52.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ric... Nie wiem jak zacząć? Z Riley'em było bardzo ciężko. Nie dało się go uratować. Rozdaliśmy jego narządy... Pogrzeb jest za dwa dni, może jak odsłuchasz tę wiadomość to przylecisz...? Bo w końcu był twoim bratem...

Nie mogę w to uwierzyć. Mój brat, mój bliźniak... Nie żyje. Jak to w ogóle możliwe?! Przecież wszystko szło po myśli lekarzy.

Musiałam odwołać moje loty. Powiadomić rodzinę, przyjaciół... Ścierpieć wszystko sama.
Mama omal nie poroniła, tata leży na oddziale psychiatrycznym, Rose pomaga mi jak tylko może, Dylan załatwia wszystkie przygotowania... Harry opłaca wszystko.

Nie wiem czemu to robi, kiedy my mamy pieniądze. Jednak miło, że jest i chce pomóc.
- Dzięki - rzucił Dylan do Harry'ego.
- Za co? - zapytał Styles.
- Że teraz nie uciekłeś...

Teraz? Było coś wcześniej?
- Idę do kostnicy...
- Idę z tobą! - wyrwała się dwójka chłopaków.
- Nie. Rose? - spojrzała na mnie dużymi oczami. - Dasz sobie rade?

Skinęła mi głową i odwróciła się. Wyszłam z pokoju hotelowego, który wynajmowałam. Nie mogłam wrócić do domu. Za dużo... Wspomnień.

Po 30 minutach znalazłam się w szpitalnej kostnicy. Grabarz zabrał ciało i miał przygotować je do ceremonii. Choć nie byliśmy wierzący, mama prosiła o kościelny pogrzeb.

Weszłam do zimnego pomieszczenia i pierwsze co rzuciło się w moje oczy to wyślizgnięta ręka z czarnego worka. Zatrzęsłam się.
- Przepraszam panienkę... - mężczyzna średniego wieku, zakrył ciało sobą i ukrył rękę w worku. - W czym pani pomóc?
- Nazywam się Daisy Allen, to jest bodajże mój brat bliźniak - pokazałam dłonią czarny worek.
- Proszę przyjąć moje kondolencje - uśmiechnęłam się słabo.
- Chciałam zapytać się, a raczej powiedzieć, że chce go przygotować...
- To znaczy to jest moja robota i nie mogę na to pozwolić komuś innemu.
- Proszę... - zrobiłam błagalną minę. - To jest mój Riley...

Czekałam w ciszy na odpowiedź. Mężczyzna przyglądał mi się bacznie, ale po chwili odpuścił i powiedział, o której mam się zjawić.

Wyszłam z domu pogrzebowego, mając nadzieje, że wrócę sama do domu. Jednak przed wyjściem spotkałam Haley z wózkiem.
- Witaj m, Daisy - powiedziała uroczo dziewczyna.
- Cześć... Przrpraszam muszę wracać do mieszkania.

Ominełam nowa matkę i odkluczyłam auto, choć nie miałam żadnego prawa jazdy.
- Współczuje śmierci brata... - wypowiedziała prawie bez oddechu. Zacisnełam mocno powieki i odwróciłam się do dziewczyny.
- Dziękuję - wydusiłam z siebie szeroki uśmiech, totalnie nieprawdziwy. - Jak mały?

Zajrzałam do wózka i ten widok omal mnie nie zwalił z nóg. Zdezorientowana patrzalam na dziecko, a po chwili przeniosłam wzrok na matkę niemowlaka.
- Widziałam Harry'ego nago i... Nie kojarzę, żeby był czarny...? - zdziwiłam się.
- Poznaj małego Daniela - uśmiechnęła się słabo. - Harry nie jest ojcem to prawda, ale jest na tyle kochany, żeby pomóc mi na chwile obecną. Ojciec Daniela jest na wymianie w Chinach. Ale już wie o małym i wraca do Stanów.
- Wyjeżdżasz?
- Tak, do Pensylwanii.

Uśmiechnęłam się do maleństwa i pogłaskałam go po główce, mały zaśmiał się i chyba jękną z radości. Nie wiem jak to określić, małe dzieci są inne niż ci starsi.

Podziękowałam lekarzowi i weszłam do środka pokoju, gdzie leżał tata. Wypowiadał coś, choć nic nie słyszałam. Patrzał szeroko otwartymi oczami w sufit.

Niektórzy żałobę przeżywają inaczej. Istnieje pięć stanów przejścia tego zjawiska.

1. Zaprzeczenie
- Tato? Musisz się podnieść.
- Nie żyje, nie żyje, nie żyje... - powtarzał bez przerwy.
- Tak, tato. Nasz Riley odszedł, ale jestem ja i Darcy i Ric...! - krótka cisza.
- On odszedł. Riley mój syn... Nie żyje.

~•~
Komentarze i ★, mile widziane. xx.A

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro