Rozdział XIII. Dziennik pokładowy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dorcas ciężko było się otrząsnąć z tych strasznych wydarzeń. Irina, Lily i Ann spędzały z nią tyle czasu, ile tylko się da. Irina pilnowała, żeby nie wyciągać tematu chłopców, a zwłaszcza Blacka, chyba że któraś z nich miała ochotę utyskiwać na niego, co przyjmowała z ponurą satysfakcją. Postanowiła unikać Syriusza jak ognia. Przez parę dni obserwowała go. Widziała, że próbował się do niej zbliżyć, ale natychmiast odchodziła, dając mu jasno do zrozumienia, że nie chce rozmawiać. Z resztą, jeśli z kimś powinien porozmawiać to tylko z Dorcas.

Mimo wszystko rozmawiała z Jamesem o Quidditchu, z Peterem omawiała nowinki szkolne, a Remus przedstawiał jej teorie na temat skarbu Starego Przeznaczenia. Ilekroć chciała z którymś z nich porozmawiać, musiała się upewnić, czy w ich dormitorium nie ma Syriusza. Było to uciążliwe dla wszystkich, ale Irina zaparła się w swoich przekonaniach i nie chciała nikogo słuchać. Lily i Ann na szczęście były tego samego zadania.

W tym monotonnym przepełnionym smutkiem czasie pojawiła się pewna odskocznia. Listy od rodziców Petera, Jamesa i Remusa. Przyniosły chwilową nadzieję, która zniknęła w momencie, kiedy przeczytali ich treść. Wtedy zwątpili, że posuną się o krok dalej. Irina nie powiedziała o liście do rodziców przekonana, że niczego nie wiedzą.

~*~

Następnego dnia przy śniadaniu wreszcie dostała odpowiedź. Nadszedł grudzień i pogoda znacznie się pogorszyła. Sowa przybyła później niż się tego Irina spodziewała. Nie wiele osób było w Wielkiej Sali, dlatego, kiedy sowa zatrzymała się między cukiernicą a talerzem jabłek, nie musiała się obawiać niechcianych spojrzeń.

Bez przekonania wyciągnęła kopertę i otworzyła list. Z każdym kolejnym słowem otwierała oczy coraz szerzej, a jej oddech przyspieszył. Poderwała i wyszła z sali. Miała ochotę biec, skakać, ale nie mogła wzbudzić podejrzeń, zwłaszcza, że Delany jeszcze jadł śniadanie. Przed rozpoczęciem lekcji miała jeszcze trochę czasu, dlatego czując, że radość ją rozpiera, bezceremonialnie wtargnęła do dormitorium Huncwotów, zapominając o swej ostrożności w stosunku do obecności Blacka. Jak się okazało, cała czwórka szykowała się do lekcji.

— Jest! — zawołała — Mamy dalszy trop!

— Jak to? — zapytał Remus, który aż poderwał się z krzesła.

— Mama mi napisała, że w muzeum wielorybnictwa, w którym jest kustoszem, jest dziennik pokładowy z roku tysiąc sześćset drugiego! Wszelki słuch o statku i załodze zaginął. To może być to!

— Muzeum wielorybnictwa? Też pomysł — powiedział Peter sceptycznie — Nie uważasz, że to niemożliwe?

— A co nam szkodzi się dowiedzieć? Zaraz święta i wracam do domu. Pójdę tam i to sprawdzę jak dotąd to nasza jedyna nadzieja, jeśli się okaże mylna to... spróbujemy znaleźć inne rozwiązanie.

Usiadła koło Jamesa, a potem dostał się Remus i Peter. Tylko Black siedział sam, na najdalszym łóżku. Czytał książkę, ale Irina dobrze wiedziała, że uważnie się przysłuchuje. Cała trójka zgodziła się co do tego pomysłu, a dziewczyna obiecała, że napisze jak tylko się czegoś dowie. Niestety moment, w którym zbyt długo zatrzymała wzrok na Syriuszu, dostrzegł również Remus i powiedział nieśmiało:

— To trwa za długo... może powinnaś...

— Nie mów mi, co powinnam a czego nie — odpowiedziała spokojnie, nie zmieniając tonu, ale wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru zmieniać postanowień — już późno, idę na lekcje.

Wstała i poszła do swojego dormitorium.

~*~

Po lekcjach poszła do sowiarni, żeby wysłać rodzicom odpowiedź. Chciała załatwić to szybko, bo na dworze robiło się coraz chłodniej.
Kiedy wyszła, drogę zagrodził jej Delany. Irina dostrzegła, że nie ma przy sobie ani listu ani paczki. Po co więc się tu zjawił?

— Możemy porozmawiać? — zapytał.

A więc tu cię wiedli. Przynajmniej nie ma swojej obstawy — pomyślała.

— Nie sądzę, żebyśmy mieli o czym — powiedziała, czekając na rozwój sytuacji.

— Ale ja tak. Słuchaj, głupio wyszło z tym szlabanem. Wiem, że byłaś niewinna a Nathan... on...

— Nie wiem, po co mi się tłumaczysz po tym wszystkim a o Dryblasie mi nie wspominaj. Chociaż muszę przyznać, że doskonale się bawiłam, malując ławki.

— Dryblas? Brzmi ciekawie — uśmiechnął się.

— Brzmi lepiej niż wygląda — mruknęła, na co Francis zaśmiał się — No cóż nie wiem, w co sobie pogrywasz, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie o mnie ci chodzi, lecz o Huncwotów. To ty ich wrobiłeś, ja tylko broniłam, a teraz wybacz, ale jest strasznie zimno i zamierzam wrócić do zamku.

— Pozwól, że coś na to zaradzę — rzekł cicho.

Zdjął swoją skórzaną, brązową kurtkę i okrył ją, po czym spojrzał jej w oczy.

Ho ho Irina bohaterką love story — pomyślała dziewczyna, czując, że nie może przestać patrzeć w te opalizująco zielone oczy.

— Uwierz mi, w nic sobie nie pogrywam. Po prostu wiem, że to oni byli autorami tego dowcipu.

— Sugerujesz, że mnie okłamali?

— A znasz ich na tyle dobrze, że możesz być pewna i prawdomówności?

Irina trochę się zawstydziła. Jego słowa obudziły w niej wątpliwości, które do tej pory odpychała od siebie. Istotnie wszystkie dowody wskazywały właśnie na Huncwotów. Ale po co mieliby ją okłamać? Przecież Black powiedział: Huncwoci zawsze stają do walki, żeby zmierzyć się z konsekwencjami. Ale z drugiej strony po tym wszystkim już nie wiedziała, czy mu wierzyć czy nie.

— Również nie znam ciebie na tyle dobrze, żeby widzieć czy mówisz prawdę — odparła prawie szeptem.

— Zawsze można to zmienić.

— Przecież jesteś Ślizgonem.

— A ty Gryfonką i co?

— Myślałam, że nas nienawidzicie.

— Nie patrzę przez pryzmat domów.

Wtem zjawił się jakiś uczeń z młodszej klasy, a potem z dołu dało się słyszeć krzyk Dryblasa:

— Wysłałeś już ten list? Jest cholernie zimno!

— Już idę — odkrzyknął i dodał — Przemyśl to sobie.

Już się odwrócił i postawił stopę na najwyższym stopniu, kiedy Irina zawołała:

— Zaczekaj!

— Tak?

— Przecież... nic nie wysyłałeś.

— Być może Dryblas nie wie, że tu jesteś. Reszty się już chyba domyślisz.

— Ale... — powiedziała, chcąc podziękować za kurtkę i oddać ją chłopakowi.

— Oddasz ją przy następnym spotkaniu — zawołał, zbiegając już ze schodów.

Irina jeszcze przez chwilę stała tam, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Mimowolnie uśmiechała się i nie mogła przestać. Na szczęście w dormitorium nikogo nie było, więc rzuciła się na łóżko i dobrowolnie oddała się marzeniom...

~*~

Niedługo potem nadeszły święta. Irina wracała pociągiem do domu. Była bardzo podekscytowana tym, że spotka się z rodziną, a może ów dziennik pokładowy da jej jakąś wskazówkę. Kiedy dojechali, pożegnała się z koleżankami i wkroczyła do świata mugoli. Już czekała na nią mama.

— Mama! — zawołała i rzuciła się na szyję osobie, która w ogóle nie była do niej podobna.

Agnes Ambrose była trochę niższa niż córka. Miała ciemne prawie czarne włosy gdzieniegdzie już siwe. Niskie czoło usiane było zmarszczkami, ale piwne oczy tryskały energią tak jak zawsze.

— Jak tam w szkole? — zapytała lekko zachrypniętym głosem. Pewnie długo tu już czekała.

— W porządku — powiedziała wymijająco, wiedząc, że gdyby powiedziała, chociażby o zdarzeniach z minionego miesiąca zostałoby to uznane za niedorzeczne — czy możemy zobaczyć ten dziennik?

— Teraz? Zaraz?

— Potem nie będzie czasu, a to jest bardzo ważne!

— Doprawdy nie rozumiem, co wy wyprawiacie, żebyś musiała szukać czegoś takiego, no ale dobrze jedziemy.

Zapakowały kufer i klatkę z sową do samochodu i ruszyły. Prawie pół godziny później Irina już wlepiała oczy w wystawę, na której znajdował się upragniony dziennik pokładowy. Jeden z nich, nieco mniej zniszczony niż pozostałe, a także większy, otwarty był na ostatnich dwóch stronach. Widniała tam poszukiwana przez nią data. Irina pogratulowała w myślach temu, kto postanowił go tak otworzyć. Wlepiając oczy w szybę, za którą znajdowała się zguba, z pomocą mamy odczytała i zapisała tekst, czując, że zaraz po prostu padnie.

W drodze do domu z trudem powstrzymywała się, żeby nie uwolnić wulkanu emocji w niej drzemiącego. Całe szczęście w domu panował chaos. Ktoś coś przenosił, ktoś kogoś wolał.

Irina przytuliła się do Susan swojej prawie już szesnastoletniej siostry, która uczęszczała do mugolskiej szkoły i do ojca, który walczył z choinką w salonie. Dziewczyna natychmiast rzuciła się w wir pracy, chcąc ukryć swoje podekscytowanie, a późnym wieczorem napisała do Huncwotów.

~*~

Następnego dnia była już Wigilia. Irina późno wstała i bez większego celu chodziła po domu. Po południu rodzice i Susan pojechali po jej dziadków. Dziewczyna trochę z głodu a trochę z nudów postanowiła zrobić sobie grzanki. Stojąc już przy patelni, usłyszała trzask jakby strzeliło z rury wydechowej. Potem rozległ się dzwonek do drzwi. Wiedząc, że jest to ktoś ze świata czarodziejów, chwyciła różdżkę i otworzyła...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro