2. Rozdział 58

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Walentynkowy prezent dla was ❤️ Jakie plany na dzisiaj macie?

Plan Inkstera był prosty i przejrzysty, ale miał jeden wielki problem. Jak to oznajmił sam pomysłodawca "Nie znamy dnia, ani godziny.". Niby nie wielki problem, gdy jest wszystko zaplanowane, ale jest jeden dylemat. Przez to, że nie znamy konkretnej daty, nie możemy też dokładnie wszystkiego przewidzieć. Jedyne co nam zostało, to czekać, ale z każdym jednym dniem nasza czujność spadała, a to działało na naszą niekorzyść.

Dwa miesiące czekaliśmy już na odpowiednia chwilę, ale ona jak na złość nie nadchodziła. Inkster już ponad miesiąc temu odjechał z NE chuj w sumie wie gdzie. Jedyne czego mogliśmy być względnie pewni, to tego, że był pod telefonem, ale ile w tym prawdy wolałam się nie przekonywać póki nie musiałam.

To oczekiwanie było jednak zabijające. Co prawda stres, który mi towarzyszył, krótko po poznaniu planu już minął, ale przez to jestem mniej czujna. Scorpions mogli mnie łatwo zaskoczyć, a co za tym idzie, szybko pokonać.

- Podnoś dupę Ila! - krzyknął Killer.

- Ale mi się tu tak wygodnie leży - mruknęłam, jednak posłusznie opierając się na rękach, ponownie stanęłam na macie, unosząc do góry pięści.

- Taylor, Chris i Jake, dajecie - nakazał O.G., a po chwili na przeciwko mnie stanęło trzech kolejnych gangsterów.

- No to są chyba jakieś żarty - jęknęłam, widząc, że każdy z nich jest dwa razy taki, jak ja. - Przecież ja nie mam z nimi pierdolonych szans - zauważyłam.

- Naucz się w końcu wykorzystywać to, że jesteś gimnastyczką - krzyknął czarnoskóry, który od ponad godziny przyglądał się moim staraniom na ringu.

Na jego gest, trójka mężczyzn, uniosła pięści zbliżając się w moją stronę, a mój wzrok przesuwał się od jednego do drugiego. Kątem oka zauważyłam pięść lecącą w moim kierunku, więc bez zastanowienia kucnęłam, a cios zamiast zatrzymać się na mojej twarzy, świsnął nad moją głową. Szybko się wyprostowałam, blokując kolejny cios, ale w tym samym momencie, drugi z mężczyzn trafił w mój brzuch. Z moich ust wydostał się głośny syk, a prawa noga zatrzymała się na kolanie mężczyzny, przez co ten stracił równowagę. Nim jednak ja mogłam się chociażby odwrócić. Jeden z mężczyzn objął łokciem moją szyję, a drugi zadał mi cios w brzuch. Moje ręce odruchowo złapały za przyduszającą mnie kończynę, ale trzeźwe myślenie powróciło dopiero przy następnym ciosie w brzuch.

Dalej trzymając ramię mężczyzny, oparłam na nim cały swój ciężar, odrywając nogi o ziemi i kopiąc stojącego przede mną gangstera w twarz. Gdy ponownie stałam na swoich kończynach, wyprowadziłam cios z łokcia w żebra, a gdy tylko uścisk osłabł, musiałam kucnąć unikając ciosu w twarz. Dzięki mojemu unikowi pięść kulejącego faceta zatrzymała się na szczęce dusiciela.

- Szybsze ruchy Ila - krzyknął Killer.

- Kiedy ja zdycham - odburknęłam, ponownie stojąc przed trójką postawnych mężczyzn.

- Dobra na dzisiaj koniec - mruknął gangster, a ja momentalnie padłam na matę.

- Dzięki Bogu - jęknęłam, nie ruszając się z miejsca.

- Już nie dramatyzuj - zaśmiał się Killer. - Musisz się nauczyć grać na czas jeśli już wiesz, że twoje szanse na wygraną są równe zera.

- Łatwiej powiedzieć, niż zrobić - burknęłam. - A teraz wybacz, chwilę sobie poleżę, a gdy będę już mogła wstać, to udam się do siebie spać.

- Niestety słoneczko, wstajesz i ruszasz dupę, bo musisz się przygotować do rozwiezienia dragów - oznajmił mój szef, a ja wypuściłam z siebie głośny jęk niezadowolenia.

- Za co ty się tak mścisz, co? - mruknęłam wywołując głośny śmiech czarnoskórego O.G.

- Ja po prostu w ciebie wierzę. Przekaż Ri, żeby też się zbierała, przygotujcie się i za godzinę widzę was w moim gabinecie.

Z głośnym jękiem niezadowolenia podniosłam się z maty i nie czekając na kolejne ponaglenia za strony Killera ruszyłam w stronę salonu, w którym ostatnimi czasy nasza grupa przesiaduje praktycznie całą dobę. W sumie to pomieszczenie nie można nawet nazwać pokojem dziennym, bo jedynym meblami jakie tu stały były dwie kanapy, kilka foteli i niewielki stolik kawowy, ale dla nas było to wystarczające.

Nie pomyliłam się co do miejsca pobytu przyjaciół, bo już na początku korytarza mogłam usłyszeć ich śmiechy i krzyki.

- Po prostu jesteś cieniasem - prychnęła Pay, wskazując palcem na Jonesa.

- Dałem ci fory - oznajmił Dean.

- Pewnie kurwa - prychnęła Lott. - Ty po prostu nie umiesz przegrywać braciszku.

- I ty przeciwko mnie? - oburzył się chłopak. - No, ale weźmy to na logikę. Przecież to logiczne, że laski są słabsze w piciu na czas! Musiałem jej dać fory!

- Ty po prostu nie umiesz pić - prychnęłam wchodząc do pomieszczenia.

Szybko rozejrzałam się za wolnym miejscem, a nie widząc takowego, zasiadłam na kolanach Cox'a, swoje nogi kładąc na kolana siedzącego nieopodal Nicka. Chłopak posłał mi lekki uśmiech, a swoją dłoń położył na mojej łydce, co nie przeszkadzało mi w najmniejszym stopniu.

- Jak tam z Killerem? - zapytała Ri ze śmiechem.

- Weź nic kurwa nie mów. Mam go pomału dosyć.

- Co znowu wymyślił?

- Pierdolony trening, plus za godzinę mam jechać z dragami, a ty ze mną.

- Nie, nie, nie. Stop - przerwał nam Jones. - Ty mi najpierw powiedz, czemu ja niby nie umiem pić?

- Bo robisz to w chuj wolno.

- Nie prawda - obruszył się chłopak.

- Prawda, prawda - zaśmiałam się, przez co oberwałam pustą puszką rzuconą przez szatyna.

- I tak jesteś słabsza od każdego z tego pomieszczenia - prychnął chłopak.

- Proszę cię, chyba nie widziałeś jak piję. Z łatwością rozniosę każdego.

- Już ci wierzę - prychnął.

- Zakład? - zapytałam z kpiącym uśmieszkiem, w odpowiedzi na co przyjaciele wydali z siebie okrzyki entuzjazmu.

- Z przyjemnością. Najlepszy jest Cox, więc jeśli wypijesz browara szybciej, niż nasza dwójka zrobię co zechcesz, ale jeśli przegrasz z nami, to oddajesz mi swoją Ninje i A8.

- Chyba cię popierdoliło! Od mojej A8 z dala! Tuningowałam ją z Pay, Juniorem, Maxem i Hanem chyba przez miesiąc! - oburzyłam się.

- Co? Już nie jesteś taka pewna wygranej? - prychnął.

- Dobra kurwa, ale jak ja wygram to oddajesz swoją Italię, a przez najbliższe trzy miesiące nie możesz wsiąść za kółko.

- Ej - sprzeciwił się Nick. - Pamiętasz, że on się do mnie ściga?

- Nie dałeś mi dokończyć - skłamałam. - Przez najbliższe trzy miesiące nie możesz wsiąść za kółko, chyba, że w grę wchodzą wyścigi, ale to tylko tam.

- Stoi - prychnął. - Tylko lepiej, żeby Cox ci nie dawał forów.

- To ja tu jestem od grożenia - zaśmiałam się, a po chwili w dłoni naszej trójki pojawiły się otwarte już butelki.

Na znak Pay każdy z nas zaczął pić piwo praktycznie duszkiem, aby tylko nie przegrać. Nie mogłam sobie pozwolić na pozbycie się moich cudeniek, a co za tym idzie, nie mogłam przegrać.

Wypicie butelki piwa duszkiem po takim czasie spędzonym w Twenty nikomu by już nie sprawiało problemu, a po tym nawet nie czułby skutków spożycia alkoholu.

W szybkim tempie opróżniłam butelkę do dna, odrywając ją od ust i przecierając ich powierzchnie zewnętrzną stroną dłoni.

Jak się okazało Jones jeszcze kończył swoje piwo, ale niestety Cox był pierwszy.

- Przegrałeś cioto - prychnęłam po tym jak chłopak odłożył butelkę.

- Cox był pierwszy, więc ja wygrałem - zaoponował.

- No chyba śnisz! Twoja logika jest popierdolona i gwarantuję ci, że nie wygrałeś. Oddawaj kluczyki.

- No chyba ty - zakpił chłopak głosem rozkapryszonej nastolatki, na co chcąc nie chcąc, nie mogłam nie zacząć się śmiać.

- Tak prawdę powiedziawszy, to żadne z was nie wygrało - zauważyła Pay. - Ila mówiła, że wygra z waszą dwójką, a ty, że przegra, a pokonała jednego, ale z drugim przegrała, więc macie remis.

- Pierdole to - mruknął obrażony Jones, wywołując u nas wybuch śmiechu.

***

Zgodnie z poleceniem Killera godzinę później stawiłyśmy się w jego biurze, gdzie mężczyzna w wielkim skrócie opowiedział nam co i jak mamy do roboty. Jak się okazało sprawa była cholernie prosta. Dwie torby z dragami miałyśmy zawieść odpowiednim ludziom, a później wrócić na bazę. Szybkie i łatwe pieniądze.

Bez narzekania ruszyłyśmy do Taylora, który jak zwykle zajmował się narkotykami. Zabrałyśmy to co musiałyśmy,w następnej kolejności udając się do garażu, a potem już bezpośrednio na miastu. Dochodziła godzina trzecia nad ranem, więc wokół panowały egipskie ciemności, a jedynymi żywymi istotami, jakie można było spotkać były bezpańskie zwierzęta.

- Mam jakiejś złe przeczucia - mruknęła Ri, kierując auto w stronę centrum.

- Co masz na myśli? - zaciekawiłam się, skupiając swoje spojrzenie na boku głowy.

- Nie mam pojęcia - stwierdziła. - Po prostu czuję, że coś złego się stanie.

- Jaka z ciebie pesymistka - zaśmiałam się. - Wyluzuj. Rozwieziemy dragi, a później wracamy pić z resztą. Junior już dopilnuje, żebyś się później odpowiednio rozluźniła

- A idź w cholerę ty zboczeńcu - prychnęła, gdy grymas rozbawienia wykrzywiał jej twarz.

- Ja? - zdziwiłam się teatralnie. - Miałam na myśli, że Junior dopilnuje, abyś sporo wypiła i się rozluźniła. Ale chyba twój pomysł mi się bardziej podoba, więc opowiadaj, jakie brzydkie obrazki pokazała właśnie twoja wyobraźnia.

- Jak ty mnie ostatnio denerwujesz - oznajmiła dziewczyna. - Po prostu nie mogę już ciebie słuchać.

- To raczej, nie jest to co podsunęła ci wyobraźnia skoro nazwałaś mnie zboczeńcem - zauważyłam.

- I biorąc pod uwagę to, że już jesteśmy na miejscu, to raczej nie poznasz moich brudnych myśli. - Twarz szatynki wykrzywił, tak dobrze mi znany kpiący uśmieszek, a ona sama cmoknęła powietrze. - Ruszaj dupę, jest robota do wykonania.

- Kim ty jesteś i co zrobiłaś z moją grzeczną Ericką? - zapytałam, teatralnie łapiąc się za serce, ale posłusznie opuściłam pojazd, zgarniając torby z pomiędzy moich nóg.

Jedną zarzuciłam sobie na ramię, a drugą rzuciłam Ri, która z papugowała mój gest. Po poprawieniu upinającej moje udo broni, ruszyłyśmy w stronę klubu, gdzie miałyśmy się spotkać z dwoma głównymi dilerami Waszyngtonu, aby przekazać im towar dla ich ludzi.

Impreza trwała w najlepsze w podziemiach budynku, a ponieważ byłyśmy tu dość dobrze znane, na wejście nie musiałyśmy czekać. Sprawnie podeszłyśmy do jednego z pokoi, których przeznaczenie było w sumie oczywiste, ale też niekiedy załatwiano w nich interesy.

Nie było ciężko zlokalizować do jakiego pomieszczenia zmierzamy, bo tylko przed tym jednym stało dwóch dryblasów. Bez zawahania podeszłyśmy do nich, a ten stojący bliżej klamki zapukał dwukrotnie do drzwi. Po usłyszeniu pozwolenie otworzył przed nami drewnianą barierę, dzięki czemu mogłyśmy spokojnie wejść do środka. Dymitr i Sasza siedzieli już na dwóch z czterech miejsc, a przed nimi leżała rozpoczęta flaszka, ale gdy nas zauważyli w progu stanęli wyprostowani. W sumie dalej mnie to dziwi, że dilerzy mogą być dżentelmenami, ale jest to uczucie, które od dołączenie do Twenty towarzyszy mi prawie cały czas, więc powinnam się już przyzwyczaić.

- Mieliśmy taką nadzieję, że Killer przyśle właśnie was - powiedział Dymitr z mocno rosyjskim akcentem, całując nas w zewnętrzną część dłoni. - Miło was znowu widzieć.

- Was również - odpowiedziała Ri z uśmiechem.

- Usiądźcie - młodszy brat Dymitra wskazał na pozostałe dwa miejsca, które bez słowa zajęłyśmy. - Słyszeliśmy, że ostatnio trochę zwiedzałyście wschodnią część Stanów.

- Jakoś tak wyszło - przyznałam. - Waszyngton przez jakiś czas nie był dla nas zbyt bezpieczny.

- A teraz? Dalej wam grozi niebezpieczeństwo? - zapytał Sasza.

- Cały czas nam grozi niebezpieczeństwo, ale umiemy sobie z tym porodzić - odpowiedziała mu Ericka. - Przeszkadzało by wam, gdybyśmy już przeszli do konkretów? Niestety trochę goni nas czas.

- Nie ma szans - zaprzeczył donośnym głosem Dymitr. - Najpierw musicie z nami wypić - zaśmiał się głośno.

- Niestety ja muszę odmówić. Prowadzę.

- No to Irma musi wypić za was dwie - oznajmił Sasza posyłając w naszą stronę szeroki uśmiech.

Przez rok współpracy z nimi przyzwyczaiłam się, że wypowiedzenie dla nich Ila i Ri jest za trudne, więc dają nam jakieś rosyjskie odpowiedniki, albo wyrazy brzmiące podobnie i dla tego ja jestem Irma, a na Ri mówią Rita.

- Tylko nie mów, że to ten wasz wynalazek, po którym zgonuję - zaśmiałam się, a mężczyźni wraz ze mną.

Chwilę później Dymitr polał naszej trójce pierwszą kolejkę, którą szybko opróżniliśmy, a chwilę później to samo zrobiliśmy z drugim kieliszkiem.

- Jakim cudem rosyjska wódka jest tak cholernie mocna? - zapytałam, po raz kolejny wywołując śmiech Rosjan.

- Dobra, Irma z wami wypiła, to teraz interesy - zadecydowała Ri, a chwilę później obie torby znalazły się na stołach. - Sprawdźcie, czy jest wszystko - poprosiła dziewczyna.

Chwilę później Sasza rzucił w moją stronę butelką wody śmiejąc się, że nasi ludzie przewidzieli co się będzie działo. Jednak nim zdążyłam cokolwiek mu odpowiedzieć, albo chociaż odkręcić butelkę z wodą, na zewnątrz rozległy się strzały i krzyki. Każde z naszej czwórki błyskawicznie dobyło broni, kierując lufę w stronę wejścia.

W szybkim tempie drzwi się otworzyły, a wtedy rozpoczął się ostrzał.

- Tutaj jest! - do naszych uszu dotarł krzyk jednego z mężczyzn, a po chwili w pomieszczeniu pojawiło się jeszcze więcej Scorpios, którzy szybko pozbyli się broni palnej zastępując ją nożami.

My jednak dalej pozostaliśmy przy swojej broni strzelając do każdego Scorpionsa, co się tylko dało, ale prawda jest taka, że mieli cholerną przewagę. Nie dość, że liczebną, fakt, iż atakowali z zaskoczenia, to jeszcze trójka z nas nie była w pełnej dyspozycji przez alkohol. Krótko mówiąc nie mieliśmy szans.

Widząc jak do Ri od tyłu zbliża się przeciwnik, momentalnie strzeliłam nad jej ramieniem, trafiając mężczyznę w klatkę piersiową, ale w tej samej chwili poczułam rękę zaplatającą się na mojej szyi. Spluwa została mi szybko odebrana, więc mogłam liczyć tylko na swoje kończyny, ale to wcale nie było takie łatwe, przed fakt, że mężczyzna mnie podduszał.

- Ri za tobą! - wrzasnęłam ostatkami powietrza widząc, jak kolejny gangster, zbliża się do mojej przyjaciółki, ale było już za późno.

Nóż który mężczyzna trzymał w dłoni przesunął się po gardle szatynki. Krew popłynęła po jej dekolcie na czarną koszulkę, a ona sama opadła na kolana, w tej samej chwili co ja straciłam przytomność przez brak powietrza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro