Rozdział 28 Wiecznie młody.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zanim wyciągniecie widły i pochodnie, aby mnie spalić na stosie za tak długie nie dodawanie rozdziału, zważcie na to, że rozdział ma 15406 słów bez moich dopisków tutaj i na końcu rozdziału, i jest to jest w tej chwili rekord w tym fanfiction. Miłego czytania.


Ktoś coś nucił. Albo mi się zdawało? Nie... Na pewno ktoś nucił i to nad moim audio receptorem! Ktoś stukał paluchem w moje drzwi!

Zanim jednak zaatakowałam irytującego i przerywającego mój sen ktosia, uświadomiłam sobie, że nikt inny to nie mógł to być, tylko Jazz. Z niechęcią jakiej świat nie widział otworzyłam jedną optykę i zaczęłam szukać wzrokiem twarzy tego typka, i ledwo to zrobiłam a usłyszałam jego cichy śmiech. W jednej chwili miałam ochotę ponownie mu uszkodzić nos, a jednocześnie śmiać się razem z nim, gdyż jego brecht był zaraźliwy. Podniosłam lekko głowę i zeskanowałam jego facjatę której większą część zajmował głupkowaty uśmiech.

- Motylek się obudził. - powiedział jak do małego dziecka.

- Dlaczego mnie budzisz? Ja ci się dawałam wyspać... - jęknęłam kładąc ponownie głowę.

- Jak się szlajałaś nie wiadomo do której, to śpisz teraz... A ja tu cierpię katusze przez ciebie!

Podniosłam się i spojrzałam na niego spod ledwo rozchylonych powiek jak na idiotę.

- Co? - zapytałam nie rozumiejąc o co mu chodzi.

- Spałem przez ciebie zgięty jak paragraf! I wszystko mnie boli...

- No teraz wiesz, co ja z tobą mam. - powiedziałam uśmiechnąwszy się triumfalnie.

Chociaż chciałam jeszcze pospać, to jednak ulitowałam się nad nim i puściłam, a on z jękiem przekręcił się na plecy i wygiął w łuk aż mu coś w plecach strzeliło.

- Sypię się... - sapnął przeciągając się.

- Nie przesadzaj... Jeszcze dobrze się trzymasz... - powiedziałam z uśmiechem

- No fajnie! To zabrzmiało, jakbym był nie wiadomo jak stary! - zawołał.

- A nie jesteś? - zapytałam podnosząc brew, a on obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.

- Może masz rację? Ale to nie oznacza, że jestem starym rzęchem! No... To tyle z wykładu, trzeba wstawać. - powiedział po czym przeturlał się na brzuch i podniósł na rękach, a wtedy znowu coś trzasnęło w jego grzbiecie. Wstrzymał wydech i chwilę potem wypuścił powietrze z jękiem.

- A może jednak jestem rzęchem? - pisnął próbując wstać.

Uśmiechu nie dało się powstrzymać przed wkradnięciem na usta. Jazz, chyba nawet tego nie wiedząc, idealnie poprawiał humor swoim zachowaniem, a przynajmniej mnie przez niego było weselej. Przez to jak mu jeszcze raz coś strzeliło przypomniało mi się, dlaczego jest mu smutno, a zaraz potem przed optykami przeleciał mi film złożony ze wspomnień z dnia poprzedniego od potrącenia sarenki, przez wyścig, wypadek i incydent w laboratorium po akcję z Dino, o której nikt poza nami nie powinien wiedzieć.

Jazzy w końcu wstał, a ja zaraz potem biorąc przy okazji ostrze Sideswipe'a, na którym, jak się okazało, spałam. Oboje, trochę ociągając się, poszliśmy do sali głównej, gdzie przebywał tylko Bumblebee. Widząc nas wyprostował się i uśmiechnął ściszywszy radio.

- No myślałem, że już nie wstaniecie!

- To ona... - jęknął Jazz wskazując na mnie palcem.

- Cicho... Nie jesteś lepszy... Na co dzień... - wywróciłam oczami.

- Dino o ciebie przed chwilą pytał, Zafira. - zwrócił się do mnie żółty zwiadowca. - Pytał, czy już wstałaś, bo ma jakąś sprawę. - wzruszył ramionami. - Dać mu cynk?

- Taaak... - jęknęłam nerwowo.

Na samo wspomnienie o Dinonie coś mi ścisnęło T-cog*. Dlaczego? Chyba obawiałam się, że mógł coś komuś powiedzieć albo, co on teraz o mnie myśli. W sumie, nie wiedziałam skąd u mnie ten nagły stres, w końcu to co się stało między nami nic nie wnosiło do naszej relacji. Chyba. No niby to było po przyjacielsku, ale jednak, podobały mi się te pieszczoty. Może stosunek jego do mnie nie zmienił się zbytnio, ale zaczęłam się zastanawiać, czy coś może się dziać w kierunku przeciwnym.

- Wszystko w porządku? - zapytał Jazz widząc, zapewne, moją skrzywioną twarz.

- W jak najlepszym. - stęknęłam unosząc kciuki do góry.

- No dobra... - wzruszył ramionami nieprzekonany.

- Dino już jedzie. - zakomunikował Bee. - To coś pilnego? - zapytał.

- Wiesz... - wbiłam spojrzenie w sufit zakładając ręce z tyłu. - Domyślam się, o co chodzi... ale nie wiem, czy to jest aż takie pilne... - skierowałam optyki na camaro.

- Chodzi o Sidesa?

- Chyba tak.

- A co z nim? Nie licząc, że połamany. - zadał pytanie porucznik.

- Aha... Bo ty nie słyszałeś... Ratchet psioczył coś na Zafirę i Dino, że przez nich Sides ma się gorzej.

- Co?! - wrzasnęłam.

Wpatrywałam się zszokowana w optyki Bumblebee próbując przetrawić to, co usłyszałam. Optyki zaszkliły mi się od łez, a w Iskrę jakby wbił się jakiś sztylet. Zacisnęłam dłonie na ostrzu srebrnego żołnierza i podniosłam do piersi.

- Zafira - usłyszałam spokojny głos żółtego chevroleta, a zaraz potem poczułam jego rękę na ramieniu i podniosłam na niego spojrzenie. - nie martw się. - powiedział z delikatnym uśmiechem. - Ratchet często wyolbrzymia.

Kiwnęłam głową, ale to co powiedział jakoś mnie nie uspokoiło, chociaż jak najbardziej wierzyłam Bumblebee. Jednak, co jeśli Ratchet ma rację i przez moją głupotę doprowadziłam do pogorszenia stanu zdrowia Sidesa? Na to pytanie nie zdarzyłam sobie odpowiedzieć (może to i lepiej?) gdyż z tunelu wyjechało czerwone ferrari. Dino transformował, ani me, ani be, ani nawet kukuryku na przywitanie, złapał mnie za rękę i pociągnął do wejścia do laboratorium.

- Miło cię widzieć! - zawołałam wyrywając dłoń z jego uścisku, zanim weszliśmy za folię.

Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Zmierzył ostrym spojrzeniem od góry do dołu, od czego Iskra podeszła mi do gardła. On potrafi być przerażający, a przynajmniej tak go momentami postrzegam.

- Mutuamente, señorita**. - powiedział ukłoniwszy się nieznacznie.

Udałam, że zrozumiałam i rozłożyłam ręce.

- Gdzie mnie ciągniesz?!

- Aż tak trudno się domyślić? - obruszył się. - Gadałem z Sidesem i tak jak myślałem chce cię przeprosić. Chodź. - złapał mnie i pociągnął za sobą.

Przeszliśmy przez laboratorium, gdzie krzątał się oczywiście Ratchet, a na stole siedział Drift i - zaje się - medytował. W dalszej części kompleksu laboratoryjnego przed komputerem stał Knockout - nawet na nas uwagi nie zwrócił. Wpadliśmy do tego ciemnego korytarza i dopiero tam Dino zwolnił kroku i puścił mnie.

- Po co ten pośpiech? I czemu idziemy tutaj? I czemu u Ratcheta nie ma Sideswipe'a?

- Nie lubię laboratoriów, a to jest najkrótsza droga do tego korytarza. A idziemy tutaj właśnie dlatego, że u Ratcha nie ma Sideswipa'a. Przenieśli go na Atom, żeby miał spokój, ale według mnie nie jest to dla niego lepsze.

- Dlaczego?

- Chciałabyś być sama, kiedy byłabyś chora? Jakoś nie sądzę. - byłam w stanie przysiąc, że wywrócił optykami, chociaż był odwrócony do mnie plecami.

Westchnęłam trochę zirytowana i człapałam za nim dalej oświetlając sobie drogę swoimi reflektorami. Co chwilę zerkałam na czerwonego Autobota. Nie wiem, czy mi się zdawało, czy też nie, ale chodził jakoś dziwnie, sztywno. Zatrzymałam wzrok na jego drzwiach - ustawione poziomo, skierowane jak najbardziej ku sobie i tak jakoś sztywno się trzymały. Zazwyczaj były skierowane bardziej do góry i luźno je trzymał, kiwały się z każdym jego ruchem.

- Jesteś spięty. - zauważyłam, ale nie doczekałam się żadnego odzewu z jego strony. - Coś nie tak?

Rzucił mi krótkie, ostre spojrzenie przez ramię. Milczał, ale po tym, że zacisnął pięść doszłam do wniosku, że zbierał się na odpowiedź.

- Chodzi o wczoraj. - bąknął. - Za bardzo się rozpędziłem.

- Czyli nie ty jeden masz wyrzuty sumienia... - mruknęłam zakładając ręce na piersi. - Dobrze wiedzieć.

- Przepraszam cię. - przystanął i spojrzał na mnie, a ruszył dopiero kiedy się z nim zrównałam.

- Nie masz za co... Nie robiłeś tego wbrew mojej woli.

- Tak, ale uważam, że to nie było w porządku, w końcu ciągle powtarzam, że nie będziesz moja... A tymczasem wylizałem ci szyję... I jeszcze powiedziałem coś, czego nie powinienem.

- Byłeś szczery... Doceniam to. To w końcu twój atrybut.

- Jednak uważałam, że przesadziłem.

- Ja znowu miałam obawy, co teraz możesz o mnie myśleć. Że jestem łatwa... Albo... No nie wiem.

- Może zapomnijmy o tym? Nic nie było, nic się nie zdarzyło, żyjemy własnym życiem... - westchnął.

Zerknął na mnie, a ja z delikatnym uśmiechem kiwnęłam głową. Jego kąciki ust drgnęły, ale nie wiem, czy można to było nazwać uśmiechem. W każdym razie, rozluźnił się, a jego wniesione do góry skrzydła tworzone przez drzwi swobodnie falowały z każdym jego krokiem. Dalej szliśmy w całkowitej ciszy. Chciałam zapytać, gdzie mnie w zasadzie prowadzi, wiedziałam, że na statek Knockouta, ale gdzie konkretnie on się znajduje, to tego akurat nie było dane mi poznać. Jednak głupio mi było pytać i przerywać tę ciszę, przez którą Dino chyba się zamyślił, a przynajmniej na takiego wyglądał.

Tunel miał wysokość mniej więcej równą z salą główną i był szeroki na około pięć metrów. Biegł na wprost od laboratorium, kilka metrów dalej po lewej stronie było wejście skąd dobiegały jakieś rozmywające się rozmowy i co chwilę padało jakieś przekleństwo. Domyśliłam się, że ten boczny tunel prowadzi do pomieszczenia, gdzie pracują Wreckerzy. Po kolejnych kilku metrach tunel skręcał w prawo i biegł prosto, aż do wielkiego pomieszczenia, o wiele większego niż sala główna. Był to w sumie wielki dół wykopany w środku wielkiego budynku elektrowni, no i właśnie przez to temperatura tam była niewiele niższa niż na zewnątrz - kiedy budynek był nagrzany, jedynej ochłody można by szukać jedynie na statku. Stał na środku i pysznił się swoim  ogromem, a przynajmniej był większy od Helios305. Posiadał ogromne skrzydła, które w stanie spoczynku były złożone i ciągnęły się wzdłuż wielkiego, obłego i wydłużonego "cielska". Pod każdym ze skrzydeł znajdował się wielki, jajowaty silnik przypominający te w samolotach. Tył statku uzbrojony był w trzy stateczniki: dwa poziome, prawie tak samo długie jak skrzydła i również złożone, zaś trzeci - pionowy i krótki. Blacha z której był zbudowany była ciemnoszara, niektóre elementy były pomalowane na fioletowo, na boku widniała jego nazwa, a obok niej symbol Decepticonów, który ktoś próbował zdrapać. Pozostawione fioletowe plamki i jaśniejsze fragmenty poobdzieranej blachy wciąż świadczyły o jego bytności. Podsumowując - statek przypominał wielką, szaro-fioletową, kosmiczną ćmę.

Szliśmy w stronę jego zaostrzonego na czubku, skierowanemu nieco w dół dziobu, na którego górnej stronie zamontowane były zapewne szyby, które zostały zasłonięte przez klapy ochronne. Stanęliśmy pod maszyną, która stała na trzech potężnych podporach: dwóch wychodzących z okolicy jej silników oraz jednej z tyłu. Dino podszedł do jednej z tych podpór i aktywował zewnętrzny panel, a po kliknięciu kilku przycisków z podwozia opadła platforma ustawiona do podłoża pod kątem ostrym. Autobot wszedł na nią i stanął przed drzwiami blokującymi wejście na pokład, coś włączył i przybliżył twarz do małego okienka, a po chwili zamki zaszczękały i drzwi otworzyły się, dzieląc się na trzy części i chowając w ścianach.

- Chodź! - zawołał i zniknął wewnątrz Atomu.

Drgnęłam po chwili i pobiegłam za nim. Wnętrzności tej ćmy były oświetlane białym światłem - żarówki zamontowane były przez całą długość sufitu. Korytarz wyznaczały również maleńkie lampeczki zamontowane w połowie wysokości ścian.

Rozejrzałam się i pobiegłam za ferrari.

- Najpierw pójdziemy do centrum, czy też jak kto woli, do kokpitu. - odezwał się, kiedy byłam kilka kroków za nim.

- Po co?

- Udostępnić ci wejście na Atom i do systemu w tym do części bazy danych.

- Cóż tak?

- Każdy z nas ma dostęp tutaj. No z wyjątkiem Ironhide'a... Nikomu się nie chce tutaj specjalnie przychodzić i dawać każdemu z osobna dostęp.

Kokpit znajdował się na końcu tego korytarza. Było to nawet spore pomieszczenie, którego ściany w ogromnej części były szklane, albo chociaż było zrobione z przeźroczystego materiału, który z zewnątrz był osłonięty metalem. Centrum przypominało nieco kokpit statku Strażników Galaktyki, tylko było mniej... przytulne, o ile w ogóle takie miejsce może być przytulne. Był tu oczywiście jeden wielki panel z mnóstwem przycisków, tablic dotykowych i ekranów, których przeznaczenia nie znałam. Bliżej wejścia był zamontowany jeszcze jakiś sprzęt, który nieco przypominał automaty z grami lub te, w których ludzie kupują sobie jakieś słodkie jedzenie, ale te maszyny nie były ani oszklone, a tym bardziej na pewno nie miały w sobie jakiś smakołyków. W pomieszczeniu stały również cztery fotele, które, jak można się było domyślić po wystających z podłogi częściach instalacji, były ruchome i każdy z pilotów mógł się swobodnie poruszać w swojej strefie pracy nie podnosząc nawet tyłka.

Dino podszedł do centralnej części konsolety i znowu zaczął klikać. Część panelu oświeciła się, a przed Mirage'em na szybie pojawił się obraz, który był efektem działania małego projektora, coś w stylu wyświetlacza HUD*** w samochodach.

- ISOM? - zapytał Dino, a po chwili komputer odpowiedział, tylko szkoda, że po cybertrońsku, czego w sumie mogłam się spodziewać.

Robot chwilę rozmawiał z komputerem, podczas czego wystąpiło parę błędów o których komputer powiadomił głosowo, jak i podświetleniem ekranu na czerwono.

- Podejdź. - odezwał się Autobot i ruchem ręki zachęcił do tej czynności.

W tym samym czasie z panelu na długim, teleskopowym kijku wysunęło się jakieś urządzenie, które wraz z tym kijkiem wyglądało jak selfie stick z założonym telefonem.

- To - wskazał na urządzenie. - zeskanuje twoją optykę, zapisze i automatycznie da ci dostęp do systemu. W momencie, kiedy uzyskasz dostęp, będziesz mogła ustawić system jak będziesz chciała, na przykład ustawić na język angielski. Potem, po każdym zeskanowaniu twojej optyki system będzie przestawiał się na twoje ustawienia.

- Aha... czyli po przeskanowaniu mojej optyki, system przestawi się na angielski, o ile wcześniej to sobie ustawię, ok.

- Przynajmniej mam taką nadzieję. ISOM to bardzo oporny system i nie potrafię go prawidłowo obsłużyć. Całe życie prawie obsługiwałem Teletraan-1 i to też okazjonalnie.

Kiwnęłam głową rozumiejąc. Znam Teletraan, sterował moim statkiem i byłam zmuszona z nim pracować. Miałam dostęp do jego podstawowych funkcji, czyli w sumie nie za dużo mogłam zrobić i było to za mało, by móc powiedzieć, że umie się obsługiwać ten system.

- Stań tutaj - wskazał miejsce przed skanerem. - i przybliż się do skanera na odległość około dziesięciu centymetrów.

Zrobiłam jak powiedział i chwilę później urządzenie uruchomiło się i pasek zielonego światła prześledził moje patrzałki. Odsunęłam się i zerknęłam na Autobota, który szybciutko klikał po dotykowej klawiaturze, a po chwili ekran przed nami zrobił się żółty.

- Co? - zdziwił się Dino marszcząc czoło i wrócił do pisania.

- Co jest?

- Według ISOM-u, ty już masz dostęp tutaj... - mruknął i dotknął ostatniego pola na ekranie dotykowym, a wtedy na ekranie pojawiło się kilka okien, a na jednym z nich było kilka skanów optyk w tym, na pierwszym miejscu, optyk Knockouta, które oczywiście można było poznać po krwistoczerwonej barwie tęczówek. - A nawet twierdzi, że twoje optyki są w jego bazie danych. - dodał głośniej. - Czekaj... Jeszcze raz, Zafira.

Drugi raz pozwoliłam na zeskanowanie, przez co zielone i czarne plamki zaczęły tańczyć mi przed oczami. I zanim wszystko się unormowało, usłyszałam, że system upiera się przy swojej wersji. Zerknęłam na Mirage'a, który był już wyraźnie zirytowany niemożnością dogadania się z ISOM-em jednak dalej wytrwale stukał palcami po klawiaturze.

- Chyba nie dojdę do porozumienia... Będę musiał dodać inny kod dostępu, głosowy wydaje mi się najlepszy. - powiedział po chwili niezaszczycająca mnie spojrzeniem. - Podejdź do tego - wskazał skaner optyk. - i jak ci powiem to w odległości około dziesięciu centymetrów wypowiesz swoje imię.

- Oki. - przytaknęłam i znowu przybliżyłam się do urządzenia, a kiedy usłyszałam "dajesz" wypowiedziałam swoje imię.

Tym razem komputer nie sprzeczał się z Transformerem. Mój głos został zapisany i tamtej chwili byłam zalogowana w systemie. Dino, na moją prośbę ustawił mi język angielski no resztą musiałam się zająć sama. Autobot wyjaśnił mi jeszcze, że jest coś takiego jak hierarchia kont, więc kiedy ktoś o wyżej postawionym koncie będzie chciał się zalogować, system mnie automatycznie wyloguje. I jak się można było domyślać - hierarchia kont jest podporządkowana hierarchii stopni wojskowych i funkcjom pełnionych w drużynie, a w tej byłam na samym końcu.

Kiedy system mieliśmy już za sobą, Dino wyprowadził mnie z centrum i prowadził w stronę drugiego końca korytarza. Po minięciu wyjścia, w ścianach zaczęły pojawiać się zamknięte drzwi, które, sadząc po systemie rowków, otwierały się na tej samej zasadzie co te przy wejściu na statek.

- Co jest za tymi wszystkimi drzwiami? - zapytałam.

- Nie mam bladego pojęcia... - mruknął mój przewodnik. - Pytaj Knockouta, on tu jest panem. - dodał z pewną niechęcią w głosie.

- A statek nie powinien być większy? Tyle tu tego...

- Powinien, ale jest złożony. Pomieszczenia transformują w momencie, kiedy chce się do nich wejść. Na czas lotu wszystkie muszą być zmniejszone, a ponieważ teraz wszystkie są zmniejszone, Knockout najwyraźniej ich nie potrzebuje. Z wyjątkiem skrzydła medycznego - to stałe pomieszczenie na końcu statku. - wyjaśnił.

Stanęliśmy przed wejściem na końcu korytarza. Dino wcisnął przycisk wielkości dłoni i drzwi otworzyły się ukazując dwoje kolejnych drzwi. Ze świstem spuściłam powietrze, przez co Dino spojrzał na mnie przez ramię.

- Wiem... trochę tego dużo... Ale to ma związek z jakimiś procedurami... - powiedział. - Sides jest za drzwiami po lewej. - stanął z boku przepuszczając mnie i wskazał palcem na drzwi. - W razie czego będę tutaj albo w centrum.

- Czemu nie wchodzisz? - zapytałam nieco łamiącym się głosem.

Zdenerwowałam się, ręce mi zaczęły drżeć, a nogi zrobiły mi się jak z waty. Na myśl, że zostanę sama z Autobotem który kilka godzin wcześniej próbował zrobić mi krzywdę, robiło mi się niedobrze. Myślałam, że Mirage będzie ze mną cały czas, a tu takie zaskoczenie.

- A co ja jestem? Niańka? Nie jesteście pisklętami, żebym jeszcze musiał pilnować, aby jedno drugie przeprosiło.

- Nie o to chodzi... - warknęłam. - Mirage! - krzyknęłam szeptem. - Po wczorajszym ja się go boję!

- Ale nie masz czego! Będę was słyszeć, a jak będę w centrum - będę was widzieć na kamerach. Jest na lekach uspokajających! Pewnie nawet nie pamięta, że coś się wczoraj wydarzyło.

- Co? - zapytałam śmiertelnie poważnie. - Jak to nie pamiętam... Przecież mówiłeś, że chce mnie przeprosić!

Dino zmierzył mnie spojrzeniem, a po chwili skrzywił się i spuścił ciężko powietrze. Pokręcił głową i zakrył twarz dłonią. Nie potrafił kłamać, zdecydowanie nie potrafił kłamać.

- Normalnie to by mnie za to ze zbroi obdarli... - mruknął do siebie. - Dobra! Byłem wcześniej u niego, ale zabraniał mi cię tutaj przyprowadzać.

- Oszukałeś mnie!

- Tak, ale dla dobra wyższego. - powiedział po czym złapał mnie za ręce prawie wytrącając mi ostrze z ręki i próbował wepchnąć do środka, ale odskoczyłam i skończyło się na przyciśnięciu do ściany.

- Nigdzie nie idę. - syknęłam.

- A właśnie, że idziesz. - uśmiechnął się złośliwie, a za razem zwycięsko.

Złapał mnie mocniej za nadgarstki, odciągnął od ściany, kopnął w przycisk otwierający drzwi (szacunek za zrobienie przy tej czynności szpagatu) i pchnął na pustą przestrzeń, która za mną powstała. Uderzyłam tyłkiem o podłogę upuszczając broń Sideswipe'a i w sumie zdążyłam tylko zobaczyć, jak snajper zamyka drzwi. Szczęk zamykającego się zamka rozniósł się po pomieszczeniu, a zaraz po nim powietrze przeszył trzask otwierającego się okienka w drzwiach. W ułamek sekundy przy nim się znalazłam i wściekła załomotałam w drzwi.

- Dino! - wrzasnęłam wściekła.

Buźka obudowana w czerwone elementy pojawiła się po drugiej stronie okienka z ustami wykrzywionymi w perfidnym uśmiechu.

- I to jest jedna z przyczyn, przez którą nasz ewentualny związek nie mógłby istnieć.

- Wypuść mnie!

- Nie. Wypuszczę, jak sobie pogadacie.

- Wypuść mnie, inaczej pójdę się poskarżyć Optimusowi. Ej! co ty robisz?!

Kiedy mówiłam, Dino wcisnął jakiś przycisk w drzwiach po drugiej stronie i z tym wrednym uśmiechem zakrył sobie audio receptory dłońmi.

- Wybacz señorita, nie słyszę cię! - zawołał. - Wyłączyłem mikrofon z drugiej strony. A! I żeby naskarżyć, muszę ci jednak najpierw otworzyć. No popatrz, jesteś zdana tylko na mnie. - rozłożył ręce.

Gdybym go wtedy dorwała, morderstwo ze szczególnym okrucieństwem chyba by mi nie wystarczyło. Nawet sobie nie potrafiłam wyobrazić, co bym z nim zrobiła, gdyby wpadł mi w ręce. Przypuszczam, że nie utrzymałabym go nawet, ale pomażyć można.

- Pożałujesz! - krzyknęłam uderzywszy jednocześnie pięścią w metal.

- To stop tytanowy! Twardy! Nie przebijesz! - zaśmiał się i w tedy okienko zostało zasłonięte. - Idę do centrum! Będę was widzieć gli amanti****. - usłyszałam jeszcze.

- Ukatrupić to mało... - warknęłam odrywając się od drzwi. - Dupek.

Wzięłam ostrze z podłogi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Po prawej jak i po lewej ustawione były łóżka, po pięć po każdej stronie. Tylko jedno było zaścielone i tylko przy jednym stała metalowa szafka. Na końcu sali było jeszcze jedno pomieszczenie, o którego istnieniu informowały drzwi i okno, jednak nic za tym oknem nie było widać. Ogólnie mówiąc, ten pokój nie wyglądał na przytulny, a raczej był depresyjny. Nie było tu nic, oprócz gołych stelaży łóżek i równie gołych, srebrzysto-szarych ścian.

Sideswipe leżał po lewej stronie na drugiej w kolejności pryczy. Na stojącej po lewej od jego łóżka szafce leżał aplik, na którym przez te kilka godzin powstała cieniuteńka warstwa kurzu. Po prawej znowu stała aparatura, do której był podłączony. W takiej scenerii wyglądał na prawdę marnie.

Westchnęłam ciężko. Bałam się, ale w tej jednej chwili poczułam, że muszę z nim porozmawiać. Niepewnie podeszłam do łóżka, a z każdym krokiem coraz mocniej zaciskałam dłonie na ostrzu, jak gdyby to mnie miało uchronić przed jego ewentualnym gniewem. Nogi miał zakryte jakimś szaro-brunatnym materiałem. Ręce trzymał ułożone wzdłuż ciała. Nadgarstki miał unieruchomione systemem rurek i metalowych pasków. Tak samo kark miał unieruchomiony, przez co był zmuszony patrzeć przed siebie. Zauważyłam również, że jego drzwi znajdowały się po drugiej stronie materaca, czy czymś, co go przypominało, więc stwierdziłam, że za jego plecami w materacu będzie jakaś dziura. Na prawej stronie twarzy miał założony opatrunek, który nie zakrywał wszystkich uszkodzeń - fragment części policzkowej był niebieski, zaś części wokół oka podniesione, przez które nie mógł go w pełni otworzyć, dlatego przez większość czasu miał je zamknięte. Oddychał spokojnie, a przy każdym wydechu było słychać świst.

- Cześć. - powiedziałam nieśmiało.

Próbowałam się uśmiechać, ale nie udawało mi się to. Sideswipe zacisnął pięści. Cały czas starał się patrzeć w inną stronę niż w moją. Gdyby nie kołnierz, prawdopodobnie odwróciłby głowę. Ewidentnie nie chciał ze mną rozmawiać, co mnie troszeczkę stawiało w sytuacji bez wyjścia, nawet w sensie dosłownym.

- Przyniosłam twoje ostrze. - próbowałam chociaż zwrócić jego uwagę. - Całą noc je ze sobą miałam. No prawie... Odłożę ci je na szafkę, okej? - zapytałam kładąc broń na meblu.

Nie doczekałam się żadnej odpowiedzi, nie licząc dwóch pisków komputera monitorującego funkcje życiowe. Zerknęłam na monitor i od razu rzuciła mi się w oczy migająca, czerwona kropka przy pulsie. Spięłam się bardziej na wszelki wypadek przygotowując się do ucieczki. Stałam tak minutę, może dwie, ale nic się nie wydarzyło - srebrny chevrolet wciąż patrzył w stronę aparatury.

Westchnęłam ciężko i nie wiedząc, co powinnam zrobić usiadłam na krawędzi łóżka. Siedziałam chwilę z głową podpartą na rękach i myślałam, jak można by przekonać Dino do otwarcia drzwi. Jednak nic, co mogłoby się udać, do głowy mi nie wpadło - każdy plan niszczyła upartość czerwonego Autobota. Zrezygnowana zerknęłam w bok i natrafiłam na dłoń Autobota. Chyba innej możliwości nie było, jak tylko porozmawiać z tym połamańcem i już nie zastanawiając się więcej, złapałam go za rękę. Zaskoczony nagłym dotykiem wziął głęboki wdech i wyciągnął dłoń spod moich palców i nie pozwolił mi jej ponownie złapać. Warknęłam pod nosem i wróciłam do wcześniejszej pozycji.

Byłam w kropce. Z jednej strony uparty Dino, z którym nie mogłam się dogadać jak Transformer z Transformerem, a z drugiej Sideswipe, który w ogóle nie chciał się dogadać. Nie chciało mi się wierzyć, że nie słyszał sprzeczki między mną a jego przyjacielem i wiedział, co musi zrobić, aby się mnie pozbyć. No a z jego zachowania mogłam wywnioskować, że nie jestem mile widziana, więc chociażby dlatego, mógłby ze mną pogadać i zrobić nam obojgu przysługę. Coraz mniej było mi go żal, a coraz bardziej byłam wściekła. Miałam ochotę nawrzeszczeć na niego, że zachowuje się jak egoista, nawet go w twarz uderzyć, a chociażby za samą próbę gwałtu, ale powstrzymywał mnie fakt, że jego Iskierka nie miała się najlepiej.

Zaczynałam się zastanawiać, czym mogłabym się zająć. W końcu przede mną był cały dzień, który musiałam przeżyć w zamkniętym skrzydle medycznym. Rozejrzałam się nieco zrezygnowana i ze zirytowaniem stwierdziłam, że jedyne czym mogłabym się zająć to aplikiem. Do którego mogę nie mieć dostępu... Dlaczego to wszystko musi być tak pozabezpieczane? Przecież chyba nikt im tego nie ukradnie, w szczególności aplików, które ściśle działają z komputerem na pokładzie Atomu. Jak kraść to już najlepiej cały statek z bazą danych, do której można by się jakoś dobrać bez użycia tabletów. No chyba, że na tych dotykowych, świecących szybkach są zapisane jakieś prywatne informacje, to wtedy zabezpieczenia miałyby sens.

- Przepraszam.

Nagły dźwięk spowodował, że drgnęłam przestraszona. Podniosłam głowę i spojrzałam na srebrnego Autobota, który ułożył rękę na swojej piersi i niezmiennie, uparcie patrzył w stronę aparatury.

- Na prawdę, szczerze przepraszam za wczoraj.

Mówił cicho i tak, jakby był czymś zmęczony. Leniwie przymykał i otwierał lewe oko, które mu nawet nie drgnęło.

- I mówisz mi to, nawet nie spojrzawszy mi w optyki? - zapytałam z zawodem i pewną pogardą w głosie.

- Nie mam odwagi, żeby spojrzeć ci w oczy...

Głos mu się łamał, a optyki zaszkliły. Nerwowo zaciągnął powietrze walcząc z samym sobą, aby nie uronić łez. Coś mnie wtedy zakuło w Iskrze. Na chwilę wyrzuciłam z pamięci nieprzyjemne zdarzenia i przed sobą już nie widziałam naburmuszonego egoisty, lecz wrak. Już nie chodziło mi o unieruchomione ręce, kark i opatrunek na twarzy, chociaż przez to wyglądał na jeszcze bardziej zbolałego, ale jego wypełnione smutkiem i żalem patrzałki. Był załamany. Nagle cała złość na niego mi przeszła i znowu zrobiło mi się go szkoda.

- Wstydzę się... Boję... - głęboki wdech. - Jestem po prostu żałosny...

- Nie, Sideswipe, wca...

- Zachowałem się jak żółtodziób. - przerwał mi. - Dałem się sprowokować i co z tego mam? Wygłupiłem się tylko, a swoją złość po porażce chciałem odreagować na niewinnej istocie, która chyba jako jedyna jest tutaj czegoś warta. Tak bardzo cię przepraszam, Zafircia... - załkał.

Odebrało mi mowę. Siedziałam zesztywniała jak słup i patrzyłam na niego zapewne wielkimi oczami, nie mając bladego pojęcia jak się odezwać, i czy w ogóle powinnam się odzywać. Po chwili jednak drgnęłam i nie wiele myśląc przysunęłam się bliżej i sięgnęłam do jego dłoni. Oczywiście znowu chciał mi ją zabrać, ale tym razem mu na to nie pozwoliłam. Okryłam jego trzy palce swoimi i delikatnie gładziłam kciukami.

- Jaki ja głupi jestem... Dlaczego ja ciebie nie posłuchałem? Dlaczego nikt mi nie przemówił do rozumu?! - zapiał, a uciekające gdzieś bokiem powietrze z komory dodało mu bardziej żałosnego brzmienia.

Odruchowo wyciągnęłam dłoń do jego twarzy i zaczęłam głaskać po nienaruszonym policzku próbując go jakoś uspokoić. Na ten gest szarpnął się nerwowo jakby mój dotyk go palił, ale po chwili rozluźnił się i pozwolił się głaskać. Ciężko dyszał, rzęził przy tym, ale z każdą chwilą stawał się spokojniejszy. Wytarłam łzy z kącika jego optyki.

- No już... Spokojnie. Nie płacz. Ej... Popatrz na mnie. - poklepałam go delikatnie i w końcu jego spojrzenie wylądowało na mnie. - Będzie dobrze. - uśmiechnęłam się.

Zapadła cisza, wstrzymał oddech wpatrując się we mnie, aż nagle znowu zaczął sapać, a optyki wypełniły się łzami. Przez głowę przeszło mi tysiąc myśli na sekundę, co mogłam powiedzieć nie tak.

- Nie będzie dobrze... - jęknął, a głos grzązł mu w gardle. - Zafira, już nie będzie dobrze! Przez własną głupotę straciłem wszystko!

- Nie. Sideswipe, nie straciłeś wszystkiego! To tylko na chwilę. Ratchet cię poskłada, zobaczysz. - w panice złapałam go za ramiona, jakby to miało go powstrzymać przed wybuchem płaczu.

- Nie rozumiesz... - wykrztusił z trudem, po czym rzężąc zaciągnął haust powietrza.

Aparatura nagle zapiszczała. Zerknęłam w tamtym kierunku - linia obrazująca puls zaznaczona była na czerwono. Autobota momentalnie oblały lepkie płyny chłodnicze, z ust wypłynął gęsty olej, wyrwał dłoń z mojego uścisku i obiema rękami nieudolnie próbował sobie otworzyć komorę Iskry. Chciał odchylić głowę do tyłu otwierając przy tym usta i łapał głośno powietrze jak ryba wyciągnięta z wody, ale komora tylko nieznacznie drgała.

Spanikowałam. Normalnie zaczęłabym wołać któregoś z medyków, ale niestety żaden by mnie nie usłyszał, więc jedyna nadzieja w Dino, ale do tego czasu musiałam jakoś pomóc chevroletowi. Ujęłam jego twarzyczkę w dłonie i próbowałam nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Starał się go chociaż uspokoić, mówiłam do niego, poklepywałam i jakoś tak wyszło, że w końcu zaczęłam nucić, a potem śpiewać. Dlaczego wtedy akurat wpadłam na "Hallelujah" to nie wiem, ale ważne, że na Srebrzynka to podziałało. Po pierwszej zwrotce w końcu na mnie spojrzał, a niedługo potem usłyszałam głośny wdech z towarzyszącym temu świstem. Chwilę nim szarpało, czasami aż nienaturalnie wypinał pierś do przodu, czego efektem było pojękiwanie i głośne gwizdy. W pewnym momencie lewą rękę przeniósł na moją dłoń, którą delikatnie docisnął do swojego policzka. Nie odrywał optyk ode mnie, nawet rzadziej mrugał, słuchał uważnie coraz ciszej i spokojniej oddychając przez rozchylone usta, odkasłując co chwilę olej.

- I used to live alone before I knew you. I've seen your flag on the marble arch. Love is not a victory march, It's a cold and it's a broken Hallelujah! Hallelujah, Hallelujah, Hallelujah^...

Z optyk znowu pociekły mu łzy. Bojąc się, że znowu zacznie mi się dusić, przestałam śpiewać i pośpiesznie starłam krople smutku. Wtedy on złapał mnie za ręce i jedną położył sobie na potłuczonym policzku, a drugą na piersi.

- Śpiewaj... - szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszałam. - Śpiewaj. Tak ładnie śpiewasz.

Uśmiechnęłam się i kontynuowałam. Czułam pod ręką, jak mu Iskra łomocze. Była wyczuwalna przez trzy warstwy blachy budującej komorę, jak wali i tłucze w swoje ścianki, jak gdyby wirował w niej ogromny głaz. Wtedy uświadomiłam sobie, że musiał z tego powodu bardzo cierpieć. Każda, nawet najmniejsza nieprawidłowość w pracy Iskry objawiała się potwornym bólem, a co dopiero takie boksowanie.

Oddech miał już prawie normalny, jednak Iskra nie chciała unormować swojego pulsu. Aparatura wyświetlała czerwoną linię, ale po jakimś czasie ta znowu stała się zielona i tylko niektóre jej fragmenty były zaznaczone czerwoną barwą.

- I've told the truth, I didn't come to fool you, and even though it all went wrong, I'll stand before the Lord of Song^^...

- With nothing on my tongue but Hallelujah!^^ - zaśpiewał, a z optyk pociekły mu wartkie strumienie łez.

Ostatnie słowa piosenki śpiewaliśmy razem, a kiedy skończyliśmy Sideswipe zdał się nawet na delikatny uśmiech, który troszkę mu się nie udał.

- Poczekaj chwileczkę. Pójdę czegoś poszukać, żeby cię wytrzeć. Cały się lepisz...

Wstałam i skierowałam swoje kroki do pomieszczenia na końcu sali. W ścianie był zamontowany przycisk, po którego wciśnięciu drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a w środku automatycznie włączyły się światła. Było zaplecze w którym przetrzymywano leki - na szafkach, których było tam kilka walało się mnóstwo pustych buteleczek, pudełek i innych temu podobnych. Albo Knockout był kiedyś bałaganiarzem i zapomniał sobie, że należałoby jeszcze w tym miejscu ogarnąć, albo ktoś czegoś szukał, na przykład przeciwbólowych, i nie udało mu się to, a z tej wściekłości pozostawił burdel za sobą. Ogarnąwszy kantorek spojrzeniem podeszłam do pierwszej, lepszej szafki i zaczęłam przeglądać jej szuflady. I tak każdą następną, dopóki nie znalazłam czegoś na wzór chusteczek. Nie mam pojęcia co to było, ale z pewnością jakiś materiał o jasnym, zielonym kolorze. Wzięłam jedną taką chustkę, a była ich tam cała szuflada, która po rozłożeniu miała może więcej niż metr kwadratowy. Pozostało mi tylko znaleźć wodę, co okazało się być prostsze niż szukanie tych chustek. Całe szczęście, że buteleczka była oznaczona ziemskimi literami, pisało na niej - H2O, w przeciwnym razie nawet bym tego nie powąchała, w obawie, że może mi zaszkodzić. Zmoczyłam trochę chustkę i wróciłam do Autobota. Będąc już obok niego, od razu rzuciły mi się w oczy jego wydęte poliki - coś trzymał w ustach. Zerknął tylko na mnie i ruchem ręki poprosił o chusteczkę, ale mu jej nie dałam. Trochę wbrew jemu, sama zaczęłam go wycierać. Usta na sucho, a resztę twarzy i klatkę piersiową na mokro. Kiedy kończyłam, zabrał mi materiał i próbował się podnieść, jednak z marnym skutkiem. Ostrożnie pomogłam mu usiąść, a on, mogąc w końcu pochylić wypluł na chusteczkę olej. Widok nie za fajny, ale dało się przetrwać.

- Nie wiem, czy powinnam to brać. - mruknęłam.

Zerknęłam na jego grzbiet - zawias jak i całe mocowanie jego prawych drzwi było owinięte jakąś plastikopodobną tasiemką, dzięki której element karoserii w ogóle trzymał się całości. A po za tym, mocowanie przy plecach drugich drzwi było owinięte, pomiędzy nimi założony był spory opatrunek, a niżej było kilka spawów. Oba "skrzydła" zwisały bezwładnie, no może tylko lewe co jakiś czas drgnęło. No tak jak przypuszczałam, w materacu była dziura przez którą przechodziły odstające części.

- Nie... - wykrztusił. - Dobre wzięłaś.

Oddał mi zapluty materiał, który odłożyłam na stolik i pomogłam mu się położyć. Kilka razy skrzywił się, więc musiało go coś bardzo boleć.

- Przepraszam. - powiedział po kilku wdechach na uspokojenie.

- Za co ty mnie jeszcze przepraszasz?

- Za wczoraj... Za dzisiaj... - powiedział cicho.

Westchnęłam i przytuliłam go, a że się tego nie spodziewał, oddał delikatny uścisk dopiero po chwili. Już nie pachniał tak ładnie benzyną jak wtedy, kiedy mnie Autoboty znalazły, raczej śmierdział jak wyziew z zagrzybionej klimatyzacji, ale mimo to, wciąż było miło się do niego przytulić. Zresztą, do którego z nich (nie licząc Wreckerów, Ironhide'a, Optimusa i Crosshairsa) nie było miło się przykleić? Jak taki obejmie, aż się można bezpieczniej poczuć.

- Dlaczego to robisz? - zapytał. - Dlaczego ciągle tu jesteś? Dlaczego nie pójdziesz?

- Bo mnie tu Dino zamknął. - zaśmiałam się całując go w czoło i puszczając. - A po drugie, bo już nie jestem na ciebie zła, bo się już ciebie nie boję, bo mi cię szkoda, Sideswipe.

Jego kąciki ust na sekundę podniosły się w uśmiechu i łagodnie posmyrał mnie palcem po policzku.

- Można podnieść to oparcie? - zapytałam wskazując na łóżko.

- W którejś szufladzie jest pilot.

Odwróciłam się i wysunęłam pierwszą od góry półeczkę. Ktoś był mądry i właśnie do niej włożył pilot, przez którego, jak zobaczyłam, ręce mi opadły. Widząc moją zrezygnowaną i sfrustrowaną minę corvette uśmiechną się i wziął ode mnie urządzenie które wyglądało jak szkiełko w plastikowej oprawie na którym zostały wygrawerowane cybertrońskie znaki.

- Trzeba będzie chociaż nauczyć cię czytać. - powiedział szukając odpowiedniego przycisku, który niebawem dotkną, a oparcie podniosło się. - Nie mogę za bardzo podnosić. Nie wskazane, żebym siedział.

- Tyle wystarczy, nie będę musiała się aż tyle schylać. Nie możesz siadać przez uszkodzony kręgosłup, co nie?

- Aha... Ale nie narzekam, trochę czasem trzeba poleniuchować tylko... Przeraża mnie, że potem przez długi czas nie będę mógł kołami zakręcić...

- Aż tak źle z tobą?

- Na to wygląda. Gdyby mi teraz któryś z kręgów rozsypał się, jestem sparaliżowany. A przez same uszkodzenia momentami chce mi się rzygać... Po za tym, mocowanie kół w rękach jest w rozsypce. Poszło wszystko: wahacze, amortyzatory, stabilizatory, część układu hamulcowego,felgi skrzywione, rama przedramienia w lewej ręce została wygięta... Z tego co wiem, to lewe koło wisiało na kilku śrubkach i kablach. Po za tym, mam spiralnie złamany stęp^^^ i zwichnięty staw skokowy. Jakimś cudem prawa noga jest tylko potłuczona.

- Stęp, spiralnie, staw skokowy? Sideswipe, nie jestem medykiem, a nawet pielęgniarką.

- Aach... No tak... Wybacz. Zapominam, że jesteś nie w temacie... - westchnął po czym ręką ściągnął z z prawej nogi narzutkę i podciągnął kończynę. - To jest staw skokowy, inaczej kostka. - wskazał na zespół części, które trochę wyglądały jak kolano zginające się w drugą stronę. - To stęp, czyli przekształcone śródstopie wraz z piętą, no i przekształcone palce trzymają koło. Jednym słowem, jestem palcochodem.

- Czyli chodzisz na palcach? - zapytałam dla pewności.

- Tak. I mam podniesioną piętę, ale... W sumie nie. Ja to skrajny przypadek i pięty prawie nie mam, to Jolt ma podniesioną piętę. Przyjrzyj mu się kiedyś. To tylko się wydaje, że ma zwykłe stopy.

- Okej... A złamanie spiralne?

- To tak jakby... - zastanowił się. - Jakbyś złapała kij dwoma rękami - podniósł dwie ręce i udał, że trzyma taki kij. - i jedną rękę przekręciła do siebie, a drugą przed siebie - wykonał ruch o jakim mówił, a przynajmniej próbował. - i kij by został złamany, albo skręcony. Tak właśnie zrobiło mi się ze stępem. A! Zapomniałem, że mam jeszcze przecież zerwany siłownik zakolanowy. - wskazał na długą część nie ciągnącą się wzdłuż nogi, zaczynającą się w połowie uda, a kończącą się śrubowaniem w kostce. - Bez tego siłownika lepiej, żebym nawet nie chodził. - warknął.

- Sideswipe - zaczęłam, a jego optyki spoczęły na mnie. - co się tam takiego stało, że doszło do tego wypadku?

Kiedy jeszcze przed chwilą wydawało się, że jego humor nieco się poprawił, tak w tamtej chwili spochmurniał i odwrócił ode mnie smutne spojrzenie. Wziął głęboki wdech i milczał przez jakiś czas. Zaczęłam się obawiać, że nieświadomie zaczęłam jakiś drażliwy dla niego temat i chciałam już go przepraszać i udać, że nie było pytania, ale wtedy znowu jego patrzałki skierowane zostały na moją osobę.

- To się nazywa syndromem kołaczącej Iskry. Zmora wyczynowców. Objawia się dość specyficzną arytmią: Iskra pulsuje szybko, nierównomiernie i bardzo mocno uderza. W pierwszych chwilach tego nie czuć, ale już wtedy zaczyna się dyszeć, wylewają się płyny chłodnicze, niektórym rozszczelniały się zawory, a potem, albo wszystko wraca do normy, albo Iskra staje... Nie jestem jeszcze stary, ale moja Iskra jest jakby... od starca... - jęknął, po czym starł z kącików optyk łzy.

- Ej, nie płacz. - powiedziałam łapiąc go za rękę nerwowo zerknąwszy na ekran aparatury w obawie, że linia pulsu znowu stanie się czerwona. - Ciii... Cichutko.

Głaskałam go chwilę po głowie, dopóki się nie uspokoił. Nie byłam pewna, czy powinnam dalej ciągnąć temat. Jeśli on ma się przez to denerwować, to chyba lepiej by było, nie rozmawiać o tym, ale ciężko mi było powstrzymać się od pytań. Można by powiedzieć, że to po prostu ciekawość. Tak, byłam tego ciekawa, ale to było coś innego, nie tylko zwykłe zainteresowanie, może natręctwo albo wtrącanie się w nieswoje sprawy. Czułam się podobnie jak wtedy, kiedy wyżalali mi się Jazz i Dino. To było bardzo silna potrzeba zagłębienia się, poznania tych problemów i chęć pomocy w rozwiązaniu ich. Jednak problem w tym, że nawet nie wiedziałam, co powinnam zrobić, kiedy się o wszystkim dowiem. Nie byłam psychologiem i wolałam się powstrzymać od dawania rad, bo być może jeszcze bardziej pogorszę sprawę.

Poklepałam go po piersi, kiedy znowu spokojnie oddychał. Jego smutne optyki od razu spoczęły na mnie. Powoli jego wzrok ślizgał się po mnie, aż zatrzymał się gdzieś na mojej ręce. Chwilę potem jego palce oplotły mój nadgarstek i ułożył sobie moją dłoń na środku swojej klatki piersiowej. Delikatnie gładził moje palce, tak jakby mocniejszym dotykiem miał je zniszczyć.

- Sideswipe - zaczęłam, a jego błękitne patrzałki oderwały się od mojej dłoni i zostałe skierowane na moją twarz. - chcesz o czymś porozmawiać? - palnęłam pierwsze lepsze pytanie, które przyszło mi do głowy, za które po szybkiej analizie chciałam się trzasnąć w czoło.

Nieznacznie ruszył głową, co prawdopodobnie było przytaknięciem. Nie odzywał się i tylko patrzył na mnie, co odebrałam jako sygnał, że to ja powinnam pytać.

- Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego z tym syndromem zmagają się Transformery takie jak ty?

Zastanowił się chwilę, co objawiło się chwilowym odwróceniem spojrzenia.

- Iskra to nie tylko... domek duszy. To jest też organ, a organ przecież działa jak jakieś urządzenie, na przykład karabin. Karabin na początku jest oporny, bo jest nowy i jak to mówimy - musi się rozstrzelać. Taka jest Iskra u młodzika, który zaczyna szkolenie - szybko się męczy, ale z czasem staje się wytrzymalszy, a razem z nim jego Iskra, aż w końcu wydaje się, że jest się niezniszczalnym. Ale tak nie jest... Karabin przez pewien okres czasu też działa niezawodnie, ale im więcej strzelasz, tym szybciej się zużywa. A jeszcze szybciej się zużywa, kiedy zostanie uszkodzony. Coraz częściej trzeba go naprawiać, aż w końcu nie nadaje się do niczego i trzeba wziąć nowy. Ale Iskry nie wymienisz i kiedy zaczyna się sypać... - zająknął się. - Zaczyna sypać się cały Transformer, który... - pociągnął nosem i na moment przymknął oczy, które znowu chciały stać się jak górskie źródła.

Jego palce zacisnęły się mocniej na moich, a drugą ręką przetarł zwilgotniałe powieki. Pomyślałam, że od bardzo dawna coś niewyobrażalnie ciężkiego leży na jego Iskrze i to wcale nie jest związane z jego zdrowiem.

- Czy coś się stało, że twoja Iskra... zaczęła się szybciej psuć? - zapytałam niepewnie, a w odpowiedzi usłyszałam jękliwe przytaknięcie.

- Stało się... - mruknął powstrzymując płacz. - Przepraszam, że się rozklejam... Po prostu...

- Spokojnie, rozumiem. - uśmiechnęłam się delikatnie. - Nie musisz tego w sobie dusić. Płacz ile wlezie, jeśli ma ci to pomóc.

Uśmiechnął się na moment, może niecałą sekundę, a zaraz potem znowu wyglądał jak wrak emocjonalny. Na prawdę przykro było go widzieć w takim stanie. Do tej pory myślałam o nim jak o żołnierzu, który mimo wielu przeszkód i przykrości w życiu z radością wymalowaną na ustach dzielnie idzie przed siebie. Prawda okazała się dla mnie brutalna i to, co widziałam przez te kilka dni, to była tworzona przez lata maska mająca przypominać tamtego Transformera, za którą, czego się obawiałam, nie było już nikogo, albo stał już ktoś całkiem inny.

- To miała być prosta misja, chodziło o wsparcie Autobotów w okolicach Praxis, a w zasadzie, o bezpieczne zabranie ich do Iacon. - zaczął. - Zebrano załogę. Na początku ja miałem lecieć jako pilot pomocniczy i bojownik, ale... ktoś... wcisnął się na moje miejsce. Nie podejrzewałem, że coś się może stać, przecież tyle razy latali Fregatą - mówiono, że ten statek przynosi szczęście - i z czystego lenistwa, nie próbowałem zawalczyć o tą posadkę i to mi uratowało życie... - ostatnie kilka słów wykrztusił. - Ale gdybym wiedział... nie pozwoliłbym... wolałbym sam zginąć, niż... żeby on... - jego wargi zaczęły drżeć. - Ironhide zawołał mnie do radia, chwilę z nim rozmawiałem, a ostatnie co mu powiedziałem to to, żeby się umył przed spaniem. - załkał. - A potem sygnał się uwał...! - zawył dociskając moją dłoń do siebie.

W jednej chwili jego twarz i poduszka były mokre od łez, których nie miałam odwagi wytrzeć. Sideswipe jęczał żałośnie, ale wciąż to w sobie dusił. Widać było, że chce się pozbyć gromadzonych w sobie przez lata smutków, ale walczył z tym, bo wiązało się to z powrotem do wspomnień, o których chce się zwykle zapomnieć. Domyśliłam się, że mowa o tej ważnej dla niego osobie, o której mi już wspomniał i wtedy wszystko powoli zaczęło mi się w głowie rozjaśniać, a co za tym szło, zaczęłam rozumieć, gdyż zbyt dobrze znałam ten ból. Jak to strasznie boli, kiedy nie ma tej bliskiej osoby przy nas, jak żal i tęsknota niszczy Iskrę od środka, jak bardzo męczy świadomość, że tej osoby już się więcej nie zobaczy. 

- Po chwili Iskra mnie zabolała... - wyszlochał. - Jakby pękła...! I już wtedy wiedziałem... Zanim przyszedł komunikat, że stracono Fregatę z radarów, ja już wiedziałem... Wiedziałem, że on nie żyje... Mój Sunny! Mój brat! - wrzasnął po czym rzężąc i z towarzyszącym temu świstem nabrał powietrza.

Zalał się łzami jak chmura burzowa zalewa ziemię. Jęczał, łkał, wył, ale nie pozwolił sobie nawet na otwarcie ust. Męczył się tym potwornie, ale uparcie powstrzymywał wybuch gromkiego płaczu.

Słysząc ostatnie słowo jakie wypowiedział, Iskra mi zadrżała. Poczułam się, jakby ktoś bardzo mocno uderzył mnie w plecy i od czego zabrało mi możliwość oddechu. Ciężko odetchnęłam dopiero po chwili, kiedy przetrawiłam to słowo i pojęłam jego znaczenie. Jedno słowo, w którego obliczu moje słowo - "mama" wydawało się mieć znacznie mniejsze znaczenie. Na temat bliźniąt, gdyż rodzeństwa z różną datą urodzin chyba nigdy się nie zdarzyły, wiedziałam niewiele, ale od mamy wiem, że powstająca między nimi więź jest podobno najsilniejszą więzią we Wszechświecie. Mogłam tylko domyślać się, jak on się czuje.

Trzymał moją dłoń dwiema rękami w pobliżu swoich ust. Chwilami o moje palce ocierał się jego ciepły, wilgotny oddech. Niedługo potem położył sobie moją rękę na policzek i tak się w nią wtulał płacząc przy tym jak uderzone i wystraszone dziecko. Aż ciarki przechodziły od tego potępieńczego wycia.

Odwróciłam wzrok i oparłam podbródek na ręce. Nie umiałam patrzeć, jak biedaczysko cierpi, jak się męczy prawdopodobnie pozostawiony sam z problemem. Po policzkach spłynęły mi łzy, a przed oczami pojawiły się ostatnie wydarzenia z Heliosa305. Cóż, ja też zostałam z problemem sama, więc chyba mogłam stwierdzić, że z Sideswipe'em pod tym względem jesteśmy podobni. Pochyliłam się bardziej i zasłoniłam dłonią optyki, a zaraz potem załkałam. Chciałam krzyczeć, piszczeć, przeklinać i to nie tylko z powodu mojej straty. Wrażenie, że znowu wyczuwam nie swoje emocje znowu się pojawiło i jeśli rzeczywiście tak było, to oczywistym było, że przemawiały przeze mnie emocje korwety. Chciałam się w tym zagłębić, poznać, zrozumieć lepiej, może pocierpieć razem z nim, cholera wie! Miałam jeden ogromny mętlik w głowie.

- Zafira... - usłyszałam jego jęk. - Zafircia...

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego chyba bez wyrazu. Nerwowo zaciągał powietrze, prawie się krztusił. Puścił moją dłoń i drżącymi rękami próbował otworzyć komorę Iskry. Nie wiem, do czego mu to było potrzebne, ale pomogłam mu w tym. Od ciągłego łkania wszystko w nim drgało, trzy płyty tworzące komorę rozchylały się i znowu zmierzały ku środkowi, ale nie zamykały się. Przed błękitną iskrą, która bardzo szybko zmieniała swoją jasność, co świadczyło o przyspieszonym pulsie, poruszały się dwie blaszki w kształcie trójkątów o zaokrąglonych kątach, które można by wziąć za czwartą warstwę komory. To były chyba skrzydełka komorowe, które chronią Iskrę przed silnymi odkształceniami komory, a także pomagają w jej chłodzeniu. Do samego domu duszy przyklejone były czujniki, których kabelki ciągnęły się do aparatury monitorującej.

- Na Iskrze... - z trudem wykrztusił Sideswipe, gdyż otwarta komora utrudnia mówienie.

Popatrzyłam na błyskający organ, ale nic niezwykłego nie zobaczyłam. Natomiast na skrzydełku z prawej strony zauważyłam jakiś cień, rysę, która ciągnęła się od zaokrąglonego szpica skierowanego ku drugiemu skrzydełku do zewnątrz komory. Nie myśląc wiele, zaczepiłam końcówką palca krawędź trójkątnej części, a ta poruszyła się jakby chcąc odgonić natrętny obiekt i delikatnie ją podniosłam. Z początku nie potrafiłam zidentyfikować jej małego sekretu, ale kiedy do mnie dotarło, co znajdowało się na Iskrze jej właściciela odebrało mi dech. Rysa na skrzydełku, syndrom kołaczącej Iskry, porównanie zdrowia i Iskry do karabinu, opowieść o śmierci brata - wszystko stało się dla mnie jasne jak słońce. Jak oparzona puściłam małą część, a następnie rękami zmusiłam Autobota do zamknięcia komory. Gdy tylko to zrobił, owinęłam ręce wokół jego szyi i zaczęłam całować go po policzku i a-ceptorze. Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że byłby do tego zdolny.

- Wiesz, co to jest? - bardziej stwierdził niż zapytał, jednocześnie oplatając mnie rękami.

- Blizna. - powiedziałam, a optyki mi zwilgotniały.

- Tak... Blizna... - mocniej zacisnął na mnie drżące ręce. - Po moim własnym ostrzu. - głos mu się załamał i załkał. - Tak bardzo mi było źle bez niego, nie radziłem sobie z bólem, z pustką, z ciszą... Nikt nie umiał mi pomóc... I... Ale stchórzyłem i nie trafiłem centralnie w Iskrę. Ale nie wezwałem pomocy... Dopiero, jak to już zbyt długo trwało i nie umiałem wytrzymać bólu, a nie miałem odwagi wyciągnąć ostrza, żeby szybko to skończyć, zadzwoniłem do Ironhide'a i Mirage'a...

Znowu moje receptory zostały zalane jego zduszanym skomleniem. Sama uroniłam kilka łez, które opadły na poduszkę i po pokonaniu kilku centymetrów zostały wchłonięte przez materiał. Nie mogłam płakać, byłam mu potrzebna, nie mogłam się rozklejać. Pociągnęłam nosem i złożyłam jeszcze kilka pocałunków na jego twarzyczce. Żołnierz trząsł się prawie jak w chorobie, gdyby kurczowo mnie nie trzymał, jego części dzwoniłyby jak dzwony, a on sam w końcu padłby nie mając w sobie siły.

- Straciłem wszystko... - usłyszałam łamiący się, przerywany przez drgawki głos. - Brata... a potem zdrowie na własne życzenie... - pociągnął nosem. - Ratchet tyle razy mi powtarzał, żebym na siebie uważał, żebym jeździł tylko wtedy, kiedy jest to konieczne... Mam już za sobą kilka ataków, kończyło się zawsze dobrze... ale teraz... koniec gry. Stało się. Moja Iskra nie wytrzymała... - dwa razy głośno zachlipał. - Jest do niczego... Ja, jestem do niczego...

- Nieprawda. - przerwałam mu. - Nie jesteś do niczego. Jesteś potrzebny. Bardzo... - szepnęłam i podniosłam się, żeby spojrzeć mu w optyki.

- Do czego? - zapytał jeszcze ciszej niż ja, a zabrzmiał, jakby był bardzo zdziwiony.

- Chociażby Dinonowi. - uśmiechnęłam się, a w optykach zaczęły mi się zbierać kolejne łzy. - Pewnie spopieli mnie samym spojrzeniem, kiedy dowie się, że ci to powiedziałam, ale on się ciągle obwinia za Meksyk, że był zmuszony... odebrać ci życie.

Wpatrywał się we mnie bez wyrazu. Wydawał się być zamyślony, a może bardziej skupiony na mnie, niż na tym, co mu wyjawiłam. Mrugnął i oprzytomniał, a po chwili delikatnie przetarł palcem mój policzek, potem jego dłoń znowu powróciła na moje plecy.

- Nie rozmawiałem z nim o tym... Wiem, że coś takiego miało miejsce, ale... nie pamiętam.

- Tyle ci wystarczy. Musisz po prostu wiedzieć, że on i... Ironhide cię potrzebują. Ironhide to chyba nawet płakał wczoraj. - zaśmiałam się, ale zaraz potem spoważniałam. - Ja ciebie potrzebuję...

- Ale do czego ja ci potrzebny?

- Po prostu... - wzruszyłam ramionami. - Lubię cię, jesteś dla mnie przyjacielem, a przyjaciół nie miałam do tej pory i po prostu zależy mi na was.

- Miło usłyszeć, że komuś na mnie zależy. - mruknął. - Wiem, że Hide i Dino... ale... oni tego nie mówią. Nie potrafią...

- Jak to nie potrafią?

- Jeśli dobrze pamiętam, usłyszałem takie słowa po mojej próbie samobójczej. Wystraszyli się wtedy i przez długi czas nie odstępowali ode mnie. Ale potem... znowu było... prawie po normalnemu... Nie potrafią, bo nikt ich tego nie nauczył. Ja potrafię, bo kogoś bliskiego miałem. - powiedział z bólem.

Tym razem to ja wlepiłam w niego optyki. Rozumiałabym, gdyby powiedział mi, że jako żołnierze nauczyli się chować swoje emocje, żeby nie przeszkadzały w brutalnej pracy, ale nie rozumiałam, jak mogli się nie nauczyć wyrażać emocji.

- Jak? - wyrwało mi się. - Jak można się nie nauczyć?

- Nie można, jeśli ktoś ci tego nie pokarze. - szepnął, a w kącikach jego optyk znowu zabłyszczały krople smutku. - Ciesz się, że ktoś tobie pokazał, bo my nie mieliśmy tego szczęścia. My wszyscy, nie mieliśmy jakiegokolwiek szczęścia.

Ciarki przeszły mi przez plecy i nie tylko. W jego głosie, w tych słowach było coś, co przyspieszyło puls mojej Iskry. Nagle atmosfera wokół nas zmieniła się, wydawało mi się, że jest tak gęsta, iż można by ją kroić, a może nawet nie dało się w niej poruszać, jakby się zostało zamurowanym. Zrobiło mi się ciężko na duszy i chociaż zaczęłam odczuwać lęk przed tym, co mogę usłyszeć, chciałam brnąć w to dalej. Chciałam rozumieć te słowa.

- Jak to? - szepnęłam, bojąc się, że po sali rozniesie się echo zdradzając o moim strachu.

Sideswipe przyglądał mi się jakby nie usłyszał pytania. Choć był na mnie bardzo skupiony, jego wzrok nie był dla mnie ciężki do zniesienia, a nawet uspokajał. Jego dłoń oderwała się od mojego pancerza pozostawiając po sobie tylko chłód, żeby po chwili znaleźć się na moim policzku. Jego ręka była przyjemnie ciepła. Przymknęłam oczy, czując lekką ulgę. Ciepło zaczęło się przesuwać z mojego policzka na kark, a wtedy zaczął mnie do siebie przyciągać. Wsunęłam ręce pod jego szyję i przytuliłam się, a ciepła dłoń spoczęłam na moim hełmie.

- Mieliśmy pecha, że się urodziliśmy. - szepnął. - Urodzeni i wyszkoleni żeby wykonywać rozkazy, żeby mordować bez zadawania pytań, wyprani z uczuć, nauczeni nie okazywać litości, oduczeni naturalnych zachowań... Żyjący, aby zginąć. Żywa broń, jakby karabiny... Karabiny, które można wymienić na nowsze modele...

Odkąd zaczął mówić, ja ani drgnęłam. Ani wdechu, ani wydechu, nic. Łzy mi stały w optykach. To nie były moje łzy, wtedy byłam tego pewna, płakałam za Sideswipe'a.

- Kto urodził się chory, zdeformowany, kto ciężko zachorował, był słaby, stary, zbyt okaleczony, był zabijany... Rzadko poddawany eksperymentom medycznym. - wziął głęboki wdech. - Gdyby wczorajsze wydarzenia miały miejsce jakieś... dwieście, trzysta lat temu, albo jeszcze więcej, nie wiem, czy mielibyśmy okazję, żeby się chociaż pożegnać.

- Dlaczego? - jęknęłam pozwalając kropelkom opuścić optyki.

- Bo byłbym zbędny, jak zepsuty karabin. Marnowałbym tylko energon, przecież nie mógłbym już spełniać swojej roli. Chociaż może pozwoliliby mi walczyć bez specjalności, może to byłby jakiś ratunek... - pociągnął nosem. - Wiesz co jest straszne? Że przez całe życie przechodziłem obok tego zła jakby go nie było i dopiero teraz żałuję, że nie próbowałem się postawić, chociaż mógłbym przez to źle skończyć. Straszne jest też to, że uznałem to za normę, że tak właśnie ma być i sam twierdziłem, że na życie zasługują tylko silni, nie dopuszczając do siebie myśli, że to mnie też dotyczy. - załkał. - Raz w życiu się temu postawiłem, kiedy jeszcze nie byłem tak bardzo zniszczony. Do armii wcielali dopiero, kiedy nauczono się zabijać. Pojedynczo brali wytrenowanych młodych do sali, którą nazywali egzekucyjną. Pierwszy raz postawili przede mną nie wiele starszego ode mnie, mógłbym powiedzieć, że jeszcze miał energonium^^^^ pod nosem. W walce stracił obie nogi i rękę, możliwe, że coś jeszcze miał uszkodzone. Usłyszałem krótki rozkaz: "zabij". Nie spodziewałem się tego, tamten również. Spojrzał na mnie przerażony, ja na niego i powiedziałem, że tego nie zrobię. Najpierw próbowali namówić, ale musieli zmusić mnie siłą. Bili nas obu, ale ja się opierałem, aż w końcu przywiązali mi do ręki ostrze i przytrzymując mnie i jego, przebili go. Wyciągnęli ostrze i znowu celowali w Iskrę, ale nie chciałem i kilka razy go dźgnąłem wydłużając tylko jego cierpienie. W końcu stwierdzili, że już wystarczy, on jeszcze żył, i kazali mi się wynosić. Major, czy chyba nawet oficer podszedł do tego chłopaka i kopnął go kilka razy, a on wrzasnął. Ten krzyk do tej pory śni mi się w koszmarach... Wyciągnął swoje ostrze i chciał go dobić, a on błagał o litość... Tak bardzo chciał żyć... Tak dużo miał przed sobą... Był taki jak ja... - wziął głęboki wdech. - Pełen marzeń i planów, które pewnie nigdy by się nie spełniły... Jak miały się spełnić, skoro twoim celem w życiu jest zabijanie? Nie wytrzymałem, wtedy pierwszy raz zrobiłem użytek ze swoich ostrzy, podbiegłem do tego oficera i przebiłem mu nogę, a potem odepchnąłem. Reszta we mnie wymierzyła, ale ja po prostu odwróciłem się i odciągnąłem od nich tego chłopaka. Dławił się własnym energonem... Przytuliłem go i przepraszałem, a on powiedział: "wybaczam". W pamięci widzę jego zaenergonioną twarz tak samo wyraźnie, jak ciebie teraz. Nie życzył mi źle... - załkał przyciskając mnie do siebie mocniej. - Uśmiechał się... Przed śmiercią poklepał mnie po ramieniu, jakby chciał powiedzieć: "będzie dobrze"... Patrzyłem jak gaśnie i jedyne co mogłem zrobić to być przy nim i zamknąć optyki, kiedy było po wszystkim... Pierwszy raz zobaczyłem śmierć... Zanim wyszedłem, każdy mnie wtedy po pysku sprał, a ja wszystko przyjąłem bez jęknięcia. Wyszedłem z sali. W korytarzu siedział Sunny, pod ścianą, z głową schowaną między kolanami, cały w energonie jak ja. Podszedłem do niego i przytuliłem. Powiedział, że kazali mu zabić kilkudniowego pisklaka. Nie chciał go zabić, ale oni... zacisnęli jego dłoń na Iskrze i zmuszali do ściśnięcia. Sunny się bronił, ale tak sprawiał ból młodemu, który piszczał nie mogąc się bronić. Sunny w końcu nie wytrzymał nacisku i jego ręka zmiażdżyła Iskrę. Kiedy skończył opowiadać, powiedział, że mnie kocha, a ja znowu zacząłem beczeć. Ja nic mu nie powiedziałem, przez tydzień nie umiałem otworzyć szczęki... Za drugim razem zabiłem młodego Decepticona z lekkim przymusem, za trzecim, po namowach oficera Autobockiego, który stracił władzę w kończynach, za czwartym zrobiłem to sam, uprzednio błagając staruszka o przebaczenie. Za piątym zanim padł rozkaz, żeby młody się nie stresował, rzuciłem ostrzem prosto w jego Iskrę i zanim upadł na podłogę złapałem go, zacząłem przepraszać. Za szóstym rzuciłem na wstępie i do śmierci przytulałem płaczące pisklę. Za siódmym... zabiłem pociskiem i wyszedłem. Nie miałem nawet odwagi spojrzeć na niewinnego...

Wpatrywałam się w materiał tuż przed moimi optykami, z których nieprzerwanie ciekły łzy. Kiedy zrozumiałam, że skończył, załkałam i rozbeczałam się. Tym razem wyłam za nas oboje. Czułam w sobie ten jego potworny ból, ogromny ciężar, z którym on jest zmuszony zmagać się od setek lat. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jakie to musi być cierpienie.

- Ciii... - usłyszałam kojący, jednak zapłakanym głos. - Nie płacz, proszę.

Pogłaskał mnie po głowie i na tyle ile mógł, zbliżył usta do mnie i złożył mały pocałunek na pokrywie mojego audio receptora.

- Motylku... Aniołku... Nie płacz. - szeptał, ale to sprawiało, że jeszcze bardziej łkałam. - Nie starczy ci na mnie łez... - jeszcze raz przetarł dłonią mój hełm i czekał, aż się uspokoję, ale to nie nastąpiło. - Tak pomyślałem, że gdyby dzisiaj było dwieście lat temu, to prawdopodobnie oboje znaleźlibyśmy się w egzekucyjnej... Stamtąd słabszy nigdy nie wyszedł żywy... Zabiliby mnie twoimi rękami. Wiesz, co ty byś zrobiła? Wyniosłabyś stamtąd i jeśli trochę dłużej bym pożył, ostatnie moje chwile uczyniła jednymi z najpiękniejszych, a tych nie mam zbyt dużo. Wiesz, co by mi wystarczyło? Żebyś mnie przytuliła i powiedziała, że mnie kochasz. To nie musiałaby być prawda... Ale to by mi wystarczyło... Znowu, chociaż przez chwilę, miałbym kogoś bliskiego.

Zamilkł na chwilę, a potem usłyszałam przeciągły jęk. Jego ciałem wstrząsnęły spazmy i pogładził mój pancerz drżącymi rękami.

- Byłem jak ty... Prawie... - wystękał. - Żyłem, jakby śmierć mnie nie dotyczyła, jakbym miał żyć wiecznie. Wiecznie młody...! Ale... Sunstreaker nie żyje... Ja się posypałem... Zdałem sobie sprawę, że wczoraj był mój koniec, nie jestem już potrzebny... Muszę ustąpić nowej generacji...

Podniosłam się i spojrzałam mu w optyki. Gdyby nie to, że było mi go żal, że sama miałam ochotę skryć się w najgłębszym kącie i beczeć, to bym go spoliczkowała za plecenie takich głupot.

- Jesteś niewiele starszy od Knockouta, Sidewipe. - powiedziałam twardo. - Zostawiłeś go daleko w tyle i wygrałbyś, ale choroba ci przeszkodziła. Obroniłeś tytuł, nie mów, że nie. Jesteś niepokonanym mistrzem, który odchodzi na emeryturę, ale będzie szkolił innych. - mocno wbiłam palec w jego pierś. - Będziesz moim mentorem. Moim. - powtórzyłam czynność. - I nie mów, że jesteś niepotrzebny.

- Skąd ten pomysł? - zapytał słabo.

- Ironhide stwierdził, że mnie i Knockouta wytrenuje na sprinterów. Ale ja się go boję. Potrzebuję ciebie.

Autobot uśmiechnął się szeroko i w tamtym momencie tylko mokre części i lekko nabrzmiałe powieki zdradzały, że przed chwilą płakał. Na dobrą sprawę, on wciąż ronił łzy, ale tym raczej ze szczęścia. Nie wiem, czym go ucieszyłam, ale ważne, że to zrobiłam.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. - powiedział. - Ale... Ironhide'a nie musisz się bać. - zaśmiał się.

- No dobra... Ale jak on ma nas szkolić?

- A ty myślisz, że kto mnie uczył?

Mina jaką wtedy strzeliłam musiała być bezcenna - Sideswipe wybuchł śmiechem. Było wesoło dopóki nie zaczął kaszleć, a zaraz potem łapczywie zaciągał powietrze. Aparatura zapiszczała, linia znowu stała się czerwona. Złapałam go mocno za ramiona, aby się nie rzucał. Bałam się, że może sobie tak uszkodzić i tak wystarczająco pokiereszowany kręgosłup. Po chwili wszystko zaczęło wracać do normy.

- Dopóki nie przestanie mną rzucać, będę musiał tutaj leżeć. - wychrypiał.

Przymknął powieki i wyglądało na to, że skupiał się na uspokojeniu rozszalałej jak dzikie zwierzę Iskry. Buchało od niego gorącem, a jego zbroja znowu stała się mokra i lepka, na szczęście nie tak bardzo, jak wcześniej. Przetarłam jego czoło i policzek, a on otworzył przygaszone optyki, przez które wyglądał jakby zaraz miał zgasnąć.

- Lepszego nauczyciela niż Ironhide nie będziesz miała. - powiedział trochę zachrypnięty, a przy każdym wydechu słychać było głośne charczenie wydobywające się z jego gardła. - Uczył mnie i mojego brata. W czwórkę, bo od czasu do czasu i Dino się przyłączał, opracowaliśmy nowe techniki jazdy, zmieniliśmy stare metody uczenia się. Ale jeśli chcesz, razem z Ironhide'em będę cię uczył. - uśmiechnął się na moment.

Otworzyłam usta, ale zaraz potem je zamknęłam. Nie wiedziałam, jak dalej prowadzić tę rozmowę. Zapadła cisza, trochę niezręczna. Przyglądałam mu się, w sumie nie wiedząc po co, a on skupił się na mojej dłoni, która bawiła się jego częściami wokół a-ceptorów.

- Jaki on był? - zapytałam, nawet nie zastanawiając się, co mogłam tym wywołać.

Głupotę swych słów zauważyłam dopiero po fakcie, za co chciałam plasnąć się w czoło, ale powstrzymał mnie przed tym głos Autobota.

- Kto?

- Twój brat.

Chevrolet otworzył usta, ale zastygł w bezruchu. Westchnął ciężko i odwrócił wzrok. Pożałowałam tego pytania. Bardzo pożałowałam. Miałam ochotę wyrwać sobie aparat mowy, albo chociaż trzasnąć się w ten pusty łeb, który najpierw każe mówić, a potem myśleć! Jednak sama wizja tego, że Sideswipe znowu zacznie się denerwować spowodowała, że znieruchomiałam. Patrzyłam na niego, starając się ukryć swoje napięcie aż po chwili wewnętrznie odetchnęłam z ulgą, kiedy na mnie spojrzał.

- W dwóch słowach: cham i skurwysyn. - powiedział uśmiechnąwszy się lekko. - Był równie, a może nawet bardziej wredny od Ironhide'a, Ratcheta i Crosshairsa razem wziętych. - jego usta jeszcze bardziej wykrzywiły się w uśmiechu i drgnął, jakby chciał pokręcić głową, ale niedługo potem nieco spoważniał. - Cenił sobie prywatność - kontynuował. - dość często obecność innych osób, w tym moja, irytowała go, ale jednak mnie potrafił znosić od rana do nocy przez cały tydzień. Ale cierpliwość do mnie też mu się w końcu kończyła i po takim tygodniu potrafił mi przywalić w szczękę. Jednak... Był jaki był, ale kochał mnie. Rzadko mi to mówił, nie lubił takich rzeczy mówić, wolał pokazać... Jak byliśmy sami przytulaliśmy się, siłowaliśmy, czasem całowaliśmy czy łączyliśmy Iskry... - przymknął optyki i wziął głęboki wdech. - Braku je mi tego... Najbardziej na świecie. - mruknął i kolejne krople zmoczyły już wystarczająco zwilżoną poduszkę. - W naszym duecie to zwykle ja robiłem za debila, a on za procesor. - zaśmiał się przez kolejne łzy. - Nie bez przyczyny zyskaliśmy miano Braci Terroru - byliśmy mistrzami w robieniu wstrętnych żartów Ratchetowi... On ciągle się mnie boi i ciągle podejrzewa o głupie wygłupy... - uśmiechnął się i chwilę, jak się domyślałam, wspominał. - Zwykle to ja doprowadzałam Sunny'ego do szewskiej pasji, kiedy zrobiłem coś głupiego, na przykład zwiałem z GBA i wróciłem po dwóch dniach poobijany, a nawet ranny. Jeszcze był w stanie mi za to przywalić, robił wyrzuty, a ja potem przepraszałem go na kolanach. Raz mnie zapytał: "Sideswipe, co ja będę musiał zrobić, jeśli przez twoją głupotę zostanę sam?" Zacząłem się śmiać, że jego niedoczekanie i wtedy znowu zapytał: "A co jeśli mnie zabraknie?" Poczułem wtedy... Jakby mnie ktoś w Iskrę dźgnął... Odwiedziałem, że nie wiem... I do tej pory nie wiem... - zamilkł chwilę składając myśli. - Wiesz...? Cały czas myślę, że on tu za chwilę przyjdzie i nie patrząc na nic i nikogo, zrówna mnie z błotem, a potem przytuli. Ale to nie nastąpi... Nie przyjdzie... - zaszlochał, a ja odruchowo wyciągnęłam do niego rękę i pogładziłam go po policzku. - Zawsze czułem w Iskrze czyjąś obecność, był w niej szum, coś zawsze grało, a teraz jest cisza, która zaczęła się, kiedy tak bardzo w Iskrze mnie zabolało, kiedy Sunny zginął. To ciągle boli... Bez przerwy... Z tej niegojącej się rany ciągle cieknie energon... Po prostu... Przyzwyczaiłem się, że mnie boli... I próbuję żyć dalej, ale jest bardzo ciężko...

- Ile już go nie ma? - zapytałam, kiedy cisza zaczęła ranić a-ceptory.

- Z trzydzieści lat ziemskich. - odparł po namyśle obcierając palcami wilgotny policzek. - Mniej więcej od ziemskich lat dwudziestych zaczęliśmy liczyć lata według Ziemi. To było dla nas pewne, że skoro Wszechiskra została namierzona na tej planecie, prędzej czy później przylecimy tutaj. Kwestia czasu... Sunny był sceptycznie nastawiony, ale był też ciekawy i chciał zobaczyć świat, który nie umarł. Marzyliśmy, wszyscy marzyli, o końcu wojny, każdy chciał zobaczyć nasz prawdziwy dom, chociaż większość z nas, nawet nie wie, jak wyglądał. I nigdy się nie dowiemy... Sunny często się zastanawiał, jak wyglądał Cybertron przed wojną, a potem, to co wymyślił przelewał na przysłowiowy papier. Lubił rysować, gdy tylko nie miał zajęcia brał coś, nawet kawałek blachy i coś ostrego, i rysował. Ja też umiem, ale Sunny był lepszy. Ja znowu lepiej śpiewałem, ale on też potrafił, tylko zdarzało mu się zaskrzeczeć. Miałem po nim kilka najlepszych rysunków, ale wszystko zostało zniszczone w wybuchu Xantium, został mi po nim tylko jego nieśmiertelnik...

Rozchylił komorę i po chwili szukania wyciągnął metalową linkę, na której zawieszone były cztery blaszki, nabój i kamienny kwiatek który zrobiłam. Jedna z blaszek łączyła końce linki, a reszta swobodnie zwisała. Podał mi pęczek pozwalając się przyjrzeć. Na wszystkich przedmiotach były wyryte cybertrońskie znaki, które na łączącej i wiszącej na drobnym łańcuszku blaszce były identyczne: górny, duży napis jak i dolny, mniejszy. Kolejny skrawek metalu miał identyczny kształt co dwa pierwsze, ale wisiał bezpośrednio na lince przewleczonej przez dziurkę. Większe znaki na nim wyryte były inne, natomiast część z mniejszych pokrywała się z tymi na poprzednich wisiorkach. Następny kawałek metalu był w kształcie trójkąta, na którym ktoś prawdopodobnie ręcznie wyrył napisy: na jednej stronie jeden, duży i krótki, a na drugiej to chyba było całe zdanie. Na naboju wyryty był tylko jedno słowo.

- Każdy, po narodzinach otrzymuje dwa takie nieśmiertelniki, bliźnięta trzy, którymi potem się mogą się wymienić. Kiedy żołnierz ginie, ktoś może zerwać luźny nieśmiertelnik i odnieść do bazy, wtedy wiedzą, kogo stracili. Ten na środku zostaje i pomaga w identyfikacji ciała, o ile w ogóle ktoś pomyślał o powrocie po ciała... - westchnął i pociągnął nosem. - Te dwa - wskazał na łączący i wiszący na łańcuszku. - są moje, a ten jeden od Sunstreakera. Trójkąt od Dino, a kulka od Ironhide'a. Kwiatek poznajesz, prawda? - zapytał uśmiechnąwszy się nieznacznie.

- Tak. - odwzajemniłam gest.

- Warto mieć coś od osoby, która jest ważna w naszym życiu. - dodał odbierając ode mnie wiązankę.

- Co jest napisane na nieśmiertelnikach?

- Ten większy napis to imię, a mniejszy kod identyfikacyjny, albo czasem nazywany rejestracją. Dzięki niemu, po najważniejszych danych, można rozpoznać, kto zginął. Jest tam wybita data i godzina urodzenia, numer wylęgarni i skrót nazwy bazy. Jako bliźnięta, te dane mieliśmy identyczne i żeby nas rozróżnić dopisano naszą wagę. Sanny był o kilka dekagramów cięższy, ale ja znowu byłem tym silniejszym i bardziej ruchliwym... Naszym naturalnym kolorem był brudnożółty metalik, ale kiedy zaczynaliśmy rozumieć, co się do nas mówi, zmusili mnie do zmiany koloru. Mieli problem z rozróżnianiem nas. Nie tylko nas... Wszystkie bliźnięta były do tego zmuszane. Brutalny proces... Zresztą... Jak całe szkolenie. To była mordęga, ledwo się Transformer na nogach trzymał, nogi jak z gumy, a w komorze pożar, a oni potrafili batem poganiać. Jeśli się nie dało podnieść, bili tak bardzo, że nie raz potrzebna była interwencja medyka... - przerwał na chwilę. - Najpierw próbowali mi wytłumaczyć, co mam zrobić, ale, jak mówiłem, zaczynaliśmy dopiero rozumieć. Chcieli zmusić siłą, czyli zaczęli mnie o lać, a kiedy to nie pomogło, zaczęli znęcać się nad Sunny'm. Przypadkowo zeskanowałem kolor jednego z oficerów i mój lakier zrobił się czerwony, metalik. Wtedy przestali bić Sunny'ego... Długo nie umiał się przyzwyczaić do czerwonego brata... - uśmiechnął się. - Potem, jak przyszła moda na ziemskie formy alternatywne, obaj wzięliśmy ten sam model - lamborghini countach, a potem wyszło na to, że jednak te auta nie były identyczne, a przy okazji dowiedzieliśmy się, że mamy słaby kod transformacyjny i każda drobna zmiana w alt-mode bardzo zmienia nasz wygląd. Jak wtedy na niego spojrzałem, a potem na siebie, pomyślałem, że ktoś mi brata podmienił. Nie potrafiłem uwierzyć, że Sunny może tak bardzo się ode mnie różnić. Ja miałem ciemnoszary, zwarty hełm z różkami i niedużym daszkiem, podobnym do twojego, a Sunny miał ogromne, odstające jak anteny satelitarne pokrywy audio receptorów. Ale nic potem nie zmienialiśmy, aż do tego cholernego dnia. - warknął zacisnąwszy pięści, ale niedługo potem pod jego oczami znowu zabłysnęły łzy, a pięści rozluźniły się. - Kilka dni po tym, jak Ratchet zdołał mnie odratować, zmieniłem kolor na srebrny. Z tego stresu lakier zaczął blaknąć, a po za tym,  czerwony za bardzo przypominał mi o nim... - zaszlochał.

Spojrzał w przeciwną stronę i zaczął popłakiwać. Cichutko, jakbym miała go nie słyszeć. Delikatnie złapałam jego palce i gładziłam ich zniszczoną powierzchnię. Porównując je do moich były w opłakanym stanie. Od zewnętrznej strony były pokrytą gęstą siecią rys, od wewnętrznej przez dłoń ciągnęła się długa szrama, a na palcach było kilka pozdzieranych punktów. Podniosłam jego rękę i przytuliłam, a nim się obejrzałam, silne palce weterana wojennego pieściły pokrywę mojego policzka. Uśmiechnęłam się i chwilę rozkoszowałam się ciepłem jego rozgrzanej dłoni. Chociaż był teraz przykuty do łóżka, w połowie unieruchomiony, a w dodatku obolały i wyglądał na wrak fizyczny i psychiczny, nieustannie czułam bijącą od niego siłę. To dziwne uczucie, niedające się opisać. Jego potężne i mocne, a jednocześnie usiane bliznami ręce, zresztą jak całe jego ciało, były dowodem na to, jak wiele już w życiu przeszedł. Z pewnością był to dla mnie ktoś w rodzaju autorytetu, wzoru do naśladowania, chociaż w oczach reszty grupy był po prostu Sideswipe'em - specjalistą od szybkich i spontanicznych akcji. Był też jak zwykły niezwykły bohater, żołnierz, któremu nie dorastam do pięt. Jednak ten wizerunek błyskawicznie znikał w chwili, kiedy spojrzało się w te błękitne oczyska, w których zobaczyć było można skrzywdzonego młodzika, rozpaczliwie wołającego o odrobinę współczucia i zrozumienia, o odrobinę litości nad jego wycieńczoną ciężkimi przejściami psychiką. Zarazem, ten styrany życiem młodzik, zamknięty w więzieniu żołnierskiej, spracowanej i przytłoczonej doświadczeniem bojowym powłoki, próbował być sobą, próbował funkcjonować tak, jakby nigdy nic się nie stało. I wtedy zrozumiałam, że on tak na prawdę nigdy nie był sobą, nie mógł po prostu. To co na co dzień pokazywał, było próbą normalnego życia aby prawdopodobnie nie zwariować. Żył po to, aby walczyć, nikt nie przewidywał dla niego innej funkcji i nikogo nie obchodził jego los, był po prostu karabinem. A najgorsze w tym wszystkim było to, że w to wierzył.

Wolałam już więcej pytać o Sunstreakera. Wspomnienia o bracie sprawiały, że uśmiechał się, ale zaraz potem sprawiały mu okropny ból. Rozumiałam go, w końcu to samo robiłam. Rozumiałam, dlaczego o nim nie mówił, dlaczego inni o nim nie mówili. Po części chce się zapomnieć o tej straconej osobie, żyć jakby nigdy jej nie było, ale z drugiej strony, wspomnienia to zwykle wszystko, co nam po nich zostaje.

- Nie wiem, co powinnam powiedzieć... - westchnęłam spuszczając oczy i ściągając jego dłoń z policzka.

- Zafira, nic nie musisz mówić. - powiedział zaciskając dłoń na moich palcach. - Dla mnie ważne, że jeszcze tu siedzisz. Że... słuchasz. Wiesz? Może to mi jakoś pomoże, kiedy się wygadam.

- Dlaczego nie wygadałeś się Dino, albo Ironhide'owi? Przecież jesteście przyjaciółmi. - podniosłam na niego optyki.

- Tak, ale... Wszyscy siedzimy w tym samym dołku... Myślałaś, że nie wypłakiwałem się im po śmierci Sunny'ego? Na początku na chwilę pomagało, ale... Nie mam im tego za złe, ale wkrótce zaczęło ich to męczyć, kazali mi się wziąć w garść, tak jak oni. Ale to nie takie proste... To był w końcu mój brat... - jęknął i zakrył dłońmi twarz.

Spuściłam tylko wzrok. Na prawdę nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Brakowało mi słów, żeby chociaż spróbować go pocieszyć. Pocieszyć... Żeby to się tak dało! Po samej sobie wiem, że takie pocieszenie jest prawie nie możliwe. Trzeba samemu sobie z tym poradzić, zająć się czymś, a przede wszystkim mieć kogoś przy sobie.

- Zafira... - wymamrotał zza swoich dłoni. - Błagam cię... Nie zostawiaj mnie tu samego... - jego głos stał się piskliwy, jakby nie jego.

Moje spojrzenie strzeliło w jego kierunku jak piorun. Nie wiem, czy mnie bardziej zaskoczył tą prośbą, czy raczej przeraził.

- Sideswipe... Przecież nigdzie nie idę.

- Nienawidzę być sam. Cisza mnie dobija, a w głowie... Słyszę głos... On namawia mnie do złego... - pociągnął nosem. - W ciszy jest tak bardzo słyszalny... - załkał. - Zafira... Ja go słyszę odkąd niema Sunny'ego... Mówi jak bardzo było źle i, że lepiej nigdy nie będzie, że nie ma sensu tego ciągnąć...! I tak ciągle! Mam tego dość! - zapiał.

Złapałam go za ręce, ale nie dał ich sobie odciągnąć od twarzy. Byłam przerażona, wszystko co wtedy robiłam jakby automatycznie. Wszechiskro! Niech się już to skończy!

- Zafira...! Błagam, nie zostawiaj mnie z nim...!

Nie wiem co wtedy we mnie wstąpiło, ale kazało mi przestać myśleć tylko działać, a przy okazji dało mi, jak na mnie, ogromną siłę. Siadłam na jego nogach okrakiem i nawet nie myśląc o tym, że mogę mu zrobić krzywdę, złapałam za ramiona, podciągnęłam go i mocno przytuliłam. Nim się obejrzałam jego ręce spoczęły na moich plecach i kurczowo trzymały zawiasy drzwi. Niedługo potem poczułam gorące krople na ramieniu i dziwiłam się, że ma jeszcze czym płakać.

- Dlaczego mnie to wszystko spotkało?! - zawył. - Dlaczego?! Nie ja wywołałem wojny! Nie ja! To dlaczego ja płacę?! Ja tak nie chciałem... - powietrze zadrżało od jego szlochań. - Nikt się nie litował... Tylko Hide... Ale wcześniej... Oni tak bardzo mocno bili... Bili Sunny'ego zamiast mnie! A my tak bardzo nie chcieliśmy zabijać... Nie chcieliśmy... Ale my tylko do tego byliśmy potrzebni... jak karabiny...!

Zaszlochał, po czym z gardła wyrwało mu się ciężkie, pełne rozpaczy warczenie. Głęboki wdech, a potem potępieńcze wycie, od którego moim ciałem wstrząsnęły nieprzyjemne, zimne dreszcze. Mimo to, w duchu uśmiechnęłam się, gdyż w końcu zaczął to z siebie wyrzucać. Powietrze co chwile przeszywane było jego krzykiem, który podobny był do tych, które słyszałam w starych horrorach. Jakby go ze zbroi obdzierali. Zagłuszał nawet piszczącą aparaturę. W krótkim czasie moje ramię stało się mokre, a strugi płynu spływały mi po plechach i piersi. Gładziłam jego plecy i tył głowy nieustannie dociskając do siebie jego drżące i szarpane przez szloch ciało, tak samo, kiedy mama chciała mnie uspokoić. Tak samo jak mama, chciałam dać mu chociaż trochę tego ciepła, zrozumienia. Dać trochę tej miłości, o którą tak bardzo błagał, i której nigdy nie dostał.

- Nie mam już brata... Mam dwóch przyjaciół, ale jakbym był sam... A mnie choroba zżera... A ja miałem nigdy nie umrzeć! Tak myślałem... Tak bardzo się boję umierać... W dodatku drugi raz. Nie chcę znowu. Nie chcę się bać... - wyjąkał.

- Ciii... Przecież nie umierasz, nic ci nie grozi.

- A jeśli... A jeśli my... Jak na egzekucyjnej...

- Ciii... Nie spotkamy się w takich okolicznościach, obiecuję.

- A w walce?

- Nie martw się tym. Co ma się stać, to się stanie, ale pamiętaj, nie zostawię cię, kiedy będziesz mnie potrzebować, ok?

- Obiecujesz?

- Tak, obiecuję.

Straszne. Choć wiedział, że nikt krzywdy mu nie zrobi, on ciągle obawiał się, że Autoboty pozbędą się go. Dla mnie było niepojęte, jak głęboko zakorzeniony w jego umyśle był ten absurdalny fakt, którego już prawdopodobnie nikt ani nic nie wyrwie. Wszechiskro! Jak oni mogli swoich zabijać?! Na tych bezbronnych, niewinnych Transformerach uczyć wrażliwych młodych zabijać? Tak nagle zaczęłam rozumieć słowa Dino, że nie są prawdziwymi Autobotami, że nigdy nie mieli wyboru, prawa do decydowania o sobie.

- Tak ci zazdroszczę... - wychlipał. - Miałaś kochającego opiekuna... Nikt cię nie oznakował, nie potraktował jak broń produkowaną seryjnie.

- Jak to nie jestem oznakowana? - zapytałam zdziwiona odciągając go od siebie i szukając jego spojrzenia.

- Nie masz wypalonego naszego symbolu na szyi, ani na plecach.

- Ale... mam przecież nasze logo...

- To coś innego. Te symbole ściągniesz, przestaniesz je transformować, zedrzesz szlifierką... A tych nie da się pozbyć... Pod nimi jest czip - próbując je usunąć, on cię zabije albo sparaliżuje...

Iskra podeszła mi do gardła i nawet przełykanie oleju nie chciało jej z powrotem zepchnąć do komory. Patrzyłam w jego zbolałe optyki chcąc zobaczyć w nich chociaż cień kłamstwa, że to co powiedział jest jakimś wyolbrzymieniem, ale niestety nic takiego nie znalazłam. To była prawda, przerażająca prawda, w którą nie chciałam wierzyć. Nigdy bym nie pomyślała, że takie są Autoboty, nie tak ich sobie wyobrażałam. W moim wyimaginowanym świecie to honorowi, prawi żołnierze, a tym czasem to zastraszone, przymuszane do walki Transformery.

Nie wiem jak długo wpatrywałam się w te błękitne, smutne patrzałki, wiem tylko, że z tego odrętwienia wyrwał  mnie widok mojego szoku wymalowanego na twarzy, której odbicie widniało na częściach twarzyczki Sideswipe'a. Drgnęłam, po czym złapałam jego drzwi i wcelowałam je do dziur w materacu i położyłam go. Niestety nie puścił mnie i musiałam siedzieć, czy może bardziej leżeć na nim w takiej dziwnej pozycji.

- Boli... - stęknął.

Wtedy dopiero zwróciłam uwagę na wciąż wyjące urządzenia monitorujące - już nie tylko linia była zaznaczona na czerwono, ale jeszcze trzy inne pozycje. Cóż, nie miałam się czemu dziwić, jego walącą Iskrę można było usłyszeć stojąc przy drzwiach.

- Zaraz przestanie. Już, tylko uspokój się. Ciii... - ucałowałam go w czoło i pogłaskałam po policzku.

- Nie wiem, kim jesteś, ani skąd jesteś... Ale cieszę się, że jesteś. - powiedział i posłał mi uroczy uśmieszek, za który po prostu musiałam cmoknąć go jeszcze w usta. - Mój motylek...

Uśmiechnęłam się i spróbowałam z niego zejść, ale skończyło się na tym, że leżałam obok niego, a on ani myślał mnie puścić. Drugi Jazz się znalazł.

- Wiesz co, Sideswipe? Będziesz żyć wiecznie, jeśli nie na tym świecie, i nie we Wszechiskrze, to na pewno w Iskrze. - odezwałam się gładząc jego jeszcze szarpiącą się od szlochu klatkę piersiową.

- Dziękuję. - usłyszałam słaby, zmęczony głosik.

- Spałeś w ogóle?

- Jeśli już, to bardzo nerwowo.

- To zdrzemnijmy się. Ja też nie jestem zbyt wyspana.

W odpowiedzi usłyszałam prawie wyszeptane "okej", po czym przymknęłam optyki i wtuliłam w niego. Już czułam jak zaczynam odpływać, kiedy usłyszałam muzykę. Może mi się przyśniła? Może ściszona mogła działać usypiająco, ale wtedy jej nagłe zaistnienie w tym pomieszczeniu zdziwiło mnie i wyrwało z drzemki. Leniwie otworzyłam patrzałki z myślą, że zobaczę tego wrednego Disk Jockey'a, i jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się to być sprawką Srebrznka. Podniosłam brew, ale jakoś nie wysiliłam się na podparcie na łokciu.

- Let's dance in style, let's dance for a while / Zatańczmy z klasą, zatańczmy przez chwilę.
Heaven can wait, we're only watching the skies / Niebo może zaczekać, my tylko wpatrujemy się w niebo.
Hoping for the best but expecting the worst / Mając nadzieję na najlepsze, ale spodziewając się najgorszego.
Are you gonna drop the bomb or not? / Zamierzacie zrzucić tę bombę?

Tak samo jak podczas naszego tańca w trójkę, tak teraz również wywaliłam gały poza orbitę, a audio receptory jakby oblano mi energonem. Chociaż przeszkadzała mu świszcząca i źle pracująca komora, oraz klekocząca Iskra, nadal śpiewał niebiańsko.

- Let us die young, let us live forever / Daj nam umierać młodo, albo wiecznie.
We don't have the power but we never say never / Nie mamy mocy, ale nigdy nie mówimy nigdy.
Sitting in a sandpit, life is a short trip / Siedząc w piaskownicy, życie to krótka podróż.
The music's for the sad men / Muzyka jest dla smutnych ludzi.
Can you imagine when this race is won? / Czy możesz sobie wyobrazić, że ten wyścig będzie wygrany?
Turn our golden faces into the sun / Zwracamy nasze złote twarze ku słońcu.
Praising our leaders, we're getting in tune / Chwaląc naszych przywódców żyjemy w zgodzie.
The music's played by the, the madman / Muzyka jest grana przez szaleńców.
Forever young, I want to be forever young! / Wiecznie młody, chcę być wiecznie młody!
Do you really want to live forever? / Czy na prawdę chcesz żyć wiecznie?
Forever or never! / Wiecznie albo wcale!

Znałam tę piosenkę, obiła mi się o a-ceptory, ale nigdy nie zastanowiłam się nad jej sensem. W momencie kiedy słuchałam Sidesa, nabrała dla mnie głębszego znaczenia, a zaraz potem jak piorun z jasnego nieba, olśniło mnie. Utwór ten powstał w latach osiemdziesiątych i dałabym sobie rękę uciąć, że w pierwszej połowie dekady, czyli od powstania piosenki minęło ponad trzydzieści lat. I jeżeli przyjąć, że Sunstreaker zginął po '85, to znaczy, że oni to jeszcze mogli razem śpiewać.

Wszechiskro! Przecież ta piosenka jest jak hymn dla nas wszystkich! Od Sideswipe'a! To musi być jego piosenka, tak jak ja mam "nothing can cool me down"! Tylko ten utwór nie był już taki... sztampowy, on miał coś oznaczać. Jakbym właśnie słuchała o życiu takich przeciętnych, autobockich żołnierzy, tak, jakbym drugi raz wysłuchiwała lamentu mojego towarzysza.

- It's so hard to get old without a cause / Jest tak trudno zestarzeć się bez przyczyny.
I don't want to perish like a fading horse / Nie chcę zniknąć jak gasnący koń*^
Youth's like diamonds in the sun / Młodość jest jak diamenty w słońcu
And diamonds are forever / A diamenty są wieczne.
So many adventures couldn't happen today / Tyle przygód nie mogło się zdarzyć dzisiaj.
So many songs we forgot to play / Tyle piosenek zapomnieliśmy zagrać.
So many dreams swinging out of the blue / Tyle marzeń wymyka się niespodziewanie.
We let them come true / Pozwalamy się im spełnić.

Ledwo chevrolet zaczął refren, a usłyszałam jak drzwi się otwierają i niestety spec od szybkich akcji przerwał pozostawiając tekst tylko pierwotnemu wykonawcy. Od niechcenia podniosłam się, a mój wzrok padł na czerwoną zbroję, a zaraz potem na równie mokrą co poduszka Sidesa mordkę Dino, który w jednej ręce trzymał wielką łyżkę, a w drugiej miskę.

- Wy! - wskazał na nas sztućcem. - Przez was zalałem centrum Knockoutowi... - skrzywił się i załkał żałośnie. - Oglądało się was jak ckliwą telenowelę... - dramatyczne pociągnięcie nosem. - Tylko cholera ja to już przeżyłem...! - przytulił do siebie miskę i łyżkę, garbiąc się przy tym. - Ale, że jak telenowelę, to musiałem przy tym zjeść... I wiesz co, Sideswipe? Ten skurczysyn Knockout ma pokłady słodkich energonowych kuleczek... W dodatku zasuszanych! I się nie podzielił!

- No z tobą, to by się na pewno podzielił. - powiedział słabym głosem, a siła jego sarkazmu była odwrotnie proporcjonalna.

- Zamknij się. - warknął machnąwszy łyżką. - Zafira... - spojrzał na mnie optykami zbitego szczeniaka. - Jak to się dzieje, że gdzie się nie pojawisz, tam wszyscy zaczynają pękać i wygadują ci się z najgorszego, życiowego gówna?

Zacisnęłam usta w wąską linię, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nim jednak znalazłam odpowiednie słowa, na jakieś pierwsze, lepsze, na odczep się wytłumaczenie, Dino ciągnął dalej.

- Sides znienawidził tę piosenkę! Chociaż była jego ulubiona. A ty... - machnął ręką przytupując jednocześnie. - Tak po prostu!

Jeszcze przez chwilę chciałam odpowiedzieć, ale kiedy zaczęłam zastanawiać się nad tym, co tu się tak właściwie stało, odpuściłam sobie wiedząc już, że tego i tak nie ogarnę. Na szczęście nie musiałam, bo zabrał się za to Korweciak.

- Ty chcesz mi powiedzieć, że podglądałeś nas? - zapytał lekko zdenerwowany.

- Tylko dbałem o bezpieczeństwo Zafiry. - wyjaśnił pospiesznie szpieg.

- Tak se to tłumacz... - warknął, a chwilę potem usłyszałam pisk, zaś stingray skrzywił się i zajęczał. - Zafira... - ściszył głos. - Mówiłaś coś, że cie tu zamkną?

- No... - odpowiedziałam z nutką podejrzeń w głosie.

- Dino, podejdź tu. - poprosił zachęcając go machnięciem ręki. - Wstań. - szepnął do mnie.

Nie zadając zbędnych pytań, zrobiłam jak kazał i stanęłam, jak się złożyło, twarzą w twarz z ferrari. Kątem oka zauważyłam jak drzwi się otwierają, a przez próg przeszła czrwonozbrojna postać.

- Dino, odłóż miskę, prosz... - dodał, a Autobot zrobił, co mu kazano. - A teraz, za zamknięcie Zafiry w tym pomieszczeniu bez jej zgody i woli, z osobą niebezpieczną i rozchwianą emocjonalnie taką jak ja, narażając ją w ten sposób na atak paniki i zarażenia się depresją, wydaję Zafirze rozkaz, aby z całej siły przywaliła ci w ten głupi łeb w moim imieniu.

Nie wiem, po co ten sądowy ton, ale mnie dwa razy nie trzeba było powtarzać. Chcąc przy tym upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli za jednym uderzeniem walnąć mu również w moim imieniu, złapałam koniec ostrza Sideswipe'a leżącego na stoliku i najmocniej jak potrafiłam trzasnęłam nim w twarz snajpera. Ten atak wyjątkowo mi się udał i powaliłam go na podłogę. Jeden sukces już mam, kolej na drugi.

- Knockout! Dino zeżarł ci słodkie kulki energonowe zasuszane! - zawołałam wskazując palcem na winowajcę jak mała dziewczynka.

Tym drugim sukcesem było udowodnienie, że nie tylko Czerwonooki dostaje ode mnie po mordzie. Do już raczej był wyczyn tylko dla mnie, nie obchodziło mnie, co na to medyk, grunt, że nie czułam się już taka winna przy jego osobie. Nie chciałam go lać, ale często nie pozostawiał mi wyboru.

Aston martin patrzył na mnie zdezorientowany, ale widziałam po nim, że usilnie próbuje się nie uśmiechnąć. Czyli jego ego jednak zostało pogłaskane kosztem Mirage'a, który dodatkowo musiał być dobijany przez śmiech jego przyjaciela, który już niedługo potem zaczął kasłać i łapczywie zaciągać powietrze.

- Niech zgadnę, to było też za wczoraj? Czy po prostu tak bardzo chciałaś oddać, że to w imię tego kretyna? - syknął podnosząc się z podłogi.

- Nie za wczoraj, po prostu za mnie i za niego. - wzruszyłam ramionami.

- A ta skarga?

- To już inna sprawa...

- Ych... Umiesz pokazać pazurki... - uśmiechnął się nieznacznie, a następnie sięgnął po miskę.

- Jakie słodkie kulki energonowe? - zapytał zdziwiony Knockout.

- No te... znalazłem je w jednym schowków przy samej podłodze w centrum. - odpowiedział podnosząc brew.

- A to... Muszę cię zmartwić, ale to nie były kulki, tylko woreczki oczodołowe scrapletów.

Powietrze zostało wstrząśnięte przez wybuch śmiechu Srebrzynak, zaś Mirage'owi nie było już tak do śmiechu. Nie wiem co to były te całe woreczki, jednak mina zagato i śmiech chevroleta wskazywało na to, że ferrari wpakował się w niezłe bagno. On sam zaś jakby zbladł, przytkał usta dłonią i mrucząc pod nosem, że będzie rzygał, pośpiesznie wyszedł z sali, a niedługo potem słychać było, jak biedaczek rzyga.

- Co to te worki? - zapytałam spojrzawszy na medyka.

- Pozyskiwaliśmy je z oczu scrapletów, takich szkodników, żywiących się dosłownie nami, a stosowaliśmy do przeczyszczania układu smarującego. Lepiej będzie jak teraz rzeczywiście się tego pozbędzie, ale i tak jutro będzie go skręcać... Pewnie do końca tygodnia sala będzie zajęta! - warknął. - Jak nie Sideswipe, to Dino i pewnie jeszcze Ironhide i Hound! Patrz! - wskazał na swój bark. - Zaczęli się okładać i Ironhide prawie runął na mnie, i zarysował mi lakier! - pisnął, a ja ledwo powstrzymałam się od wywrócenia oczami. - Na szczęście Optimus i Ratchet ich rozdzielili...

- Zaczynasz zrzędzić jak Ratchet... - mruknął Srebrzynek, jednocześnie łapiąc mnie za rękę i pociągnął do siebie, każąc usiąść. - Po co ty tu?

- Ratchet zaczął się obawiać, bo co chwilę dostawałeś arytmii, ale że tych dwóch się pobiło, to wysłał mnie. No i już wiem, w czym rzecz. Zafira, będę cię musiał niestety wyp...

- Nic się nie dzieje. - uspokoił. - Zafircia nigdzie nie idzie, ona się tu mną zajmie. Zdrzemnę się trochę i mi przejdzie...

Odpowiedź najwyraźniej nie spodobała się medykowi, jednak nic nie powiedział. Podszedł do monitora i przyjrzał się danym na nim wyświetlanym.

- Niestety, ale będę musiał podać ci leki na podwyższone ciśnienie. To nie wygląda dobrze. - rzekł Czerwonooki odwracając się w naszą stronę.

- Koniecznie? - zapytał z  nadzieją.

- Koniecznie. - zmrużył optyki Knockout. - Jeśli się to samo nie uspokoi, twój stan może się pogorszyć, ale na dwoje Alfa Trion wróżył i wolę dmuchać na zimne. Dawaj łapę.

W czasie, kiedy Sideswipe niechętnie podniósł rękę, aston martin wygrzebał zza wierzchniej warstwy komory metalową strzykawkę i pojemniczek z jakimś płynem. Przebił wieczko grubą, długą igłą i wyssał z naczynka zawartość. Złapał za rękę corvette i na zgięciu łokcia zaczął szukać przewodu z energonem. Szukał i szukał między częściami i nie umiał znaleźć, aż w końcu warknął pod nosem i poprosił o drugą rękę i niestety sytuacja się powtórzyła.

- Jak Ratchet potrafi znaleźć przewód w ręce?! - zdenerwował się.

- Może dlatego, że jest od ciebie lepszy? - odezwał się beznamiętnie srebrny Trnasformer, na co czerwony zmrużył oczy zirytowany.

- Przyzwyczaiłem się, że ładuję w szyję... A żeby wbijać w rękę, to trzeba mieć cholerne doświadczenie. Decepticony to przynajmniej od urodzenia miały wenflon...

- Który bardzo ułatwiał wyrwanie całego przewodu z ręki... - mruknął.

- Podnoś łapę, wbiję się pod pachą.

- Co?! - ożywił się nagle. - To jest złośliwość z twojej strony.

- Tak samo jak z twojej. Podnoś. - rozkazał medyk.

Chevy warknął pod nosem i nie kryjąc swojej niechęci przeniósł rękę za głowę. Knockout schylił się i mając już przygotowaną strzykawkę, tak jakby nie umiał się doczekać, aż go nią ugodzi, drugą łapą szukał przewodu. Z ciekawości nachyliłam się i oparłszy o klatę Korweciaka, który nie miał nic przeciwko, zaczęłam się przyglądać poczynaniom Czerwonookiego. Mruczał coś cicho, zakładałam, że przeklinał po cybertrońcku, nie mogąc znaleźć interesującej go rurki pośród kilku innych w niedużej szczelinie między częściami. Kiedy w końcu dojrzał to, co potrzebował, władował w przewodzik igłę zanim ten mu się znowu ukrył sprawiając, że specjalista od szybkich akcji spiął się i syknął. Wtłoczenie leku również było dla niego nieprzyjemne - zacisnął usta i delikatnie wygiął się, jakby chciał uciec od igły. Długo na szczęście to nie trwało i już chwilę potem odetchnął z ulgą. Zagato wyprostował się i chowając strzykawkę popatrzył po nas, aż zatrzymał wzrok gdzieś na Sideswipe'ie, a chwilę potem sięgnął obiema rękami do pierwszej warstwy komory poszkodowanego, który w pierwszym odruchu chciał strącić strzepnąć ręce medyka. Cóż, gdybym to ja była na miejscu Srebrzynka, a Knockout nie uprzedził by mnie, co chce zrobić, oskarżyłabym go o molestowanie. Jednak korwecie najwyraźniej nie przeszkadzały oględziny komory.

- Chyba jednak trzeba będzie założyć paski stabilizujące... - odezwał się w końcu doktor. - Nie wydaje mi się, że to skrzywienie samo się zregeneruje.

- To może najlepiej całkowicie przykujcie mnie do łóżka. - powiedział lekko zdenerwowany sprinter.

- Tylko, że te paski nie unieruchomią ci komory, one ją podniosą. Powinny wystarczyć trzy i nie będą wymagać jakiejś wielkiej interwencji. Nie będę ci tego zakładał teraz, bo nie ma takiej potrzeby, tylko jak będziesz mógł już chodzić. - wyjaśnił, co pozostało bez odpowiedzi, więc przerzucił spojrzenie na mnie. - Zafira... W sumie dobrze, że jesteś. Umiesz posługiwać się pilotem? - wskazał na szafkę, na której wspomniany przedmiot leżał.

- Nie rozczytam go. - odpowiedziałam.

- Aaa... No racja. Podaj mi go.

Zrobiłam jak prosił, a on wyjaśnił mi, że w materacu jest grzałka, którą będę miała za zadanie włączyć, jeśli przez zmniejszenie ciśnienia temperatura ciała Sideswipe'a, który najprawdopodobniej stanie się bardzo ospały, zbyt spadnie, o czym poinformuje mnie pisk aparatury, a na ekranie jedna z pozycji stanie się czerwona, a przy niej wyświetli się niebieska kropka. Po kazał, gdzie powinnam nacisnąć pilot aby włączyć i wyłączyć grzałkę, a także jak ustawić temperaturę, choć, jak stwierdził, nie powinnam się tym przejmować, gdyż temperatura jest już ustawiona na optymalną. Kiedy skończył tłumaczyć uśmiechnął się i po prostu skierował do wyjścia. Skrzywiłam się i odłożywszy pilot na blat poszłam za nim. Złapałam go w korytarzu za drugimi drzwiami, gdzie echem roznosiły się dźwięki męczonego przez torsje Dino.

- Knockout. - zawołałam, czerwony Transformer stanął i odwrócił się.

- Coś się stało? - zapytał używając do tego swojego subtelnego, spokojnego głosu.

Wtedy dotarło do mnie, że w sumie nie wiedziałam co od niego chciałam.

- Dzięki, że mu pomogłeś. - powiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy.

- To mój obowiązek.

- Ale... I tak dziękuję. Mogłeś przecież dojechać do mety i dopiero po niego przyjechać.

- Nie godzi się medykowi tak postępować. Chociaż szkoda, że wyścig nie rozstrzygnął, który z nas jest lepszy. - westchnął, a mi mimowolnie na usta wkradł się złośliwy uśmieszek.

- Czy ja wiem, czy tak nie rozstrzygnął? Gdyby Sideswipe nie wypadł z toru, prawdopodobnie byłby pierwszy.

Na jego twarzy pojawił się grymas, który nieskutecznie próbował ukryć.

- A inna sprawa... Skoro po leku na obniżenie ciśnienia Sides będzie spał, to dlaczego nie podawaliście go Jazzowi?

- Bo ma opóźnione działanie, przez co mógłby zdążyć kogoś zranić, a po za tym, zbyt częste i nadmierne obniżenie ciśnienia, nie miałoby na niego dobrego wpływu. - wyjaśnił.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i nie mówiąc nic więcej, odwróciłam się i wróciłam do Sideswipe'a. Kiedy przysiadłam na łóżku, otworzył od niechcenia optyki i trochę zmusił mnie, abym się obok niego położyła. Skoro tak chciał, to pozwoliłam sobie wcisnąć mu się pod narzutkę i przytulić się tak, jak to często bywało w filmach romantycznych.




*T-cog - organ umożliwiający transformację, znany też pod nazwą "modulator"
** [hiszpański] Mutuamente, señorita - wzajemnie, panienko.
*** HUD - Head-Up Display - najważniejsze informacje (np. prędkościomierz, nawigacja) wyświetlane są na szybie przed oczami kierowcy.
****[włoski] gli amanti - zakochani.
^ Żyłem samotnie, nim cię poznałem. Widziałem twoją flagę na marmurowym łuku. Miłość to nie zwycięski marsz, to zimne i niepewne Alleluja! Alleluja, Alleluja, Alleluja...
^^ Powiedziałem prawdę, nie przybyłem, by cię oszukać i nawet jeśli to wszystko poszło źle, stanę przed Panem Pieśni z niczym na mym języku prócz Alleluja!
^^^ stęp - w przypadku Transformerów jest to wydłużone, sztywne lub o ograniczonej ruchomości śródstopie, występujące u palcochodnych (u kręgowców jest to część ciała, łącząca stopę z golenią).
^^^^energonium - coś w rodzaju skondensowanego energonu, wysokokaloryczna odżywka dla piskląt i młodych Transformerów.
*^ zniknąć jak gasnący koń- umrzeć powolną śmiercią.


Ile to rozdziału nie było? 2 miesiące? Musicie mi wybaczyć - życie studenta. Kiedy mam czas to myślę aby skombinować obiad albo się uczę.
Przepraszam, jeśli rozdział źle się czytało, czy był chaotyczny. Muszę się nauczyć segregować informacje i w takich uporządkowanej formie pisać rozdziały. 
Kogo rozdział zaskoczył?! Ha? Jestem bardzo ciekawa, co myślicie o kulisach autobockiego wojska.
To... w sumie ja nie mam nic więcej do powiedzenia, więc do następnego!





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro