Co było dalej? - moja wersja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas mijał nieubłaganie, minuty zmieniały się godziny, te w dni, miesiące, aż mijały lata. Wszystkie tropy, które mieliśmy prędzej czy później okazywały się ślepymi uliczkami, a nas coraz częściej dopadały czarne myśli. Błądzenie w ciemności miało to do siebie, że dość szybko nadzieje na ponowne zobaczenie drogi obumierały. Mimo wszystko wciąż walczyliśmy o lepsze jutro.

Dziesięć lat, to tyle czasu minęło od ostatnich wydarzeń. Od ostatniego ślepego tropu, po którym nie dostawaliśmy już żadnych cynków, na temat Eri. Dekada bez żadnych wieści, sprawiła, że nasze marzenia o znalezieniu przyjaciółki prawie całkowicie wyparowały. Przez ten czas mogło się zdarzyć naprawdę dużo. Nawet jeśli dziewczyna przeżyła poderżnięcie gardła, już dawno mogła być martwa, osoba, która ją wtedy znalazła mogła ją gdzieś sprzedać. Ri była wojowniczką, nikt z nas nie wątpił, że gdyby tylko miała możliwość odezwałaby się, dała znak życia, wróciłaby. Jednak przez pełno dziesięć lat, nic takiego nie miało miejsca.

- Ila do kurwy nędzy, musimy jechać do roboty - wydarła się Lott, z progu mojego pokoju.

Dziesięć lat to wystarczająco dużo, żeby móc odmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, ale jednocześnie na tyle mało, żeby dalej nie nauczyć się życia. Mając już prawie trzydziestkę na karku w dalszym ciągu prowadziłam podwójne życie. W dzień szanowana pani komandor, dowódca działu do zwalczania przestępczości zorganizowanej, a w nocy jeden z liderów największej grupy przestępczej.

Mimo wszystko w moim życiu zmieniło się naprawdę wiele. W pracy zawodowej odniosłam kolejny awans, w sumie chuj go wie na jakiej podstawie postanowili dać mi kolejne odznaczenia, których nazw nawet nie pamiętam, ale teraz mój mundur galowy, wyglądał jak pierdolony sklep z brożkami. Sama już w sumie nie mogłam na to patrzeć, ale za każdym razem te przypinki wywoływały mój śmiech. Zdecydowanie to co robię można uznać za szczególne osiągnięcia, ale nie byłam pewna czy w pozytywnym kontekście. W chwili gdy Simpson przeszedł na emeryturę, jego miejsce zajął Clemark, a ja z kolei zostałam szefem działu do spraw zwalczania przestępczości narkotykowej i zorganizowanej.

Pomińmy, że po nocach dalej zdarza mi się rozwozić towar do naszych dilerów, chociaż teraz już zwykle robią to moi ludzie, a nie osobiście ja. Twenty również się rozwija i z dnia na dzień coraz bardziej tworzymy państwo w państwie. Nasze sieci kontaktów działają już nie tylko w Ameryce Północnej, a przeniosły się już również na Południową, Europę, a nawet Australię. W chwili, w której nasze macki się tak rozrosły Killer stał się jeszcze większym cieniem, niż był dotychczas. Ostatnią informację od niego miałam ponad rok temu, z pozdrowieniami z Norwegii, skąd wysłał nam ich nowy towar. Odkąd Killer zaczął podróżować po świecie, na mnie spadły dodatkowe obowiązki doglądania klik w Stanach. Na całe szczęście awans w pracy, pokrył się czasowo z rozwojem sytuacji w Twenty, a więc przy okazji podróży służbowych, miałam okazje odwiedzać niesforne kliki.

- Zapomniałaś chyba, że to ja tam jestem szefem. Pojadę, jak będzie mi się chciało - mruknęłam, odwracając się na drugi bok.

Prowadzenie podwójnego życia, miało to do siebie, że praktycznie przez całą dobę chodziłam wykończona.

- To wasz ostatni dzień przed urlopem. Zamknijcie wszystko co trzeba zamknąć i lećmy do tego Meksyku - mruknął Nick, któremu chyba niespecjalnie podobała się pobudka o ósmej rano.

Jęknęłam przeciągle, ale potulnie zwlekłam się z łóżka przygotowując na ostatni dzień pracy. Dokładnie trzynaście godzin dzieliło mnie od rozpoczęcia miesięcznego urlopu z Interpolu. Szkoda tylko, że Twenty nie chce mi dać wolnego, bo prawda jest taka, że wypoczynek w Meksyku będzie dopiero wtedy, gdy rozprawimy się z pierdolonymi ulicznymi gangsterami, którzy utrudniają nasz nowy biznes u naszych południowych sąsiadów.

***

- Wakacje! - mruknął szczęśliwy Jones, przeciągając się po kilku godzinnym locie. - Już nie mogę się doczekać tej wolności.

- Najpierw obowiązki - mruknęłam poprawiając swoje okulary przeciwsłoneczne, gdy cała gromadą pakowaliśmy się do podstawionych aut. Z lotniska odbierali nas nasi meksykańscy sojusznicy.

Meksyk był jednym z naszych najmłodszych rejonów, a więc tutejsi ludzie niestety dość często potrzebowali pomocy. Tym bardziej, że Meksyk nie należy do najbezpieczniejszych miejsc na świecie, więc nowa organizacja przestępcza, ma sporą konkurencję.

- Dziękuję, że przyjechaliście... - zaczął szef tutejszej kliki, gdy ruszaliśmy spod lotniska.

- Skończ - przerwała mu Lott. - Jedźmy do waszej bazy, przedstaw plan, daj Ili go skorygować i róbmy to co musimy bez zbędnego przeciągania.

- Jasne - mruknął nasz kierowca.

Te mniej bezpieczne części Meksyku mogły tak naprawdę docenić tylko osoby z naszych kręgów. To z jaką łatwością można tu było zdobyć wszystko, co na codzień dla większości ludzi było nieosiągalne, dla mnie wydawało się przepiękne. A z wiedzą i doświadczeniem, jakie posiadałam nie było mowy o tym, żebym nie potrafiła tego wykorzystać. Z niebezpieczeństwem byłam zaprzyjaźniona jak z niczym innym, adrenalina była dla mnie jak tlen, a odbieranie życia najpiękniejszym hobby. Może dlatego wakacje rozpoczynające się od jatki, były prawdziwym urlopem dla każdego przestępcy.

Żyjąc takim życiem, nie jest ciężko nauczyć się doceniać każdą nawet najmniejszą chwilę, bo każde nawet błahe wydarzenie, może być ostatnim czego doświadczysz.

Skorygowanie planu naszych pobratymców, nie było łatwym zadaniem, bo w sumie wszystko trzeba było stworzyć od nowa. Cztery godziny później mieliśmy zaplanowaną praktycznie każdą minutę, a do rozpoczęcia akcji zostało nam jeszcze trochę czasu. Część osób w obstawie rodzeństwa Jones zajęła się przygotowywaniem potrzebnego sprzętu, w czasie w którym Nick i ja pomagaliśmy Meksykanom ogarnąć ludzi i miejsce.

Dwunastoletnie doświadczenie w grupie przestępczej nauczyło mnie, że miejsce ataku nigdy nie jest miejscem zakończenia działań. Odwroty, kontrataki, snajperka czy nawet walki wręcz wymagają o wiele więcej przestrzeni.

Plan był banalnie prosty, ale w miejscu, w którym ludzie zabijają się w blady dzień, nie spodziewają się potężnego zagrożenia ciemnością, również dla tutejszych przestępców baza była praktycznie świętym miejscem. Nie można tam było nikogo zaatakować, ale o wypędzeniu ich stamtąd nie był już mowy.

Początek tej akcji był ukłonem w stronę Juniora, który zginął dokładnie jedenaście lat temu. Moja pierwsza akcja z Twenty, która polegała na podpaleniu mieszkania jednego z policjantów, była zaplanowana właśnie przez chłopaka, o czym dowiedziałam się jakiś czas po jego śmierci. To właśnie on wpłynął na Nicka, żeby ten wziął mnie do tej roboty.

Tak właśnie miała rozpocząć się jatka z tutejszym największym przeciwnikiem Twenty. Koktajle Mołotowa i jeden wielki pożar, w siedzibie głównej naszych rywali, a później walka. Naszym celem było zabicie wszystkich, a powód był bardzo prosty. Gdy zginie największy przeciwnik władzę przejmuje jego morderca.

- O wpół do trzeciej zaczynamy - powiedziałam na koniec, chwilę przed tym zanim rozeszliśmy się do aut. - Po dojechaniu na miejsce saperzy pod dowództwem Lotte udają się w wyznaczone miejsce skąd będą obserwować całą akcję i strzelać do zbliżających się osób. Reszta w tym czasie będzie na dole walczyć z ludźmi, którzy wybiegną z pożaru. Dowodzi wami Nick. Ja dołącze do saperów w chwili gdy rudera zajmie się ogniem. Wszystko jasne i każdy wie co ma robić?

Słysząc twierdzące pomruki dałam znak, że zaczynamy, po czym wszyscy rozeszliśmy się do aut. Jadąc na miejsce rozdałam swoim ludziom słuchawki i mikrofony bezprzewodowe, taki sam komplet montując sobie, a ostatni zestaw podałam dowódcy tego oddziału Twenty.

Dziesięć minut póżniej byliśmy już na miejscu, a gdy każdy zajął swoje miejsce rozpoczęliśmy zabawę. Po podpaleniu pierwszej butelki spojrzałam po moich przyjaciołach, po czym w jednej chwili rzuciliśmy płonącym narzędziem w szyby budynku przed którym staliśmy.

- Za Juniora! - krzyknął Nick, a jego głos słyszałam jednocześnie na żywo i zniekształcony przez system komunikacji jaki nam zapewniłam.

- Za Juniora - odpowiedziałam przygotowując kolejną amunicję.

Po wyrzuceniu kilku butelek, oddaliłam się od walczącej grupy, ruszając na dach budynku, na którym znajdowali się strzelcy. Nie chciałam uciekać z miejsca największej akcji, ale to była jedna z obietnic jaką musiałam złożyć Killerowi przed przejęciem jego obowiązków. Jeśli już muszę brać udział w akcjach, to mam to robić z ukrycia, a każdy członek Twenty w razie zagrożenia mojego życia, zmuszony był do ochrony mnie, kosztem nawet swojego istnienia. Za cholerę mi to nie pasowało, ale Killer nie dał mi żadnego wyboru. Tak ma być i koniec.

Wspinając się na najwyższy poziom budynku, mogłam już usłyszeć rozpoczynającą się na dole jatkę. Strzały, krzyki i przekleństwa rzucane zarówno po angielsku jak i hiszpańsku. Mimo, że nie rozumiałam zbyt wiele z tego języka, przekleństwa miałam opanowane perfekcyjnie.

Pomimo, że stałam na posterunku ze snajperami, zamiast strzelać przez lornetkę obserwowałam całą akcję. Mój wzrok spoczął na Nicku, który zabijał kolejnych przeciwników przy pomocy noża, przeleciałam dalej wzrokiem, aby napotkać Cox'a, który właśnie podcinał gardło jednemu z mężczyzn.

- Ila - wrzasnęła Lott, która stała w podobnej pozycji nieopodal mnie. - Czy to nie jest...

Spojrzałam w kierunku, w który wskazywała trzęsąca się dłoń czerwonowłosej, a moje serce na moment przestało bić.

Dziesięć lat potrafi zmienić ludzi nie do poznania, ale tą twarz rozpoznałabym wszędzie.

- Eri - szepnęłam, łamiącym się głosem, a następnie moją uwagę zwrócił ruch po lewej stronie dziewczyny.

To był jeden z naszych ludzi, ale za cholerę nie pamiętałam jak się nazywa, a nawet gdybym pamiętała, to nie byłoby mowy, żebym zdążyła go powstrzymać. Bez zawahania chwyciłam karabin jednego ze snajperów i jednym płynnym ruchem zabiłam swojego człowieka. Nie było ważne kim on był teraz liczyło się tylko jedno.

- Nie obchodzi mnie jak to zrobicie, ale ta dziewczyna - syknęłam wskazując na szatynkę. - Ma trafić do mnie w jednym kawałku, żywa i przytomna. Czy to jest jasne?!

- Tak - mruknął facet, któremu zabrałam broń, a następnie przetłumaczył swoim ludziom co właśnie powiedziałam.

- Podzielcie się na trzy grupy. Grupa A zostaje tutaj i robi to co dotychczas, grupa B pilnuje, żeby nikt niepowołany się do niej nie zbliżał i nie obchodzi mnie czy będziecie musieli zabić swoich, żeby tego dopilnować. Nie ma jej spaść włos z głowy. Z kolei grupa C pod dowództwem Lott idzie po nią.

Ten sam mężczyzna przetłumaczył Meksykanom moje słowa, a następnie oni bez słowa zrobili to co mówiłam. Sama dołączyłam do grupy B strzelając do każdego kto zbliżył się do Eri. Przez 10 minut, które zajęło Lott dotarcie do dziewczyny i ogłuszenie jej na tyle żeby wsadzić ją do auta, nie spuszczałam ich z wzroku nawet na sekundę, nie jestem nawet pewna czy przez ten czas mrugałam. Gdy dziewczyna była bezpieczna w samochodzie, akcja zaczęła przygasać.

- NE odwrót, jedziemy do bazy, Meksyk sobie poradzi - zarządziłam, sama schodząc z dachu, ale nim to zrobiłam zerknęłam jeszcze na chłopaka, który wcześniej robił mi za tłumacza. - Ty jedziesz z nami.

- Co jest Ila? - zapytał Nick. - Przecież wszystko szło dobrze.

- Powiedziałam odwrót! - wydarłam się będąc już na skraju emocji. - Nigdy kurwa nie podważaj moich pierdolonych decyzji, czy to jest zrozumiałe?!

- Nie podważam ich - sprzeciwił się były O.G. China.

Zamiast to komentować wyjęłam słuchawkę z ucha, praktycznie sprintem lecąc do auta.

Dwie minuty później pojazd, za kółkiem którego siedziała Lott ruszył z piskiem opon, a całą drogę towarzyszyła nam grobowa cisza. Przyjaciele spoglądali na mnie jak na osobę nie z pełna rozumu, ale ja byłam zbyt przejęta, aby zaprzątać sobie tym głowę.

W przeciągu pięciu minut byliśmy na miejscu, a ja wyskoczyłam z auta jakby od tego zależało moje życie. Moment później bagażnik był otwarty, a ja przyglądałam się nieprzytomnej dziewczynie, której nie widziałam od ponad dekady. Pierwsza doleciała do mnie Lott, a zaraz za nią reszta moich przyjaciół.

Jak przez mgłe docierały do mnie reakcje moich towarzyszy. Nick upadł na kolana, Jones wytrzeszczył oczy, a Cox wypuścił broń z rąk. Wokół zapanował taki harmider, że nikt z nas nie wiedział co się dzieje. Nikt nic nie mówił, ale nie było takiej potrzeby. Wszyscy obserwowaliśmy jak dziewczyna się przebudza. Oparami świadomości usłyszałam zbliżające się auta, z których wychodzili nasi dzisiejsi towarzysze, ale nas to w żaden sposób nie obeszło.

Minutę później dziewczyna ocknęła się na tyle, że zaczęła rejestrować wszystko co się dzieje. Skakała wzrokiem od jednego z nas do drugiego, a sekundę potem wyciągnęła broń, która została wycelowana prosto w moją głowę.

Nikt z nas nawet nie drgnął. Nick dalej klęczał na ziemi, wpatrując się w swoją kuzynkę, podobnie jak reszta z nas. Wyciągnięta broń i dźwięk jej przeładowywania, zwróciła jednak uwagę pozostałych mężczyzn, którzy w błyskawicznym tempie stanęli przede mną, odwracając mnie własnymi ciałami od źródła zagrożenia, czyli mojej zaginionej przyjaciółki.

- Nie! - wrzasnęłam. - Odsunąć się w tym momencie.

Nikt jednak nie wykonał mojego rozkazu, a wręcz przeciwnie zaczęli jeszcze bardziej odciągać mnie od Eri.

- ¿Qué diablos está pasando aquí? Quién eres tú - wrzasnęła dziewczyna, a ja poczułam się jakbym dostała cholernie mocny cios w głowę.

- Co jest do chuja? Co ona mówi? Tłumacz - wrzasnął Nick, ja jednak nie potrzebowałam tłumaczenia, bo aż za dobrze to zrozumiałam.

- Pyta się co tu się dzieje i kim my jesteśmy - szepnęłam przez gule jaka stała mi w gardle.

- Ericka, to ja. Nick, twój kuzyn. To jest Ila, Lotte, Jones, Cox. Nie poznajesz nas? - wyjąkał chłopak, a dziewczyna patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem, więc jeden z naszych ludzi postanowił to przetłumaczyć.

- No tengo idea de quién diablos eres o por qué me llamas "Ericka". Soy Olaya y todo lo que sé ahora es que eres un jodido "Twenty" - wysyczała dziewczyna.

- Mówi, że nie ma pojęcia kim jesteście, że nie ma na imię Ericka, tylko Olaya i jedyne co wie, to, że jesteście z Twenty - przetłumaczył ten sam chłopak.

Kolana się pode mną ugięły, a gdyby nie kilku naszych meksykańskich braci, to leżałabym w tej chwili na ziemi. Miałam ciemno przed oczami i nie mogłam uwierzyć w to, że dziewczyna nas nie pamięta.

- Jesteś jedną z nas! - wykrzyknął Nick. - Jesteś częścią Twenty. Masz nasz tatuaż, byłaś z nami tyle czasu, a przez ostatnie jedenaście lat nie przestaliśmy cię szukać! Ericka do cholery przypomnij sobie!

Chłopak ponownie przetłumaczył na hiszpański, a gdy dziewczyna mruczała coś w niezrozumiałym dla nas języku. My patrzyliśmy z niecierpliwością na naszego tłumacza.

- Powiedziała, że nigdy by się nie zhańbiła współpracą z Twenty, a tatuaż ma przez to, że kiedyś ją porwaliście. Nie ma pojęcia o co chodzi, ale jeśli wy jej zaraz nie zabijecie, to ona zabije tą sukę co się chowa za innymi.

Słysząc słowa dziewczyny, przetłumaczone przez Meksykanina, ekspresowo odzyskałam siły starając na własne nogi. Odepchnęłam trzymających mnie mężczyzn, całą broń jaką przy sobie miałam rzucając na ziemię, a następnie przecisnęłam się między moją żywą tarczą.

- No tengo idea de quién te lavó el cerebro de esa manera, pero fuiste, eres y siempre serás parte de nuestra familia. Puedes marcharte ahora mismo y no descubrir nada sobre ti porque déjame adivinar que no recuerdas nada de hace once años, ¿verdad? Si quieres puedes quedarte con nosotros, si no vas. Pero siempre serás una familia para nosotros - powiedziałam stojąc twarzą w twarz z dziewczyną, z bronią przyłożoną do mojej klatki piersiowej na wysokości serca.

Wszystko co powiedziałam było prawdą. Ericka zawsze będzie naszą rodziną i to właśnie dlatego nie mam prawa, ani ochoty jej do niczego zmuszać, nie chce nas wysłuchać, to nie. Moje serce umarło w chwili, gdy dziewczyna nas nie rozpoznała, ale nie będę jej więzić ani torturować, żeby przypomniała sobie wszystko. Ma nowe życie, swoje własne, a dla nas po prostu nie ma w nim miejsca.

Ri nie pewnie opuściła broń, patrząc na mnie podejrzliwie, a tej samej chwili otoczył ją nasz meksykański oddział.

- ¡Basta! ¡Baja tus armas! Déjala ir si eso es lo que quiere - warknęłam, a mężczyżni mnie posłuchali, odsuwając się pół metra do tyłu.

Dziewczyna patrzyła zdezorientowana po wszystkich, a następnie zerwała się do biegu. To był pierwszy raz od jedenastu lat kiedy ponownie poczułam, że mam serce. Zanim zostało ono ponownie rozbite na milion kawałeczków.

Już nie ma nadziei na lepsze jutro. Trzeba żyć każdym kolejnym dniem, jakby to był nasz ostatni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro