2. Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ila, musimy z nią normalnie pogadać - oburzyła się Ri, gdy jakiś czas później siedziałyśmy w jej pokoju i rozmawiałyśmy.

Nick, Junior, Jones i reszta, wróciła już do naszej siedziby, zostawiając jedynie Max'a, który dalej był otumaniony lekami, no i oczywiście Pay, której godzinę temu Ri podała środki uspokajające, bo dziewczyna przez kilka ostatnich godzin na zmianę rzucała się po łóżku, wyklinała wszystko i wszystkich, albo ryczała.

- Nie rozumiesz, że to nie ma sensu? - zapytałam - Pogadamy z nią, ona obieca więcej nie brać, znowu będzie miała doła, sięgnie po dragi i cała sytuacja będzie się powtarzać. Ona sama musi z tym skończyć, a nie my jej kazać. Jeśli ona tego nie chce, to nasze dobre chęci możemy sobie w dupę wsadzić.

- Nie mów tak - mruknęła. - Coś musimy zrobić.

- Co? - zapytałam. - Poprosić ją żeby tego nie robiła, zabrać wszystkie leki i schować dragi? Próbowaliśmy i dobrze wiesz jak to się skończyło.

- Ale nie możemy bezczynnie czekać, aż się coś zmieni! Bo się tego nigdy nie doczekamy.

- Wiem - westchnęłam, a w tym samym czasie z małego urządzenia leżącego na szafce nocnej rozległo się pikanie, co znaczy, że, któryś z naszych "pacjentów" czegoś potrzebuje. - Kurwa - mruknęłam. - Mam nadzieję, że to Max.

Wspólnie z przyjaciółką skierowałyśmy się do sali medycznej, a pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy po przekroczeniu progu pomieszczenia, to fakt, że Max dalej śpi, więc to Pay coś od nas chciała.

- Co jest? - zapytała ją Ri.

- Mogłybyście mi coś podać? - poprosiła, a ja bez słowa z ostatniej szuflady wyjęłam buteleczkę z morfiną i strzykawkę.

- Dwieście miligram to dawka śmiertelna, więc jak chcesz się zabić musisz wstrzyknąć sobie cztery mililitry. Narkotykiem jest w każdej dawce. - powiedziałam beznamiętnie, opierając się o szafkę.

 - Ale ja chciałam tylko coś żebym mogła zasnąć - oznajmiła lekko płaczliwie

- Nie ma magicznej tabletki, która sprawi, że zaśniesz i się nie obudzisz - zauważyłam.

- Ale ja się chce obudzić - załkała.

- Nagle zachciało ci się żyć?

- Mam kurwa dość! - syknęła Ericka. - Was obu. Albo w końcu normalnie ze sobą porozmawiacie, albo wam obu jebnę. 

- Nie umiem normalnie rozmawiać z osobami, które chcą się zabić - syknęłam. - Psychologiem nie jestem.

- A ja nie jestem samobójcą - mruknęła Pay, a ja spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami i kpiącym uśmieszkiem.

- Czyżby?

- To był błąd, ok?! - krzyknęła chyba tracąc nad sobą panowanie. 

- Jakoś tak nie myślałaś, jak cię odratowałyśmy! Przecież masz dość życia.

- Nie wiesz, jak to jest w każdej jebanej sekundzie obwiniać się o śmierć przyjaciółki - syknęła.

- Nie? - zapytałam ironicznie. - Wallace zabił Le, bo ja zabiłam jego człowieka, gdy nie chciał mi powiedzieć skąd zna mojego ojca! A wiesz co jest w tym najgorsze?! Ojciec nic dla mnie nie znaczył w przeciwieństwie do Al, a ona zginęła za informacje o nim! Myślisz, że jestem suką, bo nie ryczałam po jej śmierci, a wiesz jaka jest prawda?! Nie ryczałam, bo gdybym chociaż o tym pomyślała, nie pozbierałabym się! Wykorzystałam jedną jedyną rzecz jakiej nauczyłam się w Interpolu. Wyłączać uczucia. Nie cierpisz jeśli nie myślisz o tym co zrobiłaś - mruknęłam, odwracając się na pięcie i kierując do wyjścia.

- Ale to nie ty pociągnęłaś za spust! - krzyknęła Pay, zatrzymując mnie w pół kroku - Więc to nie jest twoją winą.

- Mogę powiedzieć to samo o tobie - odpowiedziałam przez ramię.

- Ty nic nie rozumiesz! - jęknęła dziewczyna rzucając się na łóżko.

- To mi to wytłumacz - odpowiedziałam, odwracając się w jej stronę - bo moim zdaniem to wygląda prosto. Nie możesz sobie poradzić ze śmiercią Le, więc zaczęłaś znowu brać. Przez ćpanie masz zaburzone poglądy na rzeczywistość, przez co z kolei myślisz, że wszystko co złe, jest twoją winą. Nie rozumiesz, że... bez urazy, ale ty akurat jesteś jedną z najmniej winnych osób.

- A wiesz co ja myślę? - zapytała. - Przyzwyczaiłaś się do tego, że wszyscy cię mają za sukę... Ba! Ty to lubisz. I jakby mogło być inaczej? Przecież wielka Camilla Ila Thomson, musiała się przyczynić do wszystkich zbrodni, jakie tylko można popełnić. Dla ciebie kartoteka jest powodem do dumy, nie?

- Nie - zaprzeczyłam oburzona. - Oczywiście, że nie.

- A właśnie, że tak - warknęła Pay. - Sama nie widzisz tego, jak się zachowujesz! Rajcuje cię to co robisz, a bez żyć na sumieniu nie poczujesz się spokojna. Dlatego obwiniasz się o śmierć Le! Chcesz się czuć winna!

- To niech pierdolona pani psycholog wytłumaczy mi dlaczego sama się obwinia o jej śmierć! Ja mam coś z głową, a jakie jest twoje wytłumaczenie?!

- To, że masz coś z głową nie jest wytłumaczeniem, a jedynie stwierdzeniem! Powinnaś się zacząć leczyć!

- Chyba tylko i wyłącznie z tobą, bo to nie ja próbowałam się zabić przez problemy!

- To był błąd do cholery! Żałuję tego ok?! Mam cię kurwa przepraszać teraz?!

- Wiele nie brakowało, żebyś nie miała więcej możliwości kogokolwiek przeprosić! Jesteś popierdolona! - krzyknęłam wkurwiona do granic możliwości.

- Nie mocniej, niż ty!

- Możliwe, ale ja radzę sobie z tym jak pierdolnięta jestem, a ty jak widać nie!

- Radzisz? - zakpiła. - Zabijanie można nazwać radzeniem sobie?!

- Prędzej zabijanie kogoś, niż siebie! Jesteś tak popierdolonym tchórzem i egoistką, że aż głowa boli! 

- Egoistką, bo nie radzę sobie ze swoim życiem?!

- Tak! Właśnie tak! Pomyślałaś chociaż przez sekundę, jak poradzą sobie z twoją śmiercią inni?! Nie jesteś kurwa sama na tym świecie! Masz przyjaciół, którzy dopiero co stracili bliskich! Myślisz, że za tobą by nie tęsknili?! Harry stracił siostrę, a teraz ma stracić w sumie jedyną przyjaciółkę, bo ty sobie nie radzisz? - zapytałam już ciszej, co w sumie nie było moim zamiarem.

Z oczu brunetki pociekły łzy, a już po kilku sekundach, nawet nie wiem kiedy, jej ramiona obejmowały mnie w talii, a ona sama zanosiła się płaczem. Oddałam uścisk z równą mocą, jak ona i pozwoliłam się jej spokojnie wypłakać.

Nie chciałam, żeby zaczęła ryczeć, ale chciałam żeby zrozumiała, że nie tylko ona cierpi po śmierci Le, a jej śmierć tylko dolałaby oliwy do ognia. Jest jedną z najbliższych mi osób, ale musi zrozumieć, że odsunięcie się od wszystkich zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem.

- Nigdy więcej tego nie zrobię - wyłkała. - Proszę uwierz mi. Musisz mi uwierzyć. Nie możesz się ode mnie odwrócić.

- Wierzę ci - oznajmiłam szczerze - ale wiesz co to znaczy. Musisz przestać ćpać, Pay - oznajmiłam, odsuwając ją na długość ramienia, tak, że mogłam jej spojrzeć w oczy.

- Wiem, ale to nie jest takie łatwe.

- Pomożemy ci, ale ostateczny krok należy do ciebie.

- Nie dam rady sobie sama - zapłakała.

- Ale my ci pomożemy - obiecała Eri, mocno przytulając do siebie Pay. - Zawsze możesz na nas liczyć. Zawsze. Nigdy o tym nie zapominaj.

- Nie zapomnę.

***

- No jesteś w końcu - mruknął Killer, gdy jakieś pięć minut po jego wezwaniu, weszłam do jego gabinetu. - Już myślałem, że nigdy tu nie dotrzesz.

- Wybacz Killer - przeprosiłam - pomagałam Pay i Maxowi.

- Domyśliłem się. Nie muszę ci przedstawiać Cox'a, prawda?

- Znamy się - odpowiedział znajomy mi chłopak za mnie. - Mam coś dla ciebie, kochanie.

- Niech zgadnę - powiedziałam z krzywym uśmiechem - czyżby informacje o które prosiłam?

- Dokładnie. Dostałabyś je szybciej, ale postanowiłaś się schować.

- Czasem trzeba. Dziękuję za fatygę.

- Nie musisz, wisisz mi przysługę.

- Domyślam się, a teraz muszę spadać. Obowiązki wzywają.

- Jakaś ty pracowita - zaśmiał się Killer. - Nie wolałabyś nam potowarzyszyć? Siadaj z nami. Ri da sobie radę.

- Skoro nalegasz - zakpiłam posłusznie zajmując miejsce na wolnym krześle.

- Słyszałem, że zaczęłaś robić za tutejszego lekarza. - zaczął rozmowę Cox.

- Jakoś tak wyszło, ale nie lubię tego - oznajmiłam szczerze.

- Ale przydatna umiejętność, a szczególnie u dowództwa. 

- Co masz na myśli? - zapytałam.

- Nie udawaj, że tego nie widzisz. Nie mam pojęcia od kogo to wyszło, od Nicka, Killera, czy nawet Inkstera, ale zbyt wielu rzeczy, żeby chcieli to zmarnować. Coś dla ciebie szykują.

- Czemu wszyscy się mnie uczepili? - jęknęłam.

- Bo masz zdolności przywódcze - oznajmił bez zastanowienia Killer. - Radzisz sobie z ludźmi i masz znajomości w policji i nie tylko.

- No i oczywiście zabijasz bez zawahania, nie masz ludzkich odruchów, dobrze się ścigasz, strzelasz i walczysz, plus jesteś cholernie uparta i pewna siebie.

- A skąd ty to możesz wiedzieć? - zapytałam, krzyżując ramiona na piersi.

- Wieści szybko się rozchodzą.

- Nie ogarniam jak można tyle plotkować - mruknęłam, wywołując śmiech obu mężczyzn.

- No już nie przesadzaj, aż tyle nie gadamy. - oznajmił, a ja jedynie kpiąco się uśmiechnęłam. - No dobra. Może trochę dużo, ale z całą pewnością przesadzasz.

- Pierdol, pierdol - zaśmiałam się.

- Dobra, miło było, ale obowiązki wzywają. - Cox sparodiował moje poprzednie słowa. - W papierach masz namiary na mnie. Jak będziesz potrzebowała pomocy przy dorwaniu Fox'a, to ja i moi ludzie z przyjemnością pomożemy.

- Dzięki.

- Nie ma za co kochanie. Do następnego.

- Cześć Cox - pożegnałam się, a chwilę później w gabinecie zostałam już sama z Killerem. - Czyli ta cała szopka z tym, że Marcus nie mógł zostać, więc my się musiałyśmy wszystkiego nauczyć była ustawiona? - zapytałam.

- Nie do końca. Marcus naprawdę musiał wracać, ale mogliśmy porwać jakiegoś lekarza, żeby się zajął Pay.

- To dlaczego my musiałyśmy się tym zajmować?

- Bo ta umiejętność jest pożądana u O.G. - wyjaśnił.

- Ale ja nie chcę być O.G. i z tego co wiem to Eri też nie! Nie rozumiesz tego?

- A ty nie rozumiesz, że to nie od nas zależy? My też jesteśmy tylko ludźmi na posyłki Inkstera. On wybiera ludzi, którzy mają zostać O.G. i nie ma odmowy. Chce was, a ja mam was przygotować. Jeśli ci się coś nie podoba, to podyskutuj z nim, jak przyjedzie na kontrolę, ale nie gwarantuję, że to przeżyjesz.

- Zaryzykuję - mruknęłam wkurzona.

Nie chcę żadnego pierdolonego awansu, czy czymkolwiek to ma być.

Słysząc moje słowa mężczyzna się głośno zaśmiał.

- Za to cię lubię. Nigdy nie wiem co o tobie myśleć, bo jesteś zbyt nieprzewidywalna, a co za tym idzie, albo głupia, albo naiwna.  

- I lubisz mnie za to, że nigdy nie wiesz co zrobię? - zapytałam zdziwiona

- I za to, że się niczego nie boisz - dodał.

- A może tak naprawdę sram ze strachu przed wszystkim i wszystkimi? Skąd wiesz, że to nie jest prawdą?

- To widać maleńka. Dobra wracam do roboty, a ty leć przejrzeć te papiery i mów mi jak będziesz czegoś potrzebować. Za kilka godzin podjedziesz jeszcze do China, bo Nick ma dla mnie hajs, a ja dla niego broń.

- Jasne - zgodziłam się.

Chwilę później siedziałam już w swojej niewielkiej sypialni, którą mimo wszystko szybko polubiłam i z brązowej koperty podpisanej moim imieniem, wyjęłam plik kartek i zdjęć, po czym zaczęłam się im dokładnie przyglądać. Na pierwszy ogień poszło zdjęcie. W końcu chyba muszę wiedzieć z kim mam do czynienia. Z policyjnego zdjęcia spoglądał na mnie na oko trzydziestolatek i muszę przyznać, ze facet był przystojny, ale już na pierwszy rzut oka było widać z jak przebiegłym człowiekiem mam do czynienia. Ciemne średniej długości włosy, dwudniowy zarost, ciemne oczy i ten krzywy uśmieszek na twarzy. Nie trzeba być geniuszem, ani wróżką, żeby zauważyć te zbliżające się kłopoty. Mężczyzna miał na sobie tradycyjny pomarańczowy, więzienny kombinezon, który w sumie na nim wisiał.

Odłożyłam zdjęcie na bok i zaczęłam zagłębiać się w lekturze. Jak się okazało jakoś siedemdziesiąt pięć procent całej dokumentacji dotyczyła kartoteki mężczyzny, którego imienia nawet nikt nie zna. W sumie dowiedziałam się tylko tyle, że najprawdopodobniej ma jednak czterdzieści lat, a nie trzydzieści, jak myślałam, że sporo ma za uszami i jest O.G. kilki Flushing w Nowym Jorku. No i oczywiście jest Scorpionsem, którego znalezienie graniczy z cudem, a ostatnio widziany był ponad miesiąc temu w centrum Chicago, a potem ślad po nim zaginął. Pocieszająca myśl. Na szczęście miałam adres kliki, której szefem był, więc chociaż jakieś oparcie było, bo szczerze nie wiedziałabym od czego zacząć.

No to czas powrócić do zabawy w policyjnego analityka. Porozkładałam wszystkie kartki jakie dostałam na łóżku, dodatkowo zgarniając jeszcze czyste kartki, aby móc zapisać wszystko co muszę sprawdzić. Nim jednak przystąpiłam do dobrze znanego mi zadania, wzięłam jeszcze nowy telefon i wybrałam dobrze znany mi numer.

- Słucham? - usłyszałam znajomy głos.

- Cześć Lotte.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro