Rozdział 21.2 ❌

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spojrzałam do góry wprost w oczy stojącego nade mną porucznika Millera.

Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, a mi nawet oddech zaczął ciążyć. Przełknęłam ciężko ślinę, nie tracąc z oczu stojącego nade mną mężczyzny.

Nauczyciel jednak, jakby kompletnie mnie nie zauważając, ruszył dalej w tylko sobie znanym kierunku. Nie czekając na żaden więcej cud zebrałam swoje rzeczy, biegnąc tym razem ostrożniej do pokoju przesłuchań, a gdy tylko dotarłam to niego i zamknęłam za sobą drzwi, wysłałam pustą wiadomość, oddychając z ulgą gdy mogłam usiąść na swoim miejscu.

- Wiesz co ci grozi za handel narkotykami? - zapytałam spokojnie, jakbym nigdy nie przerywała tej rozmowy.

- A przyłapaliście mnie na handlowaniu, czy kupowaniu? To chyba różnica.

- Nie przy takiej ilości.

- Może mam duży spust. - prychnął, krzyżując ręce i wygodniej opierając się o krzesło.

- Masz mnie za idiotkę?

- Jesteś pewna, że mam odpowiedzieć na to pytanie?

- Nie denerwuj mnie. Nawet jeśli te dragi nie były na handel, to i tak udział w zorganizowanej grupie przestępczej i strzelanie do funkcjonariuszy na służbie pozwoli cię wsadzić na długie, długie lata

- A jak mi to udowodnisz? Nie masz absolutnie żadnych dowodów, że jestem z Twenty, a strzelać do gliniarzy, nie strzelałem.

- A skąd pomysł, że nie mamy dowodów?

- Słońce, ja to po prostu wiem. A teraz jeśli pozwolisz, chciałbym już wrócić do tej małej dziury i przeczekać kilka dni, aż mnie wypuścicie, bo przecież bez dowodów nie możecie mnie trzymać wiecznie, prawda? - zaśmiał się

- Irytujesz mnie. - oznajmiłam, podchodząc do niego i skuwając mu ręce za plecami.

- Ty mnie też, słońce.

- Przymknij się. - mruknęłam. - Wstawaj, idziemy.

- Dla ciebie wszystko słońce. - obiecał, wstając z miejsca, a już po chwili odprowadzała go do przypisanej mu celi.

- Co tu się działo? - zapytałam, gdy przy okazji któregoś z zakrętu wpadliśmy na Seydella.

- Odprowadzając tego Jamesa, wpadliśmy na Richa, który przesłuchiwał człowieka z najprawdopodobniej wrogiego gangu, zaczęła się jakaś głupia przepychanka, a reszta ich ludzi zaczęła się drzeć. Dobre pięć minut zajęło nam ogarnięcie ich.

- Ale wszystko w porządku? - zapytałam

- Tak, rozdzieliliśmy ich, a teraz jest spokój.

- To dobrze.

- A ty już skończyłaś? - zapytał

- Tak, zrobiłam wszystko co musiałam, teraz tylko napiszę raport i podrzucę Clemarkowi, a później spokój. - mruknęłam szczęśliwa.

- Nie przemęczaj się słońce. - zaśmiał się Nicolas.

- A przymknij się. - mruknęłam, śmiejąc się lekko w duchu.

***

- Wyłącz kamery i rejestrator wejść do ich gabinetu. - poleciłam Eri, będąc już przebrana w naszym gabinecie.

- Jasne. Podłóż im od razu identyfikatory. Jak coś będę dzwonić.

- Ja tak samo. Dziękuję.

- Nie masz za co. Siedzimy w tym razem.

Pokiwałam głową chowając wszystko co musiałam do kieszeni, a gdy dziewczyna powiedziała mi, że wszystko gotowe, ruszyłam wprost do gabinetu analityków z grupy B, gdzie na krzesłach spało dwóch mężczyzn. Nie zważając na to szybko się zalogowałam na konto Johna, a z niego uruchomiłam wirusa, ręcznie kontrolując jakie pliki mają zostać usunięte, łącznie z moim raportem, który w formie elektronicznej zapisałam w systemie i wysłałam Clemarkowi.

Dziwnie się siedziało w jednym pomieszczeniu z dwoma nieprzytomnymi mężczyznami, których wrabiam w usunięcie informacji, a co za tym idzie zdradę stanu, ale co zrobić. Zawsze wiedziałam, że prawość nie jest dla mnie. Jestem na to zbyt mściwa oraz za bardzo lubię adrenalinę i niebezpieczeństwo, aby się temu poddać, ale co zrobić. Trzeba żyć tak jak się da. Może nie do końca podobał mi się powód i osoby dla których teraz łamię prawo, ale ogólnie nie miałam nic przeciwko tym czynnościom.

Gdy wszystko było gotowe, zabrałam pendraive'a, a resztę rzeczy podrzuciłam dwójce mężczyzn. Po czym opuściłam pomieszczenie mając na uwadze, że za kilka do kilkunastu minut nasi zmiennicy się obudzą. Spokojnym krokiem, żeby nie wzbudzać absolutnie żadnych podejrzeń, wróciłam do gabinetu, gdzie siedziały już moje dwie współpracownice.

Przez fakt, że w pomieszczeniu znajdowała się także Lotte nie miałam możliwości przekazać Eri szczegółów, więc na jej pytające spojrzenie tylko skinęłam głową, a dziewczyna odetchnęła z ulgą, a następnie poklikała trochę na komputerze, najprawdopodobniej odblokowując obraz z kamer.

- Jak tam zebranie i przesłuchania?- zapytała Lotte

- Weź nic nie mów. - zaśmiałam. - To zebranie to było, jakieś spotkanie szefostwa amerykańskiego Interpolu w sprawie tej nocnej akcji. Przesłuchiwani byli wszyscy, którzy brali w tym udział i dali radę gadać. Później szefowie każdego działu, Simpson, Brown i ja głosowaliśmy, bo ten cały Saters, za swoją pomoc przy naszej sprawie chciał miejsce w Interpolu, ale wszyscy zagłosowali na nie, a dodatkowo za naganą, więc po tej całej "rozprawie" próbował mnie "przekonać" do zmiany zdania. - wyjaśniłam rysując cudzysłów w powietrzu. - A przesłuchanie? Zbyt pewni siebie idioci nawet nie wiedzą kiedy się wsypali.

Chwilę po tym jak skończyłam mówić rozdzwonił się telefon z mojego biurka.

- Porucznik Camilla Thomson.

- Camilla, szybko do mojego biura. - usłyszałam głos Clemarka.

- Już idę. - oznajmiłam lekko zdenerwowana, że zapomniałam czegoś ukryć, albo obraz z kamer jednak był cały czas rejestrowany.

- Co jest? - zapytała Eri

- Nie mam pojęcia. Clemark mnie wzywa. - powiedziałam, a dziewczyna lekko pobladła na twarzy. - Brzmiał na wkurzonego.

- Ciekawe o co chodzi. - zainteresowała się niczego nieświadoma Lotte.

- Nie mam pojęcia, ale niedługo się dowiem.

***

- Wzywałeś mnie. - odezwałam się, wchodząc do biura swojego szefa.

- Tak, zaloguj się do systemu. - poprosił odsuwając się od biurka, więc do niego podeszłam, wykonując jego polecenie, a następnie odeszłam od biurka.

- Nie ma. - mruknął do siebie, po kilku minutach poszukiwania czegoś.

- Co jest?

- Zniknęły wszystkie dokumenty na temat wczorajszego zatrzymania i dzisiejszych akcji z Twenty. Jest informacja o ich zatrzymaniu, ale tak jakby nic nie zrobili, rozumiesz? Nie ma nagrań z przesłuchania, twój raport zaginął... Są jedynie dzisiejsze zeznania na zebraniu, ale tam są tylko informacje o tym, że tam byli, ale nie strzelali.

- Nie ma dowodów. - wywnioskowałam w duchu ucieszona, chociaż teraz udawałam zirytowaną. - Nie ma podstaw do zatrzymania.

- Dokładnie. Ktoś się nam włamał do bazy i wszystko usunął.

- Kto?

- Nie mam pojęcia, ale się tego dowiem i wyciągnę z tego konsekwencje. - obiecał. - Trzeba ich wypuścić. Zajmiesz się tym? Ja z Millerem spróbuję jakoś odzyskać dane, albo chociaż znaleźć osoby za to odpowiedzialne.

- Jasne.

- Na naszym parkingu są ich auta. Powiedz którejś z dziewczyn, żeby do każdego z nich zamontowała pluskwę. Tutaj są kluczyki od nich. Ty w tym czasie przygotuj wszystkie papierki.

- Nie ma problemu. - zgodziłam się i po chwili już byłam z powrotem w naszym gabinecie.

Po drodze jeszcze weszłam do informatyków od których odebrałam pięć pluskiew, żeby zaoszczędzić przyjaciółce zachodu.

- I co? - zapytały dziewczyny równocześnie, gdy tylko weszłam do środka.

- Ktoś usunął wszystkie informacje na temat powodu wczorajszego zatrzymania Twenty. Nie ma nagrań z przesłuchań, nie ma zeznań, nie ma raportów, kompletnie nic.

- Więc w świetle prawa siedzą za niewinność. - zauważyła Lotte

- Dokładnie. Musimy ich wypuścić. Clemark i Miller próbują odzyskać dane, ja muszę przygotować wszystkie papierki, a ty Eri masz podłożyć do aut pluskwy, tylko tak żeby ich nie znaleźli.

- Masz mnie za idiotkę? - prychnęła dziewczyna, ale jednocześnie spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

- Mam na to odpowiadać. - zaśmiałam się.

- Nie, nie musisz. - oznajmiła takim samym tonem głosu.

- A ja mam jakieś specjalne zadanie? - zapytała Lotte

- Ty masz teraz przerwę, no chyba, że chcesz za mnie wypełniać papierki.

- Pierdol się. - prychnęła. - Idę na kawę do Starbucksa.

- Ja też chcę. - jęknęła - Dałabym się chyba pokroić za Frappucino.

- Nie chcę cię kroić, ale mogę ci kupić na wynos. - mruknęła dziewczyna.

- Naprawdę? - pisnęłam szczęśliwa, skacząc na czerwonowłosą. - Dziękuję! Jesteś najlepsza!

- Wiem. - zaśmiała się. - A ty Eri chcesz coś?

- To samo, dzięki. - uśmiechnęła się dziewczyna.

- Poszłabym spytać jeszcze chłopaków, ale wtedy w życiu tego nie przyniosę. - zaśmiała się.

- Nie dawaj im. - prychnęła dziewczyna, wywołując nasz śmiech.

- Wezmę Nathana i pojedziemy autem. Cama daj kluczyki do Toyoty. - rzuciłam jej wcześniej wymieniony przedmiot, śmiejąc się.

- Tylko się tam nie pieprzcie.

- Pomyślimy. - zaśmiała się, a po chwili już jej nie było.

Nasza dwójka momentalnie spoważniała.

- Mam podłożyć pluskwy, tak żeby ich nie znaleźli? Cama nie karz mi wybierać pomiędzy wami, a nimi.

- Nie o to mi chodzi. - oznajmiłam zgodnie z prawdą. - Niech nie znajdą tych pluskiew, ale do aut podrzuć im karteczki, że one są i z adresem ich siedziby, którą mamy w papierach. Niech tam zostawią auta, bo jak nimi gdzieś pojadą, to Interpol ich wyśledzi.

- A czemu nie mogą po prostu ich wywalić?

- Bo osoby, które będą ich śledzić się skapną, a tak gdy raz na jakiś czas pojadą gdzieś autami, to nie będą uważać.

- Też racja. - zgodziła się dziewczyna.

- Dobra tu masz kluczyki do ich aut i pluskwy. Ja zabieram się za papierologię.

***

- Podpisz, że odzyskałeś wszystkie swoje rzeczy tutaj. - wskazałam Nickowi ostatnią rubrykę, w której złożył swój podpis, następnie podałam mu kopertę z jego osobistymi przedmiotami, a kartki schowałam do teczki. - Dobra zaczekajcie, tu przez chwilę odłożę dokumenty i wyprowadzę was z budynku.

- Gdzie nasze auta? - zapytał James

- Na parkingu. Zaprowadzę was tam, a kluczyki macie w kopertach. Za minutę jestem i uprzedzając wasze pytanie, tak, w tym pomieszczeniu są kamery z podsłuchem. - ostrzegłam, a następnie opuściłam pomieszczenie.

Chwilę później byłam już z powrotem z kluczykami od kajdanek, a po zdjęciu ich, wyprowadziłam Twenty na zewnątrz.

- Nie jedźcie od razu do bazy. - powiedziałam cicho.

- Co masz na myśli? - zapytał Nick

- Zobaczysz w aucie. I zadzwoń do Jose, że zrobiłam wszystko co chciał i ma wypuścić Ab.

- Co? - zdziwił się, ale nie do końca uwierzyłam, że było to szczere.

Pewnie dobrze wiedział, że Jose porwał Ab, abym pomogła w uwolnieniu Nicolasa, Killera i reszty.

- Słyszałeś.

- Za ile kończysz? - zapytał, więc spojrzałam na zegarek.

- Dwadzieścia minut.

- Zgarnij Eri i przyjedźcie do bazy. - rozkazał, więc lekko skinęłam głową, mając na uwadze, że ktoś może nas obserwować.

- Tu są wasze auta. Powinni was bez problemu wypuścić, ale szczerze to nie jestem pewna, czy to zrobią. - powiedziałam zgodnie z prawdą.

- To co mamy robić?

- Jedźcie do szlabanu, jak będą jakieś problemy to się nie kłóćcie, a mrugnij awaryjnymi, to to załatwię.

- Nie ma problemu słońce. - oznajmił wsiadając do auta.

- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam, a on się jedynie zaśmiał i odjechał.

Patrzałam zirytowana w stronę szlabanu, a po chwili do moich oczy doszło miganie świateł awaryjnych, więc niechętnie ruszyłam w tamtą stronę i wymijając pięć aut nie zwracając uwagi na kierowców podeszłam wprost do budki ochroniarza.

Był to dwudziestoparoletni szatyn o szarych oczach, mimo, że jest nowy na szlabanie, to wcześniej pracował w budynku, więc miałam już kilka razy z nim kontakt.

- Co jest? - zapytałam

- Nie mam rozkazu wypuszczenia ich, więc karta nie otwiera szlabanu. - wyjaśnił. - Zobacz.

Nachyliłam się do komputera z kartą mężczyzny i bez problemu otworzyłam szlaban.

- Musisz to zatwierdzić enterem. - oznajmiłam przewracając oczami, a dwudziestoparolatek uśmiechnął się głupio.

- Jesteś niesamowita. - odparł przez co zaczęłam się śmiać.

- Dzięki, ale ja muszę już wracać do pracy.

- Dzięki za pomoc.

- Nie ma problemu. - zaśmiałam się, a po chwili kierowałam już w stronę budynku.

***

- Wiesz czego Nick chce? - zapytała Eri, gdy dojeżdżałyśmy już pod bazę Twenty.

- Nie mam pojęcia. - przyznałam szczerze. - Ale jeśli mają jakiś problem z uwolnieniem Ab to zgłoszę jej zaginięcie i osobiście dopilnuję, żeby znaleźli ją w domu, tego skurwysyna.

- Wiesz, że to ci nic nie da? - zapytała, a ja z westchnięciem skinęłam głową, w tym samym czasie rozdzwoniła się moja komórka.

Po spojrzeniu na wyświetlacz zorientowałam się, że dzwoni moja rodzicielka, więc niepewnie odebrałam.

- Camilla?

- No...

- Fajnie, że zaproponowałaś, żeby Abigail przyjechała do ciebie na tydzień. - oznajmiła wprawiając mnie w osłupienie, ale szybko się ogarnęłam. - Szkoda, że nie znalazłaś chwili, aby do nas wpaść, ale rozumiemy, że masz teraz sporo na głowie.

- Tak, weekendy mam zawalone nauką, a w tygodniu pracuję. Nie miałam czasu na opuszczanie stolicy. - powiedziałam zgodnie z prawdą, nie do końca rozumiejąc o co chodzi.

- Ale na szczęście twoi znajomi po nią przyjechali i z tego co wiem to bezpiecznie jedzie do ciebie.

- Tak, niedługo powinni być.

- To dobrze, a jeśli dałabyś radę pod koniec tygodnia wziąć trochę wolnego z pracy to przyjedź do nas z wizytą.

- Spróbuję. - skłamałam.

- I niech Abigail odzywa się co jakiś czas, może przejmie od ciebie dobre zachowania.

- Co masz na myśli?

- Zaczęła się strasznie buntować. - westchnęła teatralnie moja rodzicielka. - Nie mam pojęcia dlaczego ona się tak zachowuje. Nie może być taka jak ty? Masz dopiero siedemnaście lat, a już pracujesz na swoje i w dodatku czeka cię świetlana przyszłość. Razem z ojcem jesteśmy naprawdę z ciebie dumni. Może Abigail przez pobyt u ciebie, podłapie trochę twojego zachowania i się uspokoi. Nie tak ją wychowaliśmy. Mam nadzieję, że nie sprawi ci dużo problemów. - oznajmiła wprawiając mnie w osłupienie. Przecież to zawsze ja byłam tą złą córką, a Ab tą dobrą, od której powinnam się uczyć. Co się tutaj odpierdoliło? - Dobrze, ja muszę kończyć. Zadzwońcie, jak Abigail dotrze na miejsce. Miłego dnia, kochanie.

- Jasne, tobie też.- oznajmiłam, a po rozłączeniu się warknęłam głośno.

- Co jest? - zapytała Eri

- Przez tego idiotę, przez najbliższy tydzień jesteśmy skazane na Ab, a ja nie mam pojęcia, jak ją przekonać, żeby nikomu nic nie gadała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro