Rozdział XII. Duma i upokorzenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Syriusz i Irina znów krążyli po mieście. Od powrotu w okolice Londynu powstrzymywały ich dwa powody. Po pierwsze, nie wiedzieli, gdzie podział się Eric i Kathrina. Po drugie, w najbliższym czasie i tak nie mogli się deportować. Zbyt dużo ludzi i zbyt mało miejsca by móc pozostać niezauważonym.

Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi i powoli rozpalały się uliczne latarnie. Był to także czas powrotu do domu wielu mugoli.

Syriusz powoli rezygnował z prób odszukania przyjaciół. Ustalili, że jeśli nie wpadną na siebie do siedemnastej, wrócą osobno. Teraz było już wpół do szóstej i właściwie nic ich tu już nie trzymało.

Wreszcie opuścili najbardziej zatłoczone ulice. Dotarli do spokojniejszej okolicy. Gdzieniegdzie można było jeszcze kogoś dostrzec, ale ten widok stawał się coraz rzadszy.

Nagle Syriusz zatrzymał się gwałtownie jakby jakaś niewidzialna siła przymocowała go do drogi. Irina, która zupełnie się tego nie spodziewała, prawie na niego wpadła.

— Co się stało? — zdziwiła się.

— Spójrz — wskazał nieco na prawo — czy to nie Dalhgren?

Irina wytężyła wzrok. Rzeczywiście z oddali sylwetka tego człowieka była łudząco podobna. Blond włosy wyraźnie kontrastowały z ciemnym płaszczem, który dziś już widziała.

Nie rozumiała zachowania towarzysza. To był Joe, ale dlaczego Black zareagował tak jakby zobaczył coś przerażającego?

— To on — powiedziała lekceważąco, wzruszając ramionami — ale przecież to nic dziwnego. Pamiętam jak mówił, że zamierza wkrótce wrócić do domu.

— Chodźmy za nim — zadecydował nagle, jakby w ogóle nie usłyszał jej wcześniejszych słów.

— Słucham? — oburzyła się — Po co?!

— Nie obserwujesz otoczenia, moja droga. Widzę, że ci ludzie zbyt ochoczo za nim podążają, ale zachowują bezpieczny dystans.

Irina poczuła się urażona. Nie obserwujesz otoczenia. A może po prostu nie próbuje dostrzegać problemu tam, gdzie go wyraźnie nie ma! Też coś. Mogła znaleźć mnóstwo racjonalnych wytłumaczeń, dlaczego ta dwójka tam idzie.

— Nie przesadzasz trochę? — mruknęła — To mogą być przypadkowi...

— Przypadki rzadko się zdarzają — przerwał jej — zwłaszcza w takich sytuacjach.

Irina jeszcze spróbowała się dokładniej przyjrzeć nieznajomym. Panujący już półmrok skutecznie maskował wszelkiego rodzaju szczegóły. Jedyne co zwróciło jej uwagę to sylwetka wyższego z przechodniów. Szedł tak, że wyraźnie sprawiał wrażenie człowieka zmarzniętego i zmęczonego. Sprężystość kroków wskazywała na względnie młody wiek. Dlaczego więc tak dziwnie się zachowywał?

Black nie dawał za wygraną i chcąc nie chcąc musiała ruszyć za nim. Te śmieszne podchody ciągnęły się przez prawie trzysta metrów. Im dłużej jednak trwały, tym mocniej Irina dostrzegała nienormalność tej sytuacji. Nie sposób było dojrzeć twarzy idących przed nimi ludzi. Mieli nasunięte kaptury. Jakby się uprzeć ten krój dość mocno przypominał charakterystyczne czarodziejskie peleryny podróżne. Mało tego, rzeczywiście uparcie podążali za niedawno poznanym bibliotekarzem. Wciąż zachowywali taki sam dystans, ale odnosiło się wrażenie, że nie spuszczają z niego wzroku.

Czy Syriusz naprawdę miał rację?

Joe przez cały ten czas ani razu się nie odwrócił, bo nikt z całej czwórki się nie odezwał. A szkoda. Może wówczas szybciej by się zorientował, że coś jest nie tak.

Skręcił w... właściwie ciężko to nawet nazwać uliczką. Był to najwyraźniej skrót między blokami. Po bokach piętrzyły się kontenery ze śmieciami, zapakowane i gotowe do wywózki. Wątłe światło dawała jedynie samotna latarnia.

Potem wszystko zaczynało się bardzo szybko. Zbyt szybko. Joe wreszcie się odwrócił i na widok czyhających na niego jak hieny ludzi z dziką zaciętością w oczach, wrzasnął. Zaczął się gwałtownie cofać w głąb, nie spuszczając z nich przerażonego wzroku. Natrafił na kontener i omal się nie wywrócił. Zastygł w niemym przerażeniu. Nie miał przecież, co zrobić.

Syriusz ruszył biegiem, usłyszawszy wrzask bibliotekarza. Irina dowlokła się zaledwie kilka sekund później. Zobaczyła jak napastnicy celują różdżkami prosto w serce Joego. Był wyraźnie sparaliżowany strachem, ale kiedy ich usłyszał, podniósł głowę. Irina chyba jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktokolwiek patrzył z taką nadzieją w oczach jak Dalhgren.

Zakapturzone postacie odwróciły się. W bladym świetle, stojącej dość daleko latarnii Irina nie zidentyfikowała ich.

— Chyba powinniśmy wam podziękować za znalezienie naszej zguby — Francis Delany mówił o Dalhgrenie jak o rzeczy — ale teraz bądźcie łaskawi się wynieść.

Syriusz uniósł swoją różdżkę, a minę miał zaciętą. Spodziewał się takiego spotkania i gotów był policzyć porachunki. Ostatnim razem przegrał, ale teraz jest inaczej. Nienawiść jaką odczuwał do tego człowieka, zdawała się osiągnąć apogeum. Przez tyle lat nie był w stanie wyrzucić z głowy makabrycznych wspomnień z pokładu tamtego galeona, tego cierpienia przyjaciół zupełnie niezawinionego i miny Francisa. Czerpał przyjemność z patrzenia jak balansują na granicy śmierci.

Ale nie tym razem.

Irina musiała wyglądać podobnie jak Joe, któremu nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Miała świadomość tego, że jej dawni wrogowie są w to wszystko zamieszani, ale... widząc wreszcie te opalizująco zielone oczy, jarzące się tajemniczym blaskiem, coś w niej pękło. Wreszcie dostrzegła jego twarz. Nie malował się w nim gniew czy chęć wyrządzenia komuś krzywdy. Och, pozory uwielbiają mylić. Tak samo spokojny był, rzucając na nią niewybaczalne zaklęcie Imperio. W jego oczach nie było cienia emocji, gdy mówił o planach jej brutalnej śmierci, w samotności, jedynie ze świadomością, że nigdy już nie ujrzy słońca. Ta jego bezwzględność i obojętność sprawiały właśnie, że naprawdę się go bała.

Przecież tym razem nie jest sama, musi ratować Joego, musi być silna. Tylko jak?!

Rozległ się głuchy trzask. Francis i jego towarzysz, którego nie znali, rozpłynęli się w nicość, by po chwili pojawić się tuż za Iriną i Syriuszem. Byli w pułapce. Ich najbliższa droga ucieczki została odcięta.

Kiedy Francis wystrzelił pierwszy urok, Syriusza omal nie zwaliło z nóg, ale nie pozostawał mu dłużny. Już po kilku sekundach mroczne miejsce rozświetliły wybuchy iskier. Poniekąd był nawet zadowolony, że zaatakował właśnie jego. Irina była bardzo zdolną czarownicą, ale jeśli nie musiała nauczyć się walczyć za pomocą czarów, to trudno wymagać od niej tych umiejętności nawet w tak niebezpiecznej sytuacji. A Delany był wręcz doskonały w tej profesji. Mało tego, wykorzystywał swoje umiejętności w stu procentach.

Towarzysz Francisa prawie natychmiast poszedł za jego przykładem i zaczął ciskać w Irinę zaklęciami. Nie była w stanie odgadnąć, dlaczego tak dziwnie się zachował przedtem, ale jedno było pewne - w żadnym wypadku nie przeszkodziło mu to w pojedynku. Jednak udało mu się ją zaskoczyć jeszcze raz. Prawie krzyknęła, kiedy wreszcie zsunął mu się kaptur. Był młody, na oko nie miał jeszcze trzydziestki. Jego twarz wykrzywiła się w paskudnym grymasie, który chyba miał przypominać triumfujący uśmiech, ale Irinę przyprawiło to o mdłości. Dlaczego, na brodę Merlina, miał tak pociętą twarz?!

Za jej plecami rozległo się głuche tąpnięcie. Irina pomyślała, że kolana bibliotekarza rzeczywiście odmówiły mu posłuszeństwa. Przynajmniej teraz nie był sam, ale za wszelką cenę muszą go uratować.

Sytuacja zaczęła się powoli wymykać spod kontroli. Irina coraz bardziej rozpaczliwie reagowała. Już nie atakowała. Próbowała się obronić, ale zaklęcia przeciwnika były bardzo silne. Zaczęła się trochę cofać. Z przerażeniem musiała przyznać, że jej tarcza staje się słabsza. Nie odważyła się spojrzeć na Syriusza, by nie tracić koncentracji i kontaktu wzrokowego.

Wykonała jeszcze kilka kroków w tył. Musiała być już blisko Joego. Odbiła jeszcze jeden urok. Potem drugi, trzeci, czwarty. Usłyszała czyjś krzyk i huk. Merlinie, żeby to nie był Syriusz. Kolejne dwa promienie świsnęły w jej kierunku. Zablokowała je. Niestety za późno. Ich siła sprawiła, że zachwiała się, tracąc na chwilę równowagę.

Mężczyzna z pocięta twarzą tylko na czekał. Irina nie zdążyła nawet unieść różdżki. Nieznane jej zaklęcie odepchnęło ją i przetoczyła się bezwładnie przez jakiś kontener. Upadła tuż za nim, czując przeraźliwy ból, który omamił jej zmysły. Musiała naprawdę mocno się potłuc, bo aż zabrakło jej na moment tchu i wciągała ze świstem powietrze jak ryba wyjęta z wody.

Syriusz mógł tylko przez krótką chwilę patrzeć jak kompletnie oszołomiony i zapewne tracący świadomość Delany z krzykiem upada na ziemię. Przeraźliwy łoskot jaki rozległ się kilka sekund później, wywołał z nim falę strachu. Kiedy się odwrócił, dostrzegł tylko bezwiedne ciało upadające za jakimś kontenerem. Zamarł. A więc stało się. Irina nie była w stanie się obronić. Nie była...

Facet, który tego dokonał, już zmierzał w tamtym kierunku. Black natychmiast zagrodził mu drogę. Nie dbał o to jak bardzo mu przyłoży. Musiał to szybko skończyć i znaleźć się blisko Iriny.

Joe wynurzył się ze swojej kryjówki i podbiegł do dziewczyny. Właściwie zapomniał już o tym, jak bardzo przeraża go ta sytuacja. Nie był w stanie pojąć, co stało się Irinie, ale jedno było dla niego pewne. Nie może pozwolić, żeby ona i jej towarzysz narażali dla niego życie. Jeśli ma w sobie jeszcze resztki honoru, to najwyższy czas by go z siebie wydobyć.

Irina w końcu uspokoiła oddech. Powoli się podnosiła, choć całe ciało drżało niemiłosiernie. Dotknęła delikatnie głowy z lewej strony i poczuła krew. Wszystko ją bolało, ale całą siłą woli zmusiła się do brnięcia naprzód. Joe podbiegł do niej i pomógł wstać. Irina odnalazła różdżkę.

— Syriuszu! — zawołała.

Dopiero teraz dostrzegła powalonego Francisa. Black teraz walczył z mężczyzną, który przewalił ją przez kontener ze śmieciami. Irina nie mogła się powstrzymać od obrzucania go w myślach obelgami.

— Uciekaj! — odkrzyknął — Zabierz stąd Dalhgrena! Nie mogą go dopaść!

Irina nie była skłonna by go zostawić. Niestety miał racje. Joe, nie chcąc jeszcze bardziej jej narażać, wskazał kierunek i puścił się tam biegiem.

Po kilku minutach szaleńczej ucieczki i błądzeniu przez kolejne uliczki, Dalhgren wreszcie się zatrzymał. Irina czuła jak płuca płoną jej żywym ogniem. Całe szczęście mieszkał niedaleko.

Okolica wydawała się bardzo spokojna. Identycznie wyglądające domy zdecydowanie były budowane w górę, a nie wszerz. W dodatku przyklejony jeden do drugiego z maleńkim ogródkiem i czarnym, metalowym ogrodzeniem.

— Czy to byli ci ludzie, przed którymi mnie ostrzegaliście? — zapytał Joe.

Irina kiwnęła głową.

— Opowiedz mi o nich — poprosił.

Nie była zbyt chętna do toczenia długich rozmów. Jej myśli zdecydowanie zwracały się w kierunku, skąd właśnie uciekła. Jednak aby się uspokoić, przekazała mu wszystko, co wiedziała o Czarnych Maskach i dzienniku Srebrnej Damy, a cała opowieść zajęła jej prawie dziesięć minut.

— Niesamowite — wyszeptał Joe, kiedy Irina wreszcie umilkła — nigdy w życiu nie pomyślałbym, ile tajemnic jest w mojej rodzinie.

Irina wpadła na pewien pomysł. Myślała o tym już odkąd zakończyli pierwsze spotkanie w bibliotece, a więc teraz musiała działać.

— Myślę, że teraz będziesz w jeszcze większym niebezpieczeństwie — przerwała jego rozmyślania brutalną prawdą.

— A co ja mam niby zrobić?

— Ty nic, ale ja mogę. I rzucę na twój dom zaklęcia ochronne. Wystarczą, przynajmniej na jakiś czas.

— Zaklęcia ochronne? — zainteresował się — chcesz wyczarować jakąś tarczę czy coś w tym stylu?

— Powiedzmy — uśmiechnęła się.

Joe nie zaprotestował, ale uważnie przyglądał się jej ruchom. Irina użyła wszelkich znanych jej środków ochronnych. Były dość wymagające, przez co była już kompletnie wyczerpana, ale nie dała tego po sobie poznać.

Dalhgren dość sceptycznie patrzył jak wyczarowuje niewidzialną barierę, mrucząc cicho nieznane mu słowa. W końcu nie wytrzymał i rzucił:

— To napewno zadziała?

— Tak. To bardzo silna magia ochronna, która jak dotąd mnie nie zawiodła.

— Chroniłaś w ten sposób siebie?

— Nie, moją rodzinę.

— Byli w niebezpieczeństwie? Dlaczego?

Irina poczuła nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Każde wspomnienie wojennych realiów było nieprzyjemnie.

— Bo kilka lat temu trwała wśród czarodziejów wojna. Zwolennicy czarnoksiężnika, którego imię aż strach wymówić, prowadzili bardzo radykalną politykę. Ich zdaniem czarodzieje czystej krwi byli zdecydowanie lepsi niż mieszańcy, a już tym bardziej ci, którzy pochodzili z rodzin mugolskich, czyli ludzi niemagicznych. Ja jestem jedyną czarownicą w rodzinie i... no cóż, nie należę do zbytnio szanowanej grupy ludzi — Irina uśmiechnęła się ponuro.

— Przykro mi — powiedział Joe.

Irina już otwierała usta by coś odpowiedzieć, ale Dalhgren gestem pokazał, że jeszcze nie zakończył wypowiedzi.

— Tak samo przykro mi, że musieliście się dla mnie narażać. Wy... nie powinniście.

— Liczę na to, że dostrzegasz wreszcie powagę sytuacji. Uwierz mi, że nigdy nie chciałam dowiedzieć się czegoś o Srebrnej Damie, nawet nie wiem, co jest stawką w tej grze. Ktoś... podstępem mnie w to wpakował i chcę to zakończyć. Ci ludzie ścigają cię, bo uważają, że jesteś kluczem. Nie przestaną, chyba, że będziemy szybsi.

Joe stał przez chwilę w milczeniu, analizując te słowa. Sprawiał wrażenie jakby gorączkowo się nad czymś zastanawiał.

— Muszą być bardzo chciwi — odezwał się w końcu — bo stawką jest srebro.

— Srebro? — Irinę aż zatkało.

No tak, przecież Francis i Nathan zawsze pojawiają się tam, gdzie kosztowności.

— Okazuje się, że moi przodkowie byli bardziej tajemniczy niż sądziłem, ale chyba będę w stanie wam pomóc.

— Naprawdę?! — wyraźnie odetchnęła z ulgą — Merlinie, już myślałam, że weźmiesz nas za kompletnych szaleńców.

— Nie twierdzę, że po części tak nie jest — zaśmiał się — ale wygląda na to, że pewne sprawy przeszłości zbyt długo pozostawały niewyjaśnione. Wracasz już? — zapytał nagle na widok zaniepokojonej miny dziewczyny.

— Muszę...

— Musisz wracać do przyjaciela? — Joe odgadł, o co chodzi — W porządku, rozumiem. Mam nadzieję, że skończył z tym pociętym gościem tak samo jak z poprzednim.

Och, Irina liczyła na to chyba aż za bardzo. Niemniej jednak martwiła się. Dalhgren był bezpieczny, a więc mogła wracać.

Wracać do przyjaciela.

~*~

Irina wróciła do miejsca, gdzie pozostawiła Syriusza. Nikogo tam już nie było. Nie wróżyło to za dobrze, choć bardzo liczyła na to, że Black po prostu wrócił do domu.

Ponieważ nie mogła już nic więcej zrobić, deportowała się do miejsca obecnego zamieszkania. Nie miała pojęcia, która jest godzina ani jak długo była z bibliotekarzem.

Z oddali już widziała dom i pospiesznym krokiem zmierzała w tamtym kierunku. Dostrzegła jednak czyjąś sylwetkę. Biegł ku niej Syriusz Black.

— Irino! — zawołał — Na Merlina, nic ci nie jest?

Nim cokolwiek odpowiedziała, zamknął ją w szczelnym uścisku. Kompletnie stracił poczucie czasu i odkąd tylko się tu pojawił, czekał na jej powrót. A miał wrażenie, że trwa to niemiłosiernie długo. Zbyt długo.

Irina wreszcie się trochę rozluźniła. Miała wrażenie, że wielki kamień wreszcie spadł jej z serca. Nic mu się nie stało.

Jednocześnie pogratulowała sobie pomysłu by doprowadzić się do porządku, zanim się tu pojawi. Uleczyła niewielką z resztą ranę. Niestety, na włosach wciąż musiały pozostać resztki zaschniętej krwi, bo Black nie odrywał oczu od tego miejsca.

— W porządku — zapewniła.

— Na pewno?

— Tak! Lepiej powiedz mi, co się z nimi stało? Kiedy wróciłam, już ich tam nie było.

— Nic specjalnego — odparł dumnie — uciekli jak zwykli tchórze. A Dalhgren?

— Rzuciłam zaklęcia ochronne na jego dom. Powinien być bezpieczny. Ale widzę jakiś plus tej sytuacji. Chyba wreszcie do niego dotarło, co się dzieje i postanowił nam pomóc! Zgodził się. Naprawdę mamy szansę!

— Za to ja widzę jeszcze jedną, priorytetową sprawę — wtrącił.

Na widok jej zdziwienia dodał:

— Nie chcę, żeby coś ci się stało. Dobrze wiesz jak bardzo jest niebezpiecznie. Musisz nauczyć się pojedynkować! Pamiętasz, jak James mówił, że siedzenie na stołku w Ministerstwie źle wpływa na kondycję i czasem trzeba się rozerwać? — zakończył z nikczemnym uśmiechem.

Irina znała te słowa aż za dobrze. Dostrzegła jednak, że Black jest tak samo podekscytowany jak wówczas, gdy Huncwoci wcielali w życie kolejny plan by przypadkiem w Hogwarcie nie było zbyt nudno.

— Mówił ci też, że powinieneś zostać psem na zawsze i jakoś wtedy aż tak go nie słuchałeś — dodała z przekąsem.

— To był jeden z nielicznych momentów, kiedy powiedział coś mądrego.

~*~

Tej nocy Irina długo rozmyślała nad wydarzeniami, które z pewnością wprowadzą zmiany w jej życiu. Znów musi stoczyć bój o jakieś kosztowności. Znów nie może pozwolić, żeby wpadły w niepowołane ręce. Mimowolnie całą swoją nienawiść przelała na Francisa, a jednocześnie stopniowo zmieniała zdanie o Blacku. W końcu teraz wrócił, znów mogą rozmawiać i żartować, a co najważniejsze - nareszcie się zrozumieć. Kłócili się, ale właściwie taki stan rzeczy był całkowicie normalny jeszcze od czasów szkolnych.

Ten dzień gotowa była spisać na straty tylko z jednego powodu. Mimo wszystko nadal czuła się urażona stwierdzeniem, że brak jej umiejętności.

Czy naprawdę potrzebuje nauczyciela obrony przed czarną magią?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro