2. Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga nie zajęła zbyt dużo czasu, bo mimo tego, że był dzień, to i tak wszyscy na widok dobrego auta, woleli zachować ostrożność, a dzięki temu korki były mi nie straszne. 

Nawigacja zaprowadziła mnie do centrum miasta, co nieźle mnie zdziwiło, ale nauczyłam się już, że w tym środowisku nie ma rzeczy niemożliwych. Zaparkowałam samochód pod zakładem kamieniarskim i uprzednio wkładając spluwę za pasek opuściłam pojazd.

Dźwięk dzwoneczków nad wejściem nie tyle mnie zdziwił, co wywołał reakcję typu "Aha... Poważnie?", jednak w żaden sposób tego nie skomentowałam, a jedynie korytarzem przedostałam się do dalszych części zakładu. Fakt, że pomieszczenie w większej części wykonane było z kamienia, było raczej normalne, ale na pewno nie spodziewałam się, że wyląduje w takim miejscu. Mimo wszystko dopiero, gdy zobaczyłam stojącego przy ladzie pracownika, upewniłam się w przekonaniu, że na pewno nie zabłądziłam.

Przy kontuarze stał na oko dwudziestoparoletni chłopak, a jego twarz w większej części pokryta była kolczykami, podobnie jak ramiona tatuażami. Ubrany był w zwyczajny czarny t-shirt Nirvany i jeansy, a mimo wszystko przyciągał uwagę. Nie mogę powiedzieć, że nie był przystojny, ale mimo to nie umywał się do Nicka, czy reszty chłopaków od nas.

- W czym mogę ci pomóc skarbie? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem, który odwzajemniłam.

- Zależy z kim mam do czynienia. - oznajmiłam, a chłopak momentalnie wyciągnął do mnie rękę.

- Lim jestem. - przywitał się.

- Ila. - odpowiedziałam, patrząc z pod byka na jego wyciągniętą rękę.

- Wiesz, tak się witają cywilizowani ludzie. Musisz uścisnąć moją dłoń. - podpowiedział ironicznie.

- Wiem co mam robić blondyneczko. - zakpiłam - Ale z pewnością nie przyjechałam tu podawać sobie ręki.

- No to co cię tu sprowadza ślicznotko?

- Obowiązki. - prychnęłam. - Nick mnie przysłał.

- Nie wiedziałem, że ktoś nowy doszedł do China. - zdziwił się, odwracając na pięcie i ręką dając znać, że mam iść za nim.

- A ja nie wiedziałam, że gangsterzy robią nagrobki. - zauważyłam, nawiązując do tatuażu na jego łopatce, ale nim zdążyłam dodać coś jeszcze, zostałam popchnięta na ścianę, a nóż znalazł się przy mojej szyi.

- Nie wierzę ci. Skąd jesteś? - warknął

- Przecież ci kurwa mówię, że z China. Po cholerę miałabym tu przyjechać po kamienie, jeśli bym nawet nie była z Twenty?!

- To mnie właśnie zastanawia. Odwróć się. - nakazał, ale nie miałam okazji nawet spróbować, bo po chwili odwrócił mnie siłą. 

Poczułam jego dłoń na spodzie mojej bluzki i momentalnie zdałam sobie sprawę, że blondyn chce sprawdzić, czy mam tatuaż Twenty na łopatce, ale mimo to się odezwałam.

- Mam chłopaka. - prychnęłam, ale on odsunął się dopiero wtedy, gdy zauważył rzymską dwudziestkę na mojej łopatce.

- Teraz ci wierzę. - zaśmiał się. - Kogo usidliłaś? Wątpię, żeby kogoś z Twenty, bo oni wolę te swoje dziwki.

- Oj zdziwiłbyś się. - oznajmiłam ze śmiechem. 

Nie miałam żadnych pretensji, bo zdawałam sobie sprawę, że zachował tylko ostrożność, a poza tym nic mi nie zrobił, a tylko patrzył na mój tatuaż. Nie ma w tym nic złego.

- No to kto się ustatkował?

- Nick. - chłopak słysząc moją rewelację, aż potknął się o swoje stopy, co skwitowałam śmiechem.

- Nicolas Johanson ma dziewczynę?! 

- Z tego co się orientuję, to tak. - prychnęłam rozbawiona.

- O kurwa! Takich plotek to ja się nie spodziewałem. A teraz mam okazję poplotkować z dziewczyną Johansona. Zostało mi pięć kamieni do zrobienia, więc to chwilę jeszcze potrwa. 

- Chwilę, czyli ile? - zapytałam

- Z godzinę. - przyznał, a ja westchnęłam.

- Dobra, ale najpierw idę po kawę. Jest tu jakaś kawiarnia?

- Starbucks za rogiem. - oznajmił, dłonią wskazując mi właściwy kierunek. - Ale ty wiesz, że jesteś poszukiwana listem gończym?

- Tak - zaśmiałam się. - Ale nikt normalny nie aresztuje po zęby uzbrojonej byłej policjantki, prawda?

- Nie jesteś uzbrojona po zęby. - zuważył

- A ty nie jesteś zbyt spostrzegawczy. - wskazałam na kurtkę i przepaskę na udzie, a on dopiero wtedy pokiwał głową.

- Nie było tematu. Weź mi kawę mrożoną, jak tam będziesz.

- Jasne. - zgodziłam się, a chwilę później kierowałam już do wskazanego przez chłopaka punktu.

Bez wahanie weszłam do środka, a gdy zobaczyłam długą kolejkę westchnęłam zniecierpliwiona ustawiając się na jej końcu. Jasne mogłam wyciągnąć spluwę i zacząć nią grozić, ale szczerze nie widziałam ku temu powodu, więc grzecznie, jak zwyczajna obywatelka USA czekałam na moją kolej. W międzyczasie napisałam wiadomość do Nicka, że to jeszcze trochę potrwa, bo Lim ma do zrobienia jeszcze pięć kamieni, a on odpisał, że będzie na mnie czekać. Kidy przyszła moja kolej i złożyłam swoje zamówienie, usiadłam przy stoliku niecierpliwie czekając na jego realizację. Odzwyczaiłam się od czekania.

- Nie uważasz, że łażenie samej po mieście, gdy jest za tobą wystawiony list gończy, jest samobójstwem? - usłyszałam znajomy głos, więc odwróciłam się do osoby, która zajęła miejsce na przeciwko mnie.

- Możliwe - przyznałam z uśmiechem. - Ale nie dla mnie. Mam przy sobie tyle broni, że mogłabym zabić pół Near West Side. 

- Nawet sobie nie wyobrażasz ile policji się kręci w okolicy. - oznajmiła

- A ty sobie nie wyobrażasz ile ludzi z Twenty jest teraz w zasięgu mojego wzroku. - powiedziałam, rozglądając się po kawiarni. 

I była to prawda. Mimo, że byłam tu jedyną osobą z China, widziałam dwóch ludzi od Killera, których kojarzyłam i kilku Chicagowskich gangsterów, którzy mimo rywalizacji między klikami w razie komplikacji, by mi pomogli.

- Godziny nocne wam nie wystarczają? - zakpiła

- Wiesz, jak lubię kawę ze Starbucksa. - zaśmiałam się. - Za szybko go ostatnio zamykają.

W tej samej chwili pracownica wywołała moje fałszywe imię, z informacją, że kawa gotowa, więc wstałam z miejsca, posyłając uśmiech przyjaciółce.

- Do następnego, Lot. - powiedziałam z uśmiechem, odwracając się na pięcie.

- Cama, czekaj. - poprosiła, więc spojrzałam na nią. - Wy jesteście odpowiedzialni za ten nocny atak w Belmont Gardens?

- Przecież wiesz.

- Podobno dużo ludzi też od was zginęło. - zauważyła, a ja przyznałam jej rację ciekawa do czego pije. - Błagam powiedz, że Dean i Eri są cali.

- Nic im nie jest. - przyznałam, a ona westchnęła z wyraźną ulgą. - Po tym wszystkim nadal się o nas martwisz?

- Oczywiście. - powiedziała. - Aha, uważajcie na siebie. Policja próbuje was namierzyć.

- Dzięki za ostrzeżenie, ale wiemy o tym. - zaśmiałam się. - Do następnego, Lot.

- Trzymaj się Cama.

*** 

- Czemu to tyle trwa? - jęknęłam znudzona do granic możliwości, gdy od ponad półgodziny siedziałam na tyłku, czekając aż Lim skończy resztę kamieni. - Przecież to tylko wyrycie kilku nazwisk.

- Te kamienie nie są takie zwyczajne - zaśmiał się. - A ja nie miałem ich, aż tyle przygotowanych, żeby teraz to zajęło pięć minut.

- A co jest w nich wyjątkowego? - zaciekawiłam się.

- Są schowkiem na broń. - oznajmił, kładąc przede mną jedną z płyt wielkości dwóch ryz papieru. - Masz nóż Twenty? - zapytał, więc pokiwałam głową i bez słowa podałam mu odpowiednią broń.

Chłopak przyłożył, do ledwie widocznego wgłębienia w kształcie dwóch liter "x", ostrze broni, a to podziałało, jak jakiś klucz, bo tylna ścianka lekko odskoczyła umożliwiając jej otwarcie. Nie było to nic wyjątkowego, a jedynie duża skrytka, w którą spokojnie zmieściłby się Shotgun, ale na schowanie karabinu już nie było szans.

- Przydatne. - zauważyłam. - Tylko Twenty to otworzy, bo nikt inny o tym nie wie, a w razie czego sporo broni można zyskać.

- Dokładnie. - przyznał. - Dlatego to tyle trwa. W takich płytach muszę wyryć tą skrytkę, zamontować zamek, a dopiero potem nazwiska.

- Pomóc ci?

- Pokażę ci jak montować zamki. - zgodził się i już po chwili kończyliśmy ostatnie tablice.

***

- Te płyty są zarąbiste. - zaśmiałam się, gdy razem z Nickiem po powrocie do domu wkładałam do każdej ze skrytek dwie spluwy, cztery magazynki, tyle samo noży, shotguna i pięć granatów.

- Nie mam pojęcia kto to wymyślił, ale miał naprawdę dobry pomysł. - zgodził się Nick. - A co do dobrych pomysłów. Co masz zamiar zrobić z tą informację od Wallace'a?

- Nie mam pojęcia. - westchnęłam, poważniejąc. - Z jednej strony chciałabym się dowiedzieć o co mu chodziło z czystej ciekawości. Nie zależy mi na pomszczeniu ojca, bo nie miałam z nim za dobrych relacji, ale i tak chciałabym zabić jego mordercę. Wiesz o co mi chodzi?

- Tak - przyznał - Dokładnie cię rozumiem.

Po jego słowach momentalnie mi się przypomniała historia, którą słyszałam nie raz w Interpolu. Że Nick bez powodu zabił całą swoją rodzinę. Tak zwyczajnie, dla radości. Kiedyś w to wierzyłam, ale teraz znałam go zbyt dobrze, żeby uważać to za prawdę, ale mimo wszystko nigdy nie poznałam tej historii z jego punktu widzenia.

- Wiem o czym myślisz. - zaśmiał się. - W sumie śmieszne, że policja tak się uczepiła tego kłamstwa. Śmieszne, że ty w to wierzysz, a mimo wszystko jesteś moja.

- O czym mówisz? - zapytałam

- O tym, że zabiłem swoją rodzinę. 

- A to nie jest prawda?

- Wiesz jaka jest prawda? - jego głos stał się zimny, a oczy jeszcze bardziej lodowate. - To nie byłem ja.

Już nie raz widziałam naprawdę wkurwionego Nicka, ale tego co działo się teraz nie można było nazwać zdenerwowaniem. W jego oczach widziałam ból, który mimo wszystko starał się ukryć pod maską lodowatego opanowania i wściekłości, ale i tak osobie, która go znała udałoby się zauważyć. Zraniony był tym, że wierzyłam w plotkę, ale skąd miałam wiedzieć, że ona nie jest prawda, skoro nigdy nawet nie poruszaliśmy tego tematu. On mi nigdy o tym nie opowiadał, a ja nie pytałam. On nie znał moich relacji z rodzicami, a ja jego. To była przeszłość, która nie miała żadnego znaczenia w teraźniejszości, ani przyszłości.

- Scorpionsi ich zamordowali, bo ja zabijałem ludzi od nich. Zemsta, a że przy okazji mogli mi narobić problemów z glinami, to zostałem wrobiony. Fajnie, co?

- Nie wiedziałam. - przyznałam, a chłopak jedynie się uśmiechnął, przytulając do siebie.

- Także, jak widzisz, nie tylko twojego rodzica Scorpionsi zabili, więc rozumiem, że chcesz się zemścić. - oznajmił. - Trzeba tylko ogarnąć kim jest ten cały Fox i gdzie go znaleźć, a o to najlepiej popytać Killera, bo nawet jeśli on go nie zna, to może skontaktować się z naszymi z Nowego Jorku. Później zaplanujemy akcję i będziesz miała okazję poznać prawdę i się zemścić.

- Dziękuję. - powiedziałam, a on się uśmiechnął cmokając mnie w usta.

- Odwdzięczysz mi się później. - zaśmiał się, a ja wraz z nim.

Tym dość typowym dla niego komentarzem, zdecydowanie udało mu się rozładować napięcie, za co byłam mu wdzięczna.

- A co jak nie mam zamiaru się odwdzięczać?

- Oj uwierz mi, będziesz się odwdzięczać, a nawet wdzięczyć. - oznajmił z łobuzerskim uśmiechem.

- Skąd ta pewność? - zapytałam

- Bo cię znam. Za bardzo to lubisz, żeby nie skorzystać z okazji, a do tego nie umiesz mi odmawiać. 

- Zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? - zakpiłam, a chłopak się zaśmiał przyciskając mnie do biurka przy którym stałam.

- Może i musi, ale na pewno nie będzie on dzisiaj. - zaśmiał się, mocno całując mnie w usta i zawijając sobie moje nogi wokół bioder. - Co ty na to, żeby dokończyć to jutro? Teraz zająłbym się tobą.

- Jestem jak najbardziej za, tylko zastanawiam się, jakim cudem dalej jesteś tutaj szefem skoro tak olewasz obowiązki. - zaśmiałam się

- Sposób na sukces. - puścił mi oko, a po tym już zbyt wiele nie rozmawialiśmy, zbyt zajęci sobą na wzajem.

***

Po dniu spędzonym z Nickiem, trochę pospałam i obudziłam się dopiero o drugiej w nocy. Zmienione godziny dnia, jednak trochę utrudniały życie, ale nie zamierzałam narzekać, bo mimo wszystko lubiłam swoje życie takim jakie było.

Jeszcze na pół śpiąca zeszłam do kuchni, aby przygotować sobie bardzo pożywne śniadanie w postaci płatków zalanych zimnym mlekiem.

- Wyspałaś się? - zapytała rozbawiona Ri, gdy tylko minęłyśmy się na schodach.

- Nic nie mów. Koło ósmej poszłam spać.

- Nie trzeba było przez pół nocy pieprzyć się z Nickiem. - zaśmiał się Junior. - Przez to my też jesteśmy nie wyspani. Te ściany nie są tak grube jak ci się wydaje.

- Zapamiętam. - mruknęłam na odczepnego, ale w tej samej chwili mój telefon się rozdzwonił. - Co jest? - zapytałam widząc na ekranie nieznany numer. - Przymknąć się kurwa. - warknęłam, bo przez wrzaski obecne w pokoju, nie miałam szans usłyszeć, ani słowa.

- Cama?

- Zależy kto pyta.

- To ja, Lotte.

- Skąd masz mój numer? - zdziwiłam się

- Wiesz, też chodziłam do State, a dodatkowo mam do dyspozycji policyjne oprogramowania... - zaczęła wymieniać, ale jej przerwałam.

- Dobra, ogarniam. O co chodzi, bo raczej wątpię żebyś chciała poplotkować.

- Nie, ale mam dla ciebie dość ważną informację. Policja namierzyła wasz adres i tej drugiej kliki z Waszyngtonu, która jest z wami.

- NE? - upewniłam się.

- O właśnie. Planują nalot na przyszły tydzień.

- Dzięki za ostrzeżenie. - powiedziałam szczerze, a po chwili się rozłączyłyśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro