2. Rozdział 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani zgodnie z obietnicą dodatkowy rozdział, ale wcześniej mam dla was życzenia (których kompletnie nie umiem składać, ale ćśś)

W tej chwili pewnie większość z was siada razem z najbliższymi do wigilijnej kolacji (albo tak, jak w moim przypadku już jest po). Chciałabym Wam życzyć, aby nie tylko te święta były dla was pełne szczęścia i miłości, ale i całe życie takie było. Życzę Wam wiele zdrowia, szczęścia, spełnienia wszystkich marzeń, znajdywania tylko ciekawych książek na Wattpadzie, wiele cierpliwości i miłości, aby każda chwila sprawiała Wam na twarzy uśmiech.

Wszystkiego co najlepsze kochani! Wesołych świąt!

P.S. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w wigilii hahaha

Nie miałam pojęcia, gdzie jedziemy, ani nawet po co, ale cierpliwie siedziałam za chłopakiem, czekając, aż w końcu dojedziemy na miejsce, niesamowicie podekscytowana jazdą... Tsa... marzenia.

- No powiedz, gdzie my do cholery jedziemy - mruknęłam po raz setny chyba, ale w dalszym ciągu nie doczekałam się innej reakcji, niż śmiech.

Wkurzona więcej się nie odezwałam, a przynajmniej do mojego następnego pytania, czy jeszcze daleko. No ile można jeździć?

- Byłaś kiedyś w Nowym Jorku? - zapytał niespodziewanie brunet.

- Teraz jestem, nie? - zdziwiłam się.

- Ale czy zwiedzałaś kiedyś miasto? - dopytywał.

- Cox, czy ciebie popierdoliło? Jestem w gangu, wątpię, żeby ktoś dla mnie w nocy otwierał jakieś zabytki, żeby mogła sobie zrobić zdjęcie do albumu, a w dzień raczej nie pozwiedzam, bo jestem tak trochę poszukiwana - zauważyłam.

- A kto tu mówi o otwieraniu zabytków - zaśmiał się chłopak. - Sama mówisz, że jesteśmy w gangu.

Ciekawa do czego dąży nie omieszkałam o to zapytać, ale brunet nie odezwał się już ani słowem. Westchnęłam głośno, ale postanowiłam nie drążyć tematu, bo byłam pewna, że i tak nie zdradzi mi swoich planów. Zamiast tego odchyliłam głowę do góry, przyglądając się przesuwającemu nad nami niebu. Kiedyś naprawdę lubiłam patrzeć w gwiazdy, nic mnie tak nie uspokajało jak nocne niebo. Potrafiłam całą noc siedzieć na dachu jakiegoś chicagowskiego budynku i po prostu gapić się przed siebie. Odkąd jednak trafiłam do State przestałam na to zwracać uwagę, chociaż w zasadzie straciłam czas, żeby to robić. Później doszedł jeszcze Interpol i sprawy całkowicie się pokomplikowały, a ja nawet nie myślałam o tym, żeby wrócić do starego przyzwyczajenia. Moje życie zdecydowanie za bardzo pędziło, a ja nie miałam nawet możliwości żeby zwolnić. Pytaniem jest, czy w ogóle tego chciałam. Nie miałam pojęcia. Lubiłam sprawy tak jak się miały. Żyłam intensywniej, niż większość ludzi, ale czy to było złe? Nigdy nie będę mogła rozpaczać, że czegoś w życiu nie doświadczyłam, bo miałam wszystko co tylko mogłam chcieć, a przynajmniej tak mi się wydawało w tamtym czasie.

- Jesteśmy - oznajmił Cox zatrzymując ścigacza, czym wyrwa mnie z zamyślenia.

Rozejrzałam się wokół, ale moją uwagę zwróciła tylko jedna rzecz.

- Mamy tam wejść? - zapytałam zdziwiona, wskazując na ogromny drapacz chmur przed nami

- Dokładnie - potwierdził szeroko uśmiechnięty chłopak.

- Ej nie żeby coś, ale jest po czwartej i raczej nie jest otwarte, a ochroniarzy w pizdu.

- Nikt tego nie pilnuje, bo żaden gangster nie podziwia widoków, a nie ma tu nic wartościowego - sprostował Cox. - Dawaj kochanie. Chyba nie pykasz?

- Oczywiście, że nie - prychnęłam, a po chwili podeszliśmy do drzwi.

- Jak z twoją kondycją? - zapytał z przebiegłym uśmiechem.

- Nie narzekam.

- To dobrze, bo na górę idziemy schodami.

- Co? - zapytałam zatrzymując się w miejscu. - Schodami? Przecież to ma z siedemdziesiąt pięter!

- Wymiękasz?

- Nie, ale będziesz mnie niósł - zagroziłam, wywołując śmiech chłopaka.

Chwilę później zaczęliśmy naszą wędrówkę schodami na sam szczyt drapacza chmur, po ciemku. Musieliśmy rozwalić zasilanie, żeby nie włączył się alarm, a tym samym unieruchomić windy. Już na dziesiątym piętrze miałam dość, a nie byliśmy nawet w połowie.

- Czumu ty mnie tak nienawidzisz? - wysapałam opierając dłonie o lekko ugięte kolana i ciężko oddychając.

- Kondycja siada? - zakpił.

- Sprawdźmy jak się ma twoja - prychnęłam wskakując mu na plecy.

Cox się głośno zaśmiał, ale ruszył przed siebie schodami na szczyt. Jednak nie tylko ja przeceniłam swoje możliwości, bo po pięciu piętrach Cox sapał jak lokomotywa. Tym razem to ja się zaśmiałam, ale zrobiliśmy sobie przerwę zanim kontynuowaliśmy swoją wędrówkę. W sumie na dach dotarliśmy po godzinie, ale zdecydowanie widok był wart zachodu.

Spojrzałam no rozciągający się pod nami krajobraz i nie mogłam wyjść z zachwytu. Zbliżał się kwiecień, więc pogoda robiła się coraz ładniejsza, ale będąc przed wschodem słońca na dachu drapacza chmur można było zmarznać. Pomału robiło się już jasno, ale lampy w dalszym ciągu pięknie oświetlały nigdy nie śpiące miasto. Widok poprostu pozwalał na kolana. Pewnie w normalnych okolicznościach powinny po ulicach krążyć tłumy ludzi, a samochody stać w korkach, jak to bywa na codzień. Przez panujące jednak niebezpieczeństwo ludzi nie było widać prawie w ogóle, a ci co byli, prowadzili nielegalne interesy, samochody oczywiście dalej były, ale zdecydowanie nie stały w korkach. Zamiast tego przez główne ulice właśnie jechał jakiś wyścig. Za kilka godzin jednak wszystko miało wrócić do względnego spokoju. Nie licząc oczywiście wszędobylskiej policji, wielu ludzi, którzy dla bezpieczeństwa swojego i swoich rodzin w torebkach, czy aktówkach chowali bronie. To uważne obserwowanie otoczenia i strach towarzyszący wszystkiemu. Nic nie było takie jak kiedyś i ciekawe czy kiedykolwiek wróci do normalności.

- O czym myślisz? - zapytał mnie Cox, siadając obok mnie na dachu, podobnie jak ja spuszczając nogi poza jego krawędzie.

- Czy kiedyś będzie po staremu? - podzieliłam się z nim swoimi myślami.

- Tak - potwierdził chłopak. - Wróci wszystko do siebie, gdy zostanie jeden gang.

- To niemożliwe - zauważyłam. - I nas i Scorpionsów jest za dużo. Nie ma szans, żeby zabić wszystkich.

-Nie trzeba zabijać wszystkich - zaprzeczył. - Pomyśl chwilę. Każda klika jest w sumie osobnym gangiem, a współpracujemy ze sobą tylko przez wspólnych przywódców. Jeśli ich zabraknie, to cały gang rozwali się na kilkaset mniejszych.

- A wtedy nie będą stanowiły zagrożenia dla drugiego gangu - zrozumiałam. - Dlatego Inkster jest tak nieuchwytny.

- Dokładnie - przyznał Cox.

- Ale przecież Inkster siedział w pace. Dlaczego Twenty wtedy nie upadło?

- Bo Inkster żył I wystarczyło go wyciągnąć z pudła.

- Czyli Scorpionsi chcą zabić Inkstera, a my? Kto jest ich przywódcą?

- Nie wiesz tego? - chłopak spojrzał na mnie szczerze zszokowany, a ja jedynie zaprzeczyłam ruchem głowy. - Ich przywódcą jest Fox. Dlatego nikt nie dowiedział, że uda ci się go znaleźć i dlatego to tak zainteresowało Inkstera.

- A kim jest Victor? To o niego kazano nam pytać każdego zabijanego Scorpionsa.

- Bo tak ma na imię. Victor Fox, to szef Scorpions.

***

Do China Cox odwiózł mnie chwilę przed dziesiątą. Mimo, że już były godziny względnie bezpieczne dla normalnych ludzi, a patroli policji było od zajebania, wszyscy woleli nie ingerować bez wsparcia, a zanim zawołaliby resztę, to nas by już nie było. Spokojnie (jak na nas) jechaliśmy przez miasto, ale i tak szybko dotarliśmy na obrzeża, gdzie była nasza kryjówka. Pomachałam do snajperów, a gdy Cox zatrzymał ścigacza zeskoczyłam na ziemię, ściągając jednocześnie kask, podobnie jak i chłopak.

- Randka się podobała? - zakpił na co się zaśmiałam. - Kiedy następna?

- Muszę sprawdzić swój bardzo napięty grafik - prychnęłam i tym razem to chłopak zaczął się śmiać.

- To w takim razie mam czekać na telefon od ciebie?

- I tak wpadniesz tu najpóźniej jutro, żeby powkurwiać Nicka - zauważyłam, a twarz brązowookiego wykrzywiła się w zadowolonym uśmiechu.

- Za dobrze mnie znasz. To do jutra kochanie - mruknął cmokając mnie w kącik ust, na co przewróciłam oczami rozbawiona.

- Dobranoc Cox.

- Wolałbym spać przy tobie - oznajmił ze śmiechem.

- No to na co czekasz? - zapytałam z krzywym uśmiechem, a dosłownie sekundę później brunet stał już obok mnie i wspólnie kierowaliśmy się do tej rudery, a przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz.

- Hej wszystkim! - krzyknęłam wchodząc do środka.

- Jesteś - syknął Nick podchodząc do mnie, był wkurwiony, ale raczej nie na mnie, a przynajmniej do momentu w którym zobaczył Coxa. - Powiedz coś tej szmacie, bo nie ręczę za siebie.

Spojrzałam na niego nie do końca ogarniając co się właśnie dzieje. To, że wkurwi się przez odwiedziny Cox'a było bardziej niż oczywiste, ale on był wkurwiony już wcześniej. Nick nie należał do cierpliwych ludzi, więc zwykle, jak ktoś go wkurwił, to po prostu obrywał. Nigdy nie chodził do mnie z prośbą, żebym to ja z kimś porozmawiała, bo nie na tym to polegało. Informacje są dla nas więcej warte, niż pieniądze i to właśnie za nie można zginąć. Czym mniej wiesz, tym bezpieczniejszy jesteś, ale zwykle przeciwnicy nie wierzą w to, że nic nie wiesz, więc i tak zginiesz.

- Komu? - zdziwiłam się.

- Tej twojej Interpolowej szmacie.

- Jeśli mówisz o Lott, to ja ci zaraz przypierdole, a potem na kutasie wytatuuję jej imię, żebyś więcej nie zapomniał.

- Aż tak tęsknisz za widokiem mojego kutasa?

- Nie, ale odkąd sam musisz sobie walić, to to jest część ciała którą oglądasz najczęściej - syknęłam, przez co Cox praktycznie zaczął się dusić ze śmiechu.

- Uwielbiam cię kochanie - oznajmił w przerwach między śmiechem.

- No to powiedz coś tej pierdolonej Lott, bo ja jej wpierdole - poprawił się zirytowany tą rozmową.

Już na pierwszy rzut oka było widać, jak go to drażni, ale nie byłabym sobą gdybym odpuściła drażnienie się z nim. Wkurwianie Nicka było chyba moim swoistym hobby.

- A co ja kurwa jej matką jestem? Czego chciałeś od niej?

- Dowiedzieć się czy trójka w China jest pod obserwacją. Nasi ludzie muszą zgarnąć stamtąd towar, a to był największy magazyn.

- A czemu sam jej o to nie zapytasz?

- Ba jak pytam to mi się karze pierdolić i że jeszcze nie musi mi nic donosić, bo dla mnie nie pracuje - poskarżył się, wywołując mój śmiech.

- I ma rację - zauważyłam.

- Nawet, jak nie jest jeszcze w Twenty to jest pierdolonym kretem, więc nam donosi.

- Mi donosi - sprostowałam. - Nie ma obowiązku ci nic mówić, ale zapytam jej...

- Dzięki - przerwał mi

- Pod warunkiem, że znajdziesz dla mnie jakiś wolny pokój na dzisiaj - dokończyłam.

- Po co ci wolny pokój? - zdziwił się. - Przecież z tym psem, masz pokój Max'a.

- Cox zostaje na noc - oznajmiłam spokojnie w duchu śmiejąc się z tego, jak pięści Nicka się zaciskają.

- Zmieścicie się tam w trójkę.

- Wątpię żeby Lott interesował trójkąt - prychnął Cox, a ja ostatkami silnej woli powstrzymałam się przed przypierdoleniem mu.

- Harry wraca dopiero jutro z akcji - syknął. - Tam się możecie pierdolić.

Spojrzałam zdezorientowanym wzrokiem na Cox'a, gdy tylko Nick zginął z zasięgu mojego wzroku, ale ten jedynie uśmiechnął się zadowolony z siebie. Nick był na prawdę solidnie wkurwiony i to nie pozostawiało wątpliwości, ale powód tego wkurwienia był całkowitą zagadką. To prawda, że był już zirytowany przed rozmową z nami, bo Lotte umiejętnie go doprowadza do białej gorączki, ale to było nic w porównaniu do tego wkurwienia, więc domyślam się, że jest to sprawką Cox'a, ale Nick sam uznał, że lepiej żebyśmy sobie odpuścili. Facetów się nie da ogarnąć. Zresztą brunet nie jest lepszy. Pierdoli głupoty, a później się cieszy z niczego.

- Idę wypytać Lott o trójkę - zakomunikowałam chłopakowi, kierując się na schody.

- Czekaj, idę z tobą - oznajmił podbiegając do mnie, więc wspólnie skierowałyśmy się do pokoju czerwonowłosej, do którego zresztą weszliśmy bez pukania.

- Wchodzisz tu jak do siebie,a póki co to jest mój pokój - syknęła dziewczyna, nie podnosząc wzroku znad swojego telefonu.

- Ja może nie, ale Ila jest u siebie - zauważył rozbawiony Cox, a dziewczyna momentalnie swoje spojrzenie przeniosła na nas.

- Sorki. Myślałam, że to znowu Nick przyszedł wypytywać mnie o ten pierdolony magazyn.

- Nie - zaśmiałam się. - Teraz wysłał mnie.

- Czemu ten magazyn jest taki ważny? - zaciekawiła się.

- Bo broń i dragi w niej ukryte są warte więcej, niż całe nasze życie - przyznałam siadając na łóżko.

Usiadłam na łóżko, ale nim dziewczyna zdążyła powiedzieć cokolwiek z zewnątrz do naszych uszu dotarły odgłosy strzelania i piski kół, a po chwili walenie butów pomiędzy ścianami i stukanie w tą od pokoi.

- Kurwa - zaklęłam. - Zostań Lott tutaj, a ty chodź - syknęłam ciągnąc za sobą Cox'a do drzwi.

- Co jest? - zapytała dwójka.

- Scorpionsi atakują.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro