22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dzięki, że mnie podwiozłeś - powiedziałam do James'a. - Pa chłopaki - odwróciłam się i pomachałam do przyjaciół.
- Idę z tobą - powiedział Harry.
- Nie. Tym razem idę sama - spojrzałam jeszcze raz na James'a. - Odbierzesz mnie?
- Jasne. Zadzwoń tylko kiedy - uśmiechnął się i puścił mi oczko.

Wyszłam z auta. Podążyłam wzdłuż ścieżki wykładanej kamieniem i stanęłam przed wielkimi białymi drzwiami. Nacisnęłam dzwonek i czekałam jak ktoś je otworzy. James poczekał chwilę, ale odjechał od razu kiedy zobaczył, że drzwi się uchylają.
- Ciociu! - przywitałam ciepło kobietę. Pani Martin nie była moją prawdziwą ciocią, ale znam ją zbyt długo, żeby mówić jej na "pani". - Jest Tess?
- Daisy! - ciocia wciągnęła mnie do środka i mocno przytuliła. Była mi jak druga mama. - Tess jest jeszcze w szkole, ale zaraz powinna przyjść. Chodź kochanie - pociągnęła mnie do kuchni.

Emily Martin była bardzo żywą osobą. Była bardzo podobna do córki. Zielone oczy, rude włosy, szczupła oraz wysoka. Kiedyś była modelką, dlatego zawsze świetnie się ubierała i malowała.
Akurat przygotowywała obiad, a że nie chciałam siedzieć bezczynnie zaczęłam pomagać.
- I jak w Londynie, kochanie? - zagadnęła krojąc marchewkę.
- Nie jest źle. Wszyscy są bardzo mili... Ale dom, to jednak dom - stwierdziłam.
- Co tu robisz? I czemu nie zadzwoniłaś?! - wycelowała nożem w moja stronę. - Chcesz po tyłku? Gdzie teraz mieszkasz? Przecież gdybyśmy wiedziały to wzięłybyśmy cię pod nasz dach...
Zaśmiałam się. Przestałam na chwilkę obierać ziemniaki.
- Ogółem jeszcze tej nocy wyjeżdżam, a chciałam zrobić Tess niespodziankę. Nie jestem całkowicie sama... Mieszkamy w hotelu.

- W hotelu?! Skarbie ja mam nadzieje, że z domu nie uciekłaś. 

- Nie! - zaśmiałam się. - Długo by opowiadać...

- Mam czas.

Kobieta oparła się o blat i założyła ręce na piersiach. Spojrzałam na nią i stwierdziłam, że brakowało mi tego. Brakowało mi wygadania się osobie, która dużo przeszła, która jest godna zaufania i która nie będzie za nic karcić. Zawsze dostawałam od niej mądre rady. 

W moim życiu jest dużo osób, które bardzo mnie kochają i zawsze próbują mi pomóc. Z rodzicami zawsze mogę pogadać i liczyć na pomoc, ale nie muszą wiedzieć wszystkiego... Dlatego zawsze miałam moją jedyną przyjaciółkę Tess i jej mamę. Moi bracia... Oni...? Są bardzo kochani.

- Czyli moja mała córeczka jest niezłym ziółkiem - poruszała śmiesznie brwiami. - Masz jego zdjęcie?

Skinęłam żywo głową i wyjęłam telefon, aby pokazać jakąś fotografie Harry'ego w telefonie. Po znalezieniu wysunęłam dłoń z urządzeniem do kobiety i poczekałam jak odbierze ode mnie telefon. Kiedy moja ręka była pusta, spojrzałam na ciotkę, która zrobiła duże oczy i zaczęła piszczeć.

- Jakie ciacho! - wydusiła z siebie. - Muzyk powiadasz?

- Tak.

- Świetny w łóżku? - na jej słowa się zaczerwieniłam. Mimowolnie. Nie wspomniałam jej wcześniej tego... Jeszcze mi niezręcznie o tym mówić. - Wiedziałam. 

- Czuje się niekomfortowo... - oznajmiłam.

- Nie masz czemu. To normalne. Prędzej czy później i tak by to nastało. A ja jako dociekliwa ciotka nie przestałabym wypytywać, dopóki nie usłyszałabym całej prawdy z pikantnymi szczegółami.
- Em! - usłyszałyśmy z korytarza.

- Czego on tu chce?! - kobieta przewróciła oczami i mocno westchnęła. 

Nie ma mnie niecałe dwa miesiące, a tu coś się wydarzyło... I nie wróżyło to nic dobrego. Wróciłam do obierania ziemniaków. Wiedziałam, że zaraz do kuchni wejdzie mąż cioci Emily. Nie lubiłam gościa. Był paskudny. Nigdy nie lubiłam jak traktuje swoją córkę. Raz byłam świadkiem jak spoliczkował moją przyjaciółkę, nie wytrzymałam i powiedziałam co nieco tego kutasowi, a nawet oddałam mu za Tess, choć zwróciło mi się. 

- Co ty tu robisz?!

Spokojnie Daisy... Spokojnie.

- Witam. Zgorzkniały pierniku... - parsknęłam z ciocią śmiechem. 

- Coś ty powiedziała?! - poczułam jak mężczyzna szarpie moją rękę. Automatycznie wstałam i próbowałam uwolnić się z uścisku mężczyzny.

- Puść ją! - ciocia krzyknęła. 

- Rodzice cię nie wychowali? Do dorosłych odnosi się z szacunkiem.

- Odnoszę się, ale do ludzi, którzy zasługują na szacunek - syknęłam prosto w jego twarz. 

- Zostaw ją! Weź to co chciałeś i wynoś się stąd!- ciocia się denerwowała.

Ja nadal twardo patrzałam w oczy mojego wroga. Damski bokser. Szczerze to nie wiedziałam na co czekam. Mogłam kopnąć go w klejnoty i uwolnić się spod jego ręki, ale czekałam na jego ruch.

- Mógłbym...

- Co?! - zaśmiałam się. - Ugryź mnie! - plunęłam mu w twarz. 

- Ty dziwko! - podniósł na mnie drugą rękę, a ja szykowałam się na uderzenie w twarz. 

- Nie! - ciocia krzyknęła.

-  Znęcanie się nad dzieckiem... Nie ładnie - ktoś mocno chwycił rękę Hanka, powodując, że byłam bezpieczna od uderzenia - Teraz proszę puścić rękę dziewczyny.

~•~
Zastanawiacie się kto obronił Daisy? :>

Czekam na Wasze komentarze i ★ . xx.A

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro