Rozdział 16.1 ❌

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zgodnie z planem przed siódmą wieczorem Jones i ja dostaliśmy wypisy, co prawda chłopak swój dostał na własne życzenie, bo ze wstrząsem mózgu, który został u niego zdiagnozowany, powinien zostać na co najmniej trzy dni obserwacji. Z siatką wypełnioną różnorakimi maściami na rany cięte, siniaki, stłuczenia, wszelakimi opatrunkami, a także tabletkami przeciwbólowymi o różnej sile. Gdyby nie fakt, że wszystko miałam podpisane, w życiu bym się w tym nie ogarnęła. Od lekarza zgodnie z obietnicą dostałam dwutygodniowe zwolnienie z pracy, zresztą podobnie jak Jones, więc nie licząc jutrzejszego zebrania mamy trochę luzu.

Obydwoje mieliśmy problem z siedzeniem przez liczne obrażenia na plecach i nogach, ale jakoś wytrzymaliśmy drogę powrotną do domu. Cała podróż trwała około dziesięciu minut, ale każdy zakręt, czy chociażby hamowanie było dla nas katorgą, dlatego możliwość wyjścia z pojazdu okazała się wybawieniem.

Po wejściu do budynku momentalnie skierowałam się do swojej sypialni, a stamtąd do łazienki, wziąć prysznic. Samo zdejmowanie ubrań było dość czasochłonne przez wszystkie siniaki i opatrunki, ale najgorsze było właśnie zdejmowanie bandaży.

- Cama? Wszystko ok? - usłyszałam głos Eri, przez drzwi, więc niewiele myśląc podeszłam w tamtą stronę i uchyliłam je lekko.

- Tak, ale mogłabyś mi pomóc? - zapytałam. - Nie mogę zdjąć tego bandażu. - oznajmiłam wskazując na kawałek materiału owinięty wokół moich żeber.

- Jasne. - zgodziła się dziewczyna i weszła do środka, zamykając uprzednio drzwi.

Nie wstydziłam się stać przed nią bez ubrań, ale nie było to także do końca komfortowe. Mimo wszystko zdecydowanie wolałam żeby pomagała mi Eri, zamiast kogokolwiek innego. Nastolatka szybko uporała się ze wszystkimi opatrunkami, łącznie z plastrami umieszczonymi na ranch po nożu. A dzięki tamu, że stałam na przeciwko lustra, dokładnie widziałam wszystkie siniaki, skaleczenia i całą resztę obrażeń poruszających moje ciało. Lekkie rzucenie okiem na zwierciadlane odbicie starczyło, abym błyskawicznie opuściła wzrok.

Najdziwniejsza była reakcja Ericki przy zdejmowaniu opatrunku na brzuchu, gdy jej oczom ukazało się kilkadziesiąt szwów, prowadzących prawie od samych żeber po pępek. Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze, a następnie wysyczała pod nosem coś, co brzmiało jak "zajebię gnoja", ale nie jestem pewna, czy to aby na pewno to, więc nijak tego nie skomentowałam.

Kilka chwil później szatynka wyszła, uznając, że przy prysznicu i tak mi nie pomoże, ale jak skończę to mam ją zawołać, żeby mogła mnie z powrotem zmumifikować. Wcześniej była jeszcze na tyle miła, że szwy na policzku i brzuchu zakleiła mi specjalnym, wodoodpornym plastrem.

Po minucie stałam już pod natryskiem ignorując pieczenie jakie czułam z drobnych ran w kontakcie z wodą i mydłem, a szczypało jak skurwysyn.

Nigdy nie miałam jakoś wielkich problemów ze skomentowaniem różnych wydarzeń, albo określeniem tego co w danej chwili czułam, ale teraz było wręcz odwrotnie. Czułam wszystko: ból, zarówno fizyczny przez odniesione rany, jak i psychiczny, strach tym co będzie dalej, wściekłość na całe Twenty, ale także na Interpol za to, że nam nie pomógł, chęć zemsty na gangsterach odpowiedzialnych za moją krzywdę, smutek, cierpienie, złość, zirytowanie, mogłabym tak wymieniać bez końca, ale jednocześnie czułam pustkę. Jakby te wydarzenia coś mi odebrały, ale nie wiedziałam jeszcze co.

Nawet nie wiem kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a gdy się zorientowałam ogarnęła mnie najzwyczajniej w świecie wściekłość.

- Nie. - powiedziałam cicho do siebie. - Tak, kurwa nie będzie.

Nie jestem słaba, a przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Zawsze uważałam, że płacz jest oznaką słabości, a teraz ryczę, jak jakaś gówniara. Nie mam zamiaru teraz tego zmieniać. Zemszczę się, dopilnowując tego żeby resztę swojego życia spędzili za kratami w celi trzy na trzy metry. Opłukałam oczy i z gotowym postanowieniem co dalej opuściłam kabinę prysznicową.

Dwadzieścia minut później moje rany były już posmarowane odpowiednimi maściami i profesjonalnie zaklejone, a ja w luźnych ciuchach zeszłam do kuchni, aby zjeść normalną kolację, bo szpitalny obiad nie należał do moich ulubionych.

W salonie siedzieli już wszyscy, a gdy usłyszeli zbliżające się kroki momentalnie odwrócili wzrok w moją stronę.

- Hej, potrzebujesz czegoś? - zapytał David, gdy mnie zobaczył i szybko podszedł w moją stronę. - Mogłaś wołać, albo zadzwonić.

- Przyszłam coś zjeść. - powiedziałam szczerze. - A poza tym dam radę sama chodzić, więc nie ma potrzeby, żebym was wołała.

- Jesteś pewna? - zapytał nie do końca przekonany, a ja jedynie pokiwałam głową i skierowałam się do kuchni.

- Chcecie coś?

- Nie dzięki. -odpowiedziała Alex. - Nie dawno skończyłam spagetti jeszcze powinno być ciepłe. - oznajmiła, więc ponownie potwierdziłam ruchem głowy, że zrozumiałam i udałam się do kuchni, aby włożyć sobie makaron z sosem.

Kilka minut później siedziałam już w salonie, starając się nie krzywić przy każdym ruchu, a przy okazji pochłaniając ciepły posiłek.

- Jak się czujesz? - zapytał Nathan.

- Możemy o tym nie gadać? - zapytałam. - Jest ok.

Na szczęście nikt już nie drążył tego tematu, więc po posiłku zaczęliśmy wspólnie oglądać "Szybkich i Wściekłych", a ja jedynie zrobiłam sobie krótką przerwę, aby zażyć tabletki przeciwbólowe, które cholernie mnie otępiły i nawet nie wiem kiedy zasnęłam na kanapie.

***

Następnego dnia obudziłam się już w swoim łóżku, za co na sto procent powinnam podziękować Davidowi albo Jonesowi. Po spojrzeniu na budzik dowiedziałam się, że jest za piętnaście jedenasta, więc za nieco ponad godzinę zaczyna się spotkanie.

Wiem co muszę zrobić w sprawie Twenty, ale też wiem, że nikomu nie mogę zdradzić swojego planu. Jeśli przyjaciele się o tym dowiedzą, to będą próbowali mnie od tego odwieść, a Interpolowi o tym nie powiem, żeby nie narażać Abbie. Będę im pomagać, a przynajmniej w teorii, a w międzyczasie spróbuję się jak najwięcej o nich dowiedzieć, a w tedy pójdzie już z górki.

Dzięki gotowemu planowi nie bałam się aż tak bardzo, a jedyne co średnio mi pasowało, to wizja oglądania Nicolasa i Jamesa w miarę często. Łatwo jest mi teraz mówić, że się ich nie boję, ale nie mam pojęcia co się stanie jak stanę z nimi twarzą w twarz. Jedno jest pewne. Nawet jeśli będę umierała ze strachu, nie pokaże im tego. Ich nie wiedza, jest kluczem do mojego bezpieczeństwa.

***

Godzinę później ubrana w luźniejsze ciuchy, z opatrunkami tam gdzie trzeba, nafaszerowana prochami przeciwbólowymi i zwolnieniem w ręce, weszłam razem z przyjaciółmi do miejsca naszej pracy, a stamtąd wprost do sali zebrań kryzysowych. Przy dużym stole siedział już Brown, Miller i Clemark, więc czekaliśmy jedynie na Simpsona, który też niedługo później zaszczycił nas swoją obecnością.

Przez ten cały czas panowała niezręczna cisza, a za każdym razem gdy Clemark coś do mnie mówił, kompletnie go ignorowałam. Wiem, że zachowanie to było na poziomie gówniary, ale co miałam zrobić? Zwyzywać go nie mogłam, bo bym straciła pracę, pobicie tym bardziej nie wchodziło w grę, a byłam póki co, tak cholernie wściekła za to, że nawet nie próbował nam pomóc, że aż szok.

- Camilla, Dean, jak się czujecie? - zapytał Simpson, gdy usiadł na swoim stałym miejscu. Spojrzałam na niego jak na idiotę, a on w obronnym geście uniósł ręce do góry. - Nie patrz tak na mnie. Domyślam się, że macie naprawdę dość tego pytania, ale muszę się upewnić, że dacie radę wysiedzieć na tym zebraniu, które do najkrótszych należeć nie będzie.

- Damy radę. - powiedziałam pewnie, a w tym samym czasie Jones pokiwał głową.

- Dobra. Jak chcecie, a więc zacznijmy od początku. Opowiedzcie wszystko co się tam działo od momentu, gdy wyruszyliście na akcję. Musimy zrozumieć co poszło nie tak, a później zastanowimy się co dalej.

Tak też zrobiliśmy, początkowo opowiadałam razem z Deanem, który uzupełniał moją wypowiedź, o szczegóły które pominęłam, albo uciekły moim oczom. Następnie Jones zaczął historię tego co się działo na miejscu, gdy ja ścigałam się z Eve. Później wspólnie co było po moim zremisowaniu, a na końcu każdy z nas swoją historię z porwania. Dean swoją opowieść skończył na przesłuchaniu podczas którego stracił przytomność, a ja lekko naginając prawdę i pomijając niektóre dość znaczące szczegóły, powiedziałam co było dalej.

Na szczęście całość trzymała się kupy, więc szefostwo nie nabrało żadnych podejrzeń, a wszyscy patrzyli na nas jedynie z szokiem. W oczach Simpsona, Browna, Clemarka i Millera kryło się poczucie winy, na widok którego poczułam swego rodzaju satysfakcje, bo po części jest to właśnie ich wina. Może moich nauczycieli ze State nie w takim stopniu jak Clemarka, ale w dalszym ciągu mogli coś zrobić, aby do tego nie dopuścić. Tak samo jak i Simpson.

- A z tego co się dowiedziałam od Clemarka trzeba popracować nad sprzętem, bo coś łatwo ulega awariom. - dodałam. - Moja kamerka gdzieś wyleciała, Jonesa chyba nawaliła, a Interpolowi informatycy są do chuja skoro nie umieją namierzyć telefonu.

- Namierzyli wasze komórki. - zaoponował Clemark.

- Tak... Po prawie ośmiu godzinach. Ja rozumiem, że chcieliście dać nam się wyszaleć, ale uwierzcie minuta tam to za dużo.

- Camillo, nie wiem co mam ci powiedzieć. - powiedział mój szef. - Jest nam naprawdę potwornie przykro w związku z tym co miało miejsce, ale...

- Wiedziałaś na co się piszesz. - dokończyłam za niego z kpiną w głosie. - Oczywiście, że wiedziałam, ale myślałam, że będę mogła liczyć na swoich współpracowników. Jak widać się myliłam.

- Kurwa jebana mać. - warknął nie wytrzymując - Co mam ci powiedzieć? Że mi przykro? Że przepraszam? Że mam wyrzuty sumienia? To wszystko jest cholerną prawdą, ale czasu nie cofnę! Gdybym wiedział jak się to skończy nie wysyłałbym was na tą akcję! Rozumiem, że jesteś wściekła, ale zrozum, że gdy tylko dotarło do nas, że plan się poszedł jebać, robiliśmy wszystko co mogliśmy żeby was namierzyć! Wasze telefony ostatni raz meldowały się na miejscu wyścigów, a później ślad po was zaginął. Wrzuciliśmy zdjęcia waszych twarzy do systemu i sprawdzaliśmy czy jakaś kamera was nie uchwyciła, ale nic nie było. Jakbyście zapadli się pod ziemię. Nadajniki wszystkich aut w dalszym ciągu meldowały się na wyścigach. Każdy kurwa oddział Interpolu był zajęty szukaniem was! Przeszukaliśmy każdy pustostan w przeciągu dziesięciu kilometrów od Alexandrii, aż w końcu na was trafiliśmy przez chwilowy sygnał komórki. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy! Nie rozumiesz tego?

- A ty nie rozumiesz, co ja czułam? - odpowiedziałam takim samym tonem. - Grożono mi, byłam przerażona, poniżana, obmacywana, bita pięściami i pałkami policyjnymi, tak, że teraz nawet siedzieć normalnie nie mogę! Blizny po tym dniu będę miała do końca życia! Pojechałam na tą akcję wierząc jak idiotka, że w razie komplikacji nas uratujecie, gdy zaczęły się problemy, dalej w to wierzyłam. Wiesz kiedy straciłam nadzieję? Kiedy drugi raz przykuto mnie do łańcuchów i byłam przesłuchiwana, a gdy nie chciałam odpowiedzieć, to samo zrobiono z Jonesem. Pobito go do nieprzytomności, a oni się jeszcze z tego nabijali. Później uznali, że i tak niedługo sam wykituje, więc mogą go zabić! Wiesz co nas uratowało? Jebany telefon! Gdyby on się wtedy nie rozdzwonił, to teraz organizowalibyście nasze pogrzeby.

- Nawet tak nie mów. - warknęła Ericka piorunując mnie wzrokiem. - Skończmy tą kłótnię, bo nie ma ona sensu. Stało się i nic z tym nie zrobimy.

- Dziewczyna ma rację. - zgodził się Simpson. - Lepiej zastanówmy się co następnym razem zrobić, aby się to nie powtórzyło.

- Naprawdę musimy coś ze sprzętem pokombinować. - stwierdził Miller, a wszyscy zgodzili się z nim poprzez skinięcie głową.

- A co robimy z tym co się stało? - zapytał Brown. - Twenty ma namiary na Camillę i Dean'a, a ja szczerze wątpię, żeby tego w jakiś sposób nie wykorzystali.

- Na razie oboje mają dwutygodniowe zwolnienie, bardzo możliwe, że w tym czasie Chinatown się z wami skontaktuje, ale miejmy nadzieję, że nie. - stwierdził szef Interpolu - Jeśli się odezwą to macie nas o tym natychmiastowo poinformować. A dodatkowo w najbliższym czasie wasza dwójka nie będzie brała udziału w żadnych akcjach.

- A to niby dlaczego? - oburzyłam się. - Rozumiem, że jako tajniacy jesteśmy skreśleni, ale na normalnych pozycjach możemy przecież brać udział.

- Na razie na pewno nie, bo nie jesteście nawet w stanie. - oznajmił spokojnie Simpson, widząc że chcę zaoponować, szybko dodał - A co będzie później, to innym razem omówimy. A teraz waszą dwójkę ktoś odwiezie do domu, bo wasi przyjaciele zostają już w pracy. - zadecydował Simpson i zarówno Jones, jak i ja bez słowa podaliśmy mu kartki, które dostaliśmy w szpitalu, po czym skierowaliśmy się do wyjścia. - A Camillo. - zawołał jeszcze mężczyzna, więc odwróciłam się w jego stronę. - Nie obwiniaj proszę o to Interpolu. Pamiętaj kto ci to zrobił, a nie byliśmy to my.

~~~
Jeśli są tu jacyś maturzyści to życzę powodzenia na dzisiaj rozpoczynających się maturach. Trzymam kciuki ✊😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro