Rozdział 10.1 ❌

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cisza jaka zapadła w pomieszczeniu po tych słowach była przerażająca. Nauczyciele i Raymond Simpson, patrzyli na nas oczekując jakiejś reakcji na słowa szefa Interpolu, a nasza czwórka najzwyczajniej nie wiedziała co powiedzieć.

Zanim coś powiem musiałam sobie to wszystko poukładać w głowie, tak jak i moi przyjaciele.

Simpson początkowo nie chciał nas zatrudnić, ale teraz uważa nas za świetnych pracowników.

Po zakończeniu State mamy tu pracować na stałe.

Chce tu ściągnąć resztę naszych przyjaciół, abyśmy wspólnie z jego ludźmi zajęli się jedną z trudniejszych spraw.

Mamy tu zostać na stałe i tu kontynuować swoją naukę.

Nie mieści mi się to trochę w głowie. Okey, jestem szczęśliwa, że Simpson nas docenił. Schlebia mi fakt, że sam szef tutejszego oddziału Interpolu chce, abyśmy pracowali tu na stałe, ale do cholery, mam tylko siedemnaście lat. W świetle prawa nie jestem nawet pełnoletnia, a już mam decydować o całym swoim życiu.

- Pan wybaczy, ale musimy to sobie na spokojnie poukładać w głowie. - powiedziała na głos moje myśli Ericka

- Rozumiem. - powiedział mężczyzna. - Jedźcie do siebie i przemyślcie wszystkie za i przeciw. Nie chcę żeby to była pochopna decyzja, a macie być jej pewni. W razie jakichkolwiek pytań dzwońcie do swoich nauczycieli, albo do mnie. - poprosił, podając nam wizytówki ze swoim numerem. - Za kilka godzin przylecą wasi przyjaciele. Będą mieli taki sam wybór, jak wy. Spotkamy się tutaj jutro o tej samej godzinie i powiecie mi swoją decyzję, dobrze? - zapytał, a my pokiwaliśmy głowami. - Oczywiście, każdy z was ma swój wybór i może zrobić co chce. To nie jest na tej zasadzie, że jeśli jedno z was się nie zgadza, to wszyscy wracają. - ponownie pokiwaliśmy głowami, a szef pięćdziesięciolatek. - Do naszego następnego spotkania macie wolne.

Po raz n-ty tego dnia pokiwaliśmy głowami i po krótkim pożegnaniu ruszyliśmy do wyjścia. Nie wiem nawet kiedy we trójkę wróciłyśmy do mojego gabinetu przebrać się w normalne rzeczy, jak znalazłyśmy się na zewnątrz, ani jak wróciłyśmy do apartamentu. Wszystkie te czynności wykonywaliśmy mechanicznie.

W domu Eri zrobiła wszystkim herbatę i każde z nas usiadło w różnych częściach domu bez słowa. Nie było sensu abyśmy teraz o tym rozmawiali, gdy każde z nas ma jeszcze bałagan w głowie. Najpierw musimy sami to przemyśleć, aby móc normalnie porozmawiać. Tym bardziej, że to jest indywidualna decyzja każdego z nas i nikt nie może wybrać za nas.

W salonie było okno z genialnym widokiem na Waszyngton, ale to nie był jedyny plus tego miejsca. Znajdował się tu także ogromny parapet, na którym już jakiś czas temu poukładaliśmy poduszki, a w tym momencie siedziałam na nich z kubkiem w ręku i spoglądałam na zewnątrz.

Zdawałam sobie sprawę, że jadąc do State zmieni się całe moje życie, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Jasne zdawałam sobie sprawę, że podpisanie papierów, jest jednoczesnym wyrażeniem zgody na to, aby moja przyszłość, nieodwracalnie związała się z policją. Kto by pomyślał, że dzięki zamiłowaniu do włamywania się na różne strony komputerowe dostanę się do szkoły policyjnej. Nie jestem jakąś szczególnie prawą osobą, zresztą czego można się spodziewać po dziewczynie która imprezuje od piętnastego roku życia i od tego samego czasu spożywa alkohol. Gdyby każdą jedną, chociaż trochę nielegalną rzecz spisywać do mojej kartoteki to pękałaby ona w szwach, a mogę się założyć, że nie tylko moja. Pogodziłam się z tym, że przez State muszę być trochę bardziej "grzeczna" i staram się, ale średnio mi to wychodzi. Cały czas łamię przepisy. Czy to te o ruchu drogowym, spożywaniu alkoholu przez nieletnich, nielegalnych oprogramowaniach, czy nie wiem czym jeszcze, ale cały czas je łamię, i jakoś nie zapowiada się abym miała przestać.

Po uzyskaniu informacji o praktykach w stolicy, też zdawałam sobie sprawę, że po raz kolejny moje życie przybierze inny obrót. W State byłam zaledwie miesiąc, a już zostałam przeniesiona na wyższy poziom, tak samo jak Eri. Nie jestem zarozumiała, ale zdawałam sobie sprawę, że to otwiera mi jeszcze większe szanse na przyszłość. I jak się okazało nie myliłam się.

Praca na stałe w Interpolu.

Światowa organizacja do walki z najgorszymi międzynarodowymi przestępcami.

Wiele osób marzy o pracy tam, a ja waham się mając taki wybór. Jasne, nie będzie łatwo. Nauka oraz praca i tak przez najbliższe dwa lata. Ale kto powiedział, że życie jest łatwe? Cała nasza egzystencja to pasmo problemów i wyborów. Jedna zła decyzja, a może nam zniszczyć całą przyszłość. Boję się, że zrezygnowanie z oferty Simpsona będzie właśnie takim błędem, ale zostając tu mogę sobie nie poradzić.

Westchnęłam głośno biorąc łyka zimnej już herbaty.

Mam dopiero siedemnaście lat, a mam decydować o swojej przyszłości. Cholera, jestem tylko gówniarą! Moimi problemami powinno być to z którym chłopakiem się umówić, a nie wybór, czy pracować w światowej organizacji!

Posada ta niesie za sobą dużo korzyści. Będę miała stałą posadę i zapewnioną przyszłość. Dzięki temu, że szybko zaczynam, mogę też liczyć na niesamowitą karierę. Nie muszę porzucać szkoły i przyjaciół, bo wszystko będę miała tutaj, no chyba, że któryś z moich przyjaciół postanowi wrócić do State. Tyle plusów, ale przeciw nim jedna wielka nie wiadoma, która każe mi na to inaczej spojrzeć. Czy sobie poradzę?

Mam trzy wyjścia.

Pierwsze: zostać tu do końca praktyk, a następnie wrócić do State, gdzie dokończę naukę. Plusem tego rozwiązania, jest to, że pozwolę wszystkiemu iść w swoim normalnym tempie. Nic nie będę musiała przyśpieszać, a dam sprawą toczyć się tak jak chcą. Po skończonej nauce, będę mogła tu wrócić i zacząć pracę w Interpolu jako normalny pracownik, ale nie mam pewności czy mnie ponownie przyjmą.

Drugie: wrócić teraz, dokończyć naukę, a następnie znaleźć pracę. Plusy i minusy są takie jak w poprzednim rozwiązaniu.

I ostatnie wyjście: zgodzić się na propozycję Simpsona.

- Cama, mogę z tobą o tym pogadać? - zza myślenia wyrwał mnie głos Lotte.

Zdziwiło mnie, że zwróciła się akurat do mnie. Co prawda, po akcji z pijanym okresem nasz kontakt zdecydowanie się poprawił, mogę nawet powiedzieć, że zaczęłyśmy się przyjaźnić, ale mimo wszystko zdziwił mnie fakt, iż chce gadać właśnie ze mną. Z drugiej strony Lotte była jedyną osobą, która potrafiła mnie zdrowo opierdolić, gdy się czymś martwiłam, a chyba właśnie tego teraz potrzebowałam.

Skinęłam głową, a nastolatka zajęła miejsce na parapecie, tak, że siedziałyśmy zwrócone twarzami do siebie.

- Co o tym myślisz? - zadała pytanie, które chyba każdemu z nas krążyło po głowie.

- Nie wiem co mam myśleć. - przyznałam szczerze. - Z jednej strony jestem zachwycona, bo to wspaniała szansa, ale z drugiej boję się, że nie podołam.

- Wiem co masz na myśli. Cama? Ty znasz Deana i moją historię, prawda? - zapytała, a ja pokiwałam głową. - Wiem, że State nie jest dla mnie, ale nie mogę odejść. Nie miałabym dokąd.

Pierwszy raz widziałam przygnębioną Lotte. To zawsze ona była osobą, która potrafiła mnie sprowadzić z powrotem do życia, a teraz jak widać strony się odmieniły.

- Owszem znam waszą historię, ale to nie zmienia faktu, że nie ogarniam dlaczego niby State nie jest dla ciebie.

- To chyba oczywiste. Wiesz jaka jestem, gdzie się wychowałam, ale nie wiesz co robiłam, żeby przeżyć. Jones nie mówił mi jakie mamy problemy, ale ja to widziałam. Kradłam, szantażowałam, groziłam, biłam, handlowałam, a teraz mam być policjantką? Gdy przesłuchiwałyśmy tą dziewczynę Nathalie, czy jakoś tak, zapytała co ja mogę wiedzieć o takim życiu. Prawda jest taka, że wiem bardzo dużo, bo miałam podobne. Obracałam się w podobnym towarzystwie. Zapewne gdybyś sprawdziła całą moją przeszłość okazałoby się, że niejednokrotnie robiłam interesy z Twenty, a teraz mam ich ścigać. Powinnam odejść ze State. To nie jest moja bajka. Przez jakiś czas było fajnie, mogłam zobaczyć jak żyją normalni nastolatkowie tacy jak ty, czy Eri, bez przeszłości, ale ile mogę udawać, że to jest także mój świat.

- Słuchaj, znam waszą historię, tak jak Jones i Eri znają moją. Nie miałam okazji ci jej wcześniej powiedzieć, więc słuchaj teraz. To nie jest tak, że w State tylko wy macie przeszłość. Co prawda moja przy waszej to jak zabawa w dom, a prawdziwe życie. - zaczęłam, a następnie opowiedziałam jej moją historię. Ufam jej i mam nadzieję, że się na tym nie przejadę. -Teraz wiesz, jak wyglądało moje życie i mimo, że technicznie mam rodzinę, to i tak nie mam gdzie wracać. Jeśli State nie jest dla ciebie, to dla mnie też nie, więc jak ty nie przyjmiesz tej oferty, zrobię to samo i dalej będziesz na mnie skazana.

Dziewczyna bez słowa mnie przytuliła co i ja uczyniłam.

- Dziękuję. I wiesz co? - zapytała - Myliłam się co do ciebie na początku.

- I vice versa. - zaśmiałam się, razem z nastolatką.

Po chwili oderwałyśmy się od siebie i ponownie zasiadłyśmy na parapecie.

- Boję się. - odezwałam się po chwili, a Lotte przyjrzała mi się z zaciekawieniem. - Boję się, że sobie nie poradzę. Mam siedemnaście lat, a mam już decydować o całym swoim życiu.

- Kto ma sobie nie poradzić, jak nie ty? Będziemy w tym razem, więc zawsze będziesz miała w nas oparcie.

- Dziękuję. - powiedziałam szczerze, a nastolatka się uśmiechnęła.

- Chyba pierwszy raz widzę, że wy dwie nie skaczecie sobie do gardeł. - zaśmiał się Jones.

- Widocznie potrafią jak chcą. - dodała Ericka.

- Przemyśleliście to sobie? - zapytała Lotte.

- Tak. - odpowiedziała szatynka, a brat czerwonowłosej jedynie pokiwał głową

- I? - zadałam pytanie, które w głowie miał obecnie każdy z nas.

- Zostaję tu. - powiedziała Eri

- Ja też. - odparł Dean. - A wy?

Spojrzałam pytająco na nastolatkę, pamiętając swoje poprzednie słowa. Dziewczyna w tym samym czasie przeniosła swoje spojrzenie na mnie i pokiwała głową.

- My też.

Każde z nas odetchnęło z ulgą. Cieszyłam się, że nie zostaję tu sama i moi przyjaciele chyba tak samo. Dzięki temu miałam pewność, że w razie jakichkolwiek problemów mi pomogą.

Dzięki tej krótkiej rozmowie całe napięcie uleciało, dając nam ponownie wytchnienie.

- To skoro to już załatwione, to mam pytanie. - odezwała się Eri. - Jemy na mieście, czy coś gotujemy?

- Zróbmy coś normalnego.

- Czyli gotujemy. - zadecydowała Lotte. - Spagetti?

- Ideolo. - potwierdził Jones.

- To skoro tak idealnie to lecisz po składniki do sklepu. - zaśmiała się jego siostra, a my wraz z nią.

- Ugh. - jęknął. - Niech będzie. Za dziesięć minut jestem.

Gdy chłopak wyszedł rozdzwonił się mój telefon, a po spojrzeniu na wyświetlacz zorientowałam się, że to Alex.

- No?

- Hej, słuchaj. Jesteśmy już w Waszyngtonie i skończyliśmy rozmowę z tym gościem... - zawahała się chwilę, a potem usłyszałam jak zwraca się do kogoś ciszej. - Jak on miał?... A właśnie. No to skończyliśmy tą rozmowę z Simpsonem i jacyś jego ludzie odstawili nas pod hotel, w którym podobno wy jesteście, ale nie wiemy gdzie teraz mamy iść. Wiesz coś może?

- Nie bardzo, ale to chodźcie na razie do nas na obiad, a później zadzwonimy do Millera i się dowiemy.

- No to luz, ale powiedz chociaż które piętro, czy coś. - zaśmiała się dziewczyna, a ja szybko jej podałam wszystkie informacje.

- Potrzebujecie pomocy z torbami?

- Nie. Każde z nas ma jedną walizki, więc sobie poradzimy. Dobra, za chwilę jesteśmy, pa. - nim zdążyłam odpowiedzieć, dziewczyna się rozłączyła

- Co jest? - zapytała Lotte

- Alex i reszta za chwilę tu będą. - odpowiedziałam, pisząc jednocześnie wiadomość do Jones'a, że ma kupić podwójną ilość składników.

- Gadali już z Simpsonem?

- Tak, ale Miller nie powiedział im gdzie mają iść, tylko ludzie Simpsona podrzucili ich pod hotel. Później do niego zadzwonię. - odparłam i gdy tylko skończyłam mówić, usłyszałam pukanie do drzwi.

Pod drzwiami znalazłyśmy się w kilka sekund, a gdy tylko uchyliłyśmy drzwi, pisnęłyśmy głośno. Lotte rzuciła się w ramiona swojego chłopaka, Eri przytuliła jasnowłosą przyjaciółkę, a ja bez zastanowienia wpadłam w objęcia Davida, nawet nie zdając sobie sprawy kiedy do niego podbiegłam piszcząc jego imię.

Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za nimi tęskniłam, a w szczególności za brunetem. Niby często rozmawialiśmy, ale to nie było to samo. Nie mogłam go przytulić, ani poczuć jego obecności, więc teraz postanowiłam to w pełni wykorzystać.

- Tęskniłem. - szepnął chłopak w moje włosy.

- Ja też. - powiedziałam mocniej go przytulając.

Uścisk przerwało nam czyjeś chrząknięcie, więc przez ramię spojrzałam na Alex, która miała dłonie założone na biodrach.

- A ze mną to się już nie przywitasz?

Niechętnie wyplatałam się z ramion chłopaka i podeszłam do przyjaciółki mocno ją obejmując, czemu towarzyszył śmiech całej reszty.

Drzwi cały czas były otwarte, w całym korytarzu panował harmider, ale żadnego z nas to nie obchodziło, bo w końcu mogliśmy się spotkać i pogadać. Po uściskaniu wszystkich ponownie, nawet nie wiedząc kiedy, znalazłam się w ramionach Davida.

- Wasze krzyki słychać na dole. - zaśmiał się Dean, wchodząc do pomieszczenia.

- Jones! - pisnęła Alex, rzucając się na chłopaka

- Ja wiedziałem, że ty mnie kochasz, ale nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak. - zaśmiał się nastolatek.

- Nie pochlebiaj już sobie tak. - odparła dziewczyna udając wkurzenie, w co może i byśmy uwierzyli, gdyby nie fakt, że dalej obejmowała przyjaciela.

- Widzicie? Wniosek jest prosty. - oznajmił poważnie dziewiętnastolatek. - Mnie nie da się nie kochać.

Po raz n-ty od naszego spotkania wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Spotkanie z przyjaciółmi jednak zajebiście wpływa na nasz nastrój.

Niedługo potem przeszliśmy w końcu do salonu. Chłopcy usiedli przed telewizorem, a nasza czwórka ruszyła na podbój kuchni.

- Kurwa czuję się, staro. Faceci siedzą przed telewizorem, a my im usługujemy. - prychnęła Lotte.- Brakuje nam jeszcze tylko tych fartuszków, a im piwnego brzuszka i meczu.

Jej słowa wywołały nasz głośny śmiech, czym zwróciłyśmy uwagę chłopaków.

- Co jest? - zapytał Jones ale żadna z nas nie miała zamiaru odpowiadać, bo zajęte byłyśmy chichraniem się.

- O co im chodzi? - zapytał zdezorientowany Nath

- Nie mam pojęcia, ale zdążyłem się przyzwyczaić, do tego. - stwierdził Dean wzruszając ramionami.

- I jak tu się nie czuć staro? - zapytała głośno Alex, a my znowu zaczęłyśmy się śmiać jak idiotki.

Pół godziny później obiad był gotowy. Wyłożyłyśmy wszystko na talerze, a następnie zaniosłyśmy je do salonu, bo tam da radę usiąść więcej osób niż w jadalni. Chłopcy zajmowali kanapę i fotel, więc do naszej dyspozycji został tylko jedno krzesło obite miękkimi poduszkami, które w błyskawicznym tempie zarezerwowała sobie Eri, siadając na nim.

- No świetnie. My się męczyłyśmy z obiadem, a teraz nawet nie mamy gdzie usiąść. - jęknęła Alex.

- Kto nie ma, ten nie ma. - zaśmiała się Lotte, siadając na kolana swojego chłopaka, w towarzystwie naszego chichotu.

Nathan posłusznie rozłożył ręce na boki, a gdy nastolatka zajęła miejsce siadając bokiem na jego nogach, ponownie złączył swoje ręce i podobnie jak ona, zaczął jeść.

Biorąc przykład z nastolatki podeszłam do Davida uśmiechając się słodko, a on się zaśmiał i gestem zaprosił mnie do zajęcia miejsca. Alex usiadła na kolanach Dean'a, co nie obyło się bez jego zboczonych uwag, ale zgodnie to zignorowaliśmy, zaczynając temat naszego przeniesienia do Waszyngtonu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro