51.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szarpałam dłońmi wszystko co się dało. Ręce zaczęły zamierać. Bezwładnie opadłam z sił i jedynie co działo się z moim ciałem, to po policzkach spływały łzy.

- Cicho... Będzie dobrze - Dylan był moim obiektem ostatniego i wyraźnego widoku. Reszta zaczęła się rozmazywać, a wokół czernieć. - Nie bój się. Jestem z tobą.

- Moje kolanko... Riley one tak bardzo boli - płakałam jako mała dziewczynka.

Siedziałam na ziemi i trzymałam nogę w ugięciu.

- Ric! - krzyknął mały Riley. - Nic się nie stało. To tylko małe draśnięcie. Zaopiekuję się tobą - chwycił moje ramię swoją malutką rączką. - Chodź.

Riley podniósł mnie i wziął na barana.

- Jesteś najlepszym bratem na świecie!

- Jestem jak Superman! - krzyknął.

- Ale mój Spiderman...

- Nie Daisy. Superman. Nie możesz mylić... - schowałam głowę na mojej rączce, którą oplatałam, wokół szyi małego Riley'a. - Nie przejmuj się. Będę twoim Spiderman'em!

*

Pozwolili pożegnać nam się z Riley'em. Postanowiliśmy, że oddamy narządy brata. Usiadłam na krześle i złapałam rękę Riley'a, zaczęłam nucić kołysankę, której kiedyś słuchaliśmy.

- Daleko na łące, pod wierzbą
Łóżko z traw, miękka, zielona poduszka.
Ułóż swą główkę, zamknij swoje zmęczone oczy.
A kiedy znowu się otworzą, słońce będzie już świecić.
Tu jest bezpiecznie, tu jest ciepło.
Tu są stokrotki, chroniące cię przed szkodą.
Tu śnisz najsłodsze sny, a rankiem one się spełniają.
To jest miejsce, gdzie cię kocham.
Daleko na łąc... - zaczęłam szlochać, a żadne słów nie mogło już paść z moich ust. - ...Kocham cię, Riley - wydukałam i położyłam się obok brata.

Położyłam głowę na jego ramieniu i słuchałam jego serca, gdyż tylko one biło. Stwierdzono śmierć mózgową.

*
Byłam ostatnią osobą, która się z nim żegnała. Rodzice są w oddziale położniczym. Mama źle przyjęła tą wiadomość, a tata zatracił się w swoich myślach i chyba właśnie rozmawia z psychiatrą.

- Panienko Allen...? Musimy już go wziąć.

Nie odzywałam się. Majaczyłam naszą kołysankę, ciągle wypróżniając słone łzy. Nagle poczułam czyjeś dłonie, a po chwili ukryłam twarz w torsie Harry'ego. Dłońmi zakryłam twarz, nie chcą, żeby ktoś widział jak płacze.
- Proszę... - wydukał do pielęgniarki, a mój szloch się pogorszył.

Wyszłam na rękach Harry'ego, a po chwili czułam jak widna się zamyka.
- Daleko na łące, pod wierzbą
Łóżko z traw, miękka, zielona poduszka.
- Spokojnie, kochanie... - usłyszałam szept.

Bawiłam się lokami Styles'a czułam się jak małe dziecko. Leżałam w łóżku i bawiłam się kręconymi włosami.

- On odszedł... - mówiłam spokojnie.
- Spróbuj zasnąć, kochanie... - posłusznie zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć.

Tabletki wydane przez szpital byłam jak zombie. Spokojna, posłuszna, zmęczona i wolna...

*
Rano wstałam i jak grom z nieba dostałam ataku paniki. Leki przestały działać. Ból wrócił z podwojoną siłą.

- Mamo! - krzyknął Styles i wybiegł z pokoju.
- Co?!
- Coś jest nie tak z Daisy! - usłyszałam przestraszony głos Harry'ego.

Siedziałam w kacie pokoju, z podkulonymi nogami pod brodę i starałam zabrać trochę tlenu. Ode mnie było słychać tylko świsty.
Podbiegła do mnie pani Anne i kleknęła.
- Podaj swój inhalator!

Styles wyciągnął zręcznie małe urządzenie i rzucił matce, ta od razu podała go mi do ust. Uwalniając z niego powietrze.
Po chwili mogłam normalnie oddychać.
- Miała atak. Twój inhalator umożliwi jej udrożnienie płuc - zwróciła się do syna, a następnie do mnie. - Noś go ze sobą... - słabo się uśmiechnęła.

- Chce Riley'a... - schowałam głowę w rękach.

~•~
W nagraniu jest oryginalna wersja piosenki ;)
Komentarze i ★ mile widziane. xx.A

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro