Rozdział 18 W pracowni szalonego biologa.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomieszczenie było teoretycznie duże, ale panujący w nim półmrok i wiele, na prawdę wiele gratów zmniejszało je optycznie do wielkości małej klitki. Ogólnie panował bałagan, ale co dziwne, można się było w nim odnaleźć. Po prawej stały dwa, długie, zbite z krzywych i nie szlifowanych desek. Na stole przy prostopadłej ścianie stały komputery: jeden był prawdopodobnie ze statku Knockout'a, miał płaski monitor w szaro - fioletowej oprawie, a drugi, o szarej, ale zżółkłej oprawie musiał zostać gdzieś znaleziony w czarnobylskich ruinach i naprawiony. W kącie, gdzie stoły były ze sobą złączone stały trzy mikroskopy, różniące się od siebie wielkością i liczbą obiektywów. Jeden z nich również musiał pochodzić z "odzysku", był najmniejszy i miał tylko trzy okulary, a zamiast typowej lampki miał lusterko. Na stołach leżało również wiele narzędzi: kluczy, śrubokrętów, młotków, rozsypane były śrubki, wkręty i mnóstwo drobnych części których przeznaczenia nie znałam. Było też kilka skrzynek z drewna i metalowych misek, kilka szklanych pojemników z wszelaką zawartością, a także dwa martwe ptaki i szkielet jakiegoś zwierzęcia. Pod stołem na którym stały komputery, postawione były cztery wielkie agregaty prądotwórcze z których pracowały tylko dwa i co dziwne, niezwykle cicho jak na agregaty. Chyba że są podrasowane. Znowu pod drugim stołem zaopatrzonym w głębokie szuflady, bliżej drzwi stało kilka akumulatorów samochodowych, a dalej wielka drewniana skrzynia. Nad stołami wisiały lampy samochodowe i kilka planów budowy nie wiadomo czego, zawieszone były też ptasie skrzydła i pojedyncze pióra. Na przeciwko wejścia na ścianie były zawieszone trzy półki z desek, ciągnące się niemal przez całą długość ściany. Na nich stały różne pojemniki i naczynia, zazwyczaj szklane słoiki z nieznaną mi zawartością albo puste. Były również jakieś kości, jakieś małe czaszki. Po prawej stronie na najniższej półce stało wielkie akwarium w którym były jakieś roślinki. Nad półkami wisiały dwie czaszki z wielkimi porożami, a także trzy pojedyncze poroża i jedna czaszka. Pod półkami stały dwie metalowe... chyba chłodziarki, a także drewniane skrzynie i doniczki zrobione ze znalezionych "śmieci". Po lewej zaś, część pomieszczenia była oddzielona drucianą siatką za którą było wiele suchych gałęzi, a także rośliny posadzone w prowizorycznych doniczkach. Było tam również dużo lamp, pewnie żeby rośliny nie zwiędły. Obok siatki przy ścianie stały dwie szafki z wieloma szufladami, jedna była drewniana, a druga metalowa. Pod sufitem wisiało mnóstwo dziwnych urządzeń i jeszcze więcej kabli które łączyły się z reflektorami i agregatami, a także wychodziły po za pokój.

Patrzyłam na to z szeroko otwartą buzią nie wierząc moim optyką. Nie był to cud świata, ale to co było w tym pokoju po prostu mnie zaskoczyło. Pokój świadczył o tym, ile zainteresowań, zajęć i pomysłów miał Jolt.

Gdy tylko weszliśmy do pomieszczenia, po tym jak ja stanęłam w progu z rozdziawionymi ustami, Autobot nie zwracając na mnie uwagi, podbiegł do akwarium i zawartość wiadra wlał do w połowie wypełnionego wodą naczynia. Włączył jakiś filtr i dwie lampy nad taflą wody, po czym z wielkim zainteresowaniem przyglądał się chwilę zdezorientowanym rybkom.

- No! - zaczął odwracając się do mnie. - Witam w mojej graciarni. - powiedział dumnie rozkładając ręce.

- Wow... - tylko na tyle było mnie stać, a Autobot jakby zgłupiał.

- Co? Wiem, że tu bałagan, ale chyba nie do tego stopnia. Nie jest chyba tragicznie... - powiedział nieco zakłopotany.

- Nie, po prostu... wow. To jest... tu jest tyle... Brak mi słów. - mówiłam. - Jestem po prostu zachwycona, a jednocześnie... - zerknęłam na czaszki. - Przerażona i obrzydzona...

- Aaa! Normalna reakcja. - machnął ręką. - Nie codzienne jest widzieć tyle zwierzęcych trupów i jeszcze przy tym normalnie pracować.

- Więc, co tu robisz?

- Dużo by gadać. O! Właśnie! Chciałem Ci coś pokazać. - zawołał i podskoczył do siatki. Otworzył zrobione w niej drzwiczki drewnianymi listwami obramowane i włożył do środka rękę. Cmokał i cykał jakby coś wołał zaglądając pod liście i gałęzie.

- Aaa... Tu jesteś. A jednak domek Ci się spodobał. Chodź tu śpiochu. - mówił, a po chwili wyciągnął coś czarnego. Był to całkowicie czarny ptak, z dużym, lekko zakrzywionym dziobem, pod którym miał trochę dłuższe pióra. Miał niemal czarne oczy, błyszczące w słabym świetle jak rosa mimo zaspania. Prawe skrzydło miał zawinięte w jakiś materiał i wyglądało to, jakby było w ten sposób unieruchomione po jakimś urazie. Ptaszek rozejrzał się i zrobił kilka chwiejnych kroków w stronę łokcia Autobota.

- Jaki fajny. - zachwyciłam się. Chciałam go pogłaskać, ale dziobnął mnie i natychmiast cofnęłam rękę. Nie bolało, ale trochę się wystraszyłam.

- Nie lubi jak go ktoś nieznajomy dotyka.

- Co to za ptak?

- Kruk*. Chciałem go nazwać Rox, ale chłopaki stwierdzili, że mu nie pasuje i nazwali go Redox**. Szkoda tylko, że tylko Ratchet i Knockout wiedzą co to znaczy... Redoks** to reakcje chemiczne w których zachodzi redukcja, jak i utlenianie. - tłumaczył wpatrując się w chylący się łebek ptaka, choć mówił to jakby do siebie.

- Dlaczego ma zawinięte skrzydło? Złamane? - zapytałam, zmieniając temat. Co jak co, ale nie chciałam wyjść na nieuka, coś takiego jak "redukcja" i "utlenianie" nic mi nie mówiło. No może trochę to "utlenianie".

- Mało powiedziane, że złamane. Znalazłem go umierającego, prawdopodobnie coś go zaatakowało. Miał tak połamane skrzydło, że musiałem je amputować. Teraz ma protezę i po prostu jeszcze mu się to goi. - zamilkł i chwilę patrzył tępo na ptaka. - A, miałem mu to obejrzeć. - powiedział jakby do siebie i postawił kruka na stole.

Jolt, za pomocą swoich długich palców szczypcowatych dłoni niezwykle zręcznie i szybko zdjął opatrunek, a ptak nawet nie zdążył zareagować, a widać było po nim, że nie spodobało mu się to. Ja bym w życiu tego tak nie zrobiła! Choć mam drobne dłonie, to w przeciwieństwie do niebieskiego robota, mogłabym skrzywdzić opierzone zwierzę. Autobot rozłożył sztuczne skrzydło, delikatnie poruszał i obserwował ruchy. Skrzydło, ku mojemu nie małemu zaskoczeniu było całkowicie zrobione z metalu, nawet sztuczne pióra! Każda lotka! I nawet miały kształt prawdziwych piór! Wszystko było takie dokładne i dopracowane, najdrobniejszy szczegół, jakby skrzydło pochodziło od Cybertrońskiego ptaka.
Medyk złożył skrzydło, które opadało i przegrzebując odrastające pióra na grzbiecie obejrzał dokładnie szwy.

- Wygląda dobrze. - stwierdził po chwili, puszczając kruka, który zaczął wierzgać i dziobać Autobota, aż w końcu zaczął krakać. - No już! Już! Puszczam Cię! - zawołał chevrolet puszczając ptaka. - Złośnik. - podsumował.

Kruk odskoczył od volta, zrobił kilka kroków ciągnąc po blacie stołu sztuczne skrzydło, stanął nastroszony przed robotem i zaczął krakać. Jolt wywrócił oczami, odwrócił się na pięcie i podszedł do chłodziarki. Wyciągnął jakieś małe pudełeczko i podszedł do stołu stając przed Redoxem. Ptak zaczął podskakiwać, kręcić łebkiem, krakać i ogólnie jakby chciał dostać to pudełeczko.

- Czego on chce? - zapytałam uśmiechając się. Zachowanie pierzastego stworzenia było po prostu zabawne.

- Nagrody. - odparł Transformer rzucając mi krótkie, ale jakby figlarne spojrzenie. Ptak tym czasem się niecierpliwił do tego stopnia, że próbował w jakiś sposób dziobnąć swojego wybawiciela, którego nie potrafił dosięgnąć.

- Dlaczego mu nie dasz?

- Bo nie umiem go zmusić, żeby próbował latać. Skrzydło jest sprawne, ale musi wykształcić się połączenie między jego nerwami, a przewodami skrzydła, a do tego niestety potrzebny jest ruch. Rozumiem, że może go boleć, ale czasami mam wrażenie, że to czyste lenistwo z jego strony. Wszystko ma podstawione pod dziób, wszędzie jest noszony, o schronienie i drapieżniki nie musi się martwić, więc po co mu lot? Mądre to to, aż zadziwia. Trzy razy już musiałem zmieniać zamknięcie w jego wolierze, bo sobie otwierał i pakował mi się do chłodziarki, bo tam mam wszelakie robactwo, między innymi dla niego. A jak zabarykadowałem chłodziarkę to mi zdewastował hodowlę ameb na najniższej półce i zeżarł prawie wszystkie dżdżownice, które miałem do badań, a resztę, czego nie zeżarł, to upchnął w swojej dziupli. A potem zastanawiam się, co mi śmierdzi... - odpowiedział uważnie obserwując poczynania czarnego zwierzęcia, które zaczynało machać skrzydłami.

Jolt nadstawił rękę, by ptak mógł gdzie wskoczyć, a Redoks zaczął wymachiwać skrzydłami i podskakiwać wgapiając się w nadstawioną rękę, a w zasadzie w plastikowe pudełeczko. Zwierze w końcu wyskoczył, energicznie machając skrzydłami. Złapał pazurkami metalowych części i machał skrzydłami by nie spaść. Po chwili siedział zmachany na ręce i jedyne na co miał siłę, to pożeranie pudełeczka wzrokiem. Autobot spojrzał na mnie triumfalnie, a potem na ptaka. Uważając by ptak nie spadł z ręki, otworzył pudełeczko i wyciągnął z niego kilka obrzydliwych robali, na których widok ptak natychmiast się ożywił. Jolt podał je zwierzęciu, które połknęło robactwo i chciało więcej. Dostał jeszcze kilka, po czym robot zamknął wieczko. Ptak spojrzał na właściciela zdziwiony.

- Nie ma. Zjadłeś, obżarciuchu. - powiedział. - Tylko by jadł. - zwrócił się do mnie. - Ale nie dziwny się, przez ten czas co mnie nie było, to Ratchet się nim "zajmował" - zrobił w powietrzu cudzysłów palcami -  i dawał mu ciut za mało. I puszczany też nie był.

- A jemu to skrzydło nie ciąży? - zapytałam.

- Nie. Starałem się, żeby było tak samo duże i żeby ważyło tyle samo co jego prawdziwe.

- Jak to zrobiłeś?

- Długo by gadać... - westchnął uśmiechając się do mnie, jakby był zadowolony, że ktoś go o to pyta.

- Ja mam czas. - mruknęłam, a on się rozpromienił.

- No to zacznę... zacznę... Od czego tu zacząć, żebyś zrozumiała? No bo, Knockout stworzył taką maszy....

- To możesz sobie odpuścić. Byłam u Knockout'a i już trochę się nasłuchałam o DSGC.

- O! To mi ułatwiłaś zadanie! To tak, no bo ziemskie zwierzęta nie mają tego kodu, a ten mi był potrzebny, by móc w pełni odtworzyć skrzydło z transformium. Z jego komórek krwi wyodrębniłem kwas deoksyrybonukleinowy, w sensie DNA. DNA jest zbudowane z nukleotydów, te zaś są zbudowane z deoksyrybozy, reszty kwasu fosforowego i jednej z czterech zasad azotowych: adeniny, guaniny, cytozyny, tyminy. Trzy takie nukleoidy tworzą kodon, a kodon, zwany tripletem koduje konkretny aminokwas budujący białko, ale z tym mniejsza. Dałem komputerowi do analizy jego DNA, a potem wszystkie te nukleoidy przepisywałem na kod cyfrowy... A w zasadzie przepisałem tylko cztery, tylko cholernie długo szukałem odpowiedniego kodu cyfrowego dla zasad azotowych. Ratchet musiał mnie gnać stąd, żebym poszedł odpocząć, bo siedziałem tu po kilka godzin bez przerw. Potem, w kilka minut komputer załatwił sprawę. Dziękowałem Knockout'owi, że stworzył do tego odpowiedni program. Komputer stworzył mi model ptaka już na bazie DSGC. Potem uprościłem kod, bo niektórych sekwencji nie dałoby się zrealizować, a po za tym skrzydło byłoby zbyt ciężkie. Uprościłem to jak najbardziej się dało, ale żeby tego też zbyt nie "okroić". Potem wyodrębniłem, że tak powiem skrzydło, a komputer wyświetlił wszystkie części jakie mi potrzebne. Wszystko robiłem ręcznie, a kiedy wszystko miałem zrobione, wrzuciłem do prototypu maszyny Knokckout'a, podałem kod i moje części się usprawniły... Pióra, choć są z metalu, są bardzo lekkie. Mają budowę jak te prawdziwe: od stosiny odchodzą promienie, a te łączą się za pomocą maleńkich haczyków tworząc chorągiewki. Potem to tylko poskładać. Wyszło tak jak chciałem, waga i proporcje były takie jak w prawdziwym skrzydle, nawet aerodynamika jest identyczna. Potem tylko musiałem mu to założyć, połączyć nerwy z przewodami i mięśnie, czy ścięgna z siłownikami. Ciężko było, ale koniec końców, udało się.

- Ile Ci to wszystko zajęło?

- Dwa tygodnie.

- Że co?! - krzyknęłam zszokowana. - Dwa tygodnie?! Tak krótko?!

- Jak się siedziało po dwadzieścia godzin nad tym, to co się dziwisz? - powiedział krzywiąc się. - Nie krzycz więcej, bo ogłuchnę. - jęknął.

- Ok, ok... Ale, czekaj, czy siłowniki sztucznego skrzydła nie potrzebują energii? - zapytałam.

- A i owszem, potrzebują. - odpowiedział uśmiechając się. - Bystra jesteś. - pochwalił, a ja posłałam mu słodki uśmieszek.

- Dziękuję.

- A wracając do tematu, proteza musi mieć energię, nie tylko sygnał do wykonania ruchu. I tu się pojawił problem, w ciele zwierzęcia nie ma nic, co mogłoby napędzić taki mechanizm. Co najwyżej ciepło, ale tego ciepła jest zbyt mało, a żeby magazynować energię na przykład w postaci prądu elektrycznego, potrzeba coś w rodzaju akumulatora. Te opcje odpadły, akumulator jest ciężki, a wykorzystanie ciepła nieefektowne, chociaż i tak je zastosowałem...

- No ale co daje tą energię? - niecierpliwiłam się. Zbyt mnie to ciekawiło, żeby mi tu teraz przedłużał.

- Hej, spokojnie, dojdę do tego. - zaśmiał się.

- No ale co?

- Energon.

Myślałam, że się przesłyszałam, ale widząc jego wyraz twarzy, wywnioskowałam że mówi poważnie. Po chwili uśmiechnął się szczerze, odwrócił ode mnie wzrok dając mi chwilę na przetrawienie informacji i zaczął się bawić z krukiem,który cichuteńko krakał zadowolony i otwierał szeroko dziób, kiedy Autobot zbliżał do niego palce.

- Ale... Jak? - zapytałam rozkładając ręce, kiedy w końcu uświadomiłam sobie, że jednak dobrze słyszałam. Jolt w tym czasie głaskał ptaka po głowie, a ten stroszył piórka zadowolony.

- Jak to możliwe? Energon nie powinien być szkodliwy?

- Jest szkodliwy. - odpowiedział spokojnie szorując palcami po karku zwierzęcia, a potem podniósł spojrzenie na mnie. - Ale po kilku drobnych zabiegach już nie. - dodał uważnie mnie obserwując, po czym zaczął chichotać, prawdopodobnie z mojej zszokowanej miny. - Nadążasz? - zapytał rozbawiony.

- Po części...

- Energon jest wyjątkową substancją. Ma na prawdę wiele właściwości, a jedną z nich jest to, że jest niezwykle wysoko energetyczny, a nawet lepiej, jest zmaterializowaną energią w postaci cząsteczek, głównie jest zbudowany z wodoru, helu i transformium, a także dziesiątek innych pierwiastków, których nazwy ciężko wymówić, powiązanych ze sobą wszelakimi wiązaniami, o niezwykłej sile. Żeby te wiązania rozerwać, to bomba atomowa to mało... Ale to właśnie dzięki tym wiązaniom, dzięki tej energii zawdzięczamy życie, dzięki niej jesteśmy w stanie rosnąć, kiedy jesteśmy larwami, dzięki niej się regenerujemy. Głównie to za sprawą transformium w nim zawartego, ale z tym mniejsza. Po wyeliminowaniu promieniowania i kilku innych rzeczy, energon przestał być szkodliwy dla istot ziemskich, a dla tutejszych zwierząt ma nawet właściwości wspomagające.

- Co masz na myśli?

- To, że energon korzystnie wpływa na organizmy zwierząt, które żyją tutaj: w Czarnobylu i jego okolicach! To jest piękne! Testowałem to na dżdżownicach, które swoją drogą mają zamknięty układ krwionośny, krew z hemoglobiną i celomę, co było dość istotne do przeprowadzenia obserwacji... Tutejsze dżdżownice szybciej rosły, były bardziej odporne na urazy i drobnoustroje, a ich układ nerwowy uległ usprawnieniu w postaci większej liczby neuronów. Znowu te, które nie miały styczności z promieniowaniem - zdychały, czy podałem im energon, czy też nie... - zerknął na kruka. - A potem przyszedł taki Redox i zeżarł mi wszystkie super-dżdżownice. - powiedział i poczochrał zwierze po grzbiecie, a kiedy wziął rękę, ptak zakrakał głośno kilka razy jakby obwieszczając swoje oburzenie co do stawianych mu zarzutów.

- Nie obrażaj go. - zaśmiałam się.

- Jak chce się obrażać, to niech się obraża... Cwana z niego bestia, a jak jeszcze mi zeżarł ten energon w tych dżdżownicach, to już w ogóle. - mówił patrząc na Redoxa i głaszcząc go. Uśmiechnęłam się, widząc stroszącego się ptaka, który domagał się więcej pieszczot. I tak patrząc na nich, coś mi się zaczęło nie zgadzać.

- Ale skąd miałeś energon? - zapytałam.

- Skąd miałem? - powtórzył dalej zajmując się Redoxem, a mi ręce opadły. Już chciałam zirytowana powtórzyć pytanie, ale on wcześniej zabrał głos.

- Powiem tak: od Ratchet'a. Wymyślił urządzenie, które wykorzystuje tutejsze promieniowanie do produkcji energonu. Nie wiem jak to działa, nie pytałem, a zresztą i tak by mi nie powiedział, bo mu się nie chce...

- Aha... - mruknęłam kiwając głową.

Jot w tym czasie podniósł rękę na której siedział czarny ptak tak, że zwierze miało łebek na wysokości jego ust. Redox przekręcił kilka razy główką przyglądając się robotowi, aż w końcu złapał go dziobem za odstające części na policzku. Co w ten sposób obaj chcieli uzyskać to nie wiem, ale wyglądało to słodko. Po chwili Autobot zniżył rękę i spojrzał na mnie, trochę jakby zakłopotany.

- Ty to jednak chyba najbardziej lubisz ptaki. - stwierdziłam.

- Być może... - mruknął. - Pokazać Ci coś jeszcze? - zapytał, mając iskierki nadziei w oczach.

- Jeszcze się głupio pytasz! - zawołałam, a ucieszony Transformer odstawił ptaka na stół i szybko schylił się po skrzynię pod nim. Wysunął ją i wyciągnął mniejszą, tym razem metalową skrzynkę przypominającą teczkę. Położył na drewnianym blacie, szybkim ruchem mnie do siebie przyciągnął, aż prawie runęłam za niego na podłogę i niemal sakralizując skrzynię, otworzył ją. W środku, znajdowały się kolejne części, niektóre już poskładane. Patrząc na to, zaczęła się zastanawiać, czy Jolt ma równo pod sufitką, bo raczej nie codziennym widokiem były mechaniczne ptasie skrzydła, głowa, ogon i łapy, nieco bardziej uproszczone niż u Redoxa.

- No. To są zaczątki mojego dzieła życia. - powiedział dumnie, a ja ukradkiem spojrzałam na niego jak na wariata.

- Niech zgadnę: uznałeś, że fajnie będzie stworzyć całkiem mechanicznego ptaka... - westchnęłam wywracając oczami.

- Po części. Uznałem, że skoro z protezą mi się udało, to czemu nie stworzyć zwierzęcia, które będzie podobne do ziemskiego, ale z możliwościami cybertrońskiego? Po za tym, jak Soundwave mógł mieć sępo-papugę, to czemu ja nie magę mieć mechanicznego sokoła wędrownego?

- Kto to Soudwave?

- Decepticon, porucznik Megatrona, szpieg i informatyk. - powiedział trochę chłodno.

Uniosłam dłonie w geście poddania, a ten zaśmiał się widząc mnie.

- Nie pomogłem?

- Nie. - powiedziałam i parsknęłam śmiechem. - Wiec, kontynuuj. - powiedziałam zakładając ręce do tyłu.

- Pomysł wziął się wtedy, jak znalazłem martwą samicę sokoła wędrownego. Młodą, prawdopodobnie spoza skażonego obszaru. Wziąłem ją. Szkoda mi jej było, ale już nie mogłem jej pomóc. Pomyślałem, o przywróceniu jej do życia i wtedy mnie olśniło, że mogę ją odbudować na tej samej zasadzie co skrzydło Redoxa. Co prawda, nie przywrócę jej do życia, to nie możliwe, ale...

- Stworzysz coś nowego. - dokończyłam.

- Nie to chciałem powiedzieć, brakowało mi słowa... ale może być.

- Dlaczego jej nie skończyłeś?

- Musze najpierw jedną ważną rzecz rozpracować. - westchnął odwracając wzrok.

- Co?

- Wiesz... Nad wieloma rzeczami myślę na raz...

- Oj... Mów prosto z mostu. - ponaglałam.

- Chcę, żeby ten ptak miał możliwość rozmnażania.

Już chciałam coś powiedzieć, ale ostatecznie skończyło się na głośnym wydechu. Co jak co, ale to było irracjonalne.

- No wiem, to głupie. Ale jest tyle rzeczy...! Uch... Zafira... Tyle chciałbym naprawić... zmienić. - westchnął sfrustrowany przyglądając się mechanicznej główce trzymanej w ręku. - Wiesz, co mnie tak zachwyca w ziemskich organizmach? - zapytał i spojrzał na mnie, a ja pokręciłam przecząco głową. - To że nie ma dwóch identycznych organizmów, choć mogą mieć to samo DNA. To, że jakbym się nie starał nawet mając DNA, to z niego samego nie stworzę tkankowego organizmu, tak jak nas. To, że mogą tworzyć nowe istnienia... - odpowiedział, po czym spuścił wzrok i odłożył metalowy łebek do skrzyni i oparł ręce na krawędzi blatu. - Cały czas szukam sposobu, żeby ten ptak - ruchem głowy wskazał na części. - mógł zadbać o istnienie gatunku... Którego w sumie nie ma... Zbudowanie układu rozrodczego na podstawie przepisanego DNA jest nierealne, to by nie działało, a my nie mamy takowego. Muszę to stworzyć sam.

- Wierzę, że Ci się uda. - pocieszyłam, choć nie wiem, czy to było wskazane.

- Ja wiem, że mi się uda, ale to jest przykre. Oni mogą - wskazał na Redoxsa bawiącego się śrubokrętem - a my nie. - wskazał na siebie i powiedział jak dziecko składające skargę mamie, a ja zaczęłam się śmiać. - No wiem jak to brzmi! - zaśmiał się, ale patrząc na mnie jakby zaczął panikować. - Hej! Ale żeby nie było! Żebyś sobie czegoś nie pomyślała na mój temat! - buchnęłam śmiechem. - Ja nie z tych pierwszych lepszych! Stosunek mi nie w głowie! - zawołał, a jeszcze bardziej się śmiałam. Śmieszne miny robił, kiedy się stresował albo panikował, raz się uśmiechał, raz wyglądał na przerażonego.

- Rozumiem, rozumiem. - wyjąkałam przez śmiech. - Po prostu... rozbawiło mnie Twoje... zakłopotanie. Spoko, nawet mi to do głowy nie przyszło.

- Uf... A już myślałem... - odetchnął. - No wiesz, to trochę takie krępujące... mówić o tym, a przy najmniej dla mnie. - powiedział zawstydzony, a ja uśmiechnęłam się do niego szeroko. On był taki słodki, kiedy się stresował, te minki zbitego szczeniaczka.

- Więc co z tym wszystkim zrobisz? - zapytałam wracając do tematu.

- Wiesz, może byłoby to o wiele łatwiejsze gdyby nie to, że uznałem sobie, że mój sokół ma się transformować w blaster... - mina mi zrzedła, a on to zauważył. - Wiem, boisz się, ale zanim ja to skończę, prawdopodobnie ty się już przyzwyczaisz.

- Obyś miał rację... - mruknęłam i zerknęłam na Redoxa, który trzymając tym razem klucz za jeden koniec, drugim uderza o blat stołu. - Tylko nasuwa mi się jedno pytanie: po co ten ptak ma mieć możliwość rozrodu? To trochę bez sensu, nie sądzisz? - zapytałam przenosząc na niego spojrzenie. On w tym czasie patrzył na mnie jakby się zagapił.

- Jest to tak samo bez sensu, jak nasze istnienie. - powiedział po chwili beznamiętnie. Zdziwiłam się.

- Co masz na myśli? - zapytałam nieco ostro.

- Popatrz - zaczął. - nasz gatunek jest na wymarciu. Transformerzy wybijali się nawzajem podczas wojny, a kiedy Wszechiskra została zniszczona - skazano nas. To dzięki wyładowaniom Wszechiskry powstawały nasze larwy. I tu się pojawia haczyk, wiesz jaki?

- Nie.

- Przyjrzyj się mi, sobie, chłopakom, albo siostrom. Wyraźnie widać dymorfizm płciowy. Cz...

- Emm... - przerwałam mu. - Co to dymorfizm? - zapytałam uśmiechając się troszeczkę zawstydzenie.

- Dymorfizm to różnice morfologiczne, w sensie różnice w wyglądzie zewnętrznym między samcem, a samicą jednego gatunku. No, u nas to wygląda tak: ty masz wydatne piersi, nie żebym Ci się patrzył, gdzie nie mogę... - wywróciłam oczami, a ten od razu przeszedł do rzeczy. - Ja mam za to rozbudowaną klatkę piersiową i szerokie barki, a ty wąskie. - mówił, gestykulując rękami. - Ja mam znowu wąskie biodra, a ty szerokie. Nasze głosy się różnią... - zatrzymał się z rozłożonymi ręki i wgapiając się w kant stołu.

- Coś jeszcze? - zapytałam, a on spojrzał na mnie.

- Nie... Chyba to wszystko. - rzucił machnąwszy ręką. - Chociaż można wymienić nasze zachowania. Podobne do godów zwierząt. - dodał.

- Czyli? - zdziwiłam się. Trochę mnie zastanawiało, dlaczego on porównuje nas bardziej do zwierząt, niż do ludzi.

- Wiesz jak odróżnić "chamski podryw" od "zauroczenia"?

- Nie.

- Jeśli ktoś będzie chciał Ci zaimponować, zacznie pokazywać swoje atuty, będzie stroszył części na głowie i plecach, będzie chodził wyprostowany pokazując jak bardzo ma szeroką klatkę piersiową. Jest to mniej więcej taki przekaz: "Popatrz na mnie, jestem zdrowy i silny, nadaję się na partnera." Oczywiście nikt nie będzie robił tego specjalnie, tylko instynktownie.

- Oookej...

- Wiem, brzmi to niedorzecznie, ale przynajmniej nie zachowujemy się jak ludzie. Owszem, u nich też są związki trwające aż do śmierci partnerów, ale większość z nich nie ma żadnych zasad, nie starają się, wszystko byle gdzie, byle z kim. U nas to przynajmniej wynika z naszej natury i od razu widać, kto się stara, a kto nie.

- Masz dość negatywne odczucia co do ludzi, co? - zagadnęłam.

- Tak, trochę tak. Choć to bardzo rozwinięty gatunek, zachowują się prymitywnie. Ale wracając, ogólnie budowę zewnętrzną mamy podobną do ludzi - tutaj wzdrygnął się. - gatunku który się rozmnaża, gatunku, zaznaczam to: rozdzielnopłciowym. Nas stworzyła Wszechiskra, a między sobą nie możemy zadbać o następne pokolenia, więc po co u nas dymorfizm, skoro jesteśmy obojnakami? A nawet lepiej! Pod względem biologicznym nie mamy płci.

Patrzyłam na niego trochę politowanie. To co mówił, z jednej strony brzmiało jak: "Nie zadbamy o gatunek, bo nie ma Wszechiskry. Wszyscy wymrzemy, to nie ma sensu, najlepiej wszyscy się zabijmy.", jednak z drugiej strony, miał wiele racji. To było nie logiczne, nawet dla mnie, choć i tak zrozumiałam tylko połowę z tego, o czym mi rozprawiał.

- Wiemy, a przynajmniej część z nas wie, że Wszechiskra została stworzona przez Twórców. - kontynuował. - Więc wychodzi na to, że jesteśmy czyiś. Nie jesteśmy wolni, jak nam się to wydaje. Ktoś to tak stworzył, żeby nas kontrolować, jak na przykład ludzie odebrali zmodyfikowanym genetycznie łososiom możliwość rozrodu, albo po prostu jesteśmy nieudanym eksperymentem, któremu dano żyć. - zakończył wzruszając niby to obojętnie ramionami, odwrócił się do stołu i oparł o niego.

- No, powiem Ci... dość odważne wnioski. Oczywiście nie podważam, masz wiele racji.

- Dzięki. Jak powiedziałem o tym Knockout'owi i Ratchet'owi to mnie wyśmiali, choć obaj doskonale wiedzą o Twórcach. - powiedział spoglądając na mnie, a potem odwrócił spojrzenie - Ach... Wiesz co? Szkoda, że nie da się zbudować organizmu z DNA, bo można by przepisać nasze DSGC i byśmy stworzyli sobie nowe ciała. Żylibyśmy między ludźmi kilka dziesiątek lat i byśmy pomarli w spokoju... Ale to już w ogóle fantastyka naukowa...

- Serio? - teraz to podniosłam brew. - Chciałbyś umierać jak człowiek?

- Nie. Ale wiesz czego bym chciał? Końca tej przeklętej wojny. Ja już nawet nie wiem, o co się mordujemy. Optimus chce to zakończyć, ale ja tego osobiście nie widzę. Wszyscy chcą odbudować Cybertron, ale jakoś tego nie widzę. Zniszczyliśmy własną planetę... I tak czasami myślę, że dobrze jeśli wyginiemy, przynajmniej ta planeta ocaleje i jej niepowtarzalność... - mówił ze smutkiem.

Miałam mieszane uczucia. Niby miał rację, a w zasadzie miał, ale to wszystko wydawało mi się takie nierealne, nieprawdziwe. Jeśli jest tak jak mówił, to wychodzi na to, że ja nie mam ani mamy, ani taty i tak na prawdę szukam kogoś, kto nigdy nie istniał. Przykro mi się zrobiło, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- Tak w ogóle... to chciałam podziękować. - odezwałam się po dłuższym, niezręcznym milczeniu.

- Za co? - zdziwił się. Odwrócił się do mnie i zmierzył badawczym spojrzeniem.

- Za to, że stanąłeś w obronie Jazz'a. - mruknęłam i zbliżyłam się do stołu. - Mogę usiąść?

- Aaa, tak, tak, tak... Ale ja nie myślę.

- Nic się przecież nie stało. Wie...

- Młody! - nagle ktoś zawołał z korytarza.

- Co za niedomysł... ja pie*dole... Gówniarz cholerny...- ktoś narzekał, zbliżając się do pracowni. Nagle drzwi się otwarły i wpadł przez nie niebieskowłosy. Drzwi na plecach od razu stanęły mi ze strachu.

- Co? - zapytał Jolt.

- Gówno. Ładuj gówniarzu akumulator. Wszystko ku*wa zgasło. Jak my mamy ku*wa jego mać robić? Zacząłbyś skur*ysynu myśleć.

- Już. - fuknął zły niebieski chevrolet. - Zafira, możesz przejść za mnie? - zapytał łagodnie. Bez gadania zrobiłam jak chciał, a on podszedł do jednego z drążków zawieszonych po środku pomieszczenia na suficie, złapał, a wtedy coś zaczęło buczeć, strzelać i rozbłyskiwać. Między częściami na plecach i ramionach Autobota zaczęły skakać iskry prądu elektrycznego, aż w końcu między dwoma największymi częściami powstała jedna wielka iskra, przypominająca błyskawicę. A po chwili wszystko ustało, a Transformer puścił drążek.

- Już. - warknął w stronę, o ile się nie mylę Topspina, który jeszcze tylko zmierzył nas wkurzonym spojrzeniem i wyszedł. - Zaczęli by oszczędzać... - fuknął pod nosem podchodząc do stołu z komputerami, schylił się i włączył pozostałe dwa agregaty, po czym obrócił się do drugiego blatu, zamknął metalową skrzynkę, włożył do skrzyni i wsunął pod stół. Usiadł na stole, a ja obok niego, a w kilka sekund potem Redox znalazł się obok jego dziobiąc po palcach. Autobot nadstawił rękę, a ptak wszedł na nią, po czym Transformer podniósł zwierze i posadził na ramieniu.

- Tak w ogóle to czemu mi dziękujesz?

- Sama nie wiem... - westchnęłam - Jazz potrzebował pomocy, a ty próbowałeś mu pomóc... Knockout nie wyglądał na takiego, żeby się tym bardziej przejmował. Podawał mu narkozę żeby się nie wykończył, ale to temat...

- To trudny temat. - przerwał mi. - Knockout i Ratchet nie chcą go skrzywdzić, ale to robią. Nie podają mu zwykłej narkozy, bo to jest po prostu paraliż, albo maksymalne znieczulenie, jak zwał tak zwał... Podają mu hormony, w dodatku w końskich dawkach.

- Hormony?

- Związki chemiczne, których zadaniem jest regulowanie czynności organizmu. W brew pozorom, my też je mamy. Jednym z nich jest hormon dwunasty***, odpowiedzialny za wprowadzanie naszego organizmu w stan spoczynku, zaś trzynasty*** za zasypianie i mocny sen. Po takim czymś, normalnie się śpi, ma się sny, ale jeśli jest tego za dużo, jest bardzo ciężko się wybudzić. - wytłumaczył i zapadła cisza, oczywiście na chwilę.

- A jak ty sobie z tym poradziłeś?

- Z odbudowaniem? Przez pierwsze dni byłem przybity, ale potem uznałem, że jestem efektem i cudem niezwykłej technologi i tak jakoś się przyjęło... - zamilkł. - Redox, złaź. - rozkazał, kiedy czarnopióre zwierze wlazło mu na głowę i dziobało po obudowie audio receptorów. Robot machnął ręką, a ptak zeskoczył obrażony na jego drugie ramię. - Przez te pierwsze dni, Ratchet mną się zajmował, motywował i tak dalej. Chociaż to nie pierwszy raz, kiedy tak jest...

- Czyli jak?

- Że on musi o mnie zadbać. Mam tendencję wpadania w kłopoty, często lądowałem u niego na oddziale. A po za tym... to głównie on i Ironhide opiekowali się młodym, trochę pokracznym Transformerem, który od zawsze miał pociąg do nauki... He, he... Dobre to były czasy... - uśmiechnął się delikatnie pod nosem. W między czasie Redox przeskoczył na moje ramię. Chciałam pogłaskać go po główce, ale on zakrakał i natychmiast cofnęłam rękę.

- Złośnik. - powiedziałam z uśmiechem do ptaka i spojrzałam na Jolt'a, który łagodnie uśmiechając się obserwował nas. - Teraz nie ma dobrych czasów?

- Dużo się zmieniło, nie koniecznie na lepsze. Pamiętam jeszcze, jak Sideswipe robił wredne kawały Ratchet'owi, a sam Ratchet był trochę bardziej wyluzowany. Chociaż to były pierwsze lata wojny, potrafiliśmy się śmiać, teraz każdy dba o swój interes. Niby jesteśmy drużyną, ale to nie to samo, co kiedyś. - mówił smutno. W tamtej chwili w jego oczach dało się zobaczyć ból i tęsknotę.

- A, właśnie - zaczęłam odwracając spojrzenie. - dobrze, że mi przypomniałeś. Miałeś mi powiedzieć, dlaczego Sideswipe nie lubi gwizdania. Oczywiście jeśli nie chcesz to...

- Nie, nie ma problemu. - powiedział rozchmurzając się. - Ma to związek Ironhide'em.

- Dlaczego wszystko sprowadza się do niego? - zapytałam nieco zirytowana.

- Bo... - ściszył głos. - Nikt Ci tego głośno nie powie, ale wicelider jest nam bliższy, niż Prime. A przynajmniej ja to tak odczuwam.

- Ale dlaczego?

- Długo by gadać... - mruknął - A wracając do gwizdania; jest to rzadka umiejętność, uwarunkowana genetycznie. Nie mamy języków, więc żeby gwizdać, trzeba mieć rozwiniętą krtań dolną, jak ptaki. Znaczna większość, chyba ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent Transformerów ma tylko krtań górną, jak na przykład ssaki. Ciekawa cecha, ale czasem przeszkadza: ma się ochrypły głos i niestety każdą piosenkę się sfałszuje. - zaśmiał się. - Ze wszystkich poznanych mi Autobotów i Decepticonów, tylko ja i Ironhide potrafimy gwizdać.

- Więc czemu Sideswipe się o to tak burzy? To chyba nic takiego.- zapytałam rozkładając ręce, przez co myjący sobie piórka Redoks prawie spadła z mojego ramienia.

- Ironhide jest jego najlepszym przyjacielem i w drugą stronę też to działa. Jego śmierć najbardziej uderzyła właśnie Sides'a, podobno przez kilkanaście dni nie chciał z nikim gadać. Może by tak nie reagował na moje gwizdanie, gdyby...

- Gdyby?

- Bo Ironhide miał zwyczaj gwizdania przy pracy, jak naprawiał czy budował broń, czasem jak coś robił przy komputerach w centrum dowodzenia w bazie jeszcze na Cybertronie. Uwielbiałem go słuchać, brzmiał jak ptak, kos, szpak, albo wilga. Nawet mnie uczył, ale nie dorównam mu, bo nie mam aż tak bardzo rozwiniętej krtani jak on. Ale z biegiem lat, po stracie wielu przyjaciół, kiedy wojna już nam wszystkim zaczęła się dłużyć, Sides się uspokoił, Ratchet się spiął, Jazz zmądrzał, ale to akurat wszystkim wyszło na dobre, Ironhide przestał gwizdać. Zamilkł. Wtedy ktoś palnął, chyba Dino, że Ironhide znowu zacznie gwizdać, jak wojna między Autobotami, a Decepticona będzie miała się ku końcowi. Jednak Hide zginął zanim zaczął gwizdać. Głupio to brzmi, ale tak niestety było.

- Ty to chyba najbardziej lubisz te ptaki. - powiedziałam, a on parsknął śmiechem.

- Może masz rację. - powiedział. - Tak, chyba tak, najbardziej lubię ptaki, zwłaszcza te śpiewające. Przypominają mi o tym co dobre.

- Dlaczego on mnie tak dziobie? - zapytałam pretensjonalnie, gdyż kruk od dłuższej chwili uparcie walił dziobem w moje części.

- Wiesz co nie wiem, ale czekaj. - odparł i zmusił nieco ptaka, żeby przeszedł na jego rękę. - Podejdź do chłodziarki i wyciągnij to małe pudełeczko z czerwiami.

Nie wiem co to czerwie, ale już nie pytałam. Chyba to były te robale. Nic nie mówiąc wstałam i podeszłam do chłodziarki, a kiedy ją otworzyłam optyki prawie wyszły mi po za orbitę. Co ujrzałam? Czaszkę, którą Jolt zabrał z lasu, jakiegoś ptaka, rozbebeszonego... jakiegoś ssaka z szaro - brązową sierścią i długimi uszami, kilka pojemników z obrzydliwym czymś i klika pudełeczek z żywym, obrzydliwym robactwem. Odtworzyłam szeroko usta, a od widoku mnie zemdliło. Wzięłam pośpiesznie okrągłe pudełeczko i zamknęłam metalowe drzwi. Spojrzałam na Autobota z wielkimi oczami, a ten uśmiechnął się jakbym go właśnie przyłapała na robieniu jakiegoś żartu.

- Czy ty jesteś normalny? - zapytałam.

Rozłożył ręce uśmiechając się, mając kruka na głowie.

- Czy nie normalny, to bym się sprzeczał, ale na pewno szalony. - powiedział szczerząc się, na co wywróciłam oczami i podeszłam do niego podając pojemniczek, jednak on go nie wziął. Redox już patrzył na przedmiot uważnie, jakby pożerał wzrokiem.

- Otwórz i daj mu. - polecił. Mina mi momentalnie zrzedła, ale nie odzywałam się. Ściągnęłam wieczko i po raz kolejny poczułam mdłości widząc pełzające, białe robaki, ale przemogłam się i włożyłam palce do naczynka. Czułam jak robactwo wije się wokół, a co gorsza, nie umiałam tego złapać. Moje palce były zbyt szerokie, jednak po kilku próbach udało mi się i dałam "czerwie" zniecierpliwionemu krukowi, który połknął białe, wijące się ziarenka ryżu ze smakiem.

- Oooobrzydliwy jesteś Redox.

- He, he... To nie jedyne jego obrzydlistwo.

- Jego właściciela też... - mruknęłam pod nosem, a on zerknął na mnie z zawadiackim uśmieszkiem i zaśmiał się pod nosem.

- Ze smakiem zjadał kawałki gnijącego mięsa, które obierałem ze szkieletów.

- Fuj, Jolt przestań! - zawołałam śmiejąc się.

- Zjadał latające chrabąszcze, martwe pisklęta...

- Jolt!

- ...i flaki z ryb, ikrę, obrzydliwe ślimaki...

- Jolty. Przestań. To obrzydliwe! - wołałam śmiejąc się i odwracając od niego spojrzenie, aż nagle złapał mnie za ramiona, a ja pisnęłam upuszczając pudełeczko. Robaki wypadły z niego, a widząc to, kruk od razu zleciał z ramienia Autobota na podłogę i zaczął pośpiesznie zjadać insekty. Patrzyliśmy na to, Jolt trzymając mnie za ramiona z miną nic nierozumiejącego szczeniaczka, a ja z odrazą i strachem, gdyż pełzający ryż pełzał wokół mojej stopy.

- I właśnie tracę przedmioty badań i przynętę na ryby. - powiedział śmiejąc się.

- Weź to ode mnie! - zawołałam.

- To proste, krok do tyłu. - powiedział łagodnie, a ja patrząc na niego przerażona nie wiadomo czym, cofnęłam się. On przekroczył robaki i ptaka i stanął obok mnie. - Tak strasznie?

- Nie pozbierasz tego?

- Nie. Mam tego mnóstwo. - odparł.

- Ty na prawdę jesteś szalony. - on tylko rozłożył ręce i uśmiechał się. - Łowisz ryby?

- Tak. I zapraszam Cię nad Dniepr, za kilka dni, bardzo wcześnie rano. Będziemy sobie rybki łowić. - powiedział, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. Przy nim czułam się tak swobodnie, podobnie jak przy Sideswipe'ie.

Do późnego popołudnia siedzieliśmy w jego pracowni. Pokazywał mi tyle rzeczy i opowiadał. Co tylko mu przyszło do głowy to omawiał, a ja udawałam, że rozumiem. Jednak i tak bardzo mi się podobało. Pokazał jak obsłużyć mikroskop, pokazał plany budowy skrzydła Redoxa i budowanego sokoła. Mówiąc w prost, miło spędziliśmy czas, a on chyba w końcu mógł się komuś wygadać i pochwalić swoją ogromną wiedzą.



*kruk - jakie to zwierzę, to chyba każdy wie. Jednak dla wyjaśnienia, dla przeciętnego (około 5m) Transformera kruk jest jak papużka falista dla człowieka.

** redoks - każda reakcja chemiczna, w której dochodzi zarówno do redukcji, jak i utleniania. Redox to nazwa angielska.
***hormon dwunasty/trzynasty - fikcyjne hormony


Cześć wszystkim!
Mam nadzieję, ze podobało się bombardowanie biologią, które moim zdaniem, nie szczególnie mi wyszło. Myślałam, że więcej książkowych informacji tutaj wcisnę, no ale byłoby tego za dużo.

Mam nadzieję, ze nie przeszkadza wam to, że rozdział to jeden wielki dialog. Osobiście nie przepadam za rozdziałami, gdzie jest więcej dialogów niż opisów. No, ale... bywa. No i mam nadzieję, że nie przeszkadza, że trochę "ciut za dużo" nawymyślałam, ale tak to ze mną bywa, wszystko chcę mieć logiczne. Jak Shockwave. XD

I jak wam się podoba postać Jolt'a? Już jeden rozdział mu poświęciłam i chyba też się o to pytałam, ale pytam jeszcze raz. XD
Jolt moim zdaniem jest traktowany gorzej niż po macoszemu, a szkoda. Chyba warto rozwinąć jego postać, mam rację?

I chciałam się zapytać o jeszcze jedną rzecz, ale to tak z czystej ciekawości, jak zwykle... ale też dlatego, że mam pewne wątpliwości... Jak wam się wydaje, z kim będzie Zafira? Do kogo według was pasuje? I z kim byście chcieli, żeby była?
Więc Bojo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro