Rozdział X. Dlaczego Ślizgoni są czerwoni?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły trzy tygodnie. Irina nie wiedziała, kto mógł dać jej tę różę. W prawdzie wykluczyła osoby z innych domów, ale dalej pozostała w kropce. Nie chciała, żeby ktoś o tym wiedział, ale nie miała serca jej wyrzucić, więc musiała ją ukryć.

Czuła, że jest coraz ciężej. Nauka zabierała jej więcej czasu niż zwykle, ale wiedziała, że musi się odpowiednio przygotwać do egzaminów. Kiedy tylko znajdowała wolną chwilę, chodziła do biblioteki, żeby poszukać czegoś związanego z zaginionym okrętem. Nie było łatwo wiązać koniec z końcem, ale wiedziała, że musi zachować się odpowiedzialnie.

Wstała później niż zwykle i przez to spóźniła się na śniadanie, ale nie ona jedna. Po drodze, a konkretnie przy wyjściu z lochów skąd dobiegały głośnie śmiechy, które ją tam sprowadziły, napotkała Huncwotów. Mieli bardzo zadowolenie miny, co przeważnie oznaczało kłopoty. Nie pomyliła się.

— Mamy się spodziewać kłopotów? — zagadnęła, obserwując ich reakcje.

— Huncwoci zawsze stają to walki, żeby zmierzyć się z konsekwencjami — powiedział dumnie Black.

— Dobrze powiedziane, Łapo — rzekł James, robiąc niewinną minę — my tylko pomogliśmy Ślimakowi. Biedaczek skarżył się na ponury wystrój klasy, to pomalowaliśmy wszystkie ławki na żółto, różowo, niebiesko i pomarańczowo, żeby mu poprawić humor.

Irina parsknęła śmiechem, nie mogąc doczekać się lekcji eliksirów. Weszli na śniadanie i dziewczyna usiadła obok Ann. Natrafiła na dobry moment, bo akurat przyleciała poczta. Rodzice często do niej pisali, choć rozumiała, że nie szło im to łatwo. Pochodziła z mugolskiej rodziny, dlatego jej rodzice nie rozumieli wielu rzeczy związanych ze światem czarodziejów.

Zabrała się za jajecznicę i pogrążyła się w rozmowie z Lily. Spokój jednak nie trwał za długo. Kiedy wybiła godzina ósma coś zaczęło się dziać przy stole Slytherinu. Szaty wszystkich uczniów z domu węża zaczęły zmieniać kolor na czerwony i żółty. Mało tego ich włosy także pokryły takie kolory, a na ich policzkach jakby niewidzialna ręka namalowała brązowe kropki i... kocie wąsy.

Wszystko to wyglądało naprawę zabawnie i większość uczniów zaczęła się śmiać. Irina zauważyła, że nawet niektórzy nauczyciele ukryli twarze w serwetkach lub gwałtownie chwycili za kubek, prawdopodobnie chcąc ukryć rozbawienie. Gryfoni w ogóle się z tym nie kryli. Śmiali się tak, że Ślizgonów jeszcze bardziej to zdezorientowało. Ale trzeba przyznać, że wyglądali świetnie.

— To też wasza sprawka? — szepnęła do Syriusza, ale tak, żeby tylko on usłyszał.

— Nie, ale temu, kto to zrobił, chętnie wręczę kwiaty — powiedział, zanosząc się śmiechem — widzisz tę dziewczynę na końcu stołu? To moja kuzynka, Bella. Na Merlina jej mina jest bezcenna.

Kiedy minęło zaskoczenie, Ślizgoni rozwrzeszczeli się, domagając się odwrócenia „lwiego" wyglądu. Niestety w tym samym czasie do sali wpadł Slughorn, podbiegł, dysząc ciężko do nauczycieli i zawołał:

— Jakiś nicpoń pomalował mi wszystkie ławki w klasie! Moja klasa wygląda jak jedna wielka tęcza! — wysapał, ocierając twarz chusteczką.

Dopiero teraz spojrzał na uczniów i zamilkł, wlepiając w nich zbaraniałe spojrzenie. Prosfesor McGonagall okazała jednak zupełnie inne uczucia. Podeszła do Ślizgonów i przyjrzała się najbliżej siedzącym uczniom, a tak się składa, że był to Delany i Lillie. Odwróciła się do reszty i powiedziała tonem drżącym i przepełnionym wściekłością:

— Kto odważył się zrobić coś takiego? Uprzedzam lojalnie, że dojdę do tego.

Wtedy Delany wstał i spojrzał na Dryblasa, który kiwnął głową. Podszedł do McGonagall i powiedział polubownie:

— Pani profesor, uważam, że wiem, kto był sprawcą.

— Doprawdy?

— Ta czwórka żartownisiów James Potter, Syriusz Black, Peter Pettigrew i Remus Lupin. Wszystko układa się w całość. Oni nie lubią nas Ślizgonów i tylko oni są na tyle doświadczeni, żeby zrobić coś takiego — kiedy skończył, jego sąsiedzi zaczęli potakiwać.

Huncwoci zaczęli gwałtownie protestować. Delany doprowadzał Irinę do łez. Dziewczyna bardzo się z tego śmiała, nawet kiedy podchodził do nauczycielki w tej kolorowej szacie, włosach i kocich wąsach Irina śmiała się do rozpuku. Przestała dopiero, gdy zaczął mówić. W końcu wstała i przekrzykując Huncwotów, zawołała:

— To jakaś kpina! Oni tego nie zrobili!

— A masz na to dowód?

— A ty masz na do dowód? — powiedziała, zastanawiając się, dlaczego Francis ich obwinia. Dlaczego akurat on?!

— My pomalowaliśmy ławki — warknął James — ale nie załatwiliśmy Ślizgonów, choć bardzo tego żałuję.

— Aha! — zawołał triumfalnie Dryblas, który zjawił się nie wiadomo skąd — To przecież oczywiste, że to oni pani profesor.

Sympatie przeważnie są po stronie poszkodowanego — pomyślała dziewczyna ze złością — zwłaszcza jeśli w oczach nauczycieli są poszkodowanymi aniołkami.

— Nie zrobili tego! Widziałam, jak malowali te ławki. Nie mogło ich być w dwóch miejscach w tym samym czasie.

— A może ty im w tym pomagałaś? — powiedział Dryblas.

Dziewczyna czuła, że aż się niej gotuje. Mało brakowało, żeby się na niego rzuciła.

— Ty pieprzony... — zaczęła.

— Panno Ambrose, nie życzę sobie takiego zachowania — powiedziała McGonagall — uważam, że sprawiedliwą karą będzie, jeśli dziś wasza czwórka pomaluje z powrotem ławki na taki kolor, jaki zażyczy sobie profesor Slughorn a ty, Ambrose, im w tym pomożesz. Bez różdżek, żeby było jasne. Teraz proszę zebrać wszystkich Ślizgonów i spróbujemy się tego pozbyć.

Irina usiadła dopiero wtedy, gdy Black pociągnął ją tak, że wręcz spadła na ławkę. Była wściekła, dlatego, że ktoś niesprawiedliwie obwiniał Huncwotów, których w końcu widziała, a potem ją, zwłaszcza, że był to Francis. Na Dryblasa zwracała mniejszą uwagę, ale mimo wszystko było jej trochę przykro, że to właśnie Delany.

~*~

Podczas lekcji była jakby nieobecna. Wydawało się, że słucha nauczycieli, ale w rzeczywistości prawie nic do niej nie docierało. Jej nie tyle odważny co lekkomyślny wyczyn skomentowały jej przyjaciółki, a ona włączywszy się w tę dyskusję, tak się tym przejęła, że zapomniała o szlabanie. Zastanawiając się, co jeszcze może pójść nie tak tego dnia, doszła do lochów. Zastała tam już Slughorna i Huncwotów z puszkami farby.

— Spóźniłaś się, panno Ambrose — upomniał ją.

— Przepraszam — mruknęła.

— No cóż, dobrze, że jesteś, a teraz do pracy, do pracy moi drodzy.

Popatrzyła na dzieło Huncwotów. Była pełna podziwu, że udało im się stworzyć coś takiego w tak krótkim czasie. Aż żal było pozbywać się tych kolorów. W milczeniu wzięła puszkę z jasnobrązową farbą, pędzel i podeszła do żółtej ławki w różowe paski.

— Dzięki, że się za nami wstawiłaś — powiedział Remus.

— Nie ma sprawy — powiedziała z nieśmiałym uśmiechem — ale się nie udało. Delany ma za dobrą opinię. Niby komu miała uwierzyć McGonagall? Grzecznym pupilkom z najlepszymi ocenami czy Huncwotom znanym żartownisiom w dodatku niecierpiących Ślizgonów?

— A mnie zastanawia — zaczął Black — dlaczego ten palant od siedmiu boleści zaczął nas oskarżać?

— Przez Dryblasa tu wylądowałam — burknęła.

— Dryblasa?

— No ten drugi, Lillie, czy jak mu tam.

— Ładne określenie — zaśmiał się.

— Oni w ogóle wydają jacyś tacy... dziwny — powiedział Remus — ich zachowanie... nie wiem, może tylko ja tak uważam.

— Nie ty jeden tak sądzisz — rzekł ponuro Peter.

— Strzelili nam klina, nie ma co — mruknęła Irina.

— I po co to narzekanie? — powiedział James — Jesteśmy Huncwotami tak czy nie? Jesteśmy czwórką najlepszych kolesi w całym Hogwarcie! Żaden kretyn choćby nie wiem, kim był nie będzie z nami zadzierać! A teraz weźmy się do pracy po Huncwocku!

Wziął pędzel i ochlapał brązową farbą nieskazitelnie białą koszulę Syriusza. Black trochę się wzdrygnął, po czym uśmiechnął się i powiedział z galanterią:

— Nie zapominajmy o naszej kochanej Irince.

Podszedł do niczego nie spodziewającej się Iriny od tyłu objął ją i pociągnął tak, że oparła się o niego, przez co miała na plecach wielką brązową plamę. Oderwała się od niego i ze śmiechem powiedziała:

— Odwdzięczę ci się za to, Black! — to mówiąc, ochlapała go, ale część farby wylądowała także na głowie Remusa.

I tak zaczęła się walka na farbę. Kiedy skończyli i przyszedł profesor, który o mało co nie zemdlał. Huncwoci i Irina pomalowali w zasadzie wszystko zaczynając od ścian, przez półki z kociołkami i ingrediencjami, a kończąc na wielkich plamach na podłodze. Nie trudno się domyślić, że na pół wściekły na pół rozbawiony Slughorn dał im magiczne środki czyszczące i kazał wszystko poprawić.

Mimo dodatkowej pracy Irina świetnie się bawiła i przynajmniej na chwilę mogła zapomnieć o swoich ciągnących się od dłuższego czasu problemach...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro