2. Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mamy problem. - powiedziałam szczerze.

- Nie zabezpieczyliście się. - zgadywał Junior. - Nick cię nie zadowolił. Zadowolił cię i to za bardzo, bo teraz nie możesz chodzić. Dałabyś jakąś podpowiedź.

- Mamy, kurwa, poważny problem. Gdzie jest Nick?

- W swoim gabinecie. - odpowiedział Max, więc nie czekając na nic więcej podbiegłam w stronę odpowiedniego pomieszczenia, gdzie na szczęście faktycznie zastałam mojego chłopaka.

- Mamy problem. - powtórzyłam poważnie.

- Co jest? - zapytał Nick, patrząc na mnie zdezorientowany.

- Pamiętasz moich przyjaciół ze State, z którymi później pracowałam w Interpolu? - upewniłam się, a gdy chłopak pokiwał głową kontynuowałam. - No to przed chwilą dzwoniła do mnie Lotte, siostra Jonesa, z informacją, że Interpol znalazł naszą i Killera kryjówkę i planują nalot na przyszły tydzień.

- Co kurwa?! - warknął. - Jak ona w ogóle zdobyła twój numer?

- Hackerskie bajery. - oznajmiłam ogólnikowo, nie widząc sensu w wyjaśnianiu zawiłego procesu. - Ale to nie jest ważne. Ona nas ostrzegła przed nalotem.

- Wiem. - chłopak położył ręce na karku, zatopiony we własnych myślach. - Dzwonię do Killera, że musimy się spotkać, a ty powiedz Juniorowi, Jonesowi, Pay i Eri, że mają się zbierać. Pojedziecie ze mną do niego.

- Jasne. - zgodziłam się, a chłopak posłał mi delikatny uśmiech.

Chwilę później przekazałam już wszystko przyjaciołom, a sama w swojej sypialni przygotowywałam się do jazdy.

Byłam wdzięczna, że Lot zadzwoniła, ale jednocześnie zdezorientowana. Dlaczego to zrobiła? Okey, przyjaźniłyśmy się i z całej piątki przyjaciół, którą zostawiłam w Interpolu, to właśnie za nią najbardziej tęskniłam. Mimo, że miałyśmy dość burzliwą przeszłość, koniec końców udało nam się porozumieć, ale później ja uciekłam. Byłam pewna, że dziewczyna będzie na mnie tak wkurwiona, że przy jakimkolwiek, nawet przypadkowym spotkaniu prędzej wydrapie mi oczy, niż normalnie porozmawia. A ku mojemu zdziwieniu, po ogólnym niedowierzaniu czerwonowłosej z naszego spotkania, zamiast mścić się na moich gałkach, była po prostu ciekawa, a przy następnym spotkaniu, w miarę normalnie gadałyśmy. Jednak nic nie przebije mojego niedowierzania, po tym telefonie. Dziewczyna mimo tego gdzie pracuje i co my zrobiliśmy, była gotowa zaryzykować posadę i wolność, aby nas ostrzec. Była jej cholernie wdzięczna i ze stuprocentową pewnością miałam u niej dług.

Jednak zastanawiało mnie, co dalej. Skoro tu nas Interpol namierzył, to bez wahania wiem, że musimy opuścić Chicago, a mamy na to niecały tydzień. Mam nadzieję, że przez ten czas, naprawdę zdążę zrobić wszystko co zamierzałam, bo nie lubię zostawiać spraw, nierozwiązanymi. Muszę przyśpieszyć moje zamiary wobec Lilith, Taylera, Toma, Megan, Carli. Miałam w planach się jeszcze z nimi pobawić, ale nie dam rady, zrobić tego na odległość, a nie chcę im dawać nawet miesięcznego odpoczynku, a nie wiadomo kiedy ponowie dam radę tu przyjechać.

Pozostaje jeszcze sprawa Fox'a i naszego następnego tymczasowego miejsca zamieszkania. Miałam nadzieję, że namówię Nicka, abyśmy połączyli te dwa tematy w jeden, a naszym następnym celem, żeby został Nowy Jork. Zemszczenie się na mordercy mojego ojca i dowiedzenie się prawdy, było priorytetem zaraz, za uprzykrzeniem życia piątce byłych przyjaciół z Chicago.

Przy okazji dzisiejszego spotkania z Killerem, miałam zamiar wypytać go o tego Scorpionsa, co prawda wątpiłam, żeby Killer znał ludzi stamtąd, ale liczyłam, że chociaż da mi namiary na kogoś od nas, kto naprowadzi mnie na tego całego Fox'a.

Sama nie do końca wiedziałam dlaczego było to dla mnie takie ważne. Nie byłam blisko z rodzicami, a śmierć ojca nie wywołała na mnie tak wielkiego wrażenia, jak powinna, ale mimo wszystko miałam okazję zemścić się na jego katach i dowiedzieć się skąd Wallace Sandoval znał mojego ojca. Nie miałam zamiaru przepuścić takiej okazji.

***

- Gdzie jest Pay? - zapytał Junior, gdy dziesięć minut później, czekaliśmy na nią w garażu.

- Już jestem. - zza nas dobiegł rozbawiony głos brunetki, która po chwili stanęła przed nami.

Jej piwne oczy aktualnie otoczone były czerwienią i prawie w stu procentach zakryte źrenicami. Jej twarz wyrażała czyste rozbawienie, co co chwilę podkreślał wybuch śmiechu.

- Jesteś naćpana. - zauważył Nick, usiłując zachować spokój.

- Ja? - dziewczyna udała zdziwienie, ale po chwili zaczęła się głośno śmiać.

- Zejdź mi z oczu.

- Sam mnie wzywałeś na akcję, a jak przyszłam, to zmieniłeś zdanie? - wkurzyła się. - Myślisz, że kim ty kurwa jesteś, że możesz mi rozkazywać? Nie jesteś ani moim ojcem, żeby odsyłać mnie do pokoju, ani nikim ważnym. Możesz mnie w dupę cmoknąć, chuju, a ja i tak będę robiła to na co mam ochotę.

- Zejdź mi z oczu. - powtórzył cicho Nick.

- Bo kurwa, co zrobisz? Zastrzelisz mnie, panie mocny? Proszę bardzo. Chyba nie muszę ci pokazywać, jak używać broni co?

- Nie prowokuj mnie.

- Zmuś mnie. - warknęła i nim chociażby zarejestrowałam jej ruch, doskoczyła do Nicka, sprzedając mu prawego sierpowego.

Zanim nasza czwórka zorientowała się, co się dzieje, Pay zdążyła sprzedać kilka ciosów szatynowi. Przed kolejnym uderzeniem jednak Eri i ja zdążyłyśmy doskoczyć do dziewczyny łapiąc jej ręce.

- Co ty do cholery wyrabiasz? - zapytałam wkurzona, a dziewczyna spojrzała na mnie z wkurwem.

- Max! - wrzasnął Nick, wycierając sobie dolną wargę, z której obecnie spływała krew. - Dopilnuj żeby chłopacy przeszukali jej pokój i wynieśli stamtąd, każdy jeden gram dragów, jaki tylko znajdą. To samo z trawką, czy nawet alkoholem. Jak jej pokój już będzie czysty dopilnuj żeby z niego nie wychodziła. Będziemy za jakieś dwie godziny.

- Jasne. - zgodził się rudy i przejmując od nas dziewczynę, wyprowadził ją na korytarz. - Chyba masz dodatkowy dzień wolny. Idziemy go wykorzystać?

- Pewnie. - zgodziła się nastolatka z uśmiechem, a po chwili zniknęli nam z zasięgu wzroku.

- Co to było? - zapytała zdezorientowana Eri.

- Naćpana Pay, która znowu zaczyna tracić nad sobą kontrolę. - wyjaśnił Nick. - Dobra później się tym zajmiemy. Teraz musimy jechać do Killera.

Pół godziny później byliśmy pod siedzibą kliki NE Waszyngton. Killer i jego ludzie jako swoją kryjówkę wybrali stary szpital psychiatryczny, co dziwnie pasowało mi do szefa tej grupy. Mimo tego, że od dawna budynek jest opuszczony, był w dobrym stanie, no oczywiście pomijając liczne graffiti, czy kilkanaście wybitych szyb.

Z zewnątrz nie były widoczne żadne oznaki tego, że budynek jest zamieszkały, a jedynie wtajemniczeni mogli dostrzec snajperów na dachu, czy usłyszeć ciche rozmowy. Ktoś, kto nie spodziewał się tutaj ludzi, nie miał szans, aby zauważyć te kilka niewielkich oznak bytu.

Nick zamachał do snajperów, a po chwili mogliśmy już bez obawy o rozstrzelanie wejść do środka. Podczas naszego ponad półrocznego pobytu w Chicago niejednokrotnie miałam okazję znaleźć się w tym psychiatryku, więc obecnie nie poświęcałam większej uwagi na to co dzieje się dookoła, a skierowałam się bezpośrednio do starego pokoju ordynatora, który obecnie służył za gabinet Killera.

- Cześć. - przywitała się Eri, bez pukania wchodząc do pomieszczenia i zajmując miejsce na przeciwko mężczyzny.

- Co tam Killer? - zapytałam, także siadając.

- Dziewczynki. - odpowiedział w geście przywitania z szerokim uśmiechem. - Miło was widzieć.

- Ciebie też. - powiedziała szatynka, a ja pokiwałam głową.

- I widzę, że dzisiaj wasz odważny szef nie stchórzył przed spotkaniem ze mną. - zaśmiał się gangster, a my wraz z nim.

- Nie boję się ciebie. - zaoponował Nick, pogłębiając nasz śmiech.

Nim się zorientowałam, do mojej skroni była przyciśnięta odbezpieczona już spluwa Killera, a jego twarz wykrzywiła się w psychicznym uśmiechu. Nie musiałam się szczególnie mocno przyglądać, żeby widzieć przerażenie w oczach ani bladą twarz Nicka i Juniora. Mój wyraz twarzy jednak nie zmienił się ani o jotę, zresztą podobnie, jak Ericki.

- Kłamiesz. - zaśmiał się Killer. - Jedynymi osobami, które się mnie nie boją są Ila i Ri. Zresztą spójrz na ich miny. Czy wyglądają jakby się bały?

- Nie. - zaważył Nick. - Są rozbawione.

- Dokładnie. - zgodził się gangster, po czym odsunął spluwę od mojej skroni i oddał jeden strzał. Kula dosłownie minęła Nicka, o jakiś centymetr, a chłopak odruchowo zacisnął oczy i się odsunął w przeciwną stronę, kierując rękę na pasek. - A ty za to się boisz. - zaśmiał się. - I nic tego nie zmieni. Wystarczyło, żebym przyłożył broń do głowy Ili, a ty już byłeś przerażony, mimo, że ona nic sobie z tego nie zrobiła. Gdy strzeliłem obok ciebie stchórzyłeś, a ona ani drgnęła. Nie ufasz mi i się mnie boisz.

- Jak mam ci ufać skoro każdy wie, jak psychiczny jesteś? Mógłbyś nas tu zabić bez zawahania, nic sobie z tego nie robiąc. - oznajmił mój chłopak

- Prawda, ale jak widzisz twoje przyjaciółki mimo wszystko się nie boją, więc się da. No, ale do rzeczy. Co takiego ważnego macie mi do powiedzenia?

Dalej wyprowadzony z równowagi Nick, skinął na mnie głową, więc zaczęłam mówić.

- Dzwoniła do mnie przyjaciółka z Interpolu... - zaczęłam, ale przerwał mi głos Killera

- Myślałem, że już nie utrzymujesz z nimi żadnego kontaktu.

- Też tak myślałam i nie spodziewałam się telefonu od niej, ale jednak zadzwoniła. - oznajmiłam, a mężczyzna gestem nakazał mi kontynuować. - Przekazała mi informację, że Interpol namierzył China i NE, a w ciągu najbliższego tygodnia planują nalot.

Killer przez chwilę się zamyślił, ale ostatecznie pokiwał głową.

- Czyli trzeba gdzieś uciec. Mamy jeszcze za mało broni na taką konfrontację. Dużo macie tu jeszcze do zrobienia?

- Tylko Ila, musi dokończyć zemstę na starych znajomych. - wyjawiła Ri, a ja pokiwała głową.

- Ile ci to zajmie?

- Jedną noc. - oznajmiłam pewnie, a mężczyzna się zaśmiał

- Tyle możemy ci dać. To pozostaje tylko pytanie gdzie teraz. Na powrót do Waszyngtonu jest zdecydowanie za szybko.

- Mamy pewien pomysł. - odparł Nick. - Wiesz coś może o Victorze Foxie?

- Kojarzę nazwisko, ale nie wiem kto to.

- Scorpions z Nowego Jorku. - powiedziałam, a mężczyzna ruchem ręki nakazał mi kontynuować. - Na tej akcji na której zginęła Le i reszta, Wallace dał mi do zrozumienia, że znał mojego ojca, tak samo jak Fox. Chcę wiedzieć dlaczego go zbili. - oznajmiła szczerze.

- Po co? Żeby go pomścić? - dopytywał Killer, a ja się na chwilę zamyśliłam.

- Nie. - oznajmiłam w końcu. - Chcę się po prostu dowiedzieć o co chodziło i dać im jasno do zrozumienia, że jeśli to miało jakiś związek ze mną, to tego pożałują.

***

Na całe szczęście Killer nie widział problemu w tym, żeby naszą następną kryjówką okazał się Nowy Jork i obiecał, że od razu po naszym wyjściu zajmie się ogarnianiem wszystkich potrzebnych rzeczy.

Kiedy wróciliśmy do domu było południe, a do tego co planowałam na najbliższą noc potrzebowałam sporej ilości energii, więc, gdy ledwo co przekroczyłam próg swojej sypialni, rzuciłam się na łóżko, odpływając do krainy Morfeusza.

Zawsze myślałam, że trzeba być zdrowo jebniętym, żeby rano wstać równo z budzikiem i zamiast ciągłego ziewania, się uśmiechać. Dopiero, gdy dzisiaj mój telefon rozdzwonił się równo o ósmej wieczorem, wybudzając mnie z pięknego snu, moja twarz wykrzywiła się w uśmiechu, bo byłam pewna, że w ciągu najbliższych kilku godzin mój sen stanie się rzeczywistością.

Po prysznicu założyłam typowy dla środowiska w którym się obracałam uniform, czyli skórzane spodnie, kurtka z tego samego materiału i ciężkie buty. Jedyną dowolnością w tym stroju była koszulka, ale ja już jakiś czas temu uznałam, że wygodniejsze od luźnego t-shirta są body. Nigdy wcześniej, jakoś nie pałałam miłością, do tej części garderoby, ale to się zmieniło. Była naprawdę wygodna, a w wirze walki, zamiast odstawać od ciała przylegała jak druga skóra.

Lekko wilgotne jeszcze włosy rozczesałam, a oczy podkreśliłam mocnym makijażem. Usta pokryte ciemno bordową szminką, wykrzywiły się w uśmiechu, gdy patrzałam na efekt końcowy swojej pracy. Nie męczyłam się próbą zakrycia blizn, bo po tym całym czasie, zdążyłam już się do nich przyzwyczaić, a przynajmniej na tyle, że nie raziły mnie po oczach, gdy spojrzałam w lustro. W dalszym ciągu jednak były dla mnie tematem drażliwym, o czym ostatnio przekonały się te dwie dziwki.

Odgarniając te wspomnienia do najgłębszych zakamarków umysłu, mają twarz ponownie wykrzywił uśmiech, a ja zeszłam schodami do części wspólnej mieszkania.

W głównym salonie zastałam już większość przyjaciół, więc bez wahania do nich podeszłam. Na mój widok Ericka gwizdnęła ze śmiechem, który po chwili ogarnął też mnie.

- Dla kogo to się tak wystroiłaś? - zapytała rozbawiona.

- Dla ciebie skarbie. - zaśmiałam się, a dziewczyna się teatralnie powachlowała.

- A co dla nas planujesz? - mruknęła

- Dobrą zabawę. - zaśmiałam się. - Jedziesz ze mną?

- Zawsze.

- Ej. - zaoponował Junior. - Jak wy chcecie się bawić, to ja to muszę zobaczyć. - zaśmiał się.

- I ja. - dodał Jones, a po chwili oprócz naszej dwójki chciało z nami jechać kilka osób, co tylko powiększyło mój i Ericki śmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro