2. Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dlaczego nie wzięliście nas ze sobą?! - wkurzała się Pay, gdy kilka godzin później wpadła do mojej sypialni. - Też bym chciała się tak obłowić.

- Mnie o to pytasz? Wpadli do mnie Nick i Junior, zresztą podobnie, jak ty teraz i oznajmili, że jedziemy. Co miałam robić? Pytać dlaczego mam jechać akurat ja, a nie ty?

- Dobra, w sumie też racja. Ale i tak Nick będzie musiał nam coś odpalić za uratowanie wam dup.

- Zapewne - potwierdziłam nie odwracając oczu od trzymanego na kolanach laptopa.

- No to pochwal się. Ile zarobiłaś?

- Dwadzieścia milionów - oznajmiłam spokojnie, dalej próbując złamać hasło Davida do policyjnej bazy danych.

- Ile?! - wrzasnęła dziewczyna

- Dwadzieścia milionów - powtórzyłam, na moment spoglądając na brunetkę.

- Ukradliście sto milionów dolarów?!

- Aha - potwierdziłam, odkładając laptopa na bok, bo wiedziałam, że i tak nic na razie nie dam rady sprawdzić.

- I nie mieliście kominiarek?

- Dokładnie. Dopiszą nam to pewnie do naszych dość długich kartotek - zaśmiałam się

- Ile lat jest za kradzież na tą skalę? - zapytała

- Nie mam pojęcia - oznajmiłam. - Ale my i tak dostaniemy dożywocie.

- To na pewno - zaśmiała się Pay - Aha Nick cię szukał.

- I poważnie nie wpadł na to, że siedzę w swojej sypialni? - zdziwiłam się.

- Mnie się pytasz? To jest Nick, tego nie ogarniesz.

- Pyskata się ostatnio zrobiłaś - zauważył Nick, który nie wiadomo kiedy wszedł do mojej sypialni.

- Muszę zacząć zamykać na klucz te drzwi - wymyśliłam, wywołując śmiech przy

- Mądrze, ale tylko pod warunkiem, że ja dostanę zapasowy - stwierdził Nick.

- Po co mi zamek w drzwiach, jeśli każdemu mam dawać do niego klucz? - Prychnęłam.

- Już nie przesadzaj - zaśmiał się - ale twój chłopak chyba powinien mieć klucz do twojego pokoju.

- Czyli w tłumaczeniu zamek jest ci zbędny - stwierdziła Pay ze śmiechem, a ja pokiwałam głową, wzdychając.

- Najwidoczniej.

- Dobra Pay, nie żeby coś, ale nie masz czasem czegoś do roboty gdzie indziej? Możesz pomóc Al w ogarnianiu broni na dzisiaj. 

- Nie łatwiej powiedzieć: Wyjdź, bo chcę się pieprzyć z moją laską? - zapytała rozbawiona, ale bez większej spiny opuściła moją sypialnię.

- Chcesz się pieprzyć? - zakpiłam, bo doskonale zdawałam sobie sprawę ile czasu minęło odkąd chłopak opuścił moją sypialnię, a to na prawdę nie było dawno temu.

- A co? Już gotowa a następną rundę?

- Z tobą? Zawsze - oznajmiłam, parodiując jego krzywy uśmieszek, którym mnie często obdarza.

Z ust chłopaka wyrwało się przeciągłe jęknięcie, przez co mój uśmiech znacznie się powiększył.

- Kurwa. Nie mogłaś przyjść do mnie? - zapytał zawiedziony. - Teraz muszę jechać.

- Gdzie? - zaciekawiłam się.

- Do Belmont Gardens.

- Scorpions? - upewniłam się

- Tak. Zaatakujemy tamtejszą klikę, bo przez nich ginie sporo ludzi od nas.

- O której jedziemy?

- Ty zostajesz. - oznajmił spokojnie.

- Co kurwa? Dlaczego niby? - zirytowałam się

- Chris ma przywieść towar. Ktoś musi go odebrać.

- I mam uwierzyć, że nikogo innego tu nie będzie, bo wszyscy jadą na akcję?

- Dokładnie i nawet nie próbuj się wykłócać, bo i tak nic ci to nie da. - oznajmił nim zdążyłam chociażby spróbować.

- Dobra kurwa. - warknęłam wkurzona. - Może Chris mi dotrzyma towarzystwa, jak ciebie nie będzie. W końcu kilka godzin będziemy sami. - zauważyłam, posyłając mu chamski uśmieszek.

- Nie zrobisz tego. - syknął

- Sam mówiłeś, że mam tendencję to zdradzania. Nie chciałbyś sprawdzić, czy to prawda? Ja jestem bardzo ciekawa.

Usta chłopaka opuściło głośne warknięcie, ale nic nie powiedział, a jedynie opuścił moją sypialnię, trzaskając drzwiami. Dopiero w tym momencie zrozumiałam, że naprawdę przesadziłam. Szybko zerwałam się z łóżka, ale nim zdążyłam wyjść na korytarz, drzwi się otworzyły.

- Nie powinno cię to obchodzić kurwa! - wrzasnął Nick. - Jedziemy za godzinę, a zamiast Ili zostaje Rick. - dopiero po tych słowach chłopak przeniósł swoje spojrzenie pełne nieskrywanej złości i zazdrości, ale czaił się w nim także jakiś niebezpieczny błysk. - A ty dokąd?

- Wyjaśnić ci, że to było tylko takie pierdolenie. Wiesz, że bym cię nie zdradziła.

Szatyn bez słowa zaczął się do mnie zbliżać, a ja w odpowiedzi się cofałam, do momentu w którym moje łydki uderzyły o ramę łóżka.

- Wiem - oznajmił dopiero, gdy zbliżył się do mnie na tyle, że patrząc przed siebie widziałam tylko jego szary t-shirt. - ale to nie znaczy, że nie dam ci za to nauczki.

Przełknęłam głośno ślinę, a uśmiech mojego chłopaka, gdy to zobaczył, tylko się powiększył.

- Co... masz na myśli? - zapytałam, próbując zachować spokój, ale mój głos nie zechciał ze mną współpracować, załamując się.

- Nic takiego. Po prostu, jak z tobą skończę, to każdy kto tylko na ciebie spojrzy będzie wiedział, że jesteś zajęta. - oznajmił

Szczerze nie miałam pojęcia o czym on mówi, a przynajmniej przez pierwszą chwilę. Później moja koszulka znalazła się na drugim końcu pokoju a Nick przyssał się do mojej skóry, przewracając mnie jednocześnie na łóżko. 

Gdy po jakichś czterdziestu minutach spojrzałam w lustro, żałowałam, że jakkolwiek zaoponowałam na polecenie Nicka, zostania dzisiaj w siedzibie. Cała moja szyja, dekolt, a nawet ramiona i uda pokryte były malinkami.

- Wyglądam jakby się do mnie jakieś jebane pijawki przyssały. - jęknęłam

- Nie pijawki, a twój zazdrosny chłopak. - zaśmiał się Nick, który najwyraźniej w przeciwieństwie do mnie był zadowolony ze swojego dzieła.

- Zemszczę się kurwa. - warknęłam, szukając jak najmniej wydekoltowanej bluzki, jaką posiadałam, a to wcale nie było tak łatwe, bo najzwyczajniej w świecie nie lubiłam takich.

- Nie mogę się doczekać.

Gdy w końcu znalazłam jakąś bluzkę z mniejszym dekoltem, niż ten, który noszę zazwyczaj, ubrałam ją na siebie, na to skórzaną kurtkę i rozpuściłam włosy, ale nawet nie ukryło wszystkich malinek.

- Zacznę nosić jebane golfy. - syknęłam, zawijając bat na przykryte skórzanymi spodniami udo.

- Nie masz. - zaśmiał się

- Ale mam jebane dwadzieścia milionów, więc stać mnie na to.

- Oj już się tak nie denerwuj.

- Ja? - zdziwiłam się teatralnie - Ja jestem oazą spokoju. W końcu zemsta najlepiej smakuje na zimno.

Nie czekając na jego odpowiedź wyszłam na korytarz, a następnie schodami na parter, gdzie stała już większość ludzi. Widząc, jak Ri otwiera usta, żeby coś powiedzieć, powstrzymałam ją gestem, ale chyba Junior nie rozumie co oznacza podniesiona dłoń i kręcenie głową na boki.

- Co ci się stało Ila? - zakpił Junior. - Odkurzać się uczyłaś? Chyba nie jesteś w tym najlepsza.

- Za to najlepsza jestem w odcinaniu kutasów, więc powiedz jeszcze jedno słowa, a nie będziesz miał dylematu kogo pieprzyć. - warknęłam.

- Chyba Nick cię przed chwilą nie zadowolił, co? - zaśmiała się Pay, a reszta razem z nią.

- Pomylił rejony do ssania. - prychnęła Le.

- A pierdolcie się wszyscy. - mruknęłam, piorunując wzrokiem Nicka, który akurat z zadowolonym uśmieszkiem wszedł do salonu

- Jedziemy tak, jak zawsze, a resztę każdy wie. Zabijcie tych pojebów, jak najwięcej i sami nie dajcie się zabić. - oznajmił, a po chwili wszyscy już kierowaliśmy się do garażu.

Jedyne za co byłam wdzięczna Nickowi, to fakt, że publicznie w jakiś sposób nie zwrócił uwagi wszystkich na mnie, bo wtedy bym mu chyba coś zrobiła. I tak byłam wkurwiona, widząc ten jego zarozumiały uśmiech na twarzy. Zachowywał się jak dziecko z tą zazdrością, ale jeśli nawet zdawał sobie z tego sprawę, to ani trochę mu to nie przeszkadzało. W sumie wiedziałam, że sama go sprowokowałam, ale i tak byłam wkurwiona o te malinki i planowałam się zemścić. Nie miałam jeszcze pomysłu jak, ale na pewno to zrobię, choćby dla samej satysfakcji. 

Bez zawahania wsiadłam w garażu na Ninje, a gdy tylko Ericka zajęła miejsce za mną, ruszyłam wyprzedzając auta, czekające w kolejce na wyjechanie. W China nie było zbyt dużo osób, które preferowały ścigacze, a w sumie była nas tylko szóstka. Pay, Nick, Junior, Jones, Max i ja. Każdy z nas zawsze jeździł z jedną konkretną osobą, która ufała naszemu stylowi jazdy, a w razie komplikacji była w stanie prowadzić.

Mój styl jazdy był dość... brawurowy, chociaż większość ludzi zamiast się nim ekscytować, darła się w stylu "Jak kurwa jedziesz?! Życie ci nie miłe?!", ale zdarzała się też mniejsza grupka, która szeptem się modliła o przeżycie i to chyba właśnie oni mnie najbardziej rozśmieszali. 

Jeden jedyny raz jechałam ścigaczem z jakąś laską od Killera, która co chwile piszczała, błagałam żebym zwolniła, a jak to nic nie dało, to zaczęła szeptać modlitwę. Tak bardzo zaczęłam się śmiać, że straciłam panowanie nad maszyną i przed samym naszym zakrętem, wpadłyśmy w jakiś rów. Nic wielkiego się nie stało, bo jechałam z pięćdziesiąt na godzinę, miałyśmy kaski i miękkie lądowanie, więc gdy tylko skończyłam się śmiać, otrzepałam się z trawy i wyciągnęłam motocykl, byłam gotowa do dalszej jazdy. Jednak dziewczyna była tak przerażona, że resztę drogi, a było to dobre pięć kilometrów, przeszła z buta.

Chyba jedyną osobą, która cieszyła się z jazdy ze mną była właśnie Eri i to dla tego praktycznie zawsze była moim pasażerem. Ja też jej ufałam i wiedziałam, że nie będzie piszczeć, krzyczeć, a tym bardziej błagać, czy się modlić, gdy przyspieszę, więc nie musiałam się martwić prędkością.

Tym razem było tak samo i dzięki temu już po czterdziestu minutach szybkiej jazdy zatrzymałyśmy się pod siedzibą Scorpionsów, którą okazał się opuszczony magazyn.

Ścigaczem przed nami jechał O.G. Chinatown razem z Juniorem, a obok nich Pay i Le. To nasza szóstka, przyjechała, jako pierwsza na umówione miejsce, ale na resztę nie musieliśmy długo czekać, bo po kilku sekundach zaparkował przed nami SUV w sumie po brzegi wypełniony bronią. Nick rzucił każdemu z nas po dwa karabiny z którymi jazda byłaby utrudniona, a do tego pasy z amunicją, które zarzuciłam sobie na ramię, jak pasek od torebki. Jedną broń założyłam na plecy, a drugą zostawiłam w pogotowi, bo krótki dystans, który dzielił nas od Scorpionsów.

Gdy wszyscy, którzy mieliśmy odebrać broń z tego punktu się zaopatrzyliśmy, auto z bronią odjechało, a Nick po zerknięciu na pager dał nam znak, że możemy ruszać, więc w szybkim czasie pokonaliśmy, ten krótki dystans.

Podczas tej akcji współpracowaliśmy z kilką Killera, przez co było nas naprawdę sporo, ale jednocześnie nie na tyle dużo, żebyśmy mieli znaczącą przewagą liczebną.

Wszystko jak zwykle na tego typu akcjach działo się szybko, ale jednocześnie jakby w zwolnionym tempie. Nagły przypływ adrenaliny, wyostrzał wszystkie zmysły, a dzięki temu prawie nic nie mogło uciec mojej uwadze. Pociski z dużą prędkością przecinały powietrze, wywołując głośne okrzyki bólu, które przerywały ciszę. Muszę przyznać Scorpionsom, że naprawdę mało czasu potrzebowali, żeby ze stanu totalnego przejść do ofensywy. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony upadali ranni gangsterzy, ale nikt na razie nie miał czasu, żeby sprawdzić co z nimi. Każde odwrócenie się, żeby sprawdzić stan przyjaciela, kończyło się tym, że zamiast jednej osoby, leżały, wykrwawiając się, dwie. Każda chwila słabości, czy okazania uczuć, mogła być tragiczna w skutkach. Brutalne, ale prawdziwe.

Nick, Junior, Jones, Le i ja kierowaliśmy się, do gabinetu dowództwa, gdzie mieliśmy kilka kulek do sprzedania. Wciąż do końca nie ogarnęłam, jak to działa, ale gangsterzy w większości byli wierni swojemu O.G. i jeśli jakiś gang pozbawi życia ich bossa, wycofują się, a później okrutnie mszczą. My jednak chcieliśmy uniknąć drugiej części, więc po zabiciu szefostwa, planowaliśmy pozbawić życia całą resztę.

Bossem tej kliki był niejaki Wallace Sandoval. Kilka razy już miałam okazję go zobaczyć podczas, jakiejś akcji, ale po za kilkoma kulkami, nigdy nie wymieniliśmy niczego. Nie był on najmłodszy, bo wiekiem przypominał mojego ojca, ale był od niego w o wiele lepszej formie. Zresztą czemu tu się dziwić, skoro był płatnym mordercą. 

Jego gabinet znajdował się na końcu budynku i w sumie przypominał ten Nicka, bo w nim też było pełno broni.

Straszy facet siedział na swoim fotelu, w towarzystwie dwójki innych mężczyzn, ale gdy tylko nas zobaczyli, każdy z nich momentalnie wymierzył spluwę w naszą stronę, a moja twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Kochałam to! Kochałam igrać ze śmiercią, a nigdy nie jest tak blisko, jak wtedy, gdy masz lufę przy czaszce.

- Nicolas... - warknął Wallace. - I czy to nie młoda Thomson?

Zdziwiłam się, gdy wypowiedział moje nazwisko, bo w sumie odkąd uciekłam z policji praktycznie go nie używałam. Teraz byłam po prostu Ilą.

- A czy to nie stary Sandoval? - zakpiłam. - Kiedy emerytura dziadku?

- W grobie.

- Czyli dzisiaj kończysz robotę? Czemu się nie pochwaliłeś?! - zdziwiłam się teatralnie.

- Gadane masz chyba po tatusiu. - zaśmiał się

- Nie znasz mojego ojca.

- Pewna? Przecież nie zginął bez powodu. - zauważył, szczęśliwy dzięki temu, jaką miał nade mną przewagę.

- Co masz na myśli?

- Ja? Ja nic nie wiem. - wzruszył ramionami, a ja bez wahania pociągnęłam za spust, pozbawiając życia jednego ze stojących obok niego facetów. - Buntownicza i pozbawiona uczuć. Znakomite połączenie. - skomentowałam nie odwracając ode mnie wzroku.

- Skąd znasz mojego ojca?!

- Z Chicago. - prychnął. - Ale jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć radzę porozmawiać z Fox'em. Od niego się więcej dowiesz.

- Gdzie go znajdę?

- Nowy Jork. Powodzenia skarbie.

- Dzięki. - zakpiłam. - Pozdrów mojego tatusia.

- Poproś o to swoją koleżankę. - zaśmiał się, ale nim zdążyłam przemyśleć, co ma na myśli, pociągnął za spust.

Szybko spojrzałam, w co celował, ale zdążyłam zobaczyć tylko upadającą Ally.

- Le. - wrzasnęłam, podbiegając do dziewczyny, w czasie gdy Junior zastrzelił Wallace i jego pomagiera.

Jednak zarejestrowałam to jedynie kątem oka zbyt zajęta obserwowaniem, jak z czaszki mojej przyjaciółki wypływa krew.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro