Rozdział 25.1 ❌

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wstawaj mała, bo się spóźnisz. - przez sen dotarł do mnie czyjś głos, ale postanowiłam go zignorować, bo łóżko było zbyt wygodne. - Słońce... Podnoś tą zgrabną dupę. - machnęłam jedynie ręką i mocniej wtuliłam się w miękką poduszkę. - Ila no. - jęknął ten sam głos. - Jak zaraz nie wstaniesz to ci coś zrobię.

- Nie boję się ciebie. - mruknęłam sennie, dopiero po chwili przyswajając sobie co powiedziałam.

Ale to była szczera prawda. Już od jakiegoś czasu przestałam się bać Nicka, Juniora i reszty, a nawet Jose. Początkowo tylko udawałam, że się ich nie boję, a tak na prawdę stresowałam się każdym spotkaniem, ale teraz to spotkanie ich nie jest dla mnie jakąkolwiek traumą, a jedynie rutyną. Jednak prawdą jest, że strach też można przezwyciężyć.

- Nie boisz się mnie, ale od razu wstałaś. - zaśmiał się

- Wstałam, bo sobie coś uświadomiłam. - wyjaśniłam ogólnikowo. - Która godzina?

- Siódma, więc radzę ci się pośpieszyć. - oznajmił, a ja wstałam jak poparzona.

- Nie mogłeś mnie wcześniej obudzić? - zapytałam, prawie krzycząc i jak głupia biegając po domu.

- Wyluzuj. Pay przyniosła ci ciuchy, a z tego co wiem to właśnie ci robi śniadanie, więc nie drzyj mordy, a się zbieraj, bo jak się spóźnisz to tylko ze swojej winy.

Nic więcej nie mówiąc złapałam ciuchy, które leżały we wskazanym przez chłopaka miejscu i pobiegłam do łazienki. W błyskawicznym tempie wzięłam prysznic i przebrałam się w czarne jeansy dziewczyny i tego samego koloru top, a następnie zeszłam do kuchni, gdzie czekały przygotowane kanapki.

- Junior podstawił twój samochód, a tam masz wszystkie karty, nie? - zapytała Pay, gdy ja jadłam kanapkę.

- Yyy. - zaprzeczyłam z pełną buzią, wywołując śmiech zarówno Nicka jak i Patty. Dopiero, gdy przełknęłam jedzenie odpowiedziałam. - Eri mi wszystko weźmie z domu.

- To dobrze. - oznajmił O.G. Chinatown. - Powodzenia w pracy słońce.

- Czy to taktowne powiedzenie, że mam już spadać? - zapytałam rozbawiona

- Nie, to taktowne powiedzenie, że za dziesięć minut musisz być w Interpolu, a normalna droga tam zajmuje dwadzieścia minut. - zauważył

- Skarbie, jestem z policji. Policja policji nie zatrzyma za przekroczenie prędkości - zaśmiałam się - A w razie czego mogę położyć na dachu koguta i wtedy już nawet korki mi nie straszne.

- Nie nadużywaj przywilejów, bo cię jeszcze zwolnią.

- Szef mnie za bardzo lubi. - zaśmiałam się, a chwilę później byłam już w drodze do pracy.

***

- Opowiadaj. - poprosiła Eri, gdy już po pracy siedziałyśmy wspólnie w salonie

- Ale co mam opowiadać? - zapytałam

- No wczorajszą akcję. Jak było?

- Szczerze? Masakrycznie. - przyznałam, a następnie streściłam jej wydarzenia wczorajszego dnia, od magazynu, do rozmowy z Nickiem w domu Pay. Nie pominęłam niczego, a gdy skończyłam mówić w pomieszczeniu zapanowała cisza.

- Myślisz, że on może mieć rację?

- Z czym?

- No z ty przekonaniem, że każdy z nas jest ukrytym mordercą.

- Nie mam pojęcia. - przyznałam. - Ale jeśli tak, to ja już raczej nie jestem ukrytym mordercą. Pomogłam w zabiciu go.

- Masz wyrzuty sumienia?

- Nie wiem. Na razie to chyba jeszcze nie do końca do mnie dotarło. Ale... w sumie nie jest mi go żal. - oznajmiłam, a po chwili zaśmiałam się sama z siebie. - I pomyśleć, że nazywałam Twenty potworami, a teraz sama im we wszystkim pomagam.

- Wszystko wydaje się inne jak już w tym siedzisz. Mi praca w Interpolu wydawała się fascynująca, dopóki nie odkryłam ile papierków tam trzeba wypełniać. - oznajmiła poważnym tonem głosu, wywołując mój śmiech. - No co? Taka prawda. Myślałam, że tam jest pełno akcji, niebezpieczeństwo i adrenalina, a tak na prawdę większą część czasu siedzi się za biurkiem i wypełnia wniosek od wniosku w sprawie wniosku do wniosku. W Twenty nie ma papierków, a w sumie robisz to samo. Tu i tu paradujesz z bronią, bierzesz udział w bójkach, czy strzelankach, ale w policji nie grożą ci za to konsekwencje i musisz wypełniać później tonę papierków.

Zgodziłam się ze słowami dziewczyny, kiwając głową.

- Co masz zamiar z tym zrobić? - zapytałam

- Szczerze? Chcę spróbować, jak to jest być tym złym. - powiedziała. - Nick mnie lubi, więc w razie czego pozwoli mi się ponownie od tego odsunąć, nie całkowicie uciec, ale odsunąć. Ciebie zresztą też lubi, więc też nie masz problemu pod tytułem "gang jest na całe życie. Od tego nie uciekniesz." - oznajmiła próbując naśladować głos swojego kuzyna.

- Czy to nie ty byłaś zawsze ta odpowiedzialna i grzeczna? - zapytałam.

- Byłam. Ale czas najwyższy to zmienić.

***

- Ale jesteście pewne, że to dobry pomysł? - zapytał Nicolas, gdy pół godziny później opowiadałyśmy mu o swoim postanowieniu. - Kurwa dziewczyny póki co jestem w stanie was z tego wyciągnąć, a dodatkowo Killer was lubi, ale to też nie gwarantuje wam bezpieczeństwa. Jak się za bardzo wkręcicie, albo będziecie miały grubszą spinę z kimś od Victora to nawet Inkster nie zapewni wam bezpieczeństwa.

- Jesteśmy duże. - zauważyłam - Umiemy sobie same poradzić, a fakt, że jesteśmy z psiarni działa tylko i wyłącznie na waszą korzyść.

- Wiem to Ila, ale od tego już nie uciekniecie. Już teraz byście miały przejebane.

- Damy sobie radę. - obiecała Ri

- Dobra, kurwa zróbmy tak. Jeśli do końca miesiąca nie zmienicie zdania to wtedy pogadamy, a przez te czas będziecie nam pomagały w akcjach. - uległ chłopak, a my z uśmiechem pokiwałyśmy głowami. - To się źle skończy.

- Trochę optymizmu kuzynie. - zaśmiała się Eri - Idę do Pay, idziesz? - zapytała mnie, ale nie zdążyłam się odezwać, bo zamiast mnie przemówił Nicolas

- Nie, bo ja muszę z Ilą pogadać. Później się spotkacie.

Brwi szatynki zaczęły dziwny taniec, a ona jedynie się uśmiechnęła ze zrozumieniem i wyszła.

- Co jest? - zapytałam

- Jak się trzymasz?

- Nie jest źle, ale nie pytaj mnie co czuję, bo nie mam pojęcia.

- Nic nie czujesz. - powiedział tak jakby to było coś oczywistego. - To dobrze. Wiedziałem, że się do tego nadajesz.

- Żartujesz? - zdziwiłam się.

- Nie.

- Bo to wcale nie tak, że nie mogłam przez pół nocy spać, miałam koszmary itp., a nawet go nie zabiłam. - ironizowałam

- Wykastrowałaś go, a uwierz to jest chyba milion razy gorsze niż strzelenie kulki między oczy.

- Pocieszyłeś mnie. - prychnęłam

- Nie ma sprawy słońce, ale nie o to chodzi. Wyrzuty sumienia miałaś tylko przez pierwsze kilka godzin. Ja po pierwszym morderstwie nie mogłem się ogarnąć przez kilka dni, Junior tydzień się non stop upijał, a i tak najgorzej był z Pay, która chyba przez miesiąc ćpała, bo nie mogła sama na siebie patrzeć.

- Próbujesz mnie pocieszyć, pokazując, że jestem bezuczuciową suką? - zapytałam, z uniesioną jedną brwią.

- Coś w ten deseń. - przyznał. - Ale chyba ty tego jeszcze nie odbierasz jako komplementu.

- Czyli mnie komplementujesz? A to coś nowego. Wielki Nicolas Johanson szef kliki Chinatown z NE Waszyngton komplementuje zwyczajnego kreta.

- Słońce nie jesteś zwyczajnym kretem, ale z resztą zdania się zgadzam, a szczególnie z tym przydomkiem "wielki".

- A wiesz co to ironia? - zapytałam rozbawiona.

- Wiem, ale w tym zdaniu jej na pewno nie było, bo oboje równie dobrze wiemy, jak wielki jestem.

- Skromność level hard. - prychnęłam

- A co? Możesz zaprzeczyć?

- W sumie to mogę, bo i tak nic nie pamiętam. - oznajmiłam ze śmiechem

- Z przyjemnością ci odświeżę pamięć.

- Raczej nie skorzystam. - zaśmiałam się. - Dobra jeśli to wszystko, to ja lecę. Do następnego...

- Razu w moim łóżku. - dokończył za mnie, więc jedynie przewróciłam oczami i opuściłam pomieszczenie.

- Idiota. - prychnęłam pod nosem

- Słyszałem. - krzyknął za mną

- To dobrze. Na aparat słuchowy masz jeszcze czas. - odkrzyknęłam i w akompaniamencie śmiechu gangstera skierowałam się do garażu.

***

Dzień później policja stanowa zgłosiła zaginięcie Satersa, a po kolejnych czterech dniach zostało znalezione jego zmasakrowane ciało. Oczywiście o całej sprawie stało się na tyle głośno, że mówiło o tym całe USA, a ja dostałam nawet telefon z domu, że mam na siebie uważać. Zarówno Simpson, jak i Clemark byli na siebie wkurwieni, że wypuścili Twenty, które teraz zaczęło się mścić, a swoją wściekłość przelali na pracę reszty, więc teraz w sumie zamiast ośmiu godzin siedzieliśmy po dwanaście.

Wczoraj odbył się proces Vincenta i Johna, którzy zostali skazani na potrójne dożywocie, a to tylko zasługa tego, że oboje pochodzą i mieszkają w Dystrykcie Columbii, gdyby byli z innego stanu, nic by ich nie uchroniło przed karą śmierci. Wyrok naszych byłych współpracowników i odnalezienie zwłok sierżanta pobudziło wszystkich do działania, bo pomimo faktu, że wojna gangów się jeszcze nie zaczęła przestępczość w całych Stanach znacząco się podniosła. Policjanci chcą jak najszybciej zakończyć sprawę Twenty zamknąć wszystkich, a tych co się da to najlepiej skazać na śmierć i mieć święty spokój. Może i byłoby to możliwe, gdyby Twenty nie miało ponad trzydziestu różnych szpiegów w Interpolu na różnych stanowiskach, o czym dowiedziałam się kilka dni temu od Nicolasa. Prawda jest taka, że dopóki Interpol się nie pozbędzie kretów, nie ma szans na zwycięstwo.

A co się działo przez ten czas w Twenty? W sumie nic nowego. Od ostatniej akcji brałam jeszcze udział w kilku, ale ograniczały się one do handlu narkotykami, bronią, czy haraczami. Nikogo nie okaleczałam, ani nie zabiłam, co jak najbardziej mi pasowało. Nie roztrząsałam już też sprawy Satersa. Było to było, czasu nie cofnę, a nawet gdybym mogła to nie wiem, czy bym to zrobiła. Same akcje zaczęły mi się podobać coraz bardziej i już praktycznie cały swój wolny czas im poświęcałam, a jak akurat nie było nic do roboty, to szlifowałam swój styl jazdy. Tym o to sposobem nauczyłam się robić prawie bezbłędny drift i kilka sztuczek na motocyklu.

- Ila. Zbieraj się, jedziesz ze mną. - zakomunikował Nick, wchodząc do garażu, w którym aktualnie siedziałam.

- Co jest? - zapytałam

- Nie pytaj, a wsiadaj. - warknął, więc wzruszyłam ramionami. Ręce brudne od smaru wytarłam w leżącą obok mnie szmatkę, a następnie ruszyłam za chłopakiem wprost do najnowszego Camaro.

- Gdzie jedziemy?

- Czy ty wszystko musisz wiedzieć? - westchnął, przyśpieszając.

- Nawyk z pracy. - przyznałam. - No to dokąd mnie zabierasz?

- Nie licz, że na randkę. - zaśmiał się

- No ja mam nadzieję. - prychnęłam. - Randka z tobą to ostatnie na co dzisiaj mam ochotę.

- I vice versa słońce.

- No to gdzie jedziemy?

- Starczy ci odpowiedź "zobaczysz"? - zapytał z nadzieją, a ja posłałam mu jedynie wzrok pod tytułem "pojebało" - Tak myślałem, ale i tak nic więcej ci nie powiem.

Resztę drogi milczeliśmy, ale na szczęście nie była ona zbyt długa, a przy prędkości z jaką poruszało się auto, wydawała się, aż komicznie krótka. Po zaparkowaniu na jakiejś polanie i wyjściu z pojazdu, rozejrzałam się wokoło, ale nie było tu nic z wyjątkiem setek drzew.

- Zabrałeś mnie do lasu, żeby mnie zgwałcić, czy co?

- Słońce, naprawdę nie wiem co siedzi w tej twojej ślicznej główce, ale jeśli chciałaś poczuć mojego kutasa, wystarczyło poprosić, a nie wyobrażać sobie nie wiadomo co. - zaśmiał się

- To po co tu jesteśmy?

- Nauczę cię walczyć. I zanim cokolwiek powiesz. Pamiętam, że jesteś z psiarni, ale wiem też jak wyglądają ich kursy samoobrony.

- Więc postanowiłeś mnie sam uczyć? - prychnęłam opierając się o maskę samochodu.

- Dokładnie. - oznajmił z pewnym siebie uśmiechem. - Nie martw się tym, że pierwsze kilka razy nie uda ci się mnie nawet przewrócić, bo wiem, że jesteś początkująca...

- Dobra. - przerwałam mu, w myślach już układając plan, który spowodował szeroki uśmiech na mojej twarzy. - Skończ pierdolić i mów co mam robić.

- Aż tak ci śpieszno? - zaśmiał się. - No dobra. Najpierw musimy zobaczyć na czym stoimy, więc ja cię zaatakuję, a ty spróbuj się bronić najlepiej jak umiesz. Jasne?

Pokiwałam głową, a po chwili chłopak przystąpił do ataku. Stał po mojej lewej stronie co dodatkowo mi ułatwiało zadanie, bo mimo tego, że jestem praworęczna, zawsze wygodniej było mi się bronić z lewej strony. Nicolas podbiegł kawałek który nas dzielił i kucnął próbując podciąć mi nogi. Wykorzystałam fakt, że dalej opierałam się o samochód i przenosząc ciężar ciała na ręce, przesunęłam się po masce tak, że stałam obok drzwi kierowcy, czyli za plecami chłopaka, który już był odwrócony w moją stronę. Zaczął wyprowadzać szybkie ciosy skierowane w moją twarz, ale wszystkie zręcznie unikałam, tak samo jak kopnięć. Mając już dość trwającej od kilku minut zabawy, złapałam lecącą w moją stronę pięść gangstera i wyprowadziłam kontrę w nos chłopaka. Wywołując jego chwilowe zdezorientowanie, oparłam swoje ręce o jego ramiona i odbijając się od maski auta, które znowu było za mną, przeskoczyłam za plecy chłopaka, szybko podcinając mu nogi i siadając na jego plecach, gdy ten opadł.

- Przegrałeś kochanie. - zaśmiałam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro