Rozdział XVI. Imperio...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie wiedziałam, że tak dobrze grasz — odparła, spoglądając na Francisa, który uniósł lekko kąciki ust.

— Nie mówmy o meczu. To tylko powinność, którą jestem winien drużynie, dlatego nie chcę, żeby wzajemna niechęć naszych domów stanęła nam na przeszkodzie.

Irina poczuła, że nagle robi się jej dziwnie gorąco. Błogosławiła fakt, że na dworze było coraz ciemniej. Że też są jeszcze tacy ludzie jak on - pomyślała.

— A więc, co masz na myśli?

— Tuż przed Wielkanocą ma być wypad do Hogsmeade. Choć ze mną, jeśli chcesz.

Zanim sens tych słów na prawdę do niej dotarł, minęło kilkanaście sekund. Irina, płonąc jak piwonia, wykrztusiła:

— Jasne.

— Wspaniale! A teraz wybacz, ale powinienem już iść, drużyna czeka — powiedział, nie zmieniając tonu głosu i odszedł.

Irina, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście, weszła do zamku. Idąc po schodach w kierunku wieży Gryffindoru, nie mogła powstrzymać się od głupawego uśmiechu. Kiedy była już na czwartym piętrze, dogoniła ją Lily.

— James został z drużyną, zaraz powinni wrócić — powiedziała.

— No widzę, że coraz lepiej się wam układa — zagadnęła Irina, mówiąc przesadnie przymilnym głosem.

Twarz Lily przybrała odcień jej włosów, ale po chwili zapytała:

— A coś ty taka szczęśliwa?

— Pamiętasz Francisa?

— Trudno go nie zapamiętać — powiedziała z lekko cynicznym wydźwiękiem.

— A teraz uwaga... zaprosił mnie na kolejny wypad do Hogsmeade! — zawołała, ignorując jej słowa.

— No coś ty? To randka?!

— W zasadzie nie znamy się za dobrze i to spotkanie chyba ma służyć temu, żeby to zmienić, ale jest taki tajemniczy — westchnęła z zadumą — po nim można spodziewać się wszystkiego.

— Ann od początku wam kibicowała — stwierdziła Lily z przekonaniem.

Na samą myśl o przyjaciółce Irina spuściła głowę. Do tej pory powstała między nimi milcząca bariera by nie dopuścić do powtórzenia sytuacji z pociągu, o której Lily nie wiedziała, ponieważ wzywały ją obowiązki prefekta. Zarówno Ann, Dorcas jak i Irinę bardzo ugodziło to rozstanie. Niestety Dorcas przecież nie wiedziała, że przez głupi wypadek Huncwoci zaczęli bawić się z Iriną w detektywów, a ona nie mogła jej nic powiedzieć z oczywistych względów. Czuła się oszukana, wiedząc, że jej przyjaciółka woli spędzać czas z chłopakiem, który złamał jej serce i upokorzył, a gdyby się dowiedziała, że Black spędzał z nią święta... nawet nie chciała sobie tego wyobrazić. Natomiast Ann, która miała do niej żal, że przestała być z nią szczera i zupełnie zaniedbała ich przyjaźń, nie mogła wiedzieć, że Irina robi to w dobrej wierze i bardzo żałuje każdej chwili, którą mogłaby spędzić z Ann.

— A teraz nawet nie rozmawiamy.

— Nie wiem, co się takiego wydarzyło, ale nie powinno tak być.

Irina niechętnie opowiedziała Lily o sytuacji w pociągu, a każde kolejne słowo z trudem przechodziło jej przez gardło.

— Każda z nas widzi, że spędzasz z nimi zaskakująco dużo czasu. Ciągle gdzieś znikacie, mówicie o jakiś okrętach, o starych czasach... chyba rozumiesz...

— Tak — przerwała jej Irina — ale zrozum, że nie mogę. To — z braku określenia na całe to wariactwo urwała na chwilę — zbyt porąbane. Poza tym dałam słowo.

— No dobrze. Jak uważasz.

Nastało niezręczne milczenie przerwane dopiero, gdy weszły do pokoju wspólnego. Wtedy napotkały Huncwotów i drużynę Gryfonów w komplecie.

~*~

Mimo ciągłych przeciwności losu, zmartwień i niechcianych wątpliwości nadeszła z napięciem wyczekiwana Wielkanoc. Na dwa dni przed rozpoczęciem przerwy Irina przyszła do Huncwotów by jeszcze bardziej szczegółowo określić plan działania. Dziewczyna zmusiła się by choć na chwilę oderwać się od pozostałych problemów i skupić się na najważniejszym.

— Za dwa dni. To już za dwa dni — powiedział Syriusz z westchnieniem.

— To przestań wzdychać i zacznij się organizować — mruknął Remus i rzucił w niego poduszką.

— No dobrze — wtrąciła Irina, zanim Black otworzył usta — nakreśliliśmy jako taki obszar poszukiwań.

— Po drugiej stronie, od wody, są głównie jaskinie, więc najlepiej będzie deportować się od jednej do drugiej i sprawdzać — rzekł Peter — i najlepiej wyruszyć rano.

— Ale jak wyjść ze szkoły, żeby się deportować? — zapytała Irina.

— O to się nie martw — zapewnił James.

Podszedł do swojego kufra, wyjął dziwaczny płaszcz. Duży, srebrny i o dziwo lekki.

— Co to takiego? — zdziwiła się.

— To peleryna niewidka — odparł dumnie.

— O Boże... myślałam, że to tylko legendy, pogłoski.

— Jak widać legendy mają w sobie prawdę.

— Niesamowite — westchnęła.

— Wydostaniemy się ze szkoły i przeniesiemy się tutaj — Remus dźgnął palcem miejsce na mapie.

Ustalili jeszcze kilka szczegółów. Potem Irina poszła do swojego dormitorium. Nikogo nie było, a ona nie miała nic ciekawego do roboty. Postanowiła się trochę pouczyć. Prawie godzinę później nudną i senną atmosferę przerwało ciche skrobanie w szybę. Dziewczyna wpuściła dużą, brązową sowę, która trzymała mały skrawek pergaminu. Z początku myślała, że to sowa do kogoś innego, ale dostrzegła niewielki napis Irina. Chwyciła pergamin, a sowa wyleciała przez otwarte okno. Z bijącym sercem przeczytała:

Jutro o trzeciej w jaworowym szpalerze.
F

Z ogłupiałą miną wypatrzyła się w zamaszyste F w podpisie. Po chwili jednak zrozumiała. Aby upewnić się w swoim przekonaniu, poszła do pokoju wspólnego i zerknęła na tablicę informacyjną. Hogsmeade! Czyli Francis nie zapomniał — pomyślała z zadowoleniem.

~*~

Następnego dnia Irina wstała wcześniej niż zwykle, zwłaszcza, że była sobota. Przed lustrem spędziła więcej czasu niż Black, a przy śniadaniu nie mogła usiedzieć w miejscu. Nie powiedziała Huncowtom, że w ogóle idzie do Hogsmeade. Wolała, aby James nigdy się o tym nie dowiedział.

Odstawiona jak szczur na otwarcie kanału jak poetycko ujęła to Lily, Irina wracała do dormitorium. Po drodze niestety napotkała Syriusza.

— Cześć — mruknęła do niego.

— Ładnie wyglądasz — stwierdził, choć w jego głosie dało się wyczuć nutkę zaskoczenia — wybierasz się gdzieś?

— I mówisz to z takim zaskoczeniem — rzekła cynicznie.

— Idziesz dziś do Hogsmeade?

— A wy idziecie? — zapytała pośpiesznie, obawiając się najgorszego.

— To ciebie się pytam.

— Idę — powiedziała niechętnie.

— A można wiedzieć w jakim celu?

— To jakieś przesłuchanie?

— Zwykła ciekawość.

— Może kiedy indziej ci opowiem...

— A teraz coś ci stoi na przeszkodzie?

— Może..

— A więc idziesz z kimś na randkę?

— Może... — powtórzyła głupawo.

— Tak trudno jest ci powiedzieć z kim?

— A tobie tak trudno jest się nie pytać?

— Co cię napadło? Dobrze wiesz, że jutro wyruszamy i wszystko musi się udać.

— A ty dobrze wiesz, że nie wpakuję się w kłopoty.

Black spojrzał na nią wymownie i ruszył w drugą stronę ze słowami:

— Nie wiem, co ci odbiło, ale pewnie spotkamy się w wiosce i...

— Nie! — zawołała, a Syriusz odwrócił się i spojrzał na nią jak na wariatkę.

— Nagle zachciało ci się mówić.

— No bo... umówiłam się... z Francisem...

— Z tym Ślizgonem?! Zwariowałaś? Przecież James...

Nie musiał mówić, co Potter by zrobił.

— Nie możesz go jakoś od nas odciągnąć? Kolejna afera jest nam niepotrzebna.

— A niby jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież nie odciągnie go od wioski, bo zacznie coś podejrzewać.

— Lepiej, żeby podejrzewał niż widział na własne oczy.

— No dobrze... spróbuję coś wymyślić —rzekł Black po chwili namysłu.

— Dzięki! — zawołała i pobiegła na górę.

~*~

Irina siedziała jak na szpilkach przez cały czas. Kiedy wreszcie nadeszła długo wyczekiwana godzina piętnasta, dziewczyna po raz kolejny poprawiła włosy, wzięła kurtkę Francisa, różdżkę i wyszła.

W jaworowym szpalerze niedaleko lasu już zastała Francisa. Zamienili kilka słów, po czym dziewczyna oddała mu kurtkę. Ruszyli w stronę Hogsmeade. W pobliżu nie było nikogo innego. Irina czuła się trochę nieswojo. Spojrzała na chłopaka, który miał kamienny wyraz twarzy od dłuższego czasu. Z początku wydawało jej się, że ma po prostu taki chłody sposób bycia, ale teraz w jego opalizująco zielonych oczach nie widziała obojętności. Teraz płonęły dzikim obłędem, takim jaki mają szaleńcy mugolskich książkach kryminalnych, kiedy mają zabić ofiarę z premedytacją. Przestraszyła się nie na żarty. Nie miała dokąd uciec. Ostrożnie sięgnęła po różdżkę.

— Nie radzę, Irino — powiedział spokojnie.

Odwrócił się do niej, ale Irina krzyknęła:

— Confundo!

W mgnieniu oka odepchnął zaklęcie. Rozpoczął się pojedynek. Irina długo się broniła, ale Francis okazał się lepszy. Zaklęcia waliły w drzewa, opadały pojedyncze gałęzie. Jego zaklęcia, czasem nie znane dziewczynie, zaczęły ją przytłaczać. W końcu siła uroku odrzuciła ją i zanim zdążyła się pozbierać, usłyszała ciche, jadowite:

— Imperio...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro