2. Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ocknęła się? - zapytałam Ri, wchodząc następnego wieczora ponownie do pokoju Pay.

- Jakąś godzinę temu, ale obecnie ma jakiegoś focha - prychnęła szatynka, a ja pokiwałam głową w geście zrozumienia.

- Nie mam focha - warknęła Pay. - Po prostu obie mnie wkurwiacie tym pilnowaniem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Może jeszcze się wprowadźcie do Killera i zamieszkajcie ze mną w tej głupiej sali, żeby mnie pilnować.

- Nie musimy. Mamy swoje pokoje na końcu korytarza - oznajmiłam, a zdezorientowana szatynka przeniosła swoje spojrzenie na mnie. - Ri i ja od wczoraj nie należymy już do China, a do NE. Wiedziałabyś pewnie o tym, ale byłaś zbyt otępiała przez tabletki nasenne, aby cokolwiek rejestrować - mruknęłam.

- Ja... nie miałam tego na myśli. Nie chodziło mi o to, żebyście serio się tu przeprowadzały... Przecież się w końcu ogarnę, a niedługo wrócę do domu...

- Ty wrócisz do China najprawdopodobniej jeszcze w tym tygodniu, ale my tu zostajemy - powiedziała jej Ri.

- Co? Dlaczego?

- Długa historia, której nie chce mi się na razie opowiadać - westchnęłam

- To przeze mnie? - zapytała, ale obie błyskawicznie zaprzeczyłyśmy. - Ila pokłóciła się z Nickiem? - ponowne zaprzeczenie. - Za bardzo ześwirowałaś?

- Co? - zdziwiłam się.

- Nie udawaj, że tego nie widzisz - mruknęła dziewczyna, ale widząc moje nic nierozumiejące spojrzenie, wyjaśniła. - No... Od ucieczki z nami stałaś się inna... bardziej popierdolona. Tortury cię cieszą, zabijanie zwisa... Nie jesteś tą starą Ilą, a jej bardziej psychiczną wersją... Nie wiem, jak to wytłumaczyć.

- Mówisz o tej ostatniej chicagowskiej akcji? Z tymi moimi starymi przyjaciółmi?

- Nie tylko - westchnęła. - Chodzi mi o te dwie pojebane dziwki, o napad na bank, o to co powiedziałaś temu twojemu byłemu pedałkowi, o akcję na której zginęła Le, w sumie o wszystko. Ja wiem, że tu gdzie jesteśmy zabijanie jest normalką, ale w przeciwieństwie do ciebie my zauważamy ile osób zabiliśmy. Wiem ile Scorpionsów mam na sumieniu, wiem ilu gliniarzy zabiłam. Siedzę w tym już prawie sześć lat i przez ten cały czas zabiłam pięćdziesięciu dwóch Scorpionsów i trzydziestu ośmiu policjantów. Żadnego cywila. Ty jesteś w tym niecały rok, a już straciłaś rachubę. Ja wiem, że to co ci teraz powiem, jest dziwne, a tym bardziej jeśli pada z ust gangsterki i ćpunki w jednym, ale staczasz się Cama. I lepiej spróbuj to ogarnąć zanim kompletnie stracisz nad sobą panowanie i po prostu oszalejesz.

- Nie jestem psychiczna - mruknęłam.

- Jeszcze nie - sprostowała Pay. - Ale jak w najbliższym czasie się nie ogarniesz, to nie będzie z tobą najlepiej. Teraz masz jakiś cel, zemstę, ale jak to minie, to będziesz zabijała bez opamiętania. Wszystkich i każdego z osobna. Zwariujesz. Podobno Killer jak dołączył do Twenty to też chciał się na kimś zemścić, ale zatracił się w zabijaniu, a teraz sama dobrze wiesz, jaki jest.

- Masz tu śniadanie - powiedziałam bez przekonania. - Dzisiaj jest jakiś dzień sportu w NE, więc idę na strzelnicę poudawać, że coś robię.

- Ila! - krzyknęła za mną Ri, ale udałam, że jej nie usłyszałam i ruszyłam schodami w dół, wprost do podziemi.

Tutejsza siłownia nie przypominała tych miastowych, bo już skombinowanie normalnych mebli było ogromnym wyzwaniem, a gdybyśmy mieli tu wstawić jeszcze kilkadziesiąt bieżni i rowerków, to by chyba łatwiej było wedrzeć się do Interpolu. Zamiast wielkich i drogich urządzeń było tu kilka sztang, drążki do podciągania, maty, skakanki, gruszki bokserskie i sporo miejsca. Obecnie w klice Killera nie było żadnych dziewczyn z wyjątkiem Ri i mnie, więc wchodząc tu zwróciłam na siebie uwagę, większości ćwiczących, którzy nie znali sytuacji.

W Nowym Jorku temperatura była trochę niższa od chicagowskiej, ale w budynku i tak było w miarę ciepło. Do tego dochodził jeszcze fakt, że mam ćwiczyć, więc leginsy do kolan, top i bluza, wydały mi się odpowiednim wyborem, ale widząc kilkudziesięciu facetów, których mięśnie dziesięciokrotnie przewyższały rozmiar mózgu, pożałowałam tego wyboru.

- Ktoś ty? - zapytał jakiś łysol wytatuowany od góry do dołu.

- Ktoś na pewno - warknęłam.

- Wiem, że ktoś, ale pytam się kto - syknął.

- To się nie pytaj - mruknęłam, odchodząc od niego kawałek i siadając na ziemi, aby móc się w spokoju porozciągać.

Nie miałam ochoty na żadnego typu jogę, czy gimnastykę, ale nie chciałam też nabawić się jakiejś kontuzji, więc rozciąganie wydawało się dobrym pomysłem.

Koleś orientując się, że nie mam zamiaru z nim gadać, wrócił do podciągania się na drążku, za co w sumie byłam wdzięczna. W mojej głowie i tak szalało zbyt wiele myśli, żeby użerać się jeszcze z tymi dużymi dziećmi. Słowa Pay do mnie dotarły... A w sumie to było jak dostanie czymś w łeb. Okey, zdawałam sobie sprawę, że zabijam, ale nie widziałam tego w ten sposób... Zresztą nie do końca, nadal to widzę. Chciałam się zemścić i to osiągnęłam. Tylko na ich śmierci tak naprawdę mi zależało. Teraz już wszystko pójdzie z górki. Dowiem się kto odpowiada za śmierć mojego ojca, przekonam się o co chodziło zabójcy Le, a później będę miała spokój i robiła tylko to co muszę.

Niemożliwe jest to, żebym podczas zemsty na starych przyjaciołach zbłądziła. Od początku chciałam ich zabić, zemścić się. I to też zrobiłam. Jasne, mogłam im po prostu strzelić kulkę w łeb, ale to by nie było to samo. Oni chełpili się tym co mi zrobili. Byli szczęśliwi, gdy ja byłam załamana. Cieszyła ich moja krzywda. Dlaczego ja nie miałam się też z tego cieszyć? Miałam takie same prawo ich skrzywdzić, jak oni mnie. A ja zrobiłam to po prost na swój sposób. Wykorzystałam to kim jestem i zraniłam ich tak jak mogłam. Może Taylor miał rację, gdy mówił, że zobaczymy się w piekle. Jeśli istnieje coś takiego, to dla mnie z pewnością czeka tam już piękne miejsce.

W uszach jednak cały czas dźwięczała mi rozmowa z Pay. "Nie jestem psychiczna." "Jeszcze nie." Nie wiem, czy dziewczyna ma rację. Przecież nie oszaleję tak łatwo, prawda? Na pewno nie z dnia na dzień, a póki co nie czuję jakby się miało na to zanosić. Mam tylko jeden cel. Dowiedzieć się wszystkiego co się da o śmierci ojca, a później na jakiś czas przestanę robić to co robię, żeby udowodnić takim niedowiarkom, jak Pay, że nie jestem psychiczna. Może faktycznie trochę się zapędziłam z niesieniem śmierci, ale to jest chwilowe.

Na pewno.

***

- ILA! - wrzasnął Killer wbiegając do siłowni.

- Co jest? - zapytałam puszczając drążek na którym się podciągałam i lądując lekko na ziemi.

- Czy to tak ciężko odbierać kurwa zasrany telefon, a nie, że muszę cię szukać po całym cholernym budynku?! - wrzasnął. - Chodź szybko.

- Po co? - zdziwiłam się.

- Nie wkurwiaj mnie, tylko ruszaj tą zjebaną dupę do sali.

- Coś z Pay? - zapytałam. - Przecież Ri tam była.

- Z Pay w porządku, ale przyjechało jakiś czterech od Nicka i mówią, że na akcji były jakieś komplikacje i jest ktoś ranny.

- Co kurwa?! - wrzasnęłam, zaczynając biec, praktycznie sprintem do sali przyjaciółki. - Kto? Jak? Co? Gdzie? Kiedy? - wrzeszczałam pytania, z prędkością przez którą sama ledwo je rozumiałam.

- Nie znam szczegółów. Oni ci więcej powiedzą...

Dalej już nie słuchałam, bo wpadłam do sali, gdzie na krzesłach siedzieli Har, Brad, Greg i Jones.

- Co się stało? - zapytałam szybko, dość mocno dysząc po biegu.

- Rozwoziliśmy towar w dwóch grupach i jedną zaatakowali Scorpions. Byliśmy na głośniku, więc wszystko słyszeliśmy Nick nam kazał tu przyjechać i powiedzieć co się stało, bo byliśmy najbliżej. Oni zaraz będą. - oznajmił Greg, a Pay na sam jego głos lekko się wzdrygnęła. Z tego co pamiętam, to właśnie on prowadził jej próby, ale wtedy jeszcze się lubili. Nie wiem co było dalej, ale z całą pewnością teraz nie pałali do siebie sympatią.

- A swoją drogą co wy tu robicie? - zdziwił się Brad.

- To nie jest teraz ważne - warknęłam. Nie lubię typka.

- Ile osób jest rannych i co im jest?- przeszła do konkretów Ri.

- Nie wiemy - oznajmił Jones. - Była ich tam czwórka, a w pobliżu siedzieli Nick i Junior.

- Oni są cali?

- Tak - odpowiedział Harry, a ja chyba pierwszy raz od śmierci Le słyszałam jego głos. Po śmierci siostry, chłopak odsunął się od wszystkich, nawet od Twenty, a jedyne zlecenia jakie przyjmowałam to zabójstwa.

Po słowach chłopaka, wyraźnie odetchnęłam, ale szybko z powrotem się spięłam.

- Kto tam był?

- Max, Earl, Mike i Lu.

Kilka sekund później na sali zrobiło się zamieszanie, gdy Nick i Junior wprowadzili krwawiącego Maxa, a za nim szła pozostała trójka z większymi lub mniejszymi obrażeniami.

- Co z nim? - krzyknęła Pay, ale jej głos został przygłuszony przez panujący tu harmider.

- Rana postrzałowa w łydkę - mruknął Nick, pomagając blondynowi usiąść na łóżku.

- Kurwa - zaklęłam. - Błagam powiedzcie chociaż, że kula wyleciała.

- A skąd my mamy to do chuja wiedzieć - warknął Junior, a ja nic nie odpowiadając schyliłam się obserwując nogę kolegi.

- Nie wyszła - mruknęłam do Ri, nie widząc rany wylotowej. - Dzwoń do Marcusa.

Dziewczyna pobiegła po telefon, a ja odwróciłam się do reszty.

- Dobra kurwa, zamknąć się! Ci który są cali, niech póki co wypierdalają - nie sądziłam, że moje polecenie coś da, ale o dziwo Nick, Junior i czwórka chłopaków, którzy nas o wszystkim poinformowali, opuścili pomieszczenie. - Co wam jest?

- Rany cięte, może kilka złamań - mruknął Mike.

- Któryś się wykrwawia? Nie wiem został dźgnięty nożem w brzuch, udo? - zapytałam, a oni zaprzeczyli ruchem głowy. - To przejdźcie z Pay, do sąsiedniego pomieszczenia. Dasz radę ich chociaż jako tako opatrzyć?

- Tak - potwierdziła dziewczyna, podziękowałam jej, a chwilę później zostaliśmy w pomieszczeniu w trójkę.

- Słyszycie mnie? - usłyszałam lekko zniekształcony głos Marcusa

- Głośno i wyraźnie - potwierdziła Ri.

- To dobrze, bo czeka was sporo roboty.

- Mów co mamy robić - mruknęłam, głośno wzdychając, żeby kilka sekund później zabrać się do roboty.

***

- Nigdy kurwa więcej - mruknęłam, zjeżdżając po ścianie na ziemię. - Czuję się, jakbym przeprowadziła jakąś jebaną operację.

- Bo w sumie to zrobiłaś - zauważył Marcus. - Ale jeśli cię to pocieszy, to to był najgorszy możliwy typ postrzelenia. A do tego jeszcze koleś miał na tyle pecha, że kula rozwaliła mu kość.

- Zabijcie mnie - jęknęła Ri.

- Nie przesadzajcie. Teraz macie jeszcze kilka prześwietleń do zrobienia, ran do pozszywania i gipsów do założenia, więc powodzenia - zaśmiał się. - Jakoś w przyszłym miesiącu może do was wpadnę, to nauczycie się czegoś innego, niż składania kości przez telefon.

- Mam już dość tej zabawy w szpital.

- Nie zauważyłaś jeszcze, że to nie ma nic wspólnego z zabawą? - zapytał Marcus, a ja westchnęłam głośno, kiwając głową, czego i tak nie był w stanie zobaczyć. - Dobra dziewczynki, lecę do swoich obowiązków. Jak coś to znacie mój numer.

Nie czekając na żadną odpowiedź, rozłączył się, a my z westchnięciem podniosłyśmy się z miejsc, wiedząc, że mamy jeszcze trochę do zrobienia.

- Ty rentgeny, ja opatrunki? - zaproponowałam, a dziewczyna z jękiem pokiwała głową.

- Jak skończę, to przyjdę ci pomóc - obiecała.

- Co z nim? - zapytali szybko gangsterzy, gdy tylko opuściłyśmy salę.

- Teraz kurwa wiem, jak się czują lekarze, gdy wychodzą z sali operacyjnej - mruknęłam.

- Będzie żyć. Kula zatrzymała się w mięśniu piszczelowym przednim, ale z taką siłą, że złamała kość. Usunęłyśmy pocisk, zszyłyśmy ranę i opatrzyłyśmy ją. Noga jest usztywniona, ale całkowitego gipsu póki co nie możemy założyć, bo miejsce zszycia musi mieć dostęp do tlenu, więc na razie jest jedynie usztywniona. Gdy to się zagoi, noga trafi w gips na około miesiąc - wyjaśniła Ri.

- Teraz Max śpi po znieczuleniu i za jakąś godzinę lub dwie powinien się obudzić.

- A my mamy czas na resztę opatrunków - dodała szatynka. - Więc, który podejrzewa, że ma coś złamane? - zapytała, w odpowiedzi utrzymując trzy mruknięcia.

- Czyli będziesz miała robotę - zaśmiałam się - Pay, kto ma co do szycia?

- Każdy coś - powiedziała brunetka. - Najwięcej ma Mike.

- Dobra, to ty chodź ze mną, a Ri w tym czasie prześwietli kogoś.

- Pomóc ci?- zapytała, a ja wzruszyłam ramionami.

- Jak chcesz.

Chwilę później w trójkę weszliśmy do sali, w której spał Max, a gdy Mike usiadł na krzesełku, spojrzałam na niego, oceniając obrażenia.

- Brzuch, ręka i łuk brwiowy.

- Dokładnie - potwierdziła Pay, na co westchnęłam. - Jesteś na mnie zła o to co było wcześniej?

- Nie - powiedziałam zgodnie z prawdą, ale szybko wróciłam do poprzedniego tematu rozmowy. - W pierwszej szufladzie są strzykawki jednorazowe, a na blacie buteleczka z roztworem z bupiwakainy. Mogłabyś mi to podać?

- Już się robi - powiedziała, na co jej cicho podziękowałam. - A co to jest ta bupicośtam?

- Środek znieczulający - oznajmiłam, a chwilę później w mojej ręce znalazły się potrzebne przedmioty. - Znieczuli cię to miejscowo, ale z okładem krwionośnym powinien się rozejść. Igłę wbiję w brzuch, bo tu rana jest największa i potrzeba najwięcej szwów. Łuk i rękę, będziesz musiał przecierpieć.

- Poradzę sobie, pani doktor - zaśmiał się, na co moja twarz wykrzywiła się w lekkim uśmiechu.

- Zobaczymy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro