknął śmiechem i odparł:

- Jasne, że możesz.

- Cicho! Popatrzcie w tył! - szepnął nagle Neville.

Harry i Ron odwrócili się i zobaczyli... Draco Malfoya, Goyle'a i Pansy.

- Udajmy, że ich nie widzimy. - powiedział Harry. - Po prostu nie ma ich tu. Rozmawiajmy normalnie.

- No to Harry, jak myślisz, od czego zaczniesz oprowadzać kadrę po zamku? - zapytał trochę sztucznie George.

- No wiesz, błonia już widzieli, salę wejściową też, to pewnie pokażę im Wielką Salę. W końcu muszą gdzieś jeść... - urwał Harry, bo przy ich stole stanęło trzech wrogów.

- No proszę. - zaczął Malfoy, jak zwykle przeciągając sylaby. - No proszę. Dawno się nie widzieliśmy.

- Miałem nadzieję, że długo to potrwa. - odparł Harry, a pozostała trójka się roześmiała.

- Nie boisz się, że znowu cię coś zaboli? - zapytał ironicznie Ron.

- Nie ma tu tej szlamy Granger, a wy raczej nie dalibyście rady rzucić takiej klątwy. - dodał Malfoy.

- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - spytał Ron dysząc ze złości.

- To może ja coś powiem. - odezwała się Pansy, głaszcząc Malfoya po włosach. - Granger wygląda jak wiewiórka i jest szlamą, oba Weasleye muszą robić w gacie, bo nie mają w chałupie nawet łazienki, Potter to gwiazda, która pragnie udzielać wywiadów do każdej możliwej gazety, a Longbottom... nawet nie ma co komentować...

- DOŚĆ! - ryknął Ron waląc w stół, aż wszyscy w pubie się na niego popatrzyli.

- Ojej, ktoś tu się zdenerwował. - powiedział Malfoy, śmiejąc się. - A ty, Goyle, nic nie powiesz?

- Powiedz coś o bliznowatym Potterze. - zaproponowała Pansy.

- No... jest bliznowaty. - wybąkał Goyle tępo. - I ma ładną kurtkę.

Malfoy i Pansy spojrzeli na siebie wymownie i złapali się za czoło, a Gryfoni zachichotali. Nagle od sąsiedniego stołu wstała Monica Whitestar i podeszła do Malfoya. Julie i Kate patrzyły się na z zaciekawieniem.

- Wiesz co? Nie znam cię, ale po tym, co widzę myślę, że jesteś ostatnim tchórzem i gnojkiem. Przychodzisz tu ze swoim "kompanem", z czego ta płaska morda tylko się tobie podlizuje, ty jesteś... to już powiedziałam, a ten tutaj... to jakaś kompletna tępota. Spadaj stąd i więcej nie pokazuj mi się na oczy, bo pożałujesz.

Malfoy zmrużył oczy podstępnie, obrzucił stół pogardliwym spojrzeniem i zwrócił się do Goyle'a i Pansy:

- Idziemy stąd.

George spojrzał na Monicę z niedowierzaniem, a Julie i Kate z dużą powagą. Monica powiedziała delikatnie:

- Tak to się robi.

- Dziewczyno, jesteś genialna! - zawołał George.

- Aleś mu nagadała... - pogratulował Harry.

- To nic takiego. - odparła Monica. - Kiedyś miałam do czynienia z ludźmi podobnymi do pokroju tego... jak mu tam? Mamfay?

- Malfoy. - powiedzieli Harry i Ron, chichocząc.

- No, ten Malfoy zupełnie przypomniał mi moich dawnych znajomych. On tu chodził do szkoły? - spytała Monica.

- Tak, był na naszym roku. - rzekł Neville. - Ze Slytherinu.

- Ale tej paczki to ja mu gratuluję. - dodała Monica. - Harry, mogę się przysiąść?

- Jasne, siadaj. - odpowiedział Harry, przesuwając się w miejscu. - Tak, paczkę ma genialną. Pansy Parkinson o twarzy mopsa i Gregory Goyle o braku mózgu.

- On chodzi z tą całą Parkinson czy mi się tylko wydaje? - spytała Monica.

- Nie wydaje ci się. - rzekł krótko Ron.

- Trochę się zasiedzieliśmy, co? - powiedział George.

- Może zajdziemy gdzieś dalej? - zaproponował Harry.

- Już idziecie? - Monica trochę zmarkotniała. - Szkoda, bo fajnie się z wami gada.

- To... na razie. - pożegnał się George.

- Do zobaczenia! - uśmiechnęła się Monica, a za nią pomachały Julie i Kate.

Po wyjściu z pubu George oparł się o drzwi i wydyszał:

- Ludzie... co to było?

- O co ci chodzi? - zdziwił się Ron.

- Ta Monica... ale mu powiedziała! - zawołał George.

- Uuuu... rumienisz się. Ktoś tu się zakochał! - roześmiał się Ron.

- Wcale nie! - oburzył się George.

- Cicho! - szepnął Harry. - Patrzcie!

- Co?

- Profesor Trelawney!

Niedaleko nich stała Sybilla Trelawney, nauczycielka wróżbiarstwa. W rękach trzymała małą, szklaną kulę i przyglądała się jej ze strachem. Jej grube, czarne okulary sprawiały, że robiła się jeszcze bardziej przerażająca. Nagle wydała zduszony krzyk i pobiegła przed siebie.

- Chodźmy za nią! - powiedział Harry.

Uważając, żeby Trelawney ich nie zauważyła, Harry, Ron, George i Neville zaczęli śledzić nauczycielkę. Ta wykrzykiwała do siebie dziwne rzeczy, jakby w swojej kuli dostrzegła coś strasznego. Choć to nie była nowina, bo ona ze zwykłej rzeczy dostrzeżonej w kuli czy w fusach herbacianych potrafiła wymyślić straszne rzeczy. Kobieta w końcu skręciła w małą uliczkę i weszła do Gospody pod Świńskim Łbem.

- Czekajcie! - syknął George i sięgnął do kieszeni. - Stańmy tutaj. Mam Uszy Dalekiego Zasięgu. Podsłuchamy, co ona mówi.

George rozwinął Uszy Dalekiego Zasięgu i wsunął je za drzwi gospody. Profesor Trelawney musiała mówić jakąś przepowiednię, bo wyglądała, jakby była w transie.

- Teraz w domu... kilku absolwentów Hogwartu... dzieje się coś złego... będzie jeszcze gorzej... Okradną ich ze wszystkiego... A na strychu... O nie, nie, nie... Tam zamieszkają węże, pająki, szczury... Najgorsze stworzenia... Okropnie, okropnie, naprawdę źle... Ale nikt nie umrze... Za to zachoruje... Wyzdrowieje, ale po długim leczeniu... Matko jedyna, co tam się dzieje... Wejdą do domu z drzwiami... Ach, co TAM się dzieje! Ekhem, ekhem, ekhem...

- Sybillo, dobrze się czujesz? - spytał Aberforth Dumbledore, właściciel gospody.

- Och, to ty, Aberforcie... Oczywiście, coś się stało? Ja już pójdę...

George szybko zwinął Uszy Dalekiego Zasięgu. Profesor Trelawney wyszła z gospody i rzekła:

- O, witajcie, moi drodzy. Wchodźcie, nie krępujcie się.

- Dzień dobry, pani profesor. Nie, nie wchodzimy. - odparł Harry.

- To do zobaczenia.

Gdy nauczycielka oddaliła się, czwórka przyjaciół spojrzała na nią jak wryci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro