Rozdział XI. Czarodzieje, książki i drabina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie byliśmy tu jeszcze? — zapytała Kathrina.

— Chyba nie — odparł Eric, ale wcale nie był taki pewny.

Od przeszło czterech godzin krążyli po mieście w poszukiwaniu biblioteki. I nic. Właściwie nie chodziło nawet o samo miejsce, lecz pracowników. Niestety, odwiedzili jak dotąd trzy miejsca. Zapytali dokładnie, kto w danym miejscu pracuje. I tylko porażka. Spodziewali się bardzo żmudnego, pracochłonnego dnia, ale zaczynali mieć już dość.

Kathrina zdecydowanie wolała mieć to za sobą. Chciała już iść o krok dalej. Poznać wreszcie Dalhgrena i liczyć na to, że wie cokolwiek więcej niż oni.

Dotarli do kolejnego miejsca. Była to niewielka placówka, wyraźnie z boku. Jakby chciała się schować przed piętrzącymi się kolorowymi witrynami sklepów usianych jeden przy drugim na handlowej ulicy.

Rzeczywiście ta biblioteka nie przyciągała zbyt wielu chętnych. Kiedy trochę się rozejrzeli, Reyes podszedł do mężczyzny w średnim wieku, aby zapytać się pracowników.

Poza nimi i bibliotekarzem w środku było dwóch innych mężczyzn. Kathrina zerkała na nich ukradkiem zza stosu książek przyrodniczych. Wyraźnie pochłonęła ich dyskusja. Może nad jakąś książkową decyzją skoro pochylali się nisko nad biurkiem, gdzie były one rozciągnięte w długim rzędzie?

— Znów nic — mruknął z niezadowoleniem Eric, kiedy wyszli — gość pracuje tu sam, a nazwiska Dalhgren nie słyszał nigdy w życiu.

— W takim razie nic tu po nas. Idziemy dalej.

Po trzech kwadransach już dotarli do następnego, zaznaczonego uprzednio przez Kathrinę na mapie, punktu. I znów niewielka biblioteka. Mieściła się w budynku, z którego okien był widok na rzekę Mersey. Również tutaj prawie nikt nie zaglądał. Kiedy weszli, natychmiast przytłoczyło ich zagęszczenie półek i stosów z książkami. Wprost ciężko było lawirować między tym wszystkim.

— Pójdę z nią pogadać — zadeklarować Eric i wskazał młodą dziewczynę siedząca za biurkiem.

Kathrina przewróciła oczami na widok jego rozochoconej miny i zaczęła się rozglądać. Skręciła w alejkę między dwoma regałami, ale natychmiast przystanęła. Znów dostrzegła dwójkę ludzi nisko nad czymś pochylonych.

To ci sami mężczyźni z poprzedniej biblioteki.

Kucnęła tak, aby nie było jej widać, udając, że czegoś szuka. Nagle zrozumiała, jak bardzo się pomyliła. Początkowo myślała, że próbują ukryć swoje twarze, aby nikt ich nie rozpoznał. Ale... nie. Zarówno tam jak i tutaj znajdują się blisko Erica. Oni chcą podsłuchać jego rozmowę! Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, kim mogą być i czego tu chcą.

Czy to możliwe, że łażą za nimi, bo tak samo szukają tego mugola? Właściwie, czemu nie? Przecież to Lillie powiedział Irinie, że Joe jest niezbędnym elementem całej układanki. Nawet by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że są tu właśnie z tego powodu. Jak widać tamci nie zawahają się przed niczym, skoro już wcześniej chcieli zabić Ambrose. Kto wie, czy i wobec nich nie mają podobnych zamiarów.

W takim razie my będziemy pierwsi, pomyślała.

Muszą się ich jakoś pozbyć, zanim tych dwóch osiłków na to wypadnie. Poza tym, teraz chodzi o życie bezbronnego człowieka. Wolała nie wyobrażać sobie, co mogą zrobić Joemu.

Właśnie w tym momencie oparła się za mocno i półkę. Kilka książek, opierających się jedna o druga, upadły. Dźwięk temu towarzyszący był bardzo cichy, prawie niedostrzegalny. Ale w miejscu, gdzie nie słychać nic poza ciszą było to co najmniej jak tupot słonia.

Cholera.

Kathrina podniosła się wolno, w nadziei, że nie zwróci na siebie zbyt dużej uwagi. Nie udało się. Mężczyźni aż podskoczyli na ten dźwięk. Natychmiast ją dostrzegli i odruchowo sięgnęli do kieszeni - najpewniej po różdżki. Byli nadzwyczaj wyczuleni na każdy ich ruch.

Cholera.

Dziewczyna zaczęła się powoli cofać. Jednak przeszła nie dalej jak do następnej książkowej alejki, a wpadła na Erica.

— Znów nic — zaczął — ale dowiedziałem się...

— Zamknij się! — powiedziała zjadliwym szeptem — Tamci dwaj nas śledzili! Zorientowali się, że ich zauważyłam i wyraźnie sięgali po różdżki i...

— O kim ty mówisz? — Reyes patrzył na nią jak na wariatkę.

Kathrina odwróciła się. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno siedzieli, a gdzie gorączkowo wskazywała, nikogo nie było.

Eric był wyższy, więc szybko dostrzegł dwójkę ludzi. Niby niepozornie stali blisko wyjścia, ale już zorientował się, że wyjść im nie dadzą. Już sięgnął po różdżkę, ale Kathrina zatrzymała jego rękę w powietrzu.

— Nie — ostrzegła — tam jest ta bibliotekarka.

Rozejrzeli się ponownie. I ponownie Eric dostrzegł to, co przeoczyła Kathrina.

— Widzisz te drzwi z tylu? Spróbujmy! — wyszeptał.

Ruszyła pospiesznie za nim. Na tyłach lokalu, za stosem pudeł, znajdowały się drzwi. Na szczęście znajdowały się poza zasięgiem wzroku bibliotekarki, więc szybko się wślizgnęli do środka.

Było to coś na kształt klatki schodowej. Rzeczywiście schody prowadziły na kolejne piętra, ale pod nimi i wzdłuż ściany ciągnęły się stosy kartonów.

— Idź na górę — polecił Eric — jeśli tu przyjdą, może uda mi się ich zaskoczyć.

W tym samym czasie zza drzwi rozległ się zduszony kobiecy okrzyk, a potem ktoś powiedział:

— To tylko oszałamiacz, ale dzięki temu nikogo nie zaalarmuje.

— Dobrze, teraz to bez znaczenia. Wchodź.

Eric natychmiast ukrył się między kartonami. Stały jeden na drugim, więc wsunął się w róg i czekał, będąc spokojnym, że na razie go nie widać. Jego towarzyszka już wbiegła na pierwsze piętro, ale nie zrobiła tego bezgłośnie.

— Hiram, sprawdź górę. Ja zostanę tutaj. Jedno z nich mogło ukryć się w tych pudłach.

Reyes patrzył jak facet nazwany Hiram, wbiegł na schody. Drugi, nieco niższy od towarzysza, zaczął ostrożnie krążyć między kartonami. Potrzebował najwyżej pół minuty by dotrzeć do jego kryjówki. Ale on był już gotowy. Kiedy tylko się zbliżył na odległość dwóch metrów, wychylił się i krzyknął:

— Expeliarmus!

Przeciwnik zdążył zablokować zaklęcie. Skierował różdżkę w kartony i użył zaklęcia „Reducto". Pod wpływem tej siły Erica odrzuciło tak, że uderzył boleśnie plecami o ścianę. Nie poddawał się.

Rozpoczął się pojedynek.

Z ich różdżek tryskały tylko snopy światła, a czasem odbite zaklęcia uderzały z hukiem o ściany. Eric przyznał, że jego przeciwnik jest niezły. Ale on był lepszy. Jego błyskawiczny refleks sprawiał, że mężczyzna powoli nie nadążał. W końcu nie dał rady zablokować zaklęcia i odleciał do tyłu. Przetoczył się przez dwa pudła i upadł tuż za nimi.

— Expulso! — zawołał Reyes

Niewidzialna siła ponownie rzuciła nim jak kukiełką. A uderzył głową o ścianę tak mocno, że stracił przytomność.

Wstrząśnienie mózgu gwarantowane, pomyślał z ponurą satysfakcją.

Zanim odszedł, postanowił spróbować się czegoś dowiedzieć. Przetrząsnął wszystkie kieszenie płaszcza, ale nie znalazł nic wartościowego. Żadnych kartek, dokumentów czy innych tego typu rzeczy.

— Typowe — prychnął z frustracją — żeby tylko ktoś przypadkiem nie dowiedział się, kim jesteś.

~*~

Tymczasem Kathrina wciąż miała kłopoty. Kiedy usłyszała, że ktoś z dołu za nią biegnie, postanowiła wspiąć się wyżej. Wolała zresztą nie ryzykować natrafienia na jakiś mugoli przy przekroczeniu drzwi na pierwszym piętrze. Okazało się, że dalej był już tylko dach. Prowadziła tam stara, drewniana drabina.

Czemu by się nie wspiąć?

Miała chwilę przewagi, dzięki temu, że była szybsza. W połowie drabiny kopnęła w szczebel z całej siły. Pękł. Jeśli zacznie się za nią wspinać, czeka go miła niespodzianka. Otwór prowadzący na dach miał imitować okno i zamiast drewna wstawiono szybę. Otworzyła go zaklęciem i po chwili już stała na zewnątrz. Jedyna część dachu, która nie była stroma, miała jedynie kilkadziesiąt centymetrów szerokości. Kathrina się jednak nie zawahała i powoli, ale z gracją posuwała się naprzód.

Usłyszała z dołu przekleństwa. A więc zaraz tu będzie! Kiedy odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze, postanowiła jakoś zareagować. Wypowiedziała w myślach formułkę. Szyba błyskawicznie się roztrzaskała.

Rozległ się krzyk, a potem głuchy odgłos pękającej rzeczy. Z ogromną satysfakcją wyobraziła się jak mężczyzna zleciał z drabiny, lądując na zimnej i twardej podłodze.

Niestety, jej przeciwnik okazał się bardziej uparty niż sądziła. Na szczęście Kathrina nie zdecydowała się zejść. Kiedy więc pierwsze zaklęcie wystrzeliło w jej stronę, zdążyła zrobić unik. Człowiek o blond włosach wyłonił się z otworu i po chwili już stał wyprostowany. Na jego bladej twarzy widniało kilka krwawiących rozcięć od odłamków szkła.

Za drugim razem nie chybił. Dziewczyna zachwiała się lekko, ale największe uderzenie przyjął komin, za którym się schowała. Nie upadła, ale postanowiła sobie większą ostrożność.

Kolejne łupnięcie w jej prowizoryczną tarczę zapoczątkowało bezpośrednie starcie. Snopy iskier co chwila wybuchały nad ich głowami, co dla mugoli mogło wyglądać jak fajerwerki.

Dziewczyna czuła większe bezpieczeństwo, bo od stracenia równowagi chronił ją komin. Jej przeciwnik nie miał tyle szczęścia i walczył w śmiesznej pozycji na nisko ugiętych nogach. Musiał się jednak porządnie wkurzyć. Nie mogąc pokonać jej za pomocą magii, postanowił dopaść ją w inny sposób. Ruszył naprzód i z wściekłą miną rzucił się na Kathrinę, która spodziewała się wszystkiego, ale nie tego.

Skoczył i szarpnął ją z całej siły za ramię. Krzyknęła przeraźliwie i przechyliła się na bok. Zdecydowanie za mocno. Przetoczyła się na bok i zaczęła zsuwać się po śliskich dachówkach. Rozpaczliwie próbowała się zatrzymać, ale udało jej się to dopiero na skraju dachu. Wczepiona się z całej siły palcami w krawędź, zawisła dziesięć metrów nad lodowatą rzeką.

Ogarnęło ją trudne do opisania przerażenie. Jeśli teraz jej przeciwnik trafi w nią zaklęciem, to będzie koniec.

Gdzie moja różdżka?!

Musiała jej wylecieć z ręki. Modląc się by jej jedyna broń nie spadła do rzeki, zerknęła w górę. Bingo! Różdżka, uprzednio zablokowana przez dachówki, teraz sunęła w dół. Kathrina złapała ją w ostatnim momencie. Wczepiła się jeszcze mocniej, ale tym razem w prawej dłoni spoczywała różdżka.

Blondyn zorientował się w końcu, że jednak nie spadła tak, jak tego chciał. Wychylił się lekko by spojrzeć w dół. Kathrina tylko na to czekała. Rezygnując z próby korzystania z zaklęć niewerbalnych, po prostu wykrzyczała:

— Conjunctivitis!

Mężczyzna niczego takiego się nie spodziewał, więc nie dał rady się obronić. Proste zaklęcie oślepiające dało natychmiastowe rezultaty. Stracił równowagę, upuścił różdżkę i już ześlizgiwał się po dachówkach jak po zjeżdżalni. Jego rozpaczliwe próby zatrzymania się również nic nie dały. Z wrzaskiem wpadł do lodowatej wody, gdzie potem poniósł go prąd rzeki.

Kathrina uważała, że i tak miał szczęście. Gdyby spadł na drugą stronę, tam gdzie jest ulica, prawdopodobnie już by nie żył. Ale teraz dłużej nie mogła sobie nim zawracać głowy. Dłonie zaczynały jej już drętwieć i nie miała pojęcia, jak długo zdoła wytrzymać.

— Czyżbyś potrzebowała pomocy? — usłyszała nagle.

— Chyba miałeś ich zatrzymać — odpowiedziała Ericowi z udawanym wyrzutem w głosie, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Reyes wyłonił się z roztrzaskanego już okienka i gapił się. Miał wyraźny ubaw z jej położenia.

— I zatrzymałem. Jednej z nich leży nieprzytomny na dole, ale co się stało z tym drugim?

— Powiedzmy, że poczuł nagłą potrzebę popływania — odparła złowieszczo i podciągnęła się nieco do góry.

Eric wyczarował linę, którą spuścił wzdłuż dachówek. Kathrina uczepiła się jej i po chwili została wciągnięta na górę, skąd mogła z powrotem wejść do budynku.

Byli bezpieczni.

~*~

— Czy to gdzieś tutaj? — zapytała Irina po raz trzeci w przeciągu ostatnich piętnastu minut.

Zmierzali właśnie do piątej biblioteki i oboje czuli narastające zmęczenie. Przeszli dziś naprawdę sporo, a i tak nic to nie dało.

— To powinna być już ta ulica — odpowiedział Syriusz, uważniej przyglądając się mapie.

Udało się. Ponieważ byli niedaleko centrum, w tej bibliotece było trochę ludzi. To miejsce zdecydowanie należało do przyjemnych. Panował tu porządek, a zapach książek wprowadzał uspokajającą atmosferę.

Zaczęli się rozglądać za bibliotekarzem. Irina stanęła przy jakimś regale, ale z drugiej strony dosłyszała strzęp rozmowy.

— Co mam odpowiedzieć? — rozległ się kobiecy głos.

— Niech zarezerwują to na nazwisko Dalhgren. Postaram się jeszcze dziś oddzwonić. Niedługo wracam do domu.

Irina wytrzeszczyła oczy. Spojrzała na Syriusza, który miał podobną minę. Czyżby im się udało?

Wzięła głęboki oddech. Teraz wkraczała jej rola. Tylko jak, na Merlina, ma wytłumaczyć mugolowi coś, co nawet jej nie mieściło się w głowie?

Okrążyła regał i stanęła przed dwojgiem ludzi. Joe Dalhgren był prawie tak wysoki jak Black, ale włosy miał miodowym kolorze. Na oko miał dwadzieścia kilka lat. Obok niego stała kobieta z naręczem książek, które chyba zamierzała gdzieś poukładać, dlatego po chwili odeszła, uginając się lekko pod ich ciężarem.

— Przepraszam — zaczęła — szukam pana Dalhgrena.

— To ja — odparł z wyraźną galanterią w głosie — w czym mogę pomóc?

W tej chwili przeniósł swoje błękitne oczy nieco w górę. Black stanął tuż obok Iriny.

— Chciałam się zapytać, co pan wie o Srebrnej Damie? — wypaliła.

Dalhgren zesztywniał. Wlepił w nią pełne podejrzliwości spojrzenie. Spodziewała się tego.

— A skąd pani o niej wie? To moja babcia i nikt poza moją rodziną nie używa tego przydomku.

— W takim razie może się pan zdziwić jak wiele ludzi go używa — wtrącił Syriusz z lekka kpiną w głosie.

— Tam, skąd pochodzimy, jest dość znana — powiedziała Irina, przypominając sobie opowieści Emily Dalhgren zapisane w dzienniku.

— Co to znaczy „tam, skąd pochodzicie"? — Joe wydawał się być coraz bardziej podejrzliwy.

Nie trudno się domyślić, że był to dla niego szok.

— Cóż, to chyba nie jest rozmowa, która można przeprowadzić między książkowymi regałami — skwitowała, ale starała się brzmieć przyjaźnie.

— Wejdźcie do gabinetu — nieco zrezygnowany zaprosił ich gestem do przestronnego pokoju, gdzie stały dwa biurka.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, zapytał:

— Kim wy właściwie jesteście?

— Jestem Irina Ambrose, a to Syriusz Black — powiedziała — wiem też, że to bardzo dziwne tak nachodzić cię w pracy, ale możesz być w niebezpieczeństwie.

Najwyraźniej nie przeszkadzało mu to nagle przejście na „ty" i w milczeniu słuchał.

— Pewna... organizacja dowiedziała się o Srebrnej Damie. Jesteś im do czegoś potrzebny, ale zapewniam cię, że nie mają dobrych zamiarów.

— Boże — wystraszył się — co to za ludzie? Czego ode mnie chcą?! Czy nikt nie próbuje ich powstrzymać?!

— Podobno wiesz o Srebrnej Damie coś, co im się przyda. Nie tak łatwo ich powstrzymać, skoro...

— Skoro byli w stanie zaatakować Ministerstwo Magii, czyli samo serce czarodziejskiej społeczności — wszedł jej w słowo Syriusz.

Czy on zawsze musi być tak nietaktowny?

Joe musiał być najwyraźniej rad z tego, że siedzi, bo wyglądało na to, że ta informacja uderzyła w niego mocnej niż Irina się spodziewała. Sądziła, że nic nie zrozumie i weźmie ich za wariatów.

— Czy to znaczy — wyjąkał wreszcie — że jesteście czarodziejami?

Skąd on...?

Syriusz był w takim samym szoku, co Irina, ale szybciej się otrząsnął.

— Tak... — odrzekł — Jak się o nas dowiedziałeś?

— Kiedy byłem mały, babcia mi opowiadała, że magia zawsze była i jest w naszym świecie. Kiedyś nawet pokazała mi pewien pub, którego później żaden z moich przyjaciół nie widział i twierdziła, że o magii nigdy nie można zapomnieć. Ale kiedy dorosłem, uznałem, że to były tylko bajki dla dzieci i...

— Chwileczkę — przerwała Irina — widziałeś pub, którego nikt inny nie mógł zobaczyć? Jak się nazywał?

— Dziurawy kocioł czy jakoś tak... — powiedział niepewnie.

— Marlinie — wydusiła — przecież ty jesteś charłakiem! Nic dziwnego, że nie wiesz o społeczeństwie czarodziejów, bo Ministerstwo nie prowadzi ewidencji urodzeń charłaków. Musisz mieć w takim razie magiczny gen, ale nieuaktywniony. Przecież Emily Dalhgren była czarownicą czystej krwi od pokoleń!

— Co to znaczy? — wyjąkał teraz już z lekkim przerażeniem.

— Spokojnie, to nic strasznego. Nie masz w sobie mocy magicznej, ale możesz należeć do społeczności czarodziejskiej. Możesz wiedzieć, kim jesteśmy!

— Czarodzieje od stuleci żyją pośród zwykłych ludzi. Mamy jednak swój rząd, szkoły uczące magii, własne szpitale — wyliczał Syriusz.

— O rany... czyli to jednak prawda — powiedział, nie patrząc na nich — ale... tak ciężko w to uwierzyć — dodał bardziej do siebie.

Joe poprosił, aby mu wszystko wyjaśnić. Całość opowieści była dość chaotyczna. Irina coś zaczynała, potem Syriusz się wtrącał i na odwrót. Mieli jednak nadzieję, że zrozumie, o co im mniej więcej chodzi.

Dalhgren natomiast słuchał z uwagą. W żadnym wypadku to, co usłyszał, nie mieściło mu się w głowie, ale starał się po prostu uwierzyć. W końcu nie miał wyjścia. Zaczął też wypytywać o cały świat czarodziejów.

Gdyby kłamali, czy byliby w stanie wymyślić aż tak dużo rzeczy?

Dowiedział się, że ta piegowata dziewczyna pracuje w Ministerstwie Magii, w dziale o nazwie „Departament Transportu Magicznego", gdzie pracują przy sposobach przemieszczania się ludzi, a także tego, co przewożą, chociażby przez granicę. Nie zrozumiał, czym jest świstoklik ani czy teleportacja, rzeczywiście wyglada tak jak sobie wyobraził. Łatwiej było mu pojąć to, wytłumaczył mu człowiek o dosyć rzadko spotykanym imieniu - Syriusz. Powiedział tylko, że walczy z przestępczymi organizacjami.

Kiedy wreszcie powiedzieli już chyba wszystko, dziewczyna zakończyła tę przydługą i bardzo chaotyczną rozmowę słowami:

— To, że w jakiś sposób należysz do naszej społeczności, nie daje poczucia bezpieczeństwa. Ci ludzie nie odpuszczą, dopóki nie odkryją tajemnic Emily Dalhgren.

— W takim razie, co waszym zdaniem powinienem zrobić? — zapytał, a w jego oczach pojawił się chytry błysk.

Nie umknęło to uwadze Syriusza.

— My musimy być pierwsi — odrzekł beznamiętnie.

— I co? To tyle? Mam pozwolić, żeby kompletnie nieznani mi ludzie grzebali w przeszłości mojej rodziny?! A co, jeśli odmówię?

— Możesz sobie odmawiać — wzruszył ramionami — ale wiedz, że my nie uciekamy się do zabijania i niszczenia, a tamci już niejednokrotnie tego dokonali.

Syriusz z ogromną satysfakcją stwierdził, że jego słowa wywarły na nim oczekiwane wrażenie. Nie sądził z resztą, żeby jego stwierdzenia były na wyrost. Już byt wielu ludzi pokroju Francisa spotkał na swojej drodze, by dobrze wiedzieć, że wszyscy są tacy sami. I rzadko kiedy mają jakiekolwiek hamulce.

Dalhgren wytrzeszczył oczy. Po dłużej chwili postanowił się odezwać, ale w jego głosie nie było już pewności siebie:

— Ja... ja to sobie muszę przemyśleć.

~*~

— Kretyn — mruknął Syriusz, kiedy wyszli.

Powoli robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Zdecydowanie właściwy czas na powrót do domu. Albo raczej jego tymczasowe zastępstwo.

Irina rzuciła mu karcące spojrzenie.

— Przecież jest w szoku. Nie co dzień można się dowiedzieć o istnieniu magii.

Jako osoba wychowana w mugolskiej rodzinie doskonale znała ich mentalność. Dobrze pamiętała, że nawet jej rodzina długo nie była w stanie pojąć obcowania z magią.

— Wciąż uważam, że to kretyn. Nikt normalny nie zastanawia nad tak oczywistą rzeczą jak ratowanie życia.

Tu Irina musiała Syriuszowi przyznać rację. Bez względu na to, kim są i jak nieprawdopodobnie by to nie brzmiało, Dalhgren musi im uwierzyć. W przeciwnym razie Francis znów zatriumfuje. Być może go nawet zabije.

Nie, na to Irina nigdy nie pozwoli. Jeśli była w stanie powstrzymać ich przed zdobyciem skarbu Starego Przeznaczenia, to nie odkryją pierwsi, dlaczego wokół osoby Srebrnej Damy krąży tyle tajemnic.

Cokolwiek by to nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro