Rozdział V. Skarb Starego Przeznaczenia.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jak to możliwe? — szepnęła Irina dzień po spotkaniu z portretem.

Siedziała sama w dormitorium. Po zjedzieniu śniadania rozstała się z koleżankami i od piętnastu minut wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w okno. Chciała sobie wszystko poukładać, ale nie było to tak łatwe, jakby się zdawało. Biła się z myślami już od dłuższego czasu. Czy dobrze robi? W dodatku było jeszcze za wcześnie by mogła wymyśleć jakąkolwiek teorię na temat — mimo wszystko — tajemniczej postaci Marqueza. Odczuwała strach przed nieznanym. Wiedziała, że nie zgłupiała do reszty tylko dzięki Huncwotom. Ponieważ nie była sama, mogła z kimś porozmawiać, ale w głębi duszy nie chciała mówić o tym nikomu innemu. Huncwoci dowiedzieli się przypadkiem. Może to nawet dobrze, bo sądziła, że nie dałaby rady powiedzieć ot choćby swoim koleżankom, którym zawsze mówiła prawdę, a ciągnącą się konieczność kłamania sprowadziła falę poczucia winy.

Kiedy nie mogła dłużej znieść samotności, stwierdziła, że nie może trzymać w niepewności Huncwotów i musi z nimi porozmawiać o swoim odkryciu.

Podeszła do drzwi dormitorium i zastukała. Najwyraźniej została zagłuszona przez głośne śmiechy.

Chyba urządzili sobie niezłą balangę — pomyślała, tym razem łomocząc w drzwi.

Kiedy tylko drzwi otworzyły się na taką szerokość, żeby mogła ich zobaczyć, rozległ się potężny wybuch. Dziewczyna zdążyła tylko piskliwie krzyknąć, bo poleciała na nią bomba... confetti. Kolorowe ścinki papieru zaplątały się jej w szacie, a na głowie powstała mała górka.

Usłyszała śmiech Syriusza i Petera.

— O kurczę — powiedział Remus, ledwo powstrzymując śmiech — to był przypadek, nie wiedzieliśmy, że to ty.

— No świetnie wyglądasz, Ambrose — zaśmiał się Black.

Irina zorientowała się dopiero po chwili, jak idiotycznie wygląda z górą confetti na głowie, ale widząc miny Huncwotów coś, co zwykle pozwało zachować jej kamienną twarz, pękło i zaniosła się śmiechem. Trzęsła się tak, że cała jej „dekoracja" spadła.

— O rany — wykrztusila — co tu się stało?

— Mieliśmy próby naszego sprzętu — wyjaśnił James — kiedy weszłaś, coś nam nie wyszło i to cudeńko — wskazał na małą armatę — wystrzeliło. Dlatego robimy taką kontrolę, ale ha, ha no nie mogę... twoja mina była bezcenna ha, ha, ha.

Dopiero teraz Irina dostrzegła, że ich dormitorium wygląda jak mały magazyn. Ilość pudeł różnej wielkości przerastała wszelkie oczekiwania.

— Na Merlina skąd wy wzięliście to wszystko? — zapytała.

— Mamy swoje sposoby — odparł z dumą Black — przecież jesteśmy Huncwotami.

— Ale chyba nie przeszłaś tu by zachwycać się confetti? — wtrącił Peter.

— Cóż — zaczęła — dokonałam pewnego odkrycia.

Wyjęła kartkę z wiadomością Marqueza i kontynuowała, widząc, że Huncwoci spoważnieli.

— Wygląda na to, że Fryderyk Marquez okazał się cholernie sprytny. Jego napisy są tylko z pozoru nic nie znaczącą gadaniną. Zrozumiałam to, kiedy Remus powiedział o jego zniknięciu. „Serce zawsze pozostanie w domu mym... Hogwarcie" A jeśli on nigdy nie opuścił szkoły? To tłumaczyłoby jego przekaz i...

— To może mieć sens — przerwał jej Lupin, spoglądając na tekst — myślisz, że chciał kogoś ostrzec?

— Tak, ale dał też wskazówkę. Wiem, że to głupio brzmi, ale ten portret... tak jakby to on właśnie...

— Jedenasty rozdział historii magii — mruczał Lupin jakby w ogóle jest nie słyszał — przyjaciół i zdrady no tak! I... ratować Hogwart, ale przed czym?

— Kto wie — rzekł James.

— Wydaje mi się, że najlepszym pomysłem będzie przeszukanie książek — dodała Irina, kierując się do wyjścia — Idziecie? Jutro, kiedy zaczną się lekcje, nie będzie na to czasu.

— Musimy dokończyć sprawdzanie sprzętu — powiedział Potter wymijająco.

— Ja pójdę — stwierdził Black.

— I ja też — rzekł Peter, zrywając się.

~*~

W bibliotece nie było za dużo osób, co w cale nie było plusem. Teraz byli bardziej narażeni na spotkanie z panią Pince, bibliotekarką.

— Może szukać w dziale ksiąg zakazanych? — zapytał Black.

— A nie lepiej zacząć po prostu od starych książek? — wtrącił Peter.

Irina szybko dorwała się do działu historii magii. Patrzyła na rok wydania każdej z nich. W końcu trzeba było znaleźć coś, co zostało wydane przed rokiem 1678. W końcu dopadła trzy książki, których data wydania powinna się zgadzać.

— „Dzieje magii" „Od pagórka do zamku, czyli historia Hogwartu" i „Kociołek i różdżka - magiczne teorie"— przeczytała na głos, kiedy razem z Blackiem siedziała przy długim stole — tyle udało mi się zdobyć — dodała, triumfatorsko widząc, że Syriusz ma puste ręce.

Przeglądali książki już dobre dwadzieścia minut, kiedy nadszedł Pettigrew tak obładowany, że ledwo trzymał się na nogach.

— O rany Glizdogonie gdzieś ty to wszystko zdobył? — zdziwił się Black, pomagając przyjacielowi.

— Przejrzałem wszystko dość dokładnie — odparł, czerwieniąc się — i odwiedziłem zakazane książki.

— To może zająć dłużej niż sądziliśmy — powiedziała Irina, patrząc na zegarek — no dobrze szukajmy jedenastego rozdziału.

Rozpoczęły się poszukiwania. Przeglądali książki dość dokładnie, a potem czytali rozdział jedenasty. Niektóre teksty nie posiadały takowego, więc były od razu odkładane. Po jakim czasie? Ciężko stwierdzić, bo stracili poczucie czasu, Irina wzięła książkę zatytułowaną „Magia, historia i legendy".

Ziewając potężnie, otworzyła na wybranym rozdziale i przeczytała na głos.

Legenda głosi, że tuż przed nadejściem pierwszych mrozów roku 1602 młody kupiec, czarodziej z bogatego i znanego rodu, z zachodu płynął przez kanał La Manche. Bogactwo jego nie znało granic. Zatrzymał się w porcie i pragnął spocząć, jednak nie było mu to dane. Wtenczas pznał kobietę nieznanego pochodzenia. Nieszczęśliwie zakochany padł przed nią na kolana i wykrzyknął: Jaki mi respons dasz, waćpanna? Mamli myśleć o tobie? Rzeknij, waćpanna, po sercu ci jeszcze jestem?
Przeto odpowiedź uzyskał: po sercu. Uciekł z nią na statek i chciał żyć spokojnie z dostatkiem. Okazała się jednak diablicą o sercu twardym i zgorzkniałym. Załamany kupiec nie wytrzymał dłużej i skoczył w morze, chcąc uwolnić się od cierpienia. Jednak przed odejściem, chcąc ochronić dorobek swego życia, rzucił klątwę, aby próżne i chciwe serca nic nie dostrzegły.
Kobieta przejęła jego skarby i szykowała ucieczkę daleko, by nikt nie mógł jej odnaleźć. Los jednak był sprawiedliwy i sprowadził burzę, która wprowadziła okręt i jego załogę na złe drogi aż zniknął, zapomniany i okryty złą sławą. Nikt nie wie, gdzie spoczywa Skarb Starego Przeznaczenia, ale jak to mówią: fata viam inveniant - przeznaczenie znajdzie drogę!

Kiedy dziewczyna skończyła, czuła narastającą ciekawość. Spojrzała na Petera i Syriusza, których miny świadczyły o rosnącym podnieceniu.

— Jestem pewna, że Fryderykowi chodziło o tę książkę — powiedziała prawie szeptem, by nie psuć atmoswery.

— Wszystko się zgadza i... przeznaczenie znajdzie drogę — dodał Black.

— Ale z nas idioci — Irina teatralnym gestem przyłożyła dłoń do czoła, chichocząc jednocześnie — przecież to łacina.

— Po co ten Marquez tak kombinował? Nie prościej byłoby napisać: przeczytajcie taki rozdział tej książki i tak dalej. Przez to dalej nie wiele wiemy.

— Przypuszczam, że coś zmusiło go do pozostawienia zagadki.

— A ja uważam, że dotarliśmy do sedna sprawy — rzekł Peter — wiemy już, że rozchodzi się o skarb Starego Przeznaczenia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro