2. Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zanim dobiegliśmy do linii startu, znalazł się już tam nieuczciwy zwycięzca, a mnie ogarnęła biała gorączka. Momentalnie doskoczyłam do tego kutasa, nie mając nawet pojęcia kim on jest, a następnie zwaliłam go z maszyny.

- Ej, ej, ej. - zaśmiał się. - Maleńka, jak chcesz się ruchać ze zwycięzcą, to pozwól mi chociaż zdjąć kask.

Słysząc tą rewelację moje dłonie samoczynnie zacisnęły się w pięści, ale nic nie mówiąc zaczekałam, aż idiota zdejmie jedyną barierę, która uniemożliwiała mi rozwalenie mu mordy, a gdy tylko się tego pozbył moja pięść wylądowała na jego nosie.

- Co jest kurwa?! - zaklął.

- Zwycięzca?! Śmiesz się pierdolony chuju nazywa zwycięzcą?! - wrzeszczałam, nie przestając okładać jego twarzy pięściami.

I mimo, że umiałam się bić, a chłopak był zbyt zaskoczony, żeby mi oddać, moja przewaga nie trwała zbyt długo, bo gdy tylko udało mu się ogarnąć co się dzieje, przekręcił nas tak, że siedział na mnie okrakiem, jednocześnie unieruchamiając moje nadgarstki nad głową.

- Pojebało cię?

- Ciebie pojebało jeśli myślisz, że możesz zadzierać z którymś z moich przyjaciół! - warknęłam, wykręcając się na wszystkie strony, aby go tylko z siebie zwalić. Bezskutecznie.

- Już wiem o co ci chodzi. - zaśmiał się. - Znasz tą sukę, która obecnie zdycha na torze, o ile jeszcze w ogóle oddycha. Nie sądzisz, że żeby jeździć z taką prędkością, trzeba to najpierw potrafić?

- A ty nie uważasz, że ścigając się w PRZYJACIELSKICH wyścigach, nie należy kopać czyichś maszyn?!- warknęłam unosząc biodra, w górę, dzięki czemu chłopak zjechał na mój brzuch a mi udało się nogę owinąć w okół jego szyi.

Błyskawicznie popchnęłam chłopaka tak, że wylądował na plecach i tym razem to ja siedziałam na nim okrakiem, nie tracąc czasu na rozmowy, a jedynie okładając go po twarzy.

- A do wczoraj miałem zasadę, że nie biję dziewczyn. Teraz poszła się pierdolić. - mruknął oddając mi cios w twarz.

To podziałało na mnie jak płachta na byka i już nie miałam żadnych obiekcji. Chłopak zepchnął mnie tak, że klęczałam pomiędzy jego kolanami, a jego nogi zacisnęły się w okół mojej szyi podduszając mnie. Wykorzystałam swoją pozycję i z całej siły kopnęłam chłopaka kolanem, w jego najczulsze miejsce. Jego uścisk momentalnie osłabł, a gdy tylko udało mi się odplątać wstałam z miejsca, mocno kopiąc zwiniętego chłopaka w bok. 

- Chyba zasada, żeby nie kopać leżącego poszła się pierdolić razem z twoją o biciu dziewczyn. - syknęłam, po raz kolejny kopiąc go, tym razem w twarz. 

Z jego nosa momentalnie polała się krew, a moja twarz wykrzywiła się w zadowoleniu, że ubrałam dzisiaj glany. Wykorzystując całą siłę, jaką jeszcze w sobie miałam skoczyłam na jego lewe kolano, a gdy do moich uszu dotarło głośne chrupnięcie, a potem krzyk chłopaka, byłam pewna, że udało mi się je połamać.

- Ila! - wrzasnął Jones, podbiegając do mnie. - Pay jest nie przytomna, musimy ją zawieść do Killera, mają tam jakiegoś lekarza. Ktoś musi jechać zawiadomić im, żeby wszystko ogarnęli.

- Już jadę. - sapnęłam, jeszcze raz dla pewności kopiąc tego idiotę w kolano, a następnie razem z przyjacielem, pobiegłam do ścigacza, którym tu przyjechałam, a przy którym czekała już Eri. - Prowadzisz?

- Jasne. - zgodziła się, wsiadając do przodu, a ja w tym czasie objęłam ją w pasie. 

Ruszyłyśmy z piskiem opon nie patrząc na nic. Wiedziałyśmy, że w pewnym sensie prowadzimy wyścig z czasem, bo wypadek przy takiej prędkości, naprawdę może nieść za sobą koszmarne konsekwencje, a czym szybciej my dojedziemy do siedziby Killera, tym szybciej oni wszystko przygotują i tym szybciej pomogą Pay.

Dodatkowym problemem był fakt, że nie do końca wiedziałyśmy, gdzie znajduje się siedziba NE, ale może liczyłyśmy na cud, mając nadzieję, że sama ulica i ogólne informacje o budynku nam wystarczą. Po dojechaniu przy pomocy nawigacji w odpowiednią ulicę, zwolniłyśmy, zaczynając się rozglądać na boki. Na nasze nieszczęście cała ulica pełna była starych, z daleka wyglądających na opuszczone najróżniejszych budowli. Od fabryk i magazynów, przez szpital i szkołę, do kościoła. Około dwudziestu budynków, a my naprawdę nie miałyśmy czasu, żeby zaglądać do wszystkich. Spojrzałam na przyjaciółkę z pytaniem w oczach, ale nim zdążyłam coś powiedzieć, zobaczyłam czerwoną kropkę na policzku dziewczyny.

- Snajperzy. - mruknęłam, a dziewczyna pokiwała głową. Przeniosłyśmy spojrzenie na dachy, i gdy na jednym z nich zauważyłyśmy czerwone punkty wiedziałyśmy, że to tam.

Ruszyłyśmy w stronę budowli odsuniętej od nas o trzy budynki. Nie było sensu odpalać ścigacza, więc zostawiłyśmy go tam gdzie był wcześniej, a my dwie podeszłyśmy do odpowiedniej budowli. Przez całą drogę towarzyszyła nam dwa czerwone punkty wycelowane prosto w nasze czoła. 

Ledwo zatrzymałyśmy się przed odpowiednim budynkiem, gdy doskoczyło do nas sześciu strażników, z których kojarzyłam tylko jednego, dlatego też to właśnie do niego się zwróciłam.

- My do Killera.

- Jasne. - zgodził się łysy gangster, którego kompletnie nie znałam. - I co jeszcze?

- Przepuść je jeśli nie chcesz dostać od szefa kulki między oczy. - zaśmiał się nasz znajomy. - Hej Ri, cześć Ila.

- Długo się nie widzieliśmy Rob. - odezwała się szatynka.

- Będziemy musieli to odrobić na jakimś piwie.

- Jasne. - zgodziła się. - Ale później to obgadamy, bo serio musimy lecieć.

- Uprzedzam, że za kilka chwili przyjedzie tu Nick i reszta z ranną Pay.

- Co jej?

- Jakiś kutas zepchnął ją ze ścigacza na wyścigach. - odpowiedziała Ri, po czym szybko wbiegłyśmy do budynku. - Gdzie teraz?

- Nie mam pojęcia. - przyznałam rozglądając się na wszystkie strony. - KILLER! - wrzasnęłam w końcu.

- Co jest? - zapytał wkurzony, wyłaniając się zza zakrętu. - Pali się, czy co do chuja?

- Pay jest ranna.

- Kurwa. - zaklął, a następnie pobiegł w tylko sobie znanym kierunku. - Jak bardzo?

- Nieprzytomna. Kutas ją zepchnął ze ścigacza przy dwóch stówach na liczniku. - oznajmiła Ri, biegnąc za nim

- Co za pierdolony pojeb! - wrzasnął - John!

- Czego?

- Zaraz przyjedzie Nick z ranną dziewczyną, zaprowadź ich do Marcusa.

- Jasne. - zgodził się facet i już go nie było.

- A wy dwie za mną. Musimy przygotować salę. - oznajmił, skręcając za rogiem. 

Szybko poszłyśmy za jego śladem, aby nigdzie go nie zgubić i po krótkim marszu znaleźliśmy się w obszernym pomieszczeniu.

Budynek do którego wbiegliśmy, jak się okazało był starym i niewielkim szpitalem, najprawdopodobniej prywatnym, a sądząc po pozostawionych sprzętach, albo opuszczony w popłochu, albo właścicielowi się zmarło i nikt o nim nie pamiętał.

Sala do której wbiegliśmy kiedyś najprawdopodobniej było OIOM'em, bo stało tu niewiele łóżek, a sprzętów było od cholery i jeszcze trochę. 

- Zgaduję, że jest nieprzytomna? - upewnił się Killer

- Była, kiedy ostatnio ją widziałam. - odpowiedziała Ri, a Killer pokiwał głową.

Z szafy znajdującej się naprzeciwko okein wyjął pościel, którą rzucił na jedno z nich, a ja bez słowa, ułożyłam je na łóżko.

- Co tu się dzieje? - zapytał jakiś mężczyzna wchodząc do pomieszczenia. Był wysoki, a wyglądem przypominał raczej kulturystę, niż normalnego człowieka. Wytatuowaną miał chyba każdą widoczną część ciała, co szczerze mówiąc pasowało mu.

- Będziesz miał pacjentkę. - powiedział Killer, dalej sprawdzając, czy wszystkie urządzenia działają, ale na szczęście tak było.

- Co się stało?

- Wypadek przy dwóch stówach. - odparł O.G. NE.

- Kurwa. - zaklął mężczyzna. - Małe szanse na przeżycie.

- Da radę. Pay jest wytrzymała. - odpowiedziałam poważnie. - Ona nie da się zabić.

Odpowiedzi się nie doczekałam, bo w tej samej chwili Jones wniósł brunetkę do pomieszczenia.

- Dalej nieprzytomna? - zapytał Marcus, a chłopak pokiwał głową, kładąc ją na zaścielonym łóżku. - Będę musiał ją w sumie prześwietlić od głowy w polce u stóp. - mruknął chłopak. - Pomóżcie mi założyć jej kołnierz i rozebrać.

- Nie przesadzaj koleś. - warknął Jones.

- Chcesz, żeby twoja laska żyła, to przestać pierdolić. Przecież jej nie zgwałcę.

- Jakoś ci nie ufam. - syknął nasz przyjaciel.

- Ogarnij się Jones! - wkurwiła się Ri. - Ja i Ila ją przebierzemy, ok?! Ale jak zginie, to wiedz, że to będzie twoja wina.

- Pierdol się. - warknął, a w ciągu sekundy dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.

- Bierzmy się do roboty. - mruknął Nick, podchodząc do nieprzytomnej dziewczyny.

- Trzymaj kołnierz. Ja usztywnię jej kark i podniosę do góry, a ty jak najszybciej zapnij to cholerstwo, jasne? - chłopak pokiwał głową, a już po chwili na szyi brunetki pojawiło się usztywnienie. - Świetnie. Tutaj jest koszula szpitalna. Niech ją ktoś kurwa przebierze, bo ja naprawdę nie chcę dostać w mordę, od tego jebniętego zazdrośnika.

Bez słowa Eri i ja podeszłyśmy do przyjaciółki, sprawnie zdejmując z niej ubrania i zastępując je typową błękitną, szpitalną koszulą, która bardziej przypomina worek na ziemniaki. W czasie w którym my przebierałyśmy Pay, chłopacy poszli przygotować wszystko w starej sali rentgenowskiej, w której po wczorajszym postrzale, jednego z naszych, na szczęście była dobrze wyposażona. 

Na pierwszy rzut oka było już widać, że kilka miejsc dziewczyna będzie miała do szycia i na pewno nie po jednej zostaną jej blizny. Szczerze miałam tylko nadzieję, że kręgosłup jest cały, bo jeśli nie to brunetka się załamie. W naszym środowisku chyba lepsza już jest śmierć, niż bycie przykutym do wózka, lub w jeszcze gorszym przypadku do łóżka. W większości znanych mi grupach przestępczych, nawet w Twenty osoba tak poszkodowana, została by "dobita". Wiem, że nawet jeśli z Pay będzie naprawdę źle, to z całą pewnością nie tylko Nick nie pozwoliłby jej skrzywdzić. 

Gdy skończyłyśmy przebierać Pay, a chłopacy przygotowywać rentgen, Markus przewiózł brunetkę na badania, a ja w tym czasie usiadłam na ziemi. 

Oczami wyobraźni widziałam stojące tu kiedyś krzesełka, a na nich siedzących zrozpaczonych członków rodziny, przyjaciół, czy partnerów z niecierpliwością czekających na wyniki swoich najbliższych. Biegających po wszystkich oddziałach lekarzy i pielęgniarki, wszechobecny zapach środków dezynfekujących oraz panujący wszędzie hałas i zamieszanie. W tej chwili czułam się jak jedna z nich. Niby w niedalekiej przeszłości straciłam już jedną przyjaciółkę, ale ta informacja jakoś po mnie spłynęła. Dopiero wypadek Pay pozwolił mi to jakoś zrozumieć. 

Le nie żyje. Definitywnie, ostatecznie i nieodwołalnie. Nie ma nic co mogłoby ją zwrócić i chyba właśnie to jest najbardziej przerażające. Mimo, że była pierwszą osobą, którą poznałam w tym miejscu, z dziewczyn, to zawsze z nią miałam najsłabszy kontakt, ale mimo wszystko była dla mnie ważna, a jej śmierć była ciosem z opóźnionym zapłonem. Wizja tego, że mogłam stracić kolejną przyjaciółkę, kolejną bliską mi osobę, była jak wiadro zimnej wody. Kompletnie usunęła mi mgiełkę fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Nie, dalej nie żałuję decyzji jaką podjęłam i to się nigdy nie zmieni, ale konsekwencje płynące z tej decyzji, dopiero teraz dały o sobie znać. Zdawałam sobie sprawę, że mogę zginąć, ale dopiero teraz dotarło do mnie, że to może czekać nie tylko mnie, ale także bliskie mi osoby. Nie mam pojęcia, czy to był przejaw egoizmu, czy po prostu mój umysł, chciał mnie ochronić przed cierpieniem, ale teraz uderzyło ono we mnie ze zdwojoną mocą.

Łzy nie płynęły mi po oczach, nie miałam ochoty zakopać się w łóżku i nigdy nie wstawać, a przez myśl mi nie przeszło skończenie z takim życiem. Moje dłonie zacisnęły się w pięści, a oczy przysłoniła czerwona mgiełka wściekłości. Chciałam zemsty. Nie, ja jej potrzebowałam. Ale wiedziałam, że w obecnych chwilach moje potrzeby są zdecydowanie na drugim miejscu, a ja muszę się teraz skupić na Pay.

W chwili gdy tylko w mojej głowie znowu zapanował porządek, drzwi od sali rentgenowskiej się uchyliły, a przez nie wyszli Ri, Nick, Junior, Killer i Marcus, pchając łóżko Pay.

- Co z nią? - zapytałam, błyskawicznie zrywając się z miejsca.

- Nie wierzę,  jak można mieć tyle szczęścia. - mruknął bardziej do siebie, niż do mnie Marcus - Ma połamaną lewą kość piszczelową w dwóch miejscach, najprawdopodobniej od motocykla, pęknięte żebra oraz skręcony nadgarstek i kostkę. Żadnych urazów wewnętrznych nie ma. Kręgosłup też cały.

Odetchnęłam z wyraźną ulgą, ale po chwili znowu się napięłam.

- A co z jej kręgosłupem?

- Cały i zdrowy. - uspokoił mnie mężczyzna. - Braku szczęścia nie można jej przypisać. - oznajmił. - Dobra. Włożymy w gips to co musimy, pozszywamy ją i powyjmujemy te wszystkie szkła i śruby na które się nadziała, a wy dwie mi w tym pomożecie. - powiedział wskazując Ri i mnie, a my jedynie pokiwałyśmy głowami.

- Kiedy się obudzi? - zapytała równie przejęta co ja, szatynka, która mimo, że była z nimi w środku, nie dowiedziała się zbyt wiele.

- W ciągu kilku godzin na pewno. - wyjawił, a potem już bez zbędnego ociągania ruszyliśmy do starej sali OIOM'u.

- Uprzedzam, że kompletnie nie znam się na tych wszystkich bandażach, gipsach, czy czymkolwiek, a jedynie opatrunki umiem zmieniać. - powiedziałam, w umyśle wspominając, moment, gdy sama zmieniałam sobie opatrunki po pierwszym spotkaniu China i King Street.

- U mnie to samo. - przyznała Eri

- Bez obaw. Nauczycie się.

- Na własnej przyjaciółce. - prychnęła Ri

- Na kimś trzeba, a przynajmniej będziesz uważać, żeby nic jej nie zrobić. - syknął nagle Marcus, a my momentalnie się przymknęłyśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro