Dodatek I - I Have Never Loved Someone [David x Swen]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej! Przychodzę do was z doosyć długim one shotem, który mam nadzieję, że wam się spodoba. Chciałabym, żeby wam się spodobał. Nie będę się rozwodzić nad tym, o czym jest, bo pewnie się domyślacie (tytuł wcale na to nie wskazuje), ale dajcie mu szansę. Proszę. 

Chciałabym tego shota zadedykować mia_carrot za to, że z NIEGASNĄCYM ENTUZJAZMEM komponowała utwory mające mnie zainspirować i  Uiskee za to, że chyba jako jedyna pokochała Swena tak bardzo jak ja. 

Chciałam go tu ukazać jako ciepłą, cenną osobę. Nie jako kogoś kto zrujnował Cainowi psychikę. 

Skomentujcie, bo ten shot dużo mnie kosztował, eh. Jęczę teraz, bo na końcu nie pasuje. 

Piosenkę z mediów można włączyć na końcu, jakby ktoś chciał sobie popłakać. 

Miłego czytania!


                                                                                              * * *

Kiedy wchodzę na klatkę schodową żarówki w starych żyrandolach zaczynają ostrzegawczo migotać. Marszczę czoło i uważając, by się nie pomoczyć składam parasolkę. Nie żeby pomogła mi w jakikolwiek sposób - tak czy inaczej byłem potwornie przemoczony, przemarznięty i zakatarzony. Kicham potężnie, wycieram nos wilgotną chusteczką znalezioną w kieszeni płaszcza i przeklinając cały świat powoli ruszam przed siebie. 

Z tego co słyszałem, Swen mieszka na drugim pietrze. To całkiem nieźle, mogło być gorzej. Miałem znajomych, którzy mieszkali na wyższych piętrach bez wind. Wdrapuję się po stopniach, rozmyślając nad tym, czy przypadkiem to wszystko nie przekracza moich obowiązków. Praktycznie rzecz biorąc, Swen był niżej w firmowej hierarchii, podlegał pode mnie. Nie powinienem nosić za nim papierów, których zapomniał wziąć z biura. Ściskam w dłoni aktówkę i karteczkę z adresem zamieszkania. Natalie mnie zamorduje. Miałem dzisiaj wcześniej wrócić na kolację, tymczasem dochodziła już jedenasta. 

Kamienica w której mieszka Swen jest stara, ale raczej zadbana. Czerwona cegła, którą wyłożone są ściany nie jest pokruszona, drzwi które mijam nie wyglądają na przestarzałe. Właściwie to całkiem miłe miejsce. Moje kroki odbijają się echem od ścian, kiedy pokonuję ostatni schodek. 

Szybko znajduję odpowiednie mieszkanie. Nie jest to szczególnie trudne, jeśli się weźmie pod uwagę, że na każdym piętrze są tylko dwie pary drzwi, ale i tak jestem z siebie zadowolony. Poprawiam kołnierzyk koszuli i pukam. 

Przez chwilę nic się nie dzieje. Jedynym co słyszę jest kapanie wody, która powoli sączy się z mojego płaszcza na kamienną posadzkę. Krzywię się lekko i chwilę drepczę w miejscu. Dopiero po chwili słyszę pierwszy trzask. Potem wszystko dzieje się zaskakująco szybko. 

Rozlega się huk, potem podniesiony głos coś wykrzykuję. Następnie kilka przyspieszonych tupnięć, zupełnie jakby ktoś biegł i coś szklanego po drugiej stronie drzwi spada na ziemię. Mimowolnie robię kilka kroków do tyłu, odruchowo mocniej zaciskając rękę na aktówce. Nie podoba mi się to ani trochę. Ponownie zerkam na świstek z zapisanym adresem, ale upewniam się, że jestem we właściwym miejscu. Unoszę rękę, by ponownie zastukać, ale w tym momencie klamka gwałtownie opada w dół. 

Drzwi otwierają się nagle i niemal zachłystuję się powietrzem. 

Swen trzęsie się, tłumiąc szloch i ledwo trzyma się na nogach. Rozpaczliwie przytrzymuje się framugi, jego włosy opadły na twarz, potwornie rozczochrane i spocone, pod okiem widnieje wielka śliwa. Kiedy zaczyna się chwiać natychmiast rzucam się do w jego stronę, rozkładając ramiona. Wpada prosto w nie, a ja przytrzymuję go i staram się zapanować nad przyspieszonym oddechem. Co to ma być?

Zaledwie kilka sekund później w drzwiach staje facet, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Jest szeroki w barach, postawny i wygląda, jakby chciał strzelić mnie w twarz. Pierwszym, co rzuca mi się w oczy, są jego dłonie. Obie zaciśnięte w pięści. Zanim udaje mi się coś powiedzieć, Swen zanosi się płaczem. Mężczyzna wybucha śmiechem. 

- To z tobą mnie zdradza? - kiedy się uśmiecha, zauważam kolczyk w jego języku - Zawsze wiedziałem, że woli takie cioty, ale on... 

Carlsson martwieje. Powoli się prostuje, jednocześnie odrzucając moje ramiona i wciąż się trzęsąc spogląda na obcego mi faceta. Odsuwam się od niego, widząc, że moja obecność prawdopodobnie źle wpływa na całą sytuację. Moje myśli pędzą jak szalone. Czego właściwie jestem świadkiem? Pobicia? Sceny zazdrości? Kiedy patrzę na twarz Swena nie mam wątpliwości, że cokolwiek się dzieje nie jest dobrze. Czuję się nie na miejscu, jakbym wdarł się z butami do czyjegoś życia i właśnie był świadkiem bardzo intymnej sceny. Z drugiej jednak strony cieszę się, że stoję właśnie tutaj, na korytarzu starej kamienicy tuż za Swenem i mogę się wtrącić. Bo z całego serca czuję, że powinienem. 

- W czym problem? - pytam, spoglądając na mężczyznę ponad jego ramieniem.  

Staram się, by mój głos brzmiał pewnie i twardo, ale to nie robi na nim wrażenia. Kiedy zakłada ręce na piersi, Swen się cofa, zupełnie jakby facet już się na niego zamachnął. Odruchowo chwytam go za nadgarstek i ciągnę do tyłu. Spogląda na mnie trochę zdziwiony, trochę zły i wyrywa rękę. Mimo, że łzy gęsto płyną po jego policzkach mocno zaciska zęby, zupełnie jakby odciął się od płaczu. Jakby oddzielił swój płacz i smutek od całej reszty. Od wstydu i zmęczenia, które widziałem na jego twarzy. 

- Idź już - mówi błagalnie i odwraca wzrok. 

Nabieram powietrza i powoli je wypuszczam, powoli kręcąc głową. Nie może tego zobaczyć, bo odwraca twarz w kierunku drzwi. Okej, nie chcię się tutaj znajdować, ale nie mogę zostawić kolegi w takiej sytuacji. Nawet jeśli kolega nie jest moim najbliższym przyjacielem, a sytuacja wymagała gruntownego wytłumaczenia. 

Mężczyzna w drzwiach uśmiecha się triumfalnie. Robi mi się niedobrze. W tej chwili nie mam głowy na rozważanie o co właściwie poszło i kim był dla Swena ten złośliwie wyszczerzony facet. Mogę mieć jedynie podejrzenia, ale to nieistotne. Cokolwiek o tym sądzę jest nieważne. Swen jest drobny i wyjątkowo zgarbiony, a tamten to góra mięśni i wyczuwalnej nawet z takiej odległości agresji. 

- David, proszę idź już - powtarza Swen, naciągając rękawy na dłonie - Musimy po prostu porozmawiać, prawda Paul? - zwraca się do mężczyzny, jego głos łamie się kiedy wypowiada jego imię, ale Paula to nie rusza. Wciąż utrzymuje ten sam wyraz twarzy - taki, jakby za chwilę miał uderzyć głową Swena o podłogę. 

- Poczekam aż skończycie - deklaruję i posyłam Paulowi chłodny uśmiech. - Muszę przekazać ci kilka dokumentów, których zapomniałeś zabrać i wytłumaczyć kilka rzeczy. 

Przez chwile Paul nie wie co powiedzieć. Waha się, mina nieco mu rzednie, ale nie odpuszcza. Widząc upór z jakim wpatruje się w Swena zakładam ręce na piersi. Tak na wypadek, jakby jeszcze się nie zorientował, że nie zamierzam sobie pójść. 

- David... - zaczyna Swen, ale nie udaje mu się skończyć. 

- Proszę proszę... - cedzi Paul, nagle rozgniewany i postępuje krok do przodu. Carlsson staje się o kilka centymetrów mniejszy, a ja przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że jest najzwyczajniej po ludzku przerażony. - Może gust masz okropny, blondyneczko, ale przynajmniej ma charakterek. Chociaż może to głupota? Przekonamy się kiedy indziej - posyła mi obleśny uśmiech i chwyta Swena za ramię, zdecydowanie zbyt brutalnie.

 Chłopak nawet nie próbuje się wyrwać, kiedy mężczyzna ciągnie go w swoją stronę. Wygląda jak zastraszony nastolatek, obdarty z pewności siebie i jakiejkolwiek woli walki. Pozwalał wlec się po korytarzu, wyglądając jak siedem nieszczęść. 

- Nie szarp go - mówię, zanim udaje mi się ugryźć w język. 

O dziwo, skutkuje. Paul puszcza rękę Swena jakby go parzyła, ale w zamian za to popycha go wgłąb mieszkania, ruszając w moją stronę. Szybko zmieniam pozycję, by stać w sposób, który uniemożliwiłby mu przyciśnięcie mnie do ściany i unoszę ręce w obronnym geście. Nie mam wątpliwości kto wygrałby walkę, gdyby takowa się wywiązała. 

- Nie wtrącaj się! - warczy, będąc zaledwie kilkanaście centymetrów ode mnie. 

Jego śmierdzący alkoholem oddech owiewa moją twarz. Mimowolnie się krzywię, postępując jeszcze krok do tyłu i zaciskam zęby. 

- On się ciebie boi, nie widzisz tego? - pytam, marszcząc brwi. 

- I bardzo dobrze. Powinien. Nie jestem z tych, którzy pozwalają, by im przyprawiać rogi - parska ochrypłym śmiechem i wymierza mi pstryczka w czoło, zupełnie jakbym miał pięć lat. 

- Jestem jego szefem. Nie zdradza cię ze mną! - dopiero kiedy to wypowiadam odkrywam jak niedorzecznie to brzmi. Ja i Swen? Do dzisiejszego wieczoru nie miałem pojęcia o jego preferencjach seksualnych, nie miałbym choćby czasu, by choć zacząć romans. Uśmiecham się z przekąsem - Mam narzeczoną. Zapewniam cię, że nigdy nie zdradziłbym jej z facetem. Nigdy nie dotknąłbym faceta, rozumiesz? Możesz przestać się na nim wyżywać - spoglądam w stronę mieszkania i odkrywam, że Swen nie miał na tyle instynktu samozachowawczego, by zamknąć drzwi od środka. Wciąż stoi w progu, wpatrując się w nas ze łzami w oczach. 

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić. 

- Wolisz, żebym zadzwonił na policję? - mrużę oczy, wciąż się uśmiechając - Pobicie to już coś. Myślę, że mogliby się zainteresować. 

Paul cofa się odrobinę. Możliwe, że nikt nigdy mu nie groził i nie wie, jak powinien się zachować w nowej sytuacji. Może zastanawia się, gdzie mnie uderzyć, żeby zabolało najbardziej, ale ta chwila zawahania jak najbardziej mi starcza. Zanim Paulowi udaje się zdecydować, czy chce mnie krzywdzić, czy grzecznie się wycofać przemykam się obok, zupełnie nie dbając o to, że wychodzę na tchórza. Lepiej być tchórzem znającym swoje możliwości, niż martwym bohaterem. Dopadam do Swena, który wciąż przygląda się całej sytuacji zza progu i odsuwam go, by móc zatrzasnąć za sobą drzwi. Szybko przekręcam zamek i dobrze, bo dwie sekundy później na klamkę spada potężne uderzenie. 

Opieram się plecami o drzwi i spoglądam na Swena. Chłopak - jeśli to określenie w ogóle pasuje do dwudziestolatka - stoi i obejmuje się ramionami. Drży na całym ciele, otwiera i zamyka usta, jakby nie mogąc się zdecydować, czy właściwie chce coś powiedzieć czy nie. Wbija paznokcie w ramiona tak mocno, że sweter w tych miejscach marszczy się nienaturalnie. Wygląda to raczej kiepsko, jeśli weźmie się pod uwagę, że jest rozczochrany, z jego nosa powoli sączy się krew, a siniak pod okiem powoli zaczyna fioletowieć. 

Patrzę na niego i nie widzę tego samego człowieka, z którym żegnałem się w biurze zaledwie kilka godzin temu. Swen był pewny siebie, ale w ten dobry, motywujący wszystkich dookoła sposób. Chodził szybko, energicznie, uśmiechał się szeroko i wydawał się być nieświadomym, jak wiele osiągnął w tak młodym wieku. Bo osiągnął. Kiedy ktoś kończy liceum w wieku szesnastu lat trzeba być pod wrażeniem. I wszyscy byli, poza nim samym. Teraz jednak kiedy kuli się na przedpokoju swojej kawalerki w starej kamienicy, a zza drzwi słychać wulgarne wrzaski nie przypomina siebie. Choć z drugiej strony, co ja mogłem o tym wiedzieć? Który Swen Carlsson był tym prawdziwym?

Prostuję się i przeczesuję włosy dłonią. Dopiero teraz, kiedy jestem względnie bezpieczny, uświadamiam sobie, jak bardzo zestresowany byłem. Wzdycham i posyłam Swenowi pokrzepiający uśmiech. 

- Paul to kretyńskie imię - mówię, sam nie wierząc w to, co przyszło mi do głowy - Musiał okazać się idiotą. 

Chłopak przez chwilę patrzy na mnie, jakbym właśnie oświadczył, że wstępuję do zakonu, po czym kreci lekko głową, nie pozwalając sobie nawet na cień uśmiechu. 

- Przestań David... - jego głos jest cichy, niemal na granicy szeptu - Nie musisz być miły. Serio, przywykłem. 

- Nie rozumiem o co ci chodzi - podchodzę do niego, ale on się cofa - Swen, hej, głowa do góry. To nic takiego, tak? Nikomu nie powiem - obiecuję, ale to nie polepsza sytuacji. 

Swen parska czymś, co mogłoby być kiepską parodią śmiechu, ale szybko się opanowuje. Odgarnia włosy z twarzy i zauważam, że są dłuższe, niż wcześniej sądziłem. Ociera policzki rękawami swetra, doprowadzając się do względnego porządku, nawet jeśli strużka krwi właśnie wkrada się na jego wargi. 

- Nie wątpię. Chociaż? - wzrusza ramionami - Niektórych w firmie pewnie rozbawiłoby to, że jestem pedałem. Możesz próbować. 

Okej, zaskoczył mnie. 

- Masz mnie za takiego człowieka? 

Nie odpowiada, więc idę za nim, kiedy odwraca się i rusza wgłąb kawalerki. Gdzieś po drodze zostawiam buty, płaszcz i rozpinam marynarkę. Wchodzę za Swenem do małego, przytulnego salonu i obserwuję jak wdrapuje się na krzesło barowe stojące przy wysepce oddzielającej pomieszczenie od kuchni. Przez moment mam wrażenie, że z niego spadnie, ale ostatecznie nic takiego się nie dzieje. Swen opiera łokcie o blat i chowa twarz w dłoniach.

 Robi mi się głupio. Myślę tylko o tym, jak najszybciej doprowadzić go do porządku, by wytłumaczyć mu co powinien zrobić z dokumentami, które mu przyniosłem, a on przeżywa piekło. Jakiś chory facet - może jego chłopak? - stoi pod drzwiami i wykrzykuje  obelgi pod jego adresem. Ja wcinam się w środku kłótni i oglądam go w stanie totalnej rozsypki, poturbowanego i zapłakanego, brudnego od własnej krwi. Wzdycham i rzucam aktówkę na kanapę. Zapominając o tym, że nie jestem u siebie podchodzę do zlewu i namaczam czysty ręczniczek i niewiele myśląc, podchodzę do Swena. 

Bez słowa odciągam dłonie chłopaka od jego twarzy i wręczam mu ręcznik. Przez chwilę patrzy na szmatkę, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi, ale w końcu bierze ją ode mnie i przeciera twarz. Kiedy kończy, wygląda już o wiele lepiej. 

- Wszystko w porządku z twoim nosem? - pytam tylko o to, bo wiem, że ogólnie rzecz biorąc nie jest za dobrze - Krwotok co prawda ustał, ale może być złamany. Boli cię? 

Wyciągam rękę, by dotknąć jego twarzy, ale się odsuwa. Spogląda na mnie spode łba i odchrząkuje. 

- Jest dobrze. 

- Chciałem sprawdzić, czy coś się nie przesunęło - mówię  zaskoczony i cofam rękę. - Swen, nie chcę zrobić ci krzywdy, tak? 

Chłopak krzywi się lekko i sili się na słaby uśmiech. 

- Wiem. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś się nade mną użala - wyjaśnia i stuka palcami o blat. Unosi rękę do twarzy i przez chwilę wodzi palcami w okolicach nosa - Nie jest złamany - stwierdza po chwili. - Miałem już kiedyś złamany nos. 

Zastanawiam się, czy to zasługa Paula, ale postanawiam nie pytać. Nie wiem, co Swen czuje do tego mężczyzny, ale nie jestem z nim tak blisko, by móc o to pytać. Zabieram mu ręczniczek i rzucam nim do zlewu. Rozglądam się wokół, szukając czegokolwiek, czym mógłbym się zająć. Mój wzrok zatrzymuje się na czajniku elektrycznym. 

- Napijesz się herbaty? - pytam, wskazując palcem na urządzenie. Swen nie wydaje się zachwycony tym pomysłem. 

- David, mógłbyś...

- Może kawy? 

- Przestań, dobrze? - jest zdenerwowany. Zaskakuje z krzesła, zakłada włosy za ucho i podchodzi do mnie z rękami w kieszeniach spodni - Przestań się troszczyć, jakbym był jakiś niepełnosprawny. Zobaczyłeś trochę za dużo, ale to nic nie zmienia. Wciąż jesteś moim szefem, a ja wciąż jestem złotym dzieckiem od papierkowej roboty. Możemy przy tym zostać? - w jego głosie słyszę żal.

 Robi się niezręcznie.                             

- Myślałem, że lubisz papierkową robotę - mówię, wyłamując palce. 

- Dobrze wiesz, że nie o tym mówię. Wyprosiłbym cię stąd, ale Paul rozwaliłby ci głowę o schody. 

Przez chwilę mierzymy się wzrokiem. Warzę jego słowa, zastanawiam się, jak mogę wytłumaczyć mu to, że nie chcę się nad nim użalać, ani wykorzystywać momentu jego słabości, by później śmiać się z niego za plecami. Nie chcę powiedzieć czegoś zbędnego. Widzę, że nie jest mu łatwo i że czuje się głupio w moim towarzystwie. 

- Nikomu nie powiem - obiecuję, przykładając dłoń do serca. - Swen, uwierz mi, nie mam interesu w zdradzaniu komukolwiek twoich tajemnic. Twoje problemy są twoimi problemami, szanuję prywatność innych, ale pozwól sobie pomóc. Przecież nic ci nie zrobię

Swen patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, po czym powoli kiwa głową. Potem idzie względnie łatwo. To on parzy herbatę w starym, porcelanowym czajniczku. Wyciąga z lodówki szarlotkę i nakłada ją na talerzyki. Wszystko odbywa się w kompletnym milczeniu. Jego zachowanie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Milczy, ale wydaje się, że wcześniejsza wrogość gdzieś zniknęła. Kiedy kończę swoje ciasto i dopijam herbatę, czuje, że to czas, by się pożegnać. 

- Będę się zbierać - mówię, wstając z kanapy. 

- Zostań na noc - protestuje natychmiast, wypuszczając z dłoni widelczyk. - To znaczy... Tak będzie lepiej. Paul może czekać na klatce. On jest... nieprzewidywalny. 

- Narzeczona na mnie czeka - krzywię się, spoglądając na ekran telefonu. Cztery nieodebrane połączenia. 

Za oknem wciąż leje jak z cebra, a ja zdążyłem już wyschnąć. Nie uśmiecha mi się wychodzenie w taką pogodę. Poza tym Swen wcale nie wygląda jak ktoś, kogo powinno się zostawić samego. Nawet jeśli jest już dorosły i względnie spokojny. Z drugiej jednak strony wiem, że Natalie będzie wściekła - w końcu dzisiaj jest nasza rocznica. Zaczęliśmy się spotykać dokładnie dwanaście miesięcy temu i jestem ostatnim dupkiem, wahając się co robić. Powinienem bez zastanowienia wskoczyć w buty, wybiec na deszcz i spędzić tą noc w jej towarzystwie. Z pewnością byłoby miło. 

Wybór pomiędzy dziewczyną, a współpracownikiem wydaje mi się nagle niebotycznie trudny do zrealizowania. Kocham Natalie. Kocham ją za jej delikatność, dobre serce i uroczy uśmiech, za jej poczucie humoru i cierpliwość. Wiem, że mi wybaczy, cokolwiek bym nie zrobił. Może właśnie dlatego decyduję się zostać. Bo nie wiem, czy ja wybaczyłbym sobie zostawiając Swena w takim momencie. 

Nie jestem w stanie stwierdzić, czy chłopak faktycznie po prostu nie chce, by Paul zrobił mi krzywdę, czy boi się zostać sam, ale to jak nagle zareagował każe mi się nad tym mocno zastanowić. Wzdycham i wciskam się głębiej w kanapę. 

- Więc noc z szefem, tak? - uśmiecham się, przymykając powieki. 

Swen krztusi się swoim kawałkiem ciasta. 

- Ha. Ha - charczy. - Bardzo zabawne. W taki sposób masz zamiar ignorować informacje o moich prywatnych sprawach? Jeśli tak, to możesz wykrzykiwać je przez megafon. Skutek ten sam, ale będzie bardziej efektownie... 

- Boże, przestań - przerywam mu, zanim udaje mu się powiedzieć coś więcej - Nie o to mi chodziło. Źle interpretujesz moje słowa - marszczę brwi, nie mogąc jednak ukryć odrobiny rozbawienia. - Przyniosłem kilka dokumentów, których zapomniałeś. Nie przyszedłem zupełnie bez powodu...

- Dzięki za sprecyzowanie. Już zaczynałem czuć się ważny. 

- Swen - mówię, przeciągając samogłoskę. Jednocześnie grzebię w torbie w poszukiwaniu potrzebnej teczki - Nie obracaj wszystkiego co mówię przeciwko tobie. To niezdrowe. 

Wywraca oczami, ale kiedy podaję mu teczkę, natychmiast ją przejmuje. Zręcznie rozbraja zabezpieczający ją metalowy zameczek i od razy zaczyna przeglądać papiery. Obserwuję wyraz jego twarzy. Oczy szybko przebiegają po maleńkim druczku, brwi są lekko zmarszczone i uświadamiam sobie, że moje tłumaczenia będą zbędne. W końcu był geniuszem, prawda? 

- Tylko to? - upewnia się, przyciszonym głosem. Jednocześnie sięga po długopis leżący na stoliku do kawy - Nie wygląda tak źle. Co najwyżej godzina roboty. 

Kiwam głową, ale on już tego nie widzi. Zagłębia się w dokumentach sprzedaży, nie widząc świata poza liczbami, szacunkiem zysków i strat. Przez chwilę patrzę jak pracuje, bo to coś niespotykanego, by w tej branży ktoś podchodził do papierkowej roboty z tak neutralnej perspektywy. Większość miała dość po tygodniu, ale nie Swen. On przerzucał kartki, poszukując potrzebnych informacji i wyników, zapisywał je na boku, porównywał. Widziałem, że nie ma wątpliwości, kiedy w zastraszającym tempie uzupełniał kratki i trochę mnie to przerażało. Człowiek robot. 

Łapię się na tym, że patrzenie na Swena przy pracy hipnotyzuje mnie nieco zbyt mocno i sięgam po telefon. Przy wtórze szelestu kartek piszę esemesa z przeprosinami do Natalie. Chwilę się waham, nie będąc pewnym, czy nie powinienem udawać martwego, ale w końcu przezwyciężam tchórzostwo i wysyłam wiadomość. Odpowiedź nie nadchodzi. Dziewczyna pewnie śpi. Jest to całkiem prawdopodobne, jeśli się weźmie pod uwagę późną godzinę i wściekłość, jaka musiała nią targać. Krzywię się na samą myśl o tym, co czeka mi jutro, ale natychmiast przeganiam natrętne myśli. Robię dobrą rzecz, prawda? 

Następne czterdzieści minut spędzam na monotonnej grze w Tetris, nie unosząc głowy znad komórki. Powoli robię się senny, powieki zaczynają mi się kleić, a nie mam nic, czym mógłbym dodać sobie choć odrobiny energii. By nie zasnąć odrzucam telefon i przeciągam się z głośnym ziewnięciem. W tym samym momencie długopis wypada Swenowi z dłoni. 

Zaskoczony odkrywam, że chłopak zasnął na siedząco, z głową odchyloną do tyłu i rozchylonymi ustami. Z trudem powstrzymuję śmiech i rozglądam się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym go przykryć. Dość szybko znajduję wysłużony, miękki koc. Zbieram dokumenty z jego kolan i odkładam je na bok, by móc ułożyć go choć trochę wygodniej. Nie wiem skąd u mnie tak opiekuńcze odruchy, ale po prostu czuję, że powinienem to zrobić. Kiedy Swen leży w względnie normalnej pozycji narzucam na niego koc i gaszę lampkę stojącą na komodzie tuż przy nim. Mi wystarczy światło rzucane przez stare świetlówki. 

Przesiadam się na fotel i kończę to, co on zaczął. Nie idzie mi to tak sprawnie, ale zawsze lepiej popchnąć coś do przodu. Gdzieś mniej więcej w środku roboty odkrywam, że jeśli Swen zamierzał skończyć to wszystko w przeciągu godziny i realnie oszacował swoje możliwości, powinienem obawiać się utraty stanowiska. 

Siedzę może do drugiej. Kiedy kończę, ręka boli mnie od pisania, oczy szczypią jak szalone, a kręgosłup woła o pomoc, ale jestem zadowolony. Wsadzam wszystko do teczki, ją do aktówki i zerkam na Swena. 

Dopiero teraz, kiedy zasnął, widzę, jak zmęczony był. Wory pod oczami są ciemniejsze, niż być powinny, siniak zaczyna wyglądać naprawdę fatalnie, a jego usta są spierzchnięte i pozagryzane. Przez kilka sekund światło księżyca pada przez szybę pod dziwnym kątem, oświetlając lekko jego twarz i zauważam na policzkach świeże ślady łez. 

Robi mi się niedobrze, kiedy myślę, że chłopak płakał tuż przy mnie, a ja byłem zbyt zafascynowany swoim telefonem, by to zauważyć i zareagować. Jak głupim można być, David? Ktoś obrywa od kogoś dla siebie ważnego w obecności swojego szefa, to naturalne, że nie skończy się na wypiciu herbaty i zjedzeniu ciastka. 

Czuję się jak ostatni idiota, ale nie mogę nic zrobić. Opieram czoło o oparcie fotela i patrzę w okno bijąc się z myślami tak długo, aż sam zasypiam. 

                                                                                              * * *

Kiedy zostajemy sami w sali konferencyjnej, oparcie krzesła zaczyna mnie palić. Swen pakuje swoje rzeczy powoli i tak dokładnie, że zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie robi tego specjalnie. Wie, że zwróciłem uwagę na jego posiniaczoną rękę, wie o tym i czeka na reakcję. Powoli podnoszę się z fotela i opieram obiema rękami o blat. 

- Czy to Paul? - pytam zasadniczo, nie siląc się na półśrodki. 

Możliwe, że wychodzi to nieco zbyt stanowczo, bo Swen natychmiast opuszcza mankiety koszuli i patrzy na mnie jakby spłoszony. Nie rozumiem takiego zachowania. Chciał, żebym to zobaczył, a teraz zgrywa przestraszonego. Choć może faktycznie jest przerażony? Ten chłopak miesza mi w głowie coraz bardziej z każdym kolejnym dniem. 

- To nic, David, nie przejmuj się - Swen nie unosi głowy. Teraz wrzuca papiery do teczki byle jak, w pośpiechu. - Nic się nie dzieje. 

- Nic się nie dzieje? - powtarzam po nim, nieco prześmiewczo, jednocześnie ruszając w stronę drzwi. Grzebię w kieszeni marynarki, szukając klucza. Kiedy wreszcie go znajduję jestem wystarczająco blisko drzwi, by wsadzić go do zamka i zamknąć nas w środku - Chciałeś, żebym zauważył te siniaki. Nie wykręcaj się. Znowu cię pobił? 

Milczy. Wpatruje się w swoje dłonie, drobne i szczupłe, zupełnie jak cały on. Albo nie wie co powiedzieć, albo nie chce mówić nic. Nie widzę jego oczu, są zasłonięte przez włosy, ale wiem, że czuje się nieswojo. W końcu zamknąłem nas od środka w pustej sali. 

- Nie wiem, o co ci chodzi - zaczynam znów, tym razem spokojniej, widząc, że tym tonem niczego nie wskóram. - Po prostu chciałbym zrozumieć. Kim jest dla ciebie ten mężczyzna? 

- Paul... - Swen wyraźnie stara się nie powiedzieć niczego nieodpowiedniego. Wciąż ma spuszczoną głowę - Jesteśmy pewnego rodzaju... Przyjaciółmi? Tak myślę. 

Przez chwilę trawię to, co usłyszałem, ale kiedy wreszcie dociera do mnie, co chciał mi przekazać, zachowuję się zupełnie inaczej, niż powinienem. Inaczej, niż to sobie zaplanowałem. 

- Sypiacie ze sobą? - pytam bez ogródek i już wiem, że to nie był dobry pomysł. 

Chłopak kuli się jeszcze bardziej i jestem na siebie zły, że go do tego doprowadziłem. Nie powinienem robić ani mówić czegoś, co sprawi, że będzie wyglądał w ten sposób. Jakbym wymierzył mu policzek. 

- David... 

- Odpowiedz. Proszę. 

- Tak, sypiamy ze sobą - mruczy w końcu, jakby odruchowo przykładając dłoń do twarzy. Kiedy unosi głowę, by na mnie spojrzeć jest zawstydzony, ale ciekawy. Ciekawy mojej reakcji. 

Problem w tym, że nie wiem jak zareagować. Nie wiem co mu powiedzieć, bo przecież nie znam się na takich relacjach. Nie wiem, czy w jego środowisku to coś normalnego, czy może on sam uważa ten związek za coś dziwnego. Przysiadam na stole, opierając stopy o najbliższe krzesło i myślę. Zegar na ścianie tyka miarowo i w jakiś przedziwny sposób wywiera to na mnie presję. Moja czas na odpowiedź powoli mija. 

- Szok niedowierzanie - mówi rozbawiony, w końcu przerywając ciszę. 

- Nie o to chodzi - kręcę głową. - Po prostu nie bardzo wiem co powiedzieć. Kochasz go? 

Swen wybucha śmiechem. Jest szczerze rozbawiony, jeszcze nie widziałem go takiego, a wbrew pozorom ostatnio zwracam na to uwagę. Od kiedy miesiąc temu zobaczyłem jak Paul nim pomiata, zacząłem czuć się w jakiś sposób odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo. Rodzice wpajali mi, że zgoda na przemoc jest gorsza od samej przemocy. Zawsze uważałem to za puste gadanie, ale teraz? Gdybym tylko mógł, przyznałbym im rację. 

- Czy go kocham? - opada na obrotowy, skórzany fotel i siada po turecku. Mam ochotę jakoś to skomentować, bo wygląda jak mały chłopiec, którego ktoś wbrew jego woli wcisnął w marynarkę. - Żartujesz? Przecież to psychopata. 

- To dlaczego z nim sypiasz? - Nic nie rozumiem. Wpatruję się w niego i próbuję wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale nie widzę tam nic poza ostrożnym dystansem. Nie jest już tak wycofany jak wcześniej, wciąż jednak nie mówi mi wszystkiego. Ale czy mogę go za to winić? - Może jestem staroświecki, ale wydaje mi się, że takie układy są raczej męczące. Czy nie? 

Uśmiech na twarzy Swena nieco przygasa. Skubie skórki dookoła paznokci i unika kontaktu wzrokowego, ale nie daję za wygraną. Jeśli ma zamiar chodzić i eksponować swoje posiniaczone ręce przy całym biurze, wolę się zainteresować i rozwiązać sprawę zanim wybuchnie awantura. Plotki roznosiły się w niebotycznie szybkim tempie. Poza tym, jest mi go najzwyczajniej w świecie żal. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie. 

- Łatwo ci powiedzieć. Masz narzeczoną i... - urywa, rzucając mi kontrolne spojrzenie. - Jesteś przystojny, David. Nie zrozum mnie źle, ale to prawda. I jesteś w porządku, dlatego... Tobie jest prościej - wzrusza ramionami. - Spójrz tylko na mnie. 

Znacząco pokazuje na siebie dłonią. Unoszę brwi. 

- Patrzę. 

- I co widzisz? 

- Ciebie Swen. 

- Daruj sobie - wywraca oczami - Chuchro ze mnie. Wyglądam jak dziewczyna. Co z tego, że skończyłem szkołę wcześniej, skoro i tak wszystkich obchodzi tylko moja dupa? Kułem dniami i nocami - ścisza głos, a ja ze wszystkich sił staram się nie wydać z siebie żadnego dźwięku - Ale to nieważne, prawda? Zawsze na końcu to wszystko jest nieważne. 

- Nie wiem o czym mówisz... - postanawiam mu przerwać, ale nie pozwala mi na to. 

- Zazdroszczę ci David, zazdroszczę ci rodziny, narzeczonej i tego wszystkiego...

Urywa, jakby poczuł, że powiedział już za dużo. Trudno mi teraz na niego spojrzeć. Wiem, że prawdopodobnie ma ten swój smutny wyraz twarzy, a ja nie chcę czuć się winny. Nienawidzę tego uczucia.

- Dlatego się z nim spotykasz? Bo sądzisz, że nikt inny cię nie zachce? Naprawdę? - staram się stłumić niedowierzanie słyszalne w moim głosie, ale wychodzi to raczej marnie. 

Swen gwałtownie unosi głowę i widzę w jego oczach ostrzegawcze iskry. Jest zły. Odrzuca włosy z oczu, zakłada ręce na piersiach i prostuje się, siadając tak, jak przystało na dwudziestolatka. Mam ochotę poprosić go, by natychmiast wrócił do poprzedniej pozycji, ale nie robię tego. W ogóle nic nie robię. Sparaliżowany patrzę w roziskrzone, niebieskie oczy i staram się zrozumieć, co takiego powiedziałem. 

- Nic nie rozumiesz - cedzi przez zęby. - Udajesz, że nie zwracasz na to uwagi, ale jestem pedałem David. Pedałem, ciotą, pizdą, Boże, nazywaj to jak chcesz. Nie mam wyboru, muszę zgadzać się na więcej, niż ty, niż... Normalni ludzie. Nie mam do wyboru niezliczonej liczby partnerów. Nie mam do wyboru nikogo. Kto chciałby być z kimś takim jak ja? - uśmiecha się gorzko, oczy szklą mu się niebezpiecznie. 

Mam ochotę do niego podbiec i zetrzeć te łzy, które nie zdążyły jeszcze popłynąć, ale nie mogę ruszyć się z miejsca. Przygniata mnie ciężar tego co powiedział. Byłoby prościej, gdyby miał rację. Chciałbym uznać, że tak musi być, że przecież świat tak działa, ale przecież mógłbym zakwestionować każde jego słowo. To, jak bardzo w siebie nie wierzył, to jak bardzo siebie nie szanował, to wszystko spada na mnie zupełnie nagle i niespodziewanie. Nie rozumiem, ma rację. Nie rozumiem, bo tu nie ma nic do rozumienia. Jego perspektywa jest zła, zła i dziwna, zupełnie nieobiektywna. Zbyt krytyczna w stosunku do niego samego. Niesprawiedliwa. 

Znam dziesiątki ludzi, którzy oddaliby wszystko, by myśleć i działać tak jak on. Z plotek i tego, co słyszałem przechodząc przez dział kadr, wiem, że kobiety zazdroszczą mu urody i figury, mężczyźni są zazdrośni o styl i łatwość z jaką przychodzi mu zachowanie takiej sylwetki. Ja sam patrząc na jego uśmiech czuję się przerażająco nieatrakcyjny, bo Boże, ten uśmiech. Jest zupełnie rozbrajający i tak rzadki, jak egzotyczny kwiat. Kwitnie raz na długi czas, tylko w odpowiednich warunkach, ale kiedy wreszcie ktoś zobaczy go w pełnej okazałości nie ma miejsca na zastanowienie. Jest tylko zachwyt. 

Ja to wiem. Ja to wszystko wiem i boli mnie, że Swen nie zdaje sobie z tego sprawy. 

- Jesteś... - zaczynam, ale urywam, by przełknąć ślinę. Zaschło mi w gardle, nawet nie wiem kiedy. W tym czasie Swen spogląda na mnie, wyraźnie zaskoczony tym, że po tym co powiedział w ogóle chcę jeszcze z nim rozmawiać. Był pewien, że mnie zniechęcił - Jesteś wspaniałą osobą. Wspaniałym, wartościowym człowiekiem i jestem cholernie zły, że tego nie zauważasz. 

- Nie znasz mnie - protestuje szybko, jakby oburzony, że odważyłem się go bronić. 

- Nie szkodzi - odpycham się od blatu stołu i staję na własnych nogach. 

Robię kilka kroków w jego stronę i przystaję. Nie chcę, by czuł się w jakikolwiek sposób osaczony.

- Przestań - mówi w końcu, a jego głos buntuje się w niekontrolowany, łamiący serce sposób - Po prostu przestań. 

 Widzę grymas, jaki pojawia się na jego twarzy i niewiele myśląc klękam tak, by lepiej go widzieć. Za nic nie chce pozwolić, by znów płakał, ale nie wiem, jak mógłbym to powstrzymać, więc po prostu patrzę i z każdą sekundą jestem na siebie coraz bardziej wściekły. Za to, że nie poprowadziłem tej rozmowy inaczej. Za to, że znów muszę patrzeć, jak zwija się i maleje jeszcze bardziej. Więdnie. I choć ręce mnie świerzbią, by go dotknąć, nie robię tego. 

Po prostu patrzę. 

I staram się zrozumieć. 

                                                                                              * * *

Natalie w półmroku naszej sypialni wygląda zjawiskowo. Jak zawsze. A może nawet jeszcze odrobinę lepiej. 

Jej długie włosy są rozsypane na ramionach i plecach, brązowe oczy błyszczą figlarnie, a usta pomalowane krwistoczerwoną szminką pięknie kontrastują z jej jasną cerą. Ma na sobie jedynie czarne, koronkowe majtki i gorsecik, ale nie jest skrępowana. Wręcz przeciwnie. Uśmiecha się zupełnie naturalnie, błyszczy, czuje się ważna. 

Najważniejsza. 

Czasami zazdroszczę jej tego przekonania. Tej pewności siebie, zupełnie niewymuszonej dominacji, płynności, z jaką przechodziła od planów do czynów. Wiedziała czego chce. A w tym momencie chce mnie i nie ma takiej siły, która mogłaby ją zatrzymać. 

- David... - mruczy cicho i kładzie moje dłonie na swojej talii. 

Ściskam lekko jej boki, ale wiem, że nie tego oczekuje, więc zjeżdżam z rękami na pośladki i delikatnie ją unoszę. Chwyta mnie za szyję i wykorzystuje moment, by owinąć nogi dookoła moich bioder, wzdychając zmysłowo, kiedy ociera się o moją erekcję. Nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiłem się twardy. Składam mokry pocałunek na jej szyi, otrzymując w zamian wdzięczny chichot. 

- Masz zamiar długo jeszcze się tak bawić? - pyta, przytulając policzek do mojego ucha. 

Uśmiecham się i wciskam nos w zagłębienie pomiędzy jej piersiami, popycham ją na plecy i przejeżdżam językiem po jej skórze. Czuję się niemal nie na miejscu, ale Natalie pachnie i smakuje tak nieziemsko, że natychmiast zapominam o wszystkim, co mnie dręczy. 

- Inne kobiety lubią grę wstępną - mówię zaczepnie, odrywając się od niej na moment. 

- Inne kobiety mają narzeczonych, którzy bywają w domu częściej niż ty, mój drogi - wbija mi paznokcie w żebra i po raz kolejny przeklinam jej dbałość o ten element ciała. Piłowała je najostrzej jak tylko mogła - No już, David. Zajmij się mną. Tęskniłam. 

I robię wszystko co mnie prosi. Bo jest jaka jest, a ja jestem jaki jestem i kocham tą zaczepną osóbkę, która wije się pode mną jak nikt inny wcześniej, jednocześnie doprowadzając mnie do szaleństwa. Szybko przekonuję się, że bez gorsecika wygląda jeszcze lepiej niż w nim i choć pewnie powinienem pamiętać, jak piękne jest jej ciało to jestem zachwycony zupełnie jak za pierwszym razem. 

Kochamy się gwałtownie i mocno, ale żadne z nas nie narzeka. Jesteśmy pewni swojej miłości i nie potrzebujemy niczego więcej, jak tylko gorączkowych pocałunków, zdyszanych oddechów i śmiechu, kiedy coś pójdzie nie tak, jak powinno. Uwielbiam to. Uwielbiam naszą miłość. Jest prosta, szczera i prostolinijna. Taka jaka powinna być. 

Natalie opada na pościel z cichym mlaśnięciem, a ja klepię ją w tyłek, tak tylko, by zdobyć jeszcze choć odrobinę jej uwagi. Weszło mi to w krew, musiała się tego spodziewać, ale mimo wszystko dostaję kuksańca i rozeźlone miauknięcie. Jest zarumieniona i kiedy unosi brew, wygląda obłędnie. Jak kobieta, która mogłaby zostać moją królową. 

Kładę się obok niej i zakładam jej za ucho długie loki. Przez chwilę leżymy w milczeniu, po prostu na siebie patrząc, ale w końcu przełamuję ciszę. Czas wrócić do rzeczywistości. 

- Co byś zrobiła, gdyby ktoś z twojego zespołu miał problemy? - pytam, starając się brzmieć tak spokojnie, jak tylko mogłem. Od dyskusji ze Swenem w sali konferencyjnej minął już tydzień, a on wciąż omija mnie szerokim łukiem. - To znaczy... Poważne. I to nie w pracy. Bardziej prywatne. 

Natalie marszczy lekko czoło i rozchyla usta. Nie spodziewała się takiego tematu w łóżku. To nie o tym zazwyczaj tu rozmawialiśmy. 

- Jeśli są prywatne, to prawdopodobnie nic. 

- Ale...

- Jeśli nie musisz, to się nie wtrącaj - unosi się na łokciu i uśmiecha z czułością. - Wiem, że jesteś opiekuńczym typem, ale nie każdy chce pomocy. 

- A jeśli muszę się wtrącić? Jeśli ta osoba nie chce, ale potrzebuje pomocy? - rozpaczliwie chcę, żeby potwierdziła, że zmuszenie Swena do rozmowy było rzeczą konieczną - Martwię się. 

Dziewczyna milczy przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając. Mam wyrzuty sumienia, że teraz, kiedy powinienem zajmować się tylko i wyłącznie nią po głowie chodzą mi sprawy Swena, ale z drugiej strony gorzej czułbym się, gdybym o nim zapomniał. Choćby na chwilę. 

- Porozmawiaj z nią. Albo nim - wzdycha. - Boże, David, jesteś tajemniczy. Nie znałam cię od tej strony, nie podoba mi się to. Jestem zazdrosna - dziecinnie wydyma wargi, ale nie mam głowy, by żartować. 

Śmieszne jak szybko zmienia się mój nastrój w ostatnim czasie. Jestem zakręcony, mylę nazwiska ludzi w biurze, nie radzę sobie z najprostszymi czynnościami. Potykam się o własne nogi i źle sypiam. Na spotkaniach wylewam na siebie kawę i krzyczę na niewinnych ludzi. Gdyby to było możliwe, pomyślałbym, że jestem w ciąży. Ale nie było. Mogłem więc jedynie mieć tego świadomość i starać się ograniczać kłótnie spowodowane moim rozkojarzeniem. Zamykam się w swoim biurze i siedzę za biurkiem. Żeby przypadkiem nie wypaść przez okno. 

- Hej, David - Natalie potrząsa mną lekko, tym razem już poważniejsza. - Jeśli to naprawdę poważne to może powiadom o tym kogoś? Policję, opiekę społeczną, nie wiem. Nie powiedziałeś mi nawet o co chodzi - nachyla się i składa delikatny pocałunek na moim policzku. - Chodźmy spać, dobrze? Jutro nad tym pomyślimy. Pomogę ci. 

- Tak. Może to dobry pomysł - uśmiecham się do niej słabo i przyciągam dziewczynę do siebie. 

Natalie kładzie głowę na mojej piersi, a ja gaszę światło. Głaszczę ją po głowie tak długo, aż zasypia, a może nawet trochę dłużej. Wpatrzony w ciemność myślę nad tym, co się dzieje i nie potrafię znaleźć żadnego logicznego wyjścia z sytuacji. Nie porozmawiamy o tym jutro, bo nie będę chciał rozmawiać. 

Ona nie powinna wiedzieć. Nikt nie powinien. Nawet ja. Nie powinienem znać sekretów Swena, poznałem je zupełnie przez przypadek, głupi zbieg okoliczności splótł nasze losy na klatce schodowej starej kamienicy i pozwolił mi uratować go choć trochę. Małą odrobinę. Ale to nie starcza. On potrzebuje całej akcji ratunkowej. 

Zaczynam przysypiać około trzeciej w nocy. Mój oddech powoli się uspokaja, powieki zaczynają się kleić. Staram się wyłączyć myślenie, ale wtedy, jak na złość, położony na szafce służbowy telefon zaczyna wibrować. W duchu gratuluję sobie, że wpadłem na to, by po wyjściu z biura go wyciszyć i przeklinając gramolę się spod kołdry. Kto mógłby dzwonić o tak nieludzkiej godzinie?

Natalie przewraca się z boku na bok, a ja przecieram oczy, spoglądając na ekran. 

Swen Carlsson. 

Cudownie. 

Chwile się waham, ale w końcu wstaję z łóżka i chwiejnym krokiem opuszczam sypialnię, po drodze potykając się o szlafrok Natalie. Jest różowy i puchaty, nie powinienem go przegapić, nawet w takich ciemnościach. Przekraczam próg przedpokoju i natychmiast odbieram. Dłoń trzęsie mi się lekko, kiedy unoszę telefon do ucha. Czego może ode mnie chcieć o tej godzinie? Po tygodniu ciszy?

- Halo? - odzywam się jako pierwszy, choć pewnie nie powinienem. 

- Obudziłem cię - Swen nie pyta, on to stwierdza, ale mimo wszystko czuję się w obowiązku to potwierdzić. Jutro rano będę nieprzytomny. 

- Tak, na to wygląda - brzmię o wiele chłodniej, niż to sobie zaplanowałam, ale nie żałuję. Co to ma być? - Czego chcesz? 

Przez chwilę w słuchawce słyszę tylko szmery i jego oddech. Cierpliwie czekam, aż zdecyduje się coś powiedzieć i gdzieś głęboko we mnie zaczyna kiełkować niepokój. Dlaczego milczy tak długo? Przechodzę do salonu i zapalam małą lampkę. Podchodzę do okna i po raz kolejny zachwycam się pięknem Londynu. 

- Ja... - w jego głosie słyszę wahanie - Chciałem z kimś porozmawiać. Teraz, kiedy mówię to na głos brzmi to jeszcze gorzej niż w mojej głowie, ale trudno. Przepraszam. Masz chwilę?

- Jasne, zazwyczaj jestem zajęty o trzeciej w nocy, ale akurat dzisiaj spałem. Nie przeszkadzasz.

Nie bardzo wiem co zrobić z rękami. Dziwnie się czuję stojąc nago przy oknie, nawet jeśli wiem, że nikt z ulicy nie może mnie zobaczyć. Jakby tego było mało, nie wiem jak właściwie powinienem potraktować Swena w tej sytuacji. Z całej siły próbuje się bronić przed jakąkolwiek pomocą z mojej strony, tylko po to, by później dzwonić o nieludzkich godzinach, jako wymówkę podając coś tak banalnego jak chęć rozmowy. Wzdycham. Z drugiej strony wiem, że nie zadzwoniłby, gdyby nie musiał. Czekam więc cierpliwie aż coś powie, jednocześnie próbując ułożyć sobie parę spraw w głowie. Mam mieszane uczucia. 

- Nie mów do mnie tym tonem. Proszę, nie teraz - wzdrygam się, słysząc zrezygnowanie w jego głosie. 

Nie płacze, nie jest nawet tego bliski, ale nie artykułuje słów w swój zwykły, charakterystyczny sposób. Przestępuję z nogi na nogę. 

- Co się stało? - pytam, wiedząc, że coś musiało być na rzeczy. Oglądam się przez ramię, by sprawdzić, czy Natalie przypadkiem nie stoi w drzwiach i powtarzam pytanie, tym razem bardziej natarczywie - Swen, co się dzieje? 

Chłopak chwile zwleka z odpowiedzią. Słyszę jak odkasłuje i chrząka, nabiera powietrza i je wypuszcza. Wszystko to w krócej niż minutę. Gdyby zrobił to ktokolwiek inny, pewnie bym się śmiał. Teraz jednak niepokój ściska mój żołądek, czuję ciężar na barkach i lekko zagryzam dolną wargę. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś podobnego. 

Nie byłem zniecierpliwiony czy znudzony Swenem. Nie byłem też po prostu ciekawy. Chciałem, żeby wszystko było u niego w porządku, tylko tyle. Jeżeli to potworne uczucie niepewności i ciepła to troska, to wolałbym jej nie czuć nigdy więcej. Nie w takim natężeniu. 

- Swen, powiedz coś - proszę w końcu, wzdychając lekko 

- Mam złe myśli, David - mówi w końcu, bardzo cicho i spokojnie. Zdecydowanie za cicho i za spokojnie. Wkładam całą swoją wolę w to, by pozwolić mówić mu dalej. Jego głos nieco zniekształcony przez telefon brzmi przerażająco mechanicznie - Bardzo złe myśli. Nie bardzo wiem co robić. 

- Nie rozumiem - przyznaję powoli, stukając paznokciami o okno. 

Zabawne, jak wielką potrzebę robienia czegokolwiek odczuwam, kiedy jestem zdenerwowany. Bo jestem. Nie podobają mi się tajemnicze słowa Swena, nie podoba mi się jego ton, nie podoba mi się to, że chłopak nie śpi po trzeciej w nocy, podczas gdy powinien być w pracy na siódmą. Nie lubię myśli, że być może Paul coś mu zrobił, nie chcę sobie tego wyobrażać, ale to właśnie się dzieje i nie jestem z tego zadowolony.

- Ja też

 Głos grzęźnie mi w gardle. Bo nie wiem, co oznaczają te słowa. Niewiedza jest gorsza niż cokolwiek innego. Dużo prościej byłoby go mieć przed sobą i rozmawiać z nim twarzą w twarz, widząc w jaki sposób układają się jego usta, jaki wyraz mają jego oczy. Teraz nie wiem nic. Nie wiem w jakiej znajduje się sytuacji, czy jest bezpieczny, czy przypadkiem znów nie krwawi z nosa. I to doprowadza mnie do szału. 

- Więc... - zaczynam, wcale nie będąc pewnym, czy wiem, co powinienem powiedzieć. W jakiś irracjonalny sposób jestem pewien, że teraz każde moje słowo ma ogromne znaczenie, dużą wagę, że nie mogę podnieść głosu. Niemal szepczę, ostrożnie dobierając słowa - O czym myślisz? 

- O sobie - znów ten cichy, zgaszony głos. Czuję ukłucie niepokoju - I to nie są dobre rzeczy, David. Te, o których myślę. Wcale nie są dobre - Słyszę jak przełyka ślinę - Dlaczego taki jestem? 

Bezsilna rozpacz w jego głosie wbija mnie w podłogę. 

Moje myśli pędzą jak szalone, nie dając mi czasu na dłuższe zastanowienie, podrzucając kilkanaście pomysłów na minutę. Był pijany? Może naćpany? Może po prostu miał gorszy dzień? Żadna z tych opcji nie była wystarczającym wytłumaczeniem dla tego tonu. Nic na świecie nie było. Nikt nie powinien mówić takim głosem. 

- Jaki? Swen, wszystko z tobą w porządku? - pytam trochę naiwnie, bo przecież oczywistym jest, że nie. 

- Ze mną wszystko jest nie w porządku. Wszystko, rozumiesz? - zaczynam wychwytywać delikatną nutkę rozbawienia w jego głosie, ale wcale mnie to nie pociesza. Wręcz przeciwnie - Wszystko. Ja nawet nie wiem, czego nienawidzę najbardziej. Swojej twarzy, ciała, czy może całej reszty. Mam z tym prawdziwy problem, wiesz?

Ciężko mi się oddycha. Nie jest z nim dobrze. Prawdę mówiąc, jest naprawdę źle. Znam ten sposób prowadzenia rozmowy, to obracanie wszystkiego, co powie rozmówca na swoją niekorzyść. Moja siostra, kiedy miała depresję robiła to samo. Mówiłeś jej, że kolejny hamburger jej zaszkodzi, wpadała w histerię, twierdząc, że wyzywasz ją od świń. Nawet jeśli ważyła niecałe czterdzieści pięć kilo w wieku piętnastu lat. Kiedyś nieopatrznie któraś z jej koleżanek powiedziała o jedno słowo za dużo i Tina się na nią rzuciła. Ale w sposób taki jak Swen mówiła tylko raz. 

Dwa dni przez pierwszą próbą samobójczą. 

Chciałbym o tym nie wiedzieć. Chciałbym zapomnieć. Ale tego się nie zapomina. Była wtedy tak spokojna i opanowana, zaskakująco uprzejma. Inna, niż zwykle. Inna, niż moja mała siostrzyczka. Dobrze pamiętam zadane przez nią pytanie: Co jest we mnie najgorsze? David, powiedz mi. 

Może gdyby nie to, że zaledwie kilkadziesiąt godzin później wyciągałem ją z rozkopanego łóżka i wsadzałem palec do jej gardła, zmuszając ją do zwrócenia tabletek, teraz żyłbym w słodkiej niewiedzy. Nieświadomy niebezpieczeństwa, nie wiedzący, o odpowiedzialności, która na mnie spoczywa. Ale nic z tego nie jest dla mnie tajemnicą. Opieram czoło o szybę. Może dramatyzuję? 

- Swen, spokojnie - mówię powoli. - Nie rób niczego głupiego. Rozmawiaj ze mną dobrze? - Prostuję się i niemal automatycznie ruszam w kierunku garderoby - O czym myślisz teraz? 

- Zawsze chciałem latać. Myślisz, że mógłbym spróbować? 

Tracę wszelkie wątpliwości. Przyspieszam, jednym ruchem otwieram drzwi szafy, wywlekam z niej pierwszą lepszą parę bokserek i jeansów. Koszulkę znajduję zaraz potem. Staram się jak najszybciej naciągnąć wszystko na siebie jednocześnie trzymając telefon przy uchu, ale jest to trudniejsze, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. 

- Oczywiście, że nie, głuptasie - staram się brzmieć swobodnie, by nie wyczuł mojego zdenerwowania. Może nie jest jeszcze tak tragicznie, jak mi się wydaje - Jest za zimno. Co to za głupi pomysł latać jesienią? Gdzie ty właściwie jesteś? 

- Nie jestem pewien. Jest ciemno. I faktycznie dosyć chłodno. 

- Co widzisz? - pytam, wsuwając nogi w botki, które Natalie uparła się, żeby kupić już latem - Musisz mi powiedzieć. 

Nagle oddech Swena staje się urywany. Zastygam z dłonią wyciągniętą w kierunku płaszcza i mam wrażenie, że zaraz ja sam wpadnę w panikę. Oblizuję spierzchnięte usta, czekając na jakąkolwiek próbę kontaktu z jego strony. 

- Myślę, że jest ze mną kiepsko, David - mówi w końcu i to stwierdzenie jest zaskakująco poważne. Swen jakby oprzytomniał, wyrwał się z letargu. - Nie... Ja - Nie jest dobrze. 

- Boże, nie ruszaj się - cedzę przez zęby, chwytając za klucze. W następnych sekundach jestem już na klatce schodowej - Powiedz mi co widzisz i nie ruszaj się. Już po ciebie jadę. 

- Nie bój się. 

- Słucham? - zeskakuję z ostatniego schodka i wykonując jeden długi sus wypadam do holu. Portier spogląda na mnie trochę zaskoczony, ale grzecznie uchyla czapki, mamrocząc jakieś powitanie - Swen, o czym ty... 

- Nie zrobię sobie nic. 

Nagle się zatrzymuję. Bo okej. To było niespodziewane. 

- Jesteś pewien? - pytam ostrożnie, łapiąc oddech. Dopiero teraz dociera do mnie, że przecież mogłem użyć windy. 

- Raczej tak - głos łamie mu się lekko, ale kontynuuje - Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przepraszam. 

Stoję i milczę, skupiając się na szmerach w słuchawce i staram się ignorować pytający wzrok portiera. A niech się gapi. Mam teraz na głowie ważniejsze rzeczy. 

- Gdzie jesteś? 

- Kilka przecznic od domu. Poradzę sobie. Naprawdę. 

- Nie brzmiałeś, jakbyś... 

- Powiedziałem, że dam radę. Jesteś głuchy?

Swen wraca do siebie. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. 

Napięcie ucieka ze mnie jak powietrze z przebitego balonu, szok jednak pozostaje. Co to do cholery miało być? Przecież słyszałem, że był bliski zrobienia czegoś głupiego, być może nieodwracalnego. Szczerze mówiąc jestem zdezorientowany tym, jak nagle doszedł do siebie. To był atak histerii? Może był bipolarny? Kiedy uciskam palcami nasadę nosa dłonie wciąż mi się trzęsą. Przecież słyszałem to coś w jego głosie. Nie mogło być dobrze. Nie tak od razu. 

- Jadę do ciebie - mówię głosem nieznoszącym sprzeciwu. 

- Nie trzeba. 

- Trzeba - mówię i wychodzę z budynku prosto w noc. 

Kiedy jakieś pół godziny później staję przed jego drzwiami, one otwierają się same. Jestem szczęśliwy, że przynajmniej w tym względzie nie będę musiał się z nim kłócić. Po tym, jak przez piętnaście minut szukałem miejsca parkingowego moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Nie mówiąc o nerwach w ogóle. 

Swen nie płakał. Mogę to stwierdzić tylko rzucając okiem na jego twarz. Jest za to zmarznięty i roztrzęsiony. Wnioskując po jego czerwonych dłoniach, które splatał i rozplatał w kółko i w kółko oraz zarumienionych policzkach, musiał spędzić na mrozie całkiem sporo czasu. Jak długo błąkał się po ulicach, zanim zdecydował się do mnie zadzwonić? Ku mojemu zdziwieniu, kiedy się witam nie akcentuje nijak swojego niezadowolenia z mojej obecności. Nie stara się przybrać gniewnego wyrazu twarzy. Kiedy przepuszcza mnie w drzwiach jest po prostu zmęczony. 

- Przestraszyłeś mnie - oświadczam bez ogródek, kiedy zamyka za mną drzwi. W moim głosie jednak nie ma pretensji. W ogóle mało w nim jest. Praktycznie nic poza zmartwieniem. Nienawidzę się za to, że brzmię jak małżonka z długim stażem - Co to miało być?

Swen opiera się o szafę i uważnie obserwuje każdy mój ruch. Dokładnie wodzi oczami za moimi rękami, kiedy odwieszam płaszcz i odsznurowuję buty. Czeka na coś. 

- Nie masz zamiaru krzyczeć? - wydaje się szczerze zaskoczony. - Spodziewałem się jakiejś gadki o wywaleniu mnie z pracy i zbytnim spoufalaniu się z szefem. Właściwie to przygotowałem nawet kilka mocnych tekstów, którymi mógłbym cię zniszczyć podczas kłótni, dlatego jeśli byłbyś tak uprzejmy i nie kazał mi czekać... - wzrusza ramionami. - Byłoby miło. 

Nie nabieram się na to. Choć pewnie powinienem. Prościej byłoby teraz obrócić to wszystko w żart, iść do sklepu po piwo i wypić je z nim, opowiadając sobie pseudo zabawne, korporacyjne żarciki. 

- Co się stało, Swen? - pytam ponownie, robiąc kilka kroków w jego stronę. 

- Nie odpuścisz, prawda? - odwraca wzrok, a jego głos łagodnieje - Chodź, usiądziemy. I tak się nie odczepisz, a przynajmniej będzie wygodniej, prawda? 

Idę za nim do salonu i opadam na kanapę, dokładnie w tym samym miejscu, w którym siedziałem wypełniając dokumenty, których wypełnienie należało do Swena. Od tego czasu minął nieco ponad miesiąc, ale mam wrażenie, że to była dekada. Strasznie długa i trudna. Bardzo męcząca. 

Swen siada na fotelu i przyciąga kolana do brody. Znów wygląda jak mały chłopiec. Niesamowite, jak szybko potrafi przejść przemianę od dumnego biurokraty do całkiem bezbronnej osoby. 

- Nie wiem, co się stało - odzywa się w końcu. - Nie wiem, uwierz mi, nie mam pojęcia. Po prostu zrobiło się nagle trudniej, niż wcześniej i... Wyszedłem z domu. Nie chciałem już tu wracać, wiesz? Nie planowałem powrotu - znacząco na mnie spogląda. 

- A więc jednak chciałeś sobie coś zrobić. 

- Nie - wzdycha. - Tak. Nie. Tak. Nie wiem. To było.. Dziwne. Nie czułem się sobą. Jakbym zapomniał o wszystkim, co planowałem zrobić i co zrobiłem. Była tylko pustka. A przecież wcześniej było w normalnie. To znaczy - uśmiecha się ponuro - Względnie normalnie. Nie wiem, czemu właściwie do ciebie zadzwoniłem. Przepraszam. Może wróciłbym do domu i bez tego, ale może... - urywa. Jakby nie chciał wiedzieć, co mogłoby się stać, gdyby jednak do domu nie wrócił. 

- Teraz w porządku? - upewniam się, wiercąc na fotelu. Dociera do mnie, że wybiegłem z domu w środku nocy i wtargnąłem do mieszkania współpracownika. Świetnie. 

- Teraz jest normalnie. Kiedy dzwoniłem do ciebie, przestraszyłem się samego siebie, tak sądzę. Nie wiedziałem gdzie idę, ale nie mogłem się też zatrzymać - unosi do góry kącik ust, nie przypomina to jednak uśmiechu - Brzmię jak dziewczyna. I psychopata. Nie wiem, co gorsze. Mimo wszystko dzięki, że odebrałeś. Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że musiałeś tego wszystkiego słuchać. 

Milczę przez chwilę, analizując jego słowa. Swen tymczasem po prostu czeka na to, co powiem. Oparł brodę na kolanach i patrzy na mnie. Czuję jego wzrok na swojej twarzy i nie umiem opisać uczucia, które temu towarzyszy. 

- O wszystkich się tak troszczysz? - pyta w końcu, jakby nie mogąc wytrzymać ciszy. 

Uśmiecham się lekko. Bo co mam powiedzieć?

- Oczywiście, że nie. 

- Więc dlaczego robisz to wszystko dla mnie? Błagam cię, David, przecież ty mnie nawet nie znasz - odgarnia włosy z twarzy i przygryza wargę - Nie musisz się tak starać. Pojawiłeś się po prostu w złym miejscu w nieodpowiednim czasie i to wszystko. Nie musisz się nade mną litować - słabo odwzajemnia uśmiech. - Naprawdę.

- Robię to dla ciebie, bo ty tego potrzebujesz - prostuję się, by lepiej go widzieć - Jestem tutaj, bo zadzwoniłeś i brzmiałeś tak źle, jak tylko można brzmieć. Jestem tutaj, bo widziałem, jak obrywasz od kogoś, kto, wybacz, jest od ciebie trzy razy silniejszy. I martwię się, kiedy zauważam, że coś jest u ciebie nie w porządku, bo wiem, że może być gorzej niż mi się wydaje. Rozumiesz? Nie lituję się nad tobą. Zrobiłbym to dla każdej innej osoby w twojej sytuacji, bo... - urywam. 

Nie jestem pewien, czy chcę mu mówić o siostrze. Nie powinienem mówić o Tinie komuś, kto nigdy jej nie poznał i mógłby zrozumieć wszystko na opak. Obiecałem jej dyskrecję, obiecałem, że nie będę rozmawiać o niej z innymi. Chciała, żeby cała rodzina udawała, że nic się nie wydarzyło. Jakby wcale nie chodziło o jej życie. 

Może dramatyzuję. To jest bardziej niż możliwe, jednak nie mam powodu, by się tego wstydzić. Tina jest moją małą siostrzyczką, od zawsze stawiałem ją ponad wszystkim, dlatego szok, który przeżyłem, gdy okazało się, że nawet ja nie byłem w stanie powstrzymać ją przed próbą odebrania sobie życia nie zniknął jeszcze całkowicie z moich wspomnień. Nigdy się nie kłóciliśmy. Nigdy nie było między nami rywalizacji, czy jakichkolwiek pretensji. 

Unosi brwi i siada normalnie. 

- Zamyśliłeś się - stwierdza. 

- Na to wygląda - krzywię się - Powiedzmy, że kiedyś ktoś bardzo dla mnie bliski zachowywał się podobnie, a potem bardzo się skrzywdził. Nie chcę, by ktokolwiek musiał przechodzić przez to samo.

Swen powoli kiwa głową i odwraca wzrok. Nie zadaje dodatkowych pytań i skupia się na wyłamywaniu palców w dłoniach. Mam ochotę jakoś go powstrzymać, bo ten dźwięk działa na mnie jak płachta na byka, ale nie chcę zakłócać ciszy. Ktoś inny pewnie byłby ciekawy. Chciałby wiedzieć o kim mówię, ale on nie jest każdym innym. Wie, że pytania mogą zrobić krzywdę. 

- Zaopiekuj się mną - duka w końcu, bardzo cicho, ukrywając twarz w dłoniach - Chyba cię potrzebuję. 

Ta nagła prośba wywiera na mnie takie wrażenie, że przez chwilę nie wiem co powiedzieć. Wytrzeszczam na niego oczy, ale szybko się opanowuję. Czy nie o to mi chodziło? 

Czuję na sercu dziwne ciepło, jakby właśnie po raz pierwszy uśmiechnęło się do mnie dziecko. Jakbym po raz pierwszy pogłaskał kota, który zawsze mnie drapał i akurat ten jeden raz odpuścił, dając do siebie dostęp. Czuję się w jakiś sposób wyjątkowy, bo czy ktoś kiedyś usłyszał te słowa z ust Swena? Może kiedyś. Ale mam wrażenie, że w ostatnim czasie chłopak raczej unikał zwierania nowych znajomości. 

- Wiem - uśmiecham się. 

 Jest dobrze tak jak jest. 

                                                                                              * * *

To, że coś jest ze mną nie w porządku zauważam na firmowym przyjęciu przedświątecznym. 

Sala wynajęta przez szefostwo jest wielka, przytulna i pachnąca ponczem. Lampki choinkowe podwieszone pod sufitami rzucają ciepłe światło na twarze siedzących przy stołach ludzi. Ktoś nuci Cichą noc, zupełnie niezgodnie z melodią, ale nikt go nie upomina, nawet jeśli część gości musi być zirytowanych. W końcu nadeszły święta. 

Natalie w ciemno niebieskiej, błyszczącej sukience z szerokimi rękawami bryluje w towarzystwie, śmiejąc się głośno i zdobywając serca wszystkich wokoło. Mrukliwy księgowy wpatruję się w nią jak w obrazek i uśmiecha, przytakując wszystkiemu co mówi. Nawet jeśli opowiada tylko o diecie, jaką stosuje i praktycznie rzecz biorąc nie ma czemu przytakiwać. Chyba powinienem ją jak najszybciej od niego odsunąć. Sprawia wrażenie, jakby miał się na nią za chwilę rzucić. 

Dwie kobiety z którymi rozmawia, a których imion nie znam, uważnie przypatrują się każdemu centymetrowi jej twarzy, pewnie sądząc, że tego nie widać. Ale widać. Jeśli dwie osoby wpatrują się trzeciej w usta i spoglądają po sobie znacząco, raczej trudno to przegapić. Wiem, że Natalie też to widzi i znam ją na tyle dobrze, by być pewnym, że jeszcze dziś wieczorem będziemy się z tego śmiać. Zazdrość unosi się w powietrzu, ale ona wciąż czarująco się uśmiecha i na każdym kroku delikatnie podkreśla, że na pewno nie wstrzykiwała sobie botoksu. Należy do tego nielicznego grona ludzi, którzy są piękni tak po prostu. 

Spoglądam w drugą stronę. Właściwie to bawi mnie fakt, że Swena usadzono tuż przy mnie i nawet do teraz zastanawiam się, czy to był celowy zabieg, czy może czysty przypadek. Od czasu jego dziwacznej prośby łączy nas raczej dziwna relacja. Nie jesteśmy przyjaciółmi, to pewne. Może i dzieli nas od tego cienka granica, ale to wciąż nie jest przyjaźń. Przynajmniej z jego strony. Wciąż jest chłodny, wciąż zachowuje dystans, nawet jeśli wyzbył się już nieufności. Pozwala mi sprawdzać swoje ręce i pytać o Paula. Pozwala mi się interesować i robię to, bo przecież powinienem, prawda? Ale to są małe rzeczy. Nie odwiedzamy się po pracy, nasze rodziny się nie znają, nie wychodzimy razem na piwo. Ogólnie rzecz biorąc to nie jestem pewien, czy Swen w ogóle jest typem człowieka, który piwo pija. Trudno go sobie wyobrazić z puszką lub wielką szklanką. Do niego pasują kieliszki, drogie alkohole, drinki ozdobione w wymyślny sposób i sekcje dla vipów w klubach. 

To coś, co łączy go z Natalie. Subtelność. Obydwoje tego nie zauważają, ale wyróżniają się z tłumu. Są drobni (choć w tym względzie to Swen bije rekordy), cisi i na pierwszy rzut oka bardzo niedostępni. Czuję się przy nich beznadziejnie głośny, wielki i wybuchowy. Na początku trudno mi się było przyzwyczaić do obecności tak małych ludzi tuż obok, jednak teraz jest już lepiej. Wiem, że inni w ich towarzystwie czują się jeszcze bardziej niezręcznie. Właściwie to tylko to mnie pociesza. 

Kiedy tylko zerkam na twarz Swena, natychmiast się uśmiecham. To chyba moja naturalna reakcja na jego obecność i pewnie powinienem się opanować, szczególnie, że on na powitanie zazwyczaj rzuca mi jedynie znudzone spojrzenia, ale nie mogę. Cieszę się, że przyszedł. Naprawdę się cieszę, bo przecież nie musiał. Mógł spędzić ten wieczór w domu, owinięty w koce - teraz, kiedy mam z nim więcej kontaktu mogę śmiało stwierdzić, że wprost ubóstwie rzeczy, którymi można się owinąć - pijąc herbatę i tępo spoglądając w okno. Szczerze mówiąc to tak melancholijne otocznie było jego środowiskiem naturalnym. Zdążyłem się już z tym oswoić. Dlatego teraz, kiedy siedzi tuż obok i wygląda jak zwykły dwudziestolatek jestem bardziej niż zadowolony. 

Gdyby tylko chciał, przyćmiłby wszystkich. Wystarczyłoby, że poprosiłby do tańca jedną z kobiet przy stole, a wszystkie oczy do końca wieczoru skierowane byłoby na niego. Miał w sobie coś takiego, że trudno było oderwać od niego wzrok. Było to więcej niż dziwne, ale prawdziwe. 

Nie groziło nam to jednak, ponieważ, po pierwsze, Swen nigdy nie zwróciłby na siebie uwagi szerszej publiczności w sposób celowy i zamierzony, po drugie nie lubił tańczyć. Powiedział mi o tym kiedy wspomniałem o Natalie, która palowała już nasz pierwszy taniec. 

- Szampańska zabawa? - pytam, unosząc brwi. 

Swen wzrusza ramionami i unosi do ust lampkę wina. 

- Nie jest źle. Przynajmniej nie musimy składać sobie życzeń - wywraca oczami i uśmiecha się pod nosem w swój najbardziej charakterystyczny sposób. Łapię się na wpatrywaniu w jego usta - Natalie błyszczy. 

- Prawda? - mówię z dumą, oglądając się przez ramię - Zawsze to samo. Kiedy siedzę obok niej ludzie natychmiast o mnie zapominają. 

Chłopak marszczy brwi i rzuca mi pełne powątpiewania spojrzenie, jakby nie mógł uwierzyć w to co mówię, po czym też spogląda na Natalie i chwilę kręci swoim kieliszkiem. Wygląda jak znudzony książę jakiegoś maleńkiego, nadmorskiego państewka z powieści przygodowych. Parskam krótko, przez moment wyobrażając go sobie w koronie i oczywiście nie umyka to jego uwadze. 

- Za dużo ponczu? - pyta złośliwie, wskazując na misę stojącą pośrodku stołu. 

- Uważaj, jestem twoim szefem - bronię się, starając zachować powagę. 

- Będziesz ograniczał moją wolność słowa? - znów upija łyka. - Nie podoba mi się to David, podły z ciebie hipokryta. Paul przynajmniej pozwala mi... 

- Nie porównuj mnie to niego - przerywam mu, nagle poważniejąc. 

Spogląda na mnie bardzo zaskoczony, ale powoli kiwa głową. Widzę w nich powagę i nutkę zrozumienia, żałuje, że to powiedział. Swen wie, że nie jestem na niego zły, ale wie też, że najchętniej wyrwałbym Paulowi serce i wrzucił do kwasu. Nie zachowuję się jak dorosły w tej jednej sprawie, bo nie potrafię. Pozostało we mnie dziecinne poczucie sprawiedliwości i przekonanie, że jeśli ktoś kogoś katuje, to powinien gnić w więzieniu. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Swen wciąż się z nim spotyka, nawet po tym wszystkim i nie rozumiem, dlaczego kiedy myśli, że nie patrzę, wpatruje się we mnie tym zbolałym wzrokiem. Jakbym mu coś zrobił. 

Zanim udaje mu się odezwać, słyszę dźwięczne stukanie łyżeczką o kieliszek i poprawiając rękawy marynarki przygotowuję się na przemowę dyrektora. Swen również wzdycha, choć dużo mniej dyskretnie, wywołując małe uśmiechy na twarzach osób wokół. Prostuję się i przenoszę wzrok ku szczytowi stołu, gdzie właśnie z miejsca podnosi się korpulentny mężczyzna z bujną brodą i szerokim, zaraźliwym uśmiechem. Przez chwilę patrzy na nas z góry, wodząc wzrokiem od osoby do osoby. 

- Witajcie! - mówi grubym, dźwięcznym głosem, zaplatając dłonie wydatnym brzuchu. - Mam nadzieję, że dobrze się bawicie? - po sali niesie się pomruk aprobaty, wprawdzie mało entuzjastyczny, ale szczery. Wszyscy lubią dyrektora Powella, nawet jeśli większość pracowników nigdy z nim nie rozmawiała. Przypominał świętego Mikołaja - Doskonale. Zaprosiłem was tutaj, żeby podziękować za ten rok. Był niesamowity! - rozpromienia się i jego wielkie oczy błyszczą o wiele bardziej niż zwykle - Wyrobiliśmy ponad sto procent naszej dotychczasowej rocznej normy i jestem z was bardzo dumny. Nie chcę dziś dużo mówić. Oddam głos komuś innemu - zaskoczony unoszę brwi i pytająco spoglądam na wicedyrektora. Mężczyzna wzrusza ramionami i szepcze bezgłośnie coś, czego nie jestem w stanie rozszyfrować. Tego jeszcze nie było. Powell zazwyczaj nie odpuszczał, jeśli chodziło o publiczne przemówienia - Komuś, kto robił więcej niż musiał. Myślę, że wszyscy wiecie o kim mówię. 

Niektórzy zaczynają kręcić się na krzesłach, a ja odwracam się do Swena. 

- Wiesz o co chodzi? - pyta, również wyglądając na zdezorientowanego. 

Kręcę głową. Bo nie wiem. Nawet jeśli pewnie większość osób przy stole sądzi, że jestem najlepszym przyjacielem Powella, nie jest to prawda. Owszem, często rozmawiamy, ale są to rozmowy czysto biznesowe. Uprzejme i często zabawne, ale biznesowe. Zero braterskich relacji. Tylko procenty i odsetki. W kółko i w kółko. 

- Nie mam pojęcia. 

- Na pewno? - unosi brwi. - Wygląda na to, że...

- David May! - Powell wskazuje na mnie otwartą dłonią. - Wstawaj, mój drogi! Wstawaj!

Wpatruję się w niego, nie potrafiąc zrozumieć czego właściwie się ode mnie oczekuje. Uśmiecham się mechanicznie i zaciskam zęby. Pewnie bym nie wstał, gdyby nie to, że Natalie i Swen dokładnie w tym samym momencie zachęcająco mnie ściskają. Ona udo, on nadgarstek i nie wiem, co zaskakuje mnie bardziej. Ciepły gest ze strony Swena, czy tak odważny dotyk Natalie. 

- Kochanie! - szepcze natarczywie dziewczyna. - Wstań. 

Otrząsam się z otępienia. Mrugam kilkukrotnie i odsuwam krzesło. Spoglądam na Powella, ale on wygląda na bardzo zadowolonego z siebie, jakby nie rozumiejąc, że jestem kompletnie nieprzygotowany do przemowy i całkiem zdezorientowany. Staję za krzesłem i szybko przebiegam wzrokiem po współpracownikach. Widzę na ich twarzach rozbawienie pomieszane ze współczuciem i nieco podnosi mnie to na duchu. Zerkam na Natalie, która siedzi bokiem, wyglądając jak pierwsza dama i na Swena, który wciąż ściskając w palcach stopkę kieliszka uważnie mi się przypatruje. Biorę głęboki oddech. 

- Dziękuję, dyrektorze Powell - mówię, niemal krztusząc się własnymi słowami i wykonuję grzeczny ukłon w kierunku mężczyzny, odnotowując sobie, by przy najbliższej okazji delikatnie zaznaczyć mu, że takie sytuacje. Cholera - To była przyjemność pracować z wami w tym roku. Chciałbym podziękować głównie mojemu działowi - zerkam w stronę Swena, a on robi głupią minę i trudno jest mi się nie roześmiać. - Odwaliliśmy w tym roku kawał dobrej roboty! Naprawdę, jestem pozytywnie zaskoczony. Nasza firma przechodzi duże zmiany, zmiany na lepsze i... - Powell wydaje się bardziej zainteresowany swoją szklanką ponczu, niż czymkolwiek innym, wliczając to, co mówię. Jest mi to bardziej, niż na rękę - Mam nadzieję, że nadchodzący rok będzie równie owocny. Nie chciałbym przedłużać, bo wiem, że nikt tego nie lubi. Mogę wam tylko życzyć wesołych świąt. Przekażcie proszę życzenia swoim rodzinom, wiem, że nie wszyscy mogli się tutaj pojawić - rozkładam ręce w geście bezsilności. - Nie wszyscy nas lubią. Nie wszyscy mogli być. Ale dziękuję tym, którzy się pojawili - widzę, że niektórzy się do mnie uśmiechają, więc odwzajemniam gest i wskazuję dłonią w stronę, gdzie siedzi Natalie - Tobie również kochanie. Jesteś wspaniała - po sali niesie się szmer, jestem pewien, że dziewczyna się rumieni, a rozmawiające z nią pustaki umierają z zazdrości. Ich nikt nie wspomina podczas przemowy na przyjęciu świątecznym - Twoje oczy utrzymują mnie przy życiu. Tego błękitu nie można zapomnieć nawet w najbardziej deszczowy dzień... 

Zerkam w stronę Swena, a on wytrzeszcza na mnie oczy, jakbym właśnie oświadczył, że wieczorami dorabiam sobie jako drag queen. Delikatnie kręci głową i próbuje mi coś przekazać, zawzięcie gestykulując i ruszając ustami. Marszczę brwi. Nie rozumiem o co mu chodzi. 

- Pozwólcie, że już skończę, moi drodzy... - urywam odę o oczach Natalie, nagle tracąc rezon - Cieszcie się jedzeniem, ponczem i doborowym towarzystwem - kłaniam się delikatnie w stronę Powella - Dziękuję za uwagę i waszą pracę. Jeszcze raz, wszystkiego dobrego!

Rozlegają się brawa, a ja nic nie rozumiejąc wracam na miejsce. Kiedy chcę usiąść, Natalie wstaje i przez chwilę patrzy mi prosto w oczy. Ja też patrzę na nią i wciąż nie rozumiem dlaczego obydwoje ze Swenem zachowują się tak dziwnie. Dziewczyna kręci głową, widzę, że oczy zachodzą jej łzami, ale kiedy się odzywa nie podnosi głosu. 

- Jeśli chcesz mi prawić komplementy - kładzie mi dłoń na ramieniu i zauważam, że jej szminka jest już nieco rozmazana. - Dobrze się zastanów. Porozmawiamy o tym w domu. 

Po czym rzuca promienny uśmiech pozostałej części stołu, grzecznie się żegna i wychodzi, stukając obcasami. Zastygam w miejscu, odprowadzając ją wzrokiem i jestem szczerze przerażony. Co się stało? Przecież wszystko było w porządku. Chcę za nią iść, ale wiem, że wyjście z imprezy służbowej grozi tak gigantyczną burą od Powella i zniwelowaniem wszelkich premii, że miałbym problem z utrzymaniem apartamentu w którym mieszkamy. 

Rozglądam się, szukając jakiejś pomocy, ale czuję się bezsilny. Nie mogę wyjść, chociaż wiem, że powinienem. Boję się i nie wiem, co miałbym jej powiedzieć. Bo przecież nawet nie mam pomysłu o co jest wściekła. A jest. Wściekła i smutna. Wbrew pozorom Natalie rzadko płacze. 

Zanim udaje mi się usiąść, wstaje Swen. Wygląda jakby dostał kopniaka w brzuch od kogoś, kogo nigdy by o to nie posądzał i unika patrzenia na mnie. 

- David... - zaczyna, ale chyba on też nie wie co powiedzieć. - Może przejdziemy się na taras?

- Jest zimno - oponuję słabo, wciąż nie wiedząc, jak odnaleźć się w nowej sytuacji. Nastrój zmienił się diametralnie. 

- Chodź. Chyba musimy pogadać - chwyta mnie za rękaw i nie patrząc na mnie idzie w stronę tarasu przylegającego do wynajętej sali. 

Drepczę za nim, bo nie mam lepszej alternatywy. Za wyjście na taras jeszcze nikt nie stracił stanowiska, nawet jeśli Powell bywał niepoczytalny. Uścisk Swena zacieśnia się w momencie w którym przekraczamy próg tarasu i zatrzaskujemy za sobą przeszklone drzwi. Chłodne powietrze owiewa mi twarz w chwili, gdy chłopak popycha mnie na barierkę. 

- Czyś ty oszalał? - cedzi przez zęby. - Kompletnie zgłupiałeś?

- O czym ty mówisz? - metal boleśnie wbija mi się w plecy, kiedy Swen postępuje kolejny krok w moją stronę. 

Chłopak zatrzymuje się i na kilka sekund chowa twarz w dłoniach. Szybko się jednak opanowuje. 

- Zadam ci jedno pytanie - uprzedza mnie, zakładając ramiona na piersiach. - Jesteś gotowy?

- Wydaje mi się, że tak - wzruszam ramionami. 

- Jaki kolor oczu ma Natalie?

Mrugam kilkukrotnie, nie rozumiejąc skąd takie pytanie, ale zastanawiam się chwilę. Brązowe. To chyba oczywiste. Brązowe ze złotymi błyskami, piękne i ciepłe. Oczy, w których się zakochałem. Marszczę czoło. 

- Brązowe. 

- No właśnie - wzdycha Swen. - A teraz przypomnij sobie, co powiedziałeś podczas przemowy. 

Niemal krztuszę się własną śliną, bo faktycznie, pamiętam. Spoglądam na Swena, szukając pocieszenia, ale on jedynie kręci głową. Nie wie co mi powiedzieć, ja sam nie wiem, co powiedzieć sobie, bo jak mogłem palnąć coś takiego? Uświadamiam sobie, jak wielką przykrość musiałem sprawić Natalie, jak bardzo musiała być zawiedziona i zła. A teraz siedzi sama w domu. Jeszcze raz spoglądam na chłopaka, na oczy, które tym razem naprawdę są niebieskie i nie umiem rozszyfrować jego myśli. 

- Boże - szepczę. 

- Czy ty ją zdradzasz? - na twarzy Swena jest wypisana chłodna dezaprobata. - Uprzedzam cię, jeśli ją zdradzasz, nie odzywaj się do mnie już nigdy więcej. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. 

- Jak mógłbym ją zdradzać? - gniew pojawia się we mnie nagle i nie wiem co z nim zrobić, więc podnoszę głos i wyrzucam ręce w powietrze. Zaczynam przechadzać się w tę i z powrotem, rozpaczliwie rozmyślając nad tym, o powinienem powiedzieć Natalie, kiedy pojawię się w domu - Jest najpiękniejszą, najwspanialszą kobietą na świecie. Nigdy bym jej nie zdradził. 

Swen wzdycha i siada na małej, obrośniętej bluszczem ławeczce przy drzwiach. Obejmuje się ramionami i pociera dłońmi marynarkę. Wygląda na smutnego.

- W takim razie powinieneś do niej jechać. I myśleć nad tym, co mówisz. 

- Jechać do niej? Żeby Powell miał do mnie pretensję do końca życia? - zatrzymuję się i wciskam dłonie do kieszeni. Mi też zaczyna robić się chłodno - I tak niedługo wszyscy się rozejdą. Natalie potrzebuje chwili samotności, tak myślę. 

- Kobiety mające zbyt dużo czasu na myślenie nie są zbyt przyjaźnie nastawione do facetów, którzy je skrzywdzili. Ale rób jak uważasz - wzrusza ramionami i unosi oczy, by śledzić tor lotu pary wydostającej się z jego ust. 

Ostrożnie stawiając kroki podchodzę do ławki i siadam obok Swena. Milczymy, patrząc na Londyn, który wygląda obłędnie oświetlony milionami świateł i światełek, tętniący życiem, łączący wszystkich i wszystko, co tylko da się połączyć. Powietrze jest mroźne i ostre, ktoś z sali wciąż śpiewa Cichą noc, tym razem naprawdę głośno. Jestem rozdarty pomiędzy przeżywaniem nieporozumienia z Natalie, a cieszeniem się tą chwilą i jestem Swenowi ogromnie wdzięczny, kiedy wreszcie się odzywa. 

- Wiesz - mówi, spoglądając mi prosto w oczy. - Chyba zerwę z Paulem. 

- Mówisz poważnie? - nie mogę powstrzymać się od uśmiechu, na chwilę zapominam o całym świecie. Przekonywałem go do tego już od dawna, ale był nieugięty. Nie chciał, zapierał się rękami i nogami, a ja musiałem do uszanować. Jest w końcu dorosły - Nawet nie wiesz, jak się cieszę...

- Widzę... - prycha. - I trochę mnie to przeraża. Powinieneś być smutny. 

- Jak mogę być smutny teraz? - kręcę głową z niedowierzaniem. Ledwie powstrzymuję się od zerwania się na równe nogi i uściśnięcia go - Wreszcie przestanie cię bić. 

Swen przymyka oczy i słabo kiwa głową. Bawi się palcami, ogląda paznokcie, jakby bardzo nie wiedział, gdzie podziać wzrok i pozwala sobie na maleńki uśmiech. Kojarzy mi się w tym momencie z Kajem z Królowej Śniegu bardziej niż z czymkolwiek innym i nie mogę oderwać od niego wzroku. 

Nie rozumiem, jak można uderzyć taką osobę. Tak delikatnego chłopaka, może już mężczyznę. Nie mieści mi się to w głowie. Jeśli nie z przyzwoitości, to z poszanowania dla piękna - nie można krzywdzić takich ludzi. Nie powinno się. To jak celowo zadeptać kwiat róży, albo kopnąć szczeniaka. Wbrew wszystkiemu. 

- Co cię skłoniło do zmiany decyzji? - pytam, tym razem ciszej, nie chcąc zbyt brutalnie wyrywać go z zamyślenia. 

Ten moment jest w jakiś sposób magiczny, nawet jeśli gdzieś daleko moja narzeczona wypłakuje sobie oczy, w sali obok ludzie robią się coraz bardziej pijani i znudzeni, a opętany kolędnik wciąż nie zmienia repertuaru, powoli zaczynając krzyczeć. Swen przygryza wargę, widzę, że jego palce drgają lekko. 

- Czy ja wiem? - unosi głowę i spogląda gdzieś poza horyzont, skubiąc wciąż jeszcze zielony listek bluszczu. - Może jest ktoś, na kim mi zależy. 

- A co z nim? - nawet nie próbuję udawać, że nie wiem, że mówi o mężczyźnie.

 Żaden z nas nie ma czternastu lat, nie musimy bawić się w gry słowne. Nie wszystko musi być poprawne politycznie, nie wszystko musi być zgodne z szablonem. Jest jakie jest. On akceptuje mnie jako nadopiekuńczego, roztrzepanego i nieodpowiedzialnego zwierzchnika, ja jego jako geja z trudną historią i niezdrowym związkiem, który, jak mam nadzieję, niedługo się skończy. Jesteśmy na swój sposób dziwni, oboje, choć każdy w inny sposób i razem tworzymy potwornie różnorodną mieszaninę. Kiedy ja wybucham śmiechem, on ledwie się uśmiecha, kiedy ja jestem przygnębiony on płacze. Ale to jest w porządku. My jesteśmy w porządku w stosunku do siebie i nie ważne jak dziwacznie wygląda to z zewnątrz. 

- On? - Swen uśmiecha się nieco szerzej. - Z nim jest... dziwnie. To dobry człowiek, tak myślę. Chociaż czasem... - urywa i wzrusza ramionami. - Specyficzny. Ale czy to ważne? 

- Oczywiście - pociągam nosem. - Będzie cię szanował?

- Ja... Tak sądzę. Tego bym chciał - Swen wydaje się właściwie rozbawiony, choć nie wiem dlaczego. Pytająco unoszę brew, ale on tylko kręci głową - Nie sądzę byśmy mogli być razem. 

Markotnieje. Postanawiam nie zadawać więcej pytań, bo nie chcę, by czuł się przytłoczony. I tak dużo mi dzisiaj powiedział, więcej, niż mógłbym sobie wymarzyć. Siedząc obok niego w grudniowy wieczór czuję dumę, ciekawość i nutkę niepokoju, taką, jaką odczuwa się przebywając przy czymś nieznanym i cudownym. 

Czuję, że ta niewidzialna granica, którą trzeba przekroczyć, by komuś zaufać właśnie została rozerwana, bo nie jestem zdezorientowany czy zażenowany. Jestem spokojny. Trochę przestraszony, ale spokojny. Nie wiem jak obchodzić się z nim, by czegoś nie popsuć, teraz, kiedy się przede mną otworzył. Mam wrażenie, że mogę sięgnąć do jego wnętrza. Chcę sięgnąć po jego serce, ogrzać je choć trochę, przypomnieć o tym, że może być dobrze. 

Jeśli Kaj ma na powrót stać się sobą, mogę być nawet i Gerdą. 

                                                                                              * * *

- Ten chłopak jest w tobie zakochany - mówi cicho Tina kiedy siadam obok niej.

Kiedy marszczę czoło i otwieram usta, by spytać, o czym ona do cholery mówi, dziewczyna przykłada palec do ust, nakazując mi milczenie. Odrzuca na bok zdjęcia z wyjazdu integracyjnego i wciska się w miękkie oparcie kanapy. Spogląda na mnie z pożałowaniem. 

- Ten śliczny blondynek - uściśla, z właściwą sobie bezpośredniością. - Nie mów, że nie zauważyłeś, David, bo jeśli tak, to jesteś jeszcze głupszy, niż przypuszczałam. 

Odstawiam dwa kubki gorącej czekolady na stolik do kawy, uważając, by nie wylać parującego napoju na nieco dziwaczną, świąteczną ozdobę, którą Natalie kleiła z przeróżnych gałązek przez kilka godzin. Jeszcze raz spoglądam na siostrę, oczekując na jej twarzy wyrazu triumfu - w końcu mnie przestraszyła. Musiała to zauważyć. Nie znajduję jednak na jej twarzy niczego podobnego. 

Tina jest całkowicie poważna. 

- Nie możesz tego wiedzieć - protestuję, sięgając po jej dłoń. 

Jest to głupi nawyk z dzieciństwa. Kiedy rodzice prosili mnie, bym pilnował siostry zawsze czułem się bardzo odpowiedzialnie. Bałem się, że wyślizgnie mi się, pobiegnie na ulicę, wpadnie pod pędzącą taksówkę. Chodziliśmy za rękę przez dobrych kilka lat, a ja nauczyłem się splatać nasze palce kiedy tylko czułem się choć trochę niepewnie. 

- Mogę. 

- Nie gadaj głupot, Tina - śmieję się nieco nerwowo, sam nie do końca wiedząc czemu. - Nie możesz stwierdzić czegoś takiego patrząc na zdjęcia. Nawet go nie znasz...

Dziewczyna marszczy brwi i odgarnia włosy z oczu. Jest podobna do mnie. Kruczoczarne włosy, lekko zadarty nos i wąskie usta. Kiedy zakłada nogę na nogę mogę stwierdzić, że przytyła i choć nie mam czasu tego okazać, cieszę się jak głupi. Po tych wszystkich lekach, jakimi ją karmiono wyglądała jak cień samej siebie. Charakter pozostał jednak ten sam. 

- Nie znam go, ale zdjęcia starczają - wywraca oczami. - Spójrz na to, gdzie siedzicie w sali konferencyjnej. Jak na ciebie patrzy - jest pod wrażeniem, mogę to stwierdzić nawet na nią nie patrząc. Słyszę to w jej głosie. Nie sięgam jednak po zdjęcia. 

- Ma na imię Swen - mówię, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. - Tak, masz rację, jest gejem, ale ma chłopaka. Przynajmniej miał - poprawiam się, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. - Teraz zależy mu na kimś, o kim nie chciał mówić i chyba powinnaś to uznać za wystarczający dowód. Jesteśmy tylko przyjaciółmi - pochylam się i gładzę jej kolano. - Siostrzyczko, wiem, co sądzisz, ale... 

Tina kręci głową i znacząco spogląda w stronę kuchni, gdzie Natalie przygotowuje kolację. Od czasu mojej pamiętnej przemowy na przyjęciu świątecznym zachowywała się dziwnie. Kiedy wróciłem do domu tego wieczoru nie krzyczała na mnie. Nawet na mnie nie spojrzała. Minęła mnie bez słowa i poszła do sypialni, by się położyć. Wybrała do tego najbardziej kusą piżamę jaką znalazła. Mała forma zemsty. Ale nie rozmawialiśmy o tym. Mam wrażenie, że wypomni mi wszystko w najmniej odpowiednim momencie. 

- Nie lubię jej, w porządku? - siostra krzywi się, wiedząc, że zrozumiem o kim mówi. 

I nagle wszytko staje się jasne. Siadam prosto, puszczając jej dłoń i splatam palce na brzuchu. Mierzę ją krytycznym spojrzeniem, nie mogąc uwierzyć, że wciąż nie wyleczyła się ze swoich chorych podejrzeń. Miałem nadzieję, że kiedy przedstawię jej Natalie wreszcie przestanie, ale najwyraźniej to wciąż było za mało. Znały się już od dobrych kilku miesięcy, a Tina wciąż nie znosiła mojej narzeczonej. Bez żadnego konkretnego powodu. Natalie wydawała się irytować ją samą swoją obecnością, tym, że oddycha, że się uśmiecha, że żyje. Rozmawiałem z nią na ten temat niezliczoną ilość razy, ale teraz miarka się przebrała. Muszę wreszcie uświadomić jej coś raz na zawsze, tak, by w końcu dała sobie spokój. 

- Czy ty uważasz, że powinienem zerwać z Natalie dla Swena? - pytam, ściszając głos i starając się wlać w te słowa tyla jadu, ile tylko potrafię. - Tylko dlatego, że jej nie lubisz?

Wystarcza mi jedno spojrzenie na jej minę, by zrozumieć, że wypowiedziałem na głos jej myśli. 

- David, proszę cię, nie wmówisz mi, że...

- Tina! - warczę ostrzegawczo. - Nie wiem, co sobie ubzdurałaś, ale nie będę rozmawiać na ten temat. 

- Widzę jak na niego patrzysz. 

Spuszczam wzrok, bo przecież widziałem te zdjęcia.

 Wiem, jak na niego patrzę. Wiem to wszystko, czego ona domyśliła się patrząc jedynie na fotografie, choć zauważenie tego zajęło mi znacznie więcej, niżbym sobie tego życzył. I mogę udawać, że tego nie widzę, ale widzę. Widzę, czuję i zamęczam się każdego wieczoru. 

Po raz pierwszy dotarło to do mnie, kiedy wróciłem do domu po feralnym przyjęciu bożonarodzeniowym. Kładąc się obok Natalie nie spróbowałem jej objąć. Nie spróbowałem przeprosić. Leżałem i wpatrywałem się w ciemność, bez słowa, pozwalając sobie na rozmyślania. Nie powinienem był tego robić. Od tego wszystko się zaczęło. 

Myślałem nad tym, co powiedziałem podczas przemowy. O niebieskich oczach. O oczach w kolorze lodu, spokojnych, pięknych, łagodnych, jedynych w swoim rodzaju i kiedy odkryłem, gdzie widziałem takie oczy niemal rozpłakałem się ze wściekłości. 

Byłem bezsilny i rozdarty. Kochałem dziewczynę, która spała obok mnie, jednocześnie będąc absurdalnie zafascynowany mężczyzną, który do niedawna nie traktował mnie nawet po przyjacielsku. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc nie zrobiłem nic. Przeczekałem noc, a następnego dnia poszedłem do pracy, by mijać go na korytarzach i posyłać mu uśmiechy tak często, jak tylko zdołałem. Niszczenie samego siebie zawsze wychodziło mi całkiem nieźle. 

Mogę oszukiwać siebie, ale nie ją. 

- Nic nie mówisz, David - wyrywa mnie z zamyślenia Tina. 

- Co mam ci powiedzieć? - pytam, rezygnując z dalszej kłótni. Dziewczyna zna mnie lepiej niż własną kieszeń, oszukiwanie jej nigdy nie miało większego sensu. Teraz siedzi i wpatruje się we mnie z nieodgadnioną miną - Że zależy mi bardziej, niż powinno? Tak, masz rację. Ale co mogę zrobić? Mogę udawać, że tego nie zauważam. I wybierać zaproszenia na wesele - uśmiecham się gorzko. 

To wyprowadza ją z równowagi. Zrywa się na równe nogi i uprzednio krzycząc coś niedorzecznego do Natalie, zatrzaskuje staromodne drzwi prowadzące do salonu. Wraca do mnie, jej kroki odbijają się echem od ścian i jest to dość dziwne, jeśli się weźmie pod uwagę, że jest jedynie w skarpetkach. Jest rozgniewana, jej oczy ciskają błyskawice, a włosy są trzy razy bardziej rozczochrane niż kilka sekund temu. 

- Nie możesz tego robić! - wybucha, jakby sądziła, że zamknięte drzwi całkowicie stłumią krzyki. 

Błagalnie przykładam palec do ust i Tina natychmiast cichnie, kładąc dłonie na biodrach. 

- Nie lubię jej. Nie lubię tej twojej idealnej narzeczonej. Ale jesteś ostatnim dupkiem, oszukując ją w ten sposób. 

- Nie oszukuję jej! - wyrzucam ręce w górze, już po raz drugi w tym tygodniu tłumacząc się ze zdrady, której nigdy się nie dopuściłem - Nic nie zrobiłem. Nie dotknąłem go! - syczę, zaskakując

Dziewczyna opada z powrotem na swoje miejsce. 

- I patrzysz na niego w ten sposób? - marszczy brwi, ale robi to w bardzo dziwny sposób, jakby z czułością i spogląda na mnie w taki sposób, jaki ja miałem w zwyczaju odwiedzając ją w szpitalu. Przez moment mam wrażenie, że spoglądam w lustro - David, to się nie powinno wydarzyć. Nie powinieneś być w stanie patrzeć tak na kogokolwiek, będąc w związku. 

- Kocham ją! - protestuję, chcąc, by w jakikolwiek sposób zrozumiała mój dramat. - Naprawdę ją kocham! Ale on... On jest inny, wiesz? - głos lekko mi się łamie, kiedy unoszę oczy na siostrę. 

- Opowiedz mi o nim - prosi i choć wiedziałam, że to nastąpi, jestem przygotowany gorzej niż mógłbym się spodziewać. 

Muszę zmierzyć się z tym wszystkim, o czym myślałem przez wiele dni i poukładać to wszystko w logiczną i zrozumiałą całość. Nie wiem, jak powinienem zacząć, początek zgubił mi się już dawno. Nie potrafię postawić kreski. 

- Poszedłem oddać mu dokumenty, których zapomniał z biura - mamroczę, bardziej do siebie, niż do niej, pewny, że i tak usłyszy. - Jego chłopak akurat się na niego wydzierał. Swen był potwornie poobijany i tak strasznie płakał - brzmię, jakbym sam nie wierzył w to co mówię, ból wdziera się do mojego głosu na samo wspomnienie tej sceny. - To była nasza rocznica, moja i Natalie. Ale zostałem z nim, rozumiesz? Nie poszedłem do niej - parskam gorzkim śmiechem. - A powinienem pójść. Potem pojawiał się z posiniaczonymi rękami, a ja pytałem. Z początku unikał odpowiedzi, ale z czasem... - wzruszam ramionami. - Nie wiem co się stało, ale zaczął mówić mi o tym, co się u niego dzieje. Kiedyś zadzwonił, brzmiał zupełnie jak ty, kiedy... Pojechałem do niego... 

Urywam. Widzę, jak przez jej twarz przebiega cień, gdy krzyżuje ręce na piersiach.

- Opowiedz mi o nim - powtarza prośbę. - Nie o tym, jakie głupoty robiłeś z jego powodu. 

- Jest inny. Inny, niż ktokolwiek, kogo dotychczas znałem. Delikatny i drobny, ale wygadany. Uśmiecha się tylko czasami, bardzo trudno doprowadzić go do śmiechu. Co innego z płaczem - wpatruję się tępo w kubki z gorącą czekoladą, która z pewnością zdążyła już ostygnąć. - Jedno niewłaściwe słowo i zalewa się łzami. Uwielbia rzucać złośliwa uwagi na mój temat, ale zawsze jest dziecinnie szczery. Potrafi być łagodny i spokojny, jest wtedy najmilszym człowiekiem na świcie. Przypomina trochę ciebie. Za dużo złego go spotkało i... Myślę, że mógłbym go kochać. Bardziej niż Natalie, bardziej niż ciebie - przełykam ślinę i zaciskam powieki, czując jak pieką mnie oczy. - Bardziej niż kogokolwiek. Ale nie mogę, prawda?

Tina milczy. Nie wie co powiedzieć, zastanawia się, jak ubrać w słowa to o czym myśli, bawi się swoimi bransoletkami i ich brzęk jest jedynym, co powstrzymuje mnie przed wybuchnięciem histerycznym płaczem. 

- Wydaje mi się - zaczyna, bardzo ostrożnie. - Że nie powinieneś. Spójrz tylko na siebie - kręci delikatnie głową. - Do czego cię doprowadził. Ale będziesz go kochał. Zawsze wybierałeś trudnych ludzi do kochania.

Wiem, że po części mówi o sobie i posyłam jej smutny uśmiech. Odpowiada tym samym i wyciąga ramiona, by mnie objąć. Wtulam się w jej ramię, mimo, że jest dwa razy mniejsza ode mnie. 

W takiej pozycji zastaje nas Natalie i choć z początku udaje, że nie zauważa, w jakim jestem stanie wieczorem zadaje pytania. Mnóstwo pytań. A ja wymyślam niestworzone historie tylko po to, by pozwoliła mi spać. Łagodnie odtrącam jej dłoń, kiedy sięga za gumkę moich bokserek, tłumacząc się zmęczeniem. 

A ona nie obraża się. Całuje mnie w czoło, mówi, że mnie kocha i opada na poduszkę tuż obok, by objąć mnie ramieniem. 

Kiedy zasypia, siłą powstrzymuję się przed wyplątaniem się z jej objęć. 

Wiem, że kiedy się obudzę, oczy, które spojrzą w moje nie będą niebieskie. 

Nie będą najpiękniejsze na świecie. 

                                                                                              * * *

Swen wpada do naszego mieszkania dokładnie w momencie, w którym Natalie otwiera drzwi. Włosy przysłaniają mu twarz, przyciska obie dłonie do piersi, jakby chcąc ukryć je w powyciąganym, szarym swetrze. 

Stoję z rozdziawionymi ustami, nie wiedząc, jak zareagować, bo po pierwsze, w jego obecności rzadko wiem co zrobić i powiedzieć, po drugie, zupełnie się go tutaj nie spodziewałem. Musiał stać przed drzwiami na długo przed tym, kiedy Natalie nacisnęła klamkę. Może nawet się o nie opierał, po wpadł do środka jakby nagle stracił oparcie. To, że trzęsie się na całym ciele zauważam dopiero po upływie kilkunastu sekund. Natychmiast rzucam się w jego stronę. 

Niemal tratuję Natalie, ale nie myślę logicznie. Wszystko poza nim jest całkowicie rozmazane, nawet ona, w swojej najładniejszej, błękitnej sukience. Ruszam w samą porę, ponieważ dokładnie w tej samej chwili chłopak chwieje się i upada. Chwytam go w ramiona na ułamek sekundy przed tym, jak uderza o podłogę i kurczowo go do siebie przyciskając opadam na kolana. 

- O Boże! - krzyczy Natalie, zupełnie zdezorientowana. - Wszystko w porządku? Co on tu robi?

Ale jej głos dochodzi do mnie jakby spod wody. Skupiam się na Swenie, który kuli się w moich ramionach, nawet nie starając się powstrzymać płaczu. Przez chwilę nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, bo zanosi się od szlochu tak bardzo, że niemal dławi się od braku powietrza. Z całej siły uderzam go z otwartej dłoni w plecy. Wtedy wreszcie odzyskuje oddech i wydaje z siebie coś na kształt krzyku. Opiera czoło o moje ramię i płacze tak bardzo, że moje serce rozsypuje się na kawałki. Wciąż przyciska do siebie dłonie. 

- Co się stało? - pytam, roztrzęsionym głosem, nie wiedząc gdzie podziać oczy. Czuję na sobie wzrok Natalie - Swen, co się stało? 

- On... - zaczyna, ale niemal natychmiast zaczyna kręcić głową. Jakby zupełnie stracił nad sobą kontrolę. - Czy ona może wyjść? Proszę, błagam, niech ona wyjdzie... Przepraszam, tak bardzo przepraszam...

Natalie ze świstem wciąga powietrze, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć w to co usłyszała. Jest Wigilia, a obcy człowiek zdaje się wypraszać ją z jej własnego mieszkania. Przestępuje z nogi na nogę i spogląda mi prosto w oczy. 

- Chyba żartujesz - mówi, a w jej głosie po raz pierwszy od bardzo dawna słyszę gniew. 

- Natalie... - mówię błagalnie, znacząco spoglądając na Swena. 

- David. Jest wigilia. Jest pieprzona wigilia, naprawdę chcesz spędzić nawet ten dzień w jego towarzystwie? Naprawdę jestem aż tak mało ważna? - podchodzi kilka kroków bliżej i jej szpilki stukają o panele w takim impetem, że niemal dziwi mnie to, że nie pozostawia po sobie śladów. 

- Jesteś ważna, ale spójrz na niego! - głos mi się łamie. - Nie widzisz tego? Czy jakaś głupia impreza jest ważniejsza od człowieka? 

Natalie prycha i odrzuca włosy na plecy. Znam ten gest, wiem, że właśnie udało mi się wyprowadzić ją z równowagi. Wiem też, że kiedy jest wściekła do tego stopnia trzeba bardzo uważać na słowa. 

- Chcę spędzić ten wieczór z tobą. Możemy go odwieźć do domu, jeśli tak bardzo ci na tym zależy - cedzi przez zęby. - No już. Możesz mi powiedzieć, skąd właściwie on zna nasz adres?

Ignoruję ją, poświęcając całą swoją uwagę Swenowi. Powoli wstaję, wciąż przyciskając go do siebie. Krzyżuję ramiona na jego placach, zamykając go w uścisku jak w kaftanie bezpieczeństwa. Kołyszę się na piętach w przód i w tył. W przód i w tył. 

- Swen, oddychaj. Oddychaj, dobrze? - pytam raz po raz, powoli idąc z nim w stronę salonu. Natalie idzie za nami, ze zmarszczonym czołem i gniewnymi oczami.

Kładę Swena na kanapie, nie zważając na to, że jest w butach. Układam jego twarz na ulubionej poduszce Natalie i przelotnie przebiegam dłonią po jego włosach. Czuję mokrą plamę w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się jego oczy i odwracam się w kierunku narzeczonej, gotowy stawić jej czoła. Nie wiem co się z nim dzieje, jeszcze nigdy nie był w takim stanie, nawet wtedy, kiedy w nocy stracił nad sobą kontrolę i do mnie zadzwonił. Nigdy nie był nieprzytomny w takim stopniu, by nie móc złożyć składnej wypowiedzi, nigdy nie dławił się szlochem aż tak bardzo. W tym momencie mogłaby nawet rzucić we mnie pierścionkiem zaręczynowym, a ja niewiele bym się przejął. 

- Nigdzie nie idę. Muszę sprawdzić co z nim - mówię powoli i spokojnie, nawet jeśli wszystko mówi mi, że powinienem płakać razem ze Swenem. 

- Proszę cię David, nie dzisiaj. Nie dzisiaj - teraz to jej oczy zachodzą łzami, a ja jestem rozdarty pomiędzy przytuleniem jej i spełnieniem wszystkich jej próśb, a powrotem do chłopaka. - Muszę ci o czymś powiedzieć, musimy porozmawiać, błagam...

Wpatruję się w nią, ale decyzja okazuje się o wiele prostsza niż mi się wcześniej wydawało. Ona nawet kiedy płacze, stoi dumnie wyprostowana i z kamiennym wyrazem twarzy. Mocny makijaż sprawia, że wygląda na starszą niż w rzeczywistości jest. Oczekuje, że wybiorę ją. Wiem, że tego się spodziewa i po części dlatego robię coś zupełnie sprzecznego. 

Po raz pierwszy stawiam Swena ponad Natalie. 

- Przykro mi. Idź sama. 

Nawet na nią nie patrzę. Odwracam się, wracam do salonu, a o tym, że wyszła świadczy tylko trzask zamykanych drzwi. Może jest to samolubne, ale nie przejmuję się tym. Nie teraz, kiedy ktoś, kto niespodziewanie stał się dla mnie zbyt ważny wypłakuje sobie płuca. Wraz z nią, znikają wszelkie hamulce. Biegiem puszczam się w stronę kanapy i padam przy nim na kolana. Kiedy mnie nie było zdążył podnieść się do pozycji siedzącej. Czerwony twarzy na jego plamy sprawiają, że jest niemal nie do poznania. 

- Poszła? - pyta, drżącym głosem. 

- Tak, Natalie wyszła - kiwam głową i zakładam mokry od łez kosmyk włosów za jego ucho. - Powiesz mi teraz co się stało?

Swen przez chwilę wpatruje się w swoje stopy. Kiwa się delikatnie, w podobnym rytmie, jak ja, gdy dziś uratowałem go przed upadkiem. Nic nie mówi. Wyciąga ręce w moją stronę. 

W pierwszej chwili jestem pewien, że chce mnie przytulić i niemal go obejmuje, ale wtedy w oczy rzucają mi się jego dłonie. Palce są potwornie powyginane, zaczerwienione. Wyglądają na zmiażdżone. Przez chwilę zapominam jak się oddycha. 

- Co on ci zrobił? - pytam, a szok w moim głosie jest tak silny, że w normalnych okolicznościach już bym pewnie zemdlał. 

- Powiedziałem mu, że kocham kogoś innego - duka Swen, czerwieniejąc przy tym jeszcze bardziej, jakby to było w tym momencie najważniejsze - Wściekł się. Zawlókł mnie do drzwi i... Wziął moje dłonie, ja nie miałem siły... Tak bardzo cię przepraszam, nie wiedziałem gdzie iść... 

Trawię jego słowa, starając się wyciągnąć z nich potrzebne do pomocy mu fakty. Kiedy wreszcie wszystko sobie układam rodzi się we mnie furia. 

- Połamał ci palce - wygłaszam na głos oczywistą prawdę. - Połamał ci palce, przytrzaskując je drzwiami? 

- Nie powinienem przychodzić - zaczyna wstawać, jakby nagle powróciła ta jego cząstka, która nie chce nikomu sprawiać zbyt wielu problemów. - Przepraszam. Przepraszam - znów zaczyna płakać, chyba nawet nad tym nie panując - To po prostu tak strasznie boli...

Musze włożyć całą swoją siłę woli w to, by nie przyciągnąć go do siebie i nie pocałować. Wiem, że to zamknęłoby mu usta choć na chwilę, ale nie chcę robić czegoś wbrew niemu. Nie chcę wyjść na kogoś podobnego do Paula. Nie chcę go do niczego zmuszać. Tina może mówić co chce, ale ja nie wierzę w odwzajemnioną miłość. Nie taką. Swen zasługiwał na kogoś lepszego, niż niemal żonaty, nudny pracownik biurowy. 

- Już dobrze - mówię, niemal przekonując samego siebie. - Pojedziemy do szpitala, opatrzą cię. Potem wrócimy i porozmawiamy, dobrze? Powiesz mi, co jeszcze zrobił ci ten skurwiel i wymyślę jakiś sposób, żeby się z nim policzyć, tak? Nie płacz - kciukiem ścieram łzy z jego policzka. - On nie zasługuje na to, by płakać z jego powodu. 

- Więc dlaczego ty płaczesz? - pyta cichutko, ujmując moją twarz w dłonie. 

Jak zahipnotyzowany patrzę w jego piękne, niebieskie oczy, tak przerażająco smutne i pełne bólu. Każdego rodzaju bólu, jaki tylko można wyobrazić. Nie zauważyłem, kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach, dlatego teraz kiedy Swen o nie pyta, nie jestem w stanie wymyślić wiarygodnego kłamstwa. Nawet prawda jest lepsza. 

- Bo ty płaczesz - odpowiadam krótko i wstaję.  

Już niespełna pół godziny później jesteśmy w szpitalu. Siedzę na korytarzu, wydzwaniając do Natalie, ale ona nie odbiera. Swena maltretują przeróżni lekarze, nastawiając jego zwichnięty nadgarstek i połamane palce. Trzęsę się ze złości i żalu, bo przecież tak nie powinno być. Nie tak powinniśmy spędzać święta. Nikt z nas sobie tego nie życzył. 

Kiedy wypuszczają go z sali zabiegowej natychmiast zrywam się na równe nogi. Podchodzę do niego, a on uśmiecha się smutno i unosi do twarzy dłonie usztywnione czymś, co musi być opatrunkiem z włókna szklanego. Znajomy lekarz opowiadał mi o tym. Nowocześniejsza, wygodniejsza wersja gipsu. Krzywię się i delikatnie stukam palcem, by sprawdzić twardość. 

Swen wydaje się odrobinę rozbawiony tą moją dziecinną ciekawością, ale nic nie mówi. Nie protestuje, kiedy prowadzę go z powrotem do samochodu, a potem schodami do swojego mieszkania. Posłusznie wchodzi do winy i czeka, aż ta się zatrzyma. 

- Dziękuję - mówi cicho, spuszczając twarz. 

Akurat stoję tyłem do niego, nie mogę zobaczyć jego wyrazu twarzy, ale mogę go sobie wyobrażać. I moje wizje nie podobają mi się ani odrobinę. 

- Nie masz za co. 

- Mam. I mam za co przepraszać - mógłbym przysiąc, że wzrusza ramionami. 

- To, że Paul cię skrzywdził...

- Nie o tym mówię - przerywa mi z zaskakująco powagą. Jego głos na powrót staje się niepewny i może zwróciłbym na to większą uwagę, gdyby nie to, że właśnie mocuję się z zamkiem i zdecydowanie zbyt dużym pęczkiem kluczy. - Wydaje mi się, że nie wiesz wszystkiego David. 

Znam ten ton. Spodziewam się tego, co za chwile powie, bo czuję jego wzrok na swoim ciele i wiem, że Tina nie przesadzała. I nawet jeśli czyni mnie to najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, staram się tego po sobie nie okazać. Przekręcam klucz i chowam go do kieszeni, otwierając przed nami drzwi. 

Mocno zaciskam zęby. Spodziewam się okrężnych wyznań, nieśmiałości, czegokolwiek. 

Może dlatego jestem tak zaskoczony, kiedy odwracam się i natychmiast napotykam na jego usta. 

Są spierzchnięte i słone od łez. To pierwsze, co zauważam, nim w ogóle udaje mi się zareagować w jakikolwiek sposób. Potem, kiedy Swen porusza wargami tracę oddech. Przestaję myśleć. 

- Możesz mnie uderzyć - mówi, kiedy się odsuwa. - Ale musiałem to zrobić. Przepraszam. 

Wtedy przestaję się wahać. Widzę, że jeśli nie będę działać szybko, za chwilę odwróci się i ucieknie, więc po prostu zapominam o wszystkim, co dotychczas mnie powstrzymywało. Nie siląc się na delikatność porywam go w ramiona i przyciągam do pocałunku. 

Jest zaskoczony nie mniej niż ja sam. Nie spodziewał się tego. Oczekiwał policzka, może kilku wyzwisk i zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem. Nie wiedział, że jestem zdolny do podobnego zachowania. Ja sam nie wiedziałem. Łączę nasze wargi w gorączkowym pocałunku, splatam dłonie na jego szyi, starając się jakoś zaradzić temu, że on swoich nie może używać. 

Uśmiecham się w jego usta, bo oto jesteśmy. Beznadziejnie w sobie zakochani, niby dorośli, wciąż z nutką niepewności w ruchach, kiedy unoszę go w górę i przenoszę przez próg zatrzaskując za sobą drzwi. Przekręcam wszystkie zamki, szczególnie te, które mogłyby umożliwić Natalie powrót do mieszkania i na moment się od niego odrywam, by zaczerpnąć oddechu. 

Z tak bliska twarz Swena nie jest tak idealna, jakby mógł sądzić ktoś stojący kilka metrów dalej. Jego cera wciąż jest czerwona od płaczu, policzki pochłania ciemny rumieniec, a mała zmarszczka pomiędzy brwiami nagle staje się bardziej wyraźna. Jest jeszcze piękniejszy niż zwykle.

Dostrzegam w tych oczach, które tak bardzo kocham strach i choć sam się boję, chcę zrobić wszystko, by Swen przestał się obawiać. Jest cudowny. Cudowny z tym małym, zadartym nosem i długimi, niemal dziewczęcymi rzęsami. Chce się odsunąć, ale nie pozwalam mu na to. Nie chcę, żeby myślał, że zrobiłem to tylko pod wpływem chwili. 

- Jestem tutaj - szepczę, prosto w jego usta. 

- Zdradzasz ją - jęczy, wijąc się, kiedy moje dłonie z jego szyi zjeżdżają dużo niżej. - David, myślę, że powinniśmy... Och - sapie, gdy przypadkowo ociera się o moje biodra. - Och. 

- Przepraszam - mruczę. 

- David, nie chcę, żeby znów było tak jak z Paulem... Nie chcę - kręci głową i przymyka powieki. Nie odsuwa się jednak ani na milimetr. - David, czy ty mnie kochasz?

Zastygam w bezruchu. To nie tak, że zastanawiam się nad odpowiedzią. Znam ją doskonale. Po prostu wypowiedzenie tego wszystkiego na głos wydaje mi się przypieczętowaniem czegoś, czego nie będę mógł już odkręcić. Jeśli teraz powiem mu co czuję, nie zdołam się powstrzymać. Ani teraz ani później. On jednak rozumie to całkiem na odwrót, bo gwałtownie nabiera oddechu i niemal siłą mi się wyrywa. Jego oczy przeszywają mnie na wskroś. 

- Wybacz - mówi, jakby nagle przytomniejąc - To głupie pytać o coś takiego. Nie powinienem... Jak w ogóle mogłem sądzić, że to możliwe? - gorączkowo przeczesuje włosy dłonią. - Przepraszam. Przepraszam, ja... 

Nie kończy, bo zamykam mu usta kolejnym pocałunkiem. Tym razem się nie patyczkuję.

 Czując ciepło, jakie rozlewa się po całym moim ciele, kiedy trzymam w ramionach to małe, drobne, poturbowane ciało nie może równać się z niczym. To nie jest tylko pożądanie, tylko miłość, tylko pragnienie, potrzeba, tęsknota, czy oddanie. To jest czyste uwielbienie, to jest wszystko to razy milion do potęgi nieskończonej. 

Chwytam go pod pośladki i unoszę tak, by mógł opleść nogami moje biodra. Wydaje mi się to całkiem naturalne, mimo, że nigdy nie całowałem żadnego mężczyzny w ten sposób Swen pasuje idealnie. Jego wargi sięgają moich jakby poza nimi nie było na świecie już nic. 

Może faktycznie nie było?

- Kocham cię - mówię, odpowiadając na jego wcześniejsze pytanie, kiedy kładę go na łóżku w sypialni. - Zabiję się. Z miłości do ciebie - kładę nacisk na każde zdanie, zamiast kropek pozostawiając ślady na jego ciele. 

Szyje, obojczyki, ramiona. To wszystko będzie sine jutro rano. 

- Jesteś najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło, chcę żebyś o tym wiedział - dyszy, pomiędzy pocałunkami - Nawet jeśli to tylko ta jedna noc. Nawet jeśli się z nią ożenisz, ja... Ja wciąż będę cię kochał, dobrze? 

Jakby musiał pytać. Pozwalając nam obu na chwilę przerwy sadzam go na swoich biodrach i powoli, uważając na jego dłonie ściągam jego sweter. Jego ciało błyszczy w wątłym świetle lampy, wydaje się stworzone z gwiezdnego pyłu. Chłopak kuli się i zakrywa, ale szybko odciągam jego ręce na bok. 

- Jesteś najpiękniejszy na świecie, Swen. To nie będzie jedna noc - miażdżę jego usta w pocałunku, wodząc dłońmi po jego żebrach. - Nie ożenię się z nią. Obiecuję, że będziemy razem...

- Nie kochasz jej? - Swen wygina ciało w łuk, kiedy liże jego szyję. Czuję jak drży i uśmiecham się lekko. Nie spodziewałem się, że mężczyzna może być tak wrażliwy. 

- Kocham - mówię zgodnie z prawdą. - Ale nie tak jak ciebie. 

- Nie znasz mnie - śmieje się i nie jest to wesoły śmiech. - Może jestem psychopatą?

- Nie szkodzi. Dla tych oczu jestem w stanie zrobić wszystko, kochanie - zapewniam go, patrząc prosto w jego oczy. 

Teraz, kiedy widzę je z tak bliska są jeszcze piękniejsze niż zwykle. Najpiękniejsze na świecie. 

- Kochanie - powtarza po mnie jak echo. - Chcesz...? - waha się, ale doskonale rozumiem o co mu chodzi. 

- Jeśli mi pozwolisz. 

Oddałbym bardzo dużo, gdybym mógł w tym momencie spleść razem nasze dłonie. Ale nie mogę. Choć bardzo tego chcę i widzę, że on też tego pragnie. Chciałbym jakoś pokazać mu, że nie musi się mnie obawiać, wstydzić, że nie musi udawać kogoś, kim nie jest. Chciałbym mieć problem z rozłączeniem ich. 

Swen wdrapuje się na moje biodra, pozbywa się spodni i bokserek. Koszulę gubię gdzieś po drodze, może on rozszarpuje ją w jakiś przedziwny sposób, może sam ją ściągam. Nie pamiętam. Kiedy uwalnia moją nabrzmiałą erekcję jestem w stanie skupić się jedynie na jego dłoniach, ustach, jego ciele i tym, jak bardzo nie chcę go stracić. To uczucie jest tak wszechogarniające i intensywne, że przez chwilę mam problem z oddychaniem. Uświadamiam sobie jak bardzo wpadłem i przeraża mnie to, że nie żałuję ani odrobinę. 

Rozbieram Swena, a on nie schodząc z moich bioder zmusza mnie do oparcia pleców o poduszki. Przeczuwając, co chce zrobić nachylam się, by pocałować go jeszcze raz i zaciskam dłonie na jego bokach. 

Jego ciało jest zaskakująco miękkie i delikatne, jasne i choć widnieje na nim wiele blizn i niedoskonałości mam ochotę wycałować je centymetr po centymetrze. Mam ochotę zmazać to wszystko, co pozostawili po sobie inni. Chcę uwolnić go od przeszłości. 

Kiedy opuszcza się na mnie, tracę zmysły. Na chwilę robi mi się ciemno przed oczami i nie czuję nic, a potem przyjemność uderza we mnie ze zdwojoną mocną. Westchnienie opuszcza moje usta niemal w tym samym momencie, w którym Swen wydaje z siebie przeciągły jęk. Jest tak przeraźliwie ciasny, że ledwo mogę się poruszyć. Sprawę nieco ułatwia to, że wiem, że chłopak nie jest prawiczkiem. Wiem, że jest przygotowany na dyskomfort. Tylko dlatego decyduję się na pierwsze pchnięcie. 

Potem pożądanie spada na nas jak lawina. On pochyla się w moją stronę, by wymusić pocałunek, ale ja wpadam dokładnie na ten sam pomysł. Nasze języki łączą się jeszcze zanim robią to wargi, w wulgarnym niedbałym pocałunku. Biodra wychodzą sobie na przeciw. Moje dłonie bez pomyłek odnajdują jego penisa i delikatnie się na nim zaciskają, wywołując u niego cichy skowyt. Nie czuję się skrępowany, czy obrzydzony. Mam na sobie najpiękniejszego chłopaka, jakiego widział świat. Otacza mnie ze wszystkich stron, mogę zgłębić każdy zakątek jego ciała i robię to bez zastanowienia. A on wygina się, ułatwiając mi szukanie. Wie, gdzie powinienem trafić, by mógł ujrzeć gwiazdy i wierci się, chcąc mi pomóc. Potrzebuje tego, wystarczy mi jedno spojrzenie na jego twarz, by to zrozumieć. 

Maska opadła. Mam przed sobą prawdziwego, bezbronnego i szczerego do krańców możliwości Swena, który oddaje mi to, co ma najcenniejsze bez żadnego wahania. Łzy spływają po jego policzkach, ale scałowuję jedną po drugiej, nie pozwalając im moczyć reszty jego ciała. Już dość. Nie dzisiaj. 

Jest zdyszany, zaczerwieniony od wysiłku, przyjemności i chciałbym, żeby wiedział jak piękny jest teraz. Chciałbym jakoś mu to pokazać, ale nie wiem jak. Nie potrafię.

- Wszystko w porządku? - pyta ochrypłym głosem. pochylając się w moją stronę. - Jeśli coś jest nie tak możemy...

- Wszystko dobrze - unoszę się na łokciach, po czym siadam i obejmuję dłońmi jego policzki. 

Dociera do mnie jak bardzo mi zaufał i ogarnia mnie wdzięczność. Ja mogłem w każdej chwili się wycofać, powiedzieć, że to był błąd, wrócić do spokojnego życia. On nie ma takiej możliwości. By się mnie pozbyć musiałby zmienić pracę. Nie mówiąc już o wstydzie i tym, jak bardzo by go to zraniło. Uśmiecham się z czułością i cmokam go w nos. Zastyga, jakby nagle skamieniał. 

- Jesteś cudowny - mówię.  

Swen wytrzeszcza na mnie oczy, jakby to była ostatnia rzecz, której spodziewał się usłyszeć w łóżku. Mruga kilkukrotnie i nabiera do płuc haust powietrza. Nie wie co powiedzieć. 

- Ja... Przestań. David, nie musisz tego wszystkiego mówić. Po prostu... 

Nie kończy, bo jednym gwałtownym ruchem zmieniam naszą pozycję. Teraz to on leży pode mną, kompletnie zaskoczony i jęczy, bo wchodzę w niego głębiej niż poprzednio i tym razem trafiam w jego prostatę. Traci panowanie nad głosem i wydaje ze siebie dźwięk niepodobny do czegokolwiek co słyszałem wcześniej. 

- Swen? - pytam kontrolnie, nie chcąc robić niczego bezmyślnie. 

Sytuację nieco utrudnia to, że aż trzęsę się z podniecenia. Mroczki migają mi przed oczami, robi mi się potwornie ciepło i z trudem oddycham. Znam to uczucie i wiem, że długo już nie wytrzymam. Jest tak potwornie ciasny, tak diametralnie inny niż Natalie, że mógłbym krzyczeć. Uczucie jest dziwne, ale to w końcu Swen, a uczucie w moim podbrzuszu narasta podniecenie. Powoli poruszam biodrami, a on zaciska zęby i niemal skomle. 

- Tam jest dobrze. Tam jest... Ach! - szamocze się w pościeli i z frustracją unosi unieruchomione dłonie. 

Jestem na tyle przytomny, by zrozumieć co powinienem zrobić. Chwytam za jego przedramiona i zarzucam sobie jego ręce na szyję, przyciskając go do siebie mocniej, bliżej, ciaśniej. Nasze spocone ciała ocierają się o siebie przy każdym ruchu i nie potrafię zdefiniować co czuję, kiedy widzę ogień w jego oczach. 

Nigdy nie spodziewałbym się, że może być taki pewny siebie. Szczególnie w łóżku. Było to jednak inna pewność siebie niż ta, którą okazywała Natalie. Ona była świadoma swojego piękna, wiedziała, jak się wygiąć, bym był podniecony, wypracowała to sobie na przestrzeni lat. Swen potrafił dominować będąc na dole i nie mogę nic poradzić na to, że zastanawiam się wyobrażać jakby to było, gdybyśmy wymienili się rolami. Jest delikatny i subtelny, ale jednocześnie rozbrajająco naturalny. Mógłby z powodzeniem podbić serce kogokolwiek. 

Powoli zaczynam się przekonywać, że każdy byłby w stanie się w nim zakochać. 

- Mógłbyś mnie dotknąć? - pyta nieco niepewnie, czerwieniąc się jeszcze bardziej. O ile to w ogóle możliwe - Moje ręce... 

Natychmiast spełniam jego życzenie. Nigdy nie sądziłem, że dotykanie innego mężczyzny może mnie podniecić, ale tak właśnie jest. Kiedy syczy pod moimi dłońmi uświadamiam sobie, jak beznadziejnie jestem w nim zakochany. 

Zaczynam poruszać się szybciej, czuję, jak jego mięśnie zaciskają się na mnie i po raz pierwszy tracę kontrolę nad głosem. Widzę błysk w jego oczach i czuję, że za chwilę dojdzie, jeszcze zanim mnie o tym informuje. Szybko zamykam mu usta pocałunkiem i nawet nie krzywię się, kiedy szczytując przygryza moją wargę. Śmieję mu się w usta i wiem, że robi to samo, mocno zaciskając powieki. Czuję metaliczny smak własnej krwi. 

- Już pasujesz? - szepcze, szczerząc się w moją stronę. 

Parskam. Chcę z niego wyjść i skończyć na zewnątrz, ale on ponownie owija uda dookoła moich bioder i z łobuzerskim uśmiechem spogląda mi w oczy. Pytająco unoszę brwi, ale on rozwiewa wszelkie moje wątpliwości. 

- Daj mi wszystko - mruczy i zwilża wargi. 

Kompletnie głupieję. Dochodzę w nim, raz po raz szepcząc jego imię. Swen, Swen, Swen. Jak mantrę, jakbym za kilka minut miał stracić język i chciał wykorzystać pozostały mi czas w jak najlepszy sposób. Poruszam się jeszcze chwilę, po czym delikatnie zrzucam go z siebie, pozwalając, by opadł na materac. Jego kończyny wiotczeją i swobodnie osuwa się na łóżko, wcześniej składając motyli pocałunek na mojej piersi. 

Leżymy w milczeniu. 

Powoli dociera do mnie, na co się porwałem i co zrobiłem. Że dałem Swenowi nadzieję, że zdradziłem Natalie, że zaledwie po kilkudziesięciu minutach spędzonych ze Swenem w łóżku czuję się lepiej niż kiedykolwiek. Że najchętniej przytuliłbym go do siebie, pocałował w czoło i gładził po włosach, aż nie zaśnie. Dokładnie tak, jak robiłem to z Natalie. Tylko lepiej. Czulej. Bardziej delikatnie. Wyciągam do niego rękę i dopiero wtedy orientuję się, że siedzi już na brzegu łóżka. 

- Swen? - zaczynam ostrożnie i również podnoszę się do pozycji siedzącej. W głowie mi się nie mieści, że zebrał się tak bezszelestnie. 

Chłopak nic nie mówi. Wpatruje się w ścianę, po jego ustach wciąż błąka się mały uśmiech. Podczołguję się do niego i zajmuję miejsce tuż obok. Nie bardzo wiem co powinienem powiedzieć. 

- Ale się porobiło - mówię, by jakoś zacząć rozmowę. 

Swen prycha i delikatnie kiwa głową. Zgadza się ze mną. Też nie wie, co powinniśmy teraz ze sobą zrobić. Naturalnym byłoby zaśniecie ramię w ramię, zjedzenia śniadania i przesiedzenie w piżamach całego dnia. Ale nie możemy tego zrobić. On zorientował się pierwszy. On pierwszy opamiętał się i przypomniał sobie, że Natalie może w każdym momencie zacząć dobijać się do drzwi. To on pierwszy poczuł się nieswojo w moim wielkim, podwójnym łóżku. Jakby nagle zapomniał o wszystkim, co powiedziałem mu zaledwie kilka chwil temu. 

- Nic jej nie powiem. 

Jego głos brzmi w pustym pokoju jak wystrzał. Powoli przełykam ślinę.

Czuję się jak ścierwo. 

- Nie powiesz... - powoli kiwam głową, jednocześnie oplatając go ramieniem w talii. Zaskoczony spogląda na mnie i usiłuje się odsunąć, ale mocno go przytrzymuję.

- Cieszę się, że się rozumiemy - słyszę w jego głosie ból.

 Krzywi się i odchyla ode mnie na tyle na ile pozwala mu moje ramię. Wiem, że wolałby się wtulić w mój bok, ale nie robi tego, bo odejście w tym momencie jest właściwe. Mała, świąteczna przygoda o której nikt przecież nie musi się dowiedzieć. Szczególnie nie Natalie. Na pewno myśli w ten sposób. Na jego miejscu też pewnie bym tak myślał. Ale to nie jest takie proste, wiedziałem, że nie będzie łatwo już kiedy powiedział, że mnie kocha. Poplątałem wszystko jeszcze bardziej. 

- Bo ja zrobię to pierwszy - kończę. 

A on wybucha płaczem. Znowu. Tym razem jednak jest to płacz pomieszany ze śmiechem. Mam ochotę mu powiedzieć, że jeśli jeszcze raz rozpłacze się w mojej obecności to osobiście odetnę mu premię i oddam jego stanowisko jakiemuś nieciekawemu szaraczkowi, ale nie robię tego. Może dlatego, że sam nie wiem, jak zareagowałbym na jego miejscu, może dlatego, że po części samemu zbiera mi się na łzy. Ciepło z jego oczu ogrzewa chłodną sypialnię i kiedy wstaję, by sięgnąć po jego sweter leżący na ziemi, jego spojrzenie niemal wypala mi dziurę w plecach. 

Potem, kiedy pomagam mu się ubrać, nie unika mojego wzroku. Niemal tarza się ze śmiechu, kiedy przychodzi czas na bokserki, bo nie mam pojęcia jak zabrać się za zakładanie bielizny innemu facetowi. Może z kimś innym czułbym się skrępowany, ale on tylko się śmieje i w końcu mnie tym zaraża. Prowadzę go w stronę drzwi, trzymając go w ramionach. Stawiam wielkie, niezdarne kroki, nie chcąc go podeptać. Dwie połamane dłonie w zupełności starczą. Gdybym uszkodził jeszcze jego stopy, byłbym kompletnym kretynem. 

Wypuszczam go z ramion. Uśmiecha się, czekając, aż otworzę mu drzwi. Wiem, że zdaje sobie sprawę z tego, że nie mam najmniejszej ochoty, by już wychodził, ale musimy podjąć choć jedną logiczną decyzję tego wieczoru. Swen nawet nie stara się zakryć malinek i śladów po ugryzieniach. 

Po raz pierwszy od bardzo dawna stoi z wysoko uniesioną głową. Nie wygląda na przestraszonego, czy niepewnego. Nie wygląda jak ta sama osoba, która wtoczyła się do mojego mieszkania zaledwie dwie godziny temu. W ogóle nie przypomina siebie.

- Jutro po ciebie przyjadę - mówię z całkowitą pewnością, pochylając się, by go pocałować. 

A najgorsze jest to, ze naprawdę zamierzam to zrobić. 

                                                                                              * * *

Swen miażdży moją rękę pod stołem i czuję, że za chwilę wybuchnie. Ja sam nie wiem co powiedzieć, wpatruję się w Natalie jakbym widział ją po raz pierwszy w życiu, bo mam wrażenie, że tak właśnie jest. 

Dziewczyna wygląda na odrobinę zagubioną, spuszcza wzrok, jednocześnie promieniejąc jakąś dziwną radością. To nie tak miało być. Nie tak. 

Po dwóch miesiącach podchodów i przygotowań miałem jej powiedzieć. Miałem się z nią rozstać. Przez tydzień nie spałem po nocach, zastanawiając się, jak możliwie najdelikatniej powiedzieć jej, że nasz związek nie ma już większego sensu, przez tyle dni uspokajałem Swena i powstrzymywałem go przed wszczynaniem awantur. 

Teraz to wszystko wydaje się nieważne. 

- Jak to jesteś w ciąży? - pytam, na nowo splatając swoje palce z tymi chłopaka. Obrus kryje wszystko, Natalie nie może zobaczyć, jak rozpaczliwie się siebie trzymamy. Jak bardzo jesteśmy przerażeni - Natalie, to przecież... 

- Byłam u lekarza - posyła mi promienny uśmiech. - To początek trzeciego miesiąca. 

Przez chwilę panuje cisza. Do oczu napływają mi łzy, do ust żółć i pewnie gdyby nie to, że nie jestem w stanie się ruszyć pobiegłbym zwymiotować do łazienki. Nie chcę patrzeć na Swena, nie mogę. Wiem, co zobaczę na jego twarzy, boję się, że Natalie też to zauważy i zaczną się pytania. Gładzę kciukiem jego nadgarstek w kółko w w kółko. Pierścienie i sygnety jakie nosi na palcach zdążyły się już nagrzać. Wszystkie, bez wyjątku. A miał ich zdecydowanie więcej, niż powinien. 

Nigdy nie wybaczył sobie zdeformowanych po złamaniu palców, nawet jeśli ja kochałem je z całego serca. 

- To cudownie - jego głos zaskakuje mnie bardziej, niż wyznanie Natalie. Jest spokojny, taktowny. Opanowany. Zupełne przeciwieństwo mnie. 

Jedynym co go zdradza jest delikatnie, niemal niezauważalnie przyduszony głos. Dla kogoś, kto go nie zna jest to niewykrywalne, ale ja wiem jak reaguje. Znam zmiany w jego tonie, zdaję sobie sprawę, że dalszą rozmowę muszę prowadzić bardzo ostrożnie. Za nic nie chcę zranić go bardziej, niż ona to zrobiła. Nawet nieświadomie. 

Nagle przygniata mnie świadomość tego, że jeśli mówi prawdę - a Natalie nigdy nie kłamała - moje życie właśnie się skończyło. Walczę z chęcią wstania z miejsca i podejścia do niej, wybadania dłonią jej brzucha, sprawdzenia, czy jest napęczniały, twardszy niż zazwyczaj. Duszę się, mam ochotę krzyczeć, podczas gdy na zewnątrz wymuszam na sobie promienny uśmiech. 

Przepraszam kochanie, tak bardzo przepraszam. 

Tylko tyle jestem w stanie przekazać Swenowi jednym, długim spojrzeniem. Nie potrafię wyczytać niczego z jego twarzy, ale widzę na niej cień, taki jakiego nie widziałem od dwóch miesięcy. Taki, z jakim walczyłem z uporem maniaka, powtarzając, że go kocham i że ją zostawię. Ten sam cień, który pojawiał się na jego twarzy, kiedy był bardzo nieszczęśliwy. Opuszcza wzrok. Nie chce patrzeć mi w oczy. 

- Nie wiem co powiedzieć - jąkam się i ocieram oczy rękawem marynarki. 

Natalie śmieje się srebrzyście, mówiąc coś o tym, że sobie poradzimy i że zawsze byłem bardzo emocjonalny. Myśli, że płaczę ze szczęścia i bardzo chciałbym, żeby to była prawda. Ale nie jest.

Kimkolwiek jest to dziecko, ma ojca oszusta. Ojca, który jest beznadziejnie zakochany w innym mężczyźnie, który miał zamiar bezlitośnie zerwać z jego matką po półtorarocznej znajomości. Robi mi się tak żal istoty, która jeszcze nawet mnie nie zna, że mam ochotę przypaść do brzucha Natalie i ją przeprosić. 

Nie pisałem się na to. Nie pisałem się na zmienianie pieluch, zabawki, łóżeczko w kącie pokoju i nieprzespane noce. Nie pisałem się na wybieranie pomiędzy miłością mojego życia, a najwspanialszą kobietą na świecie i obowiązkiem. Nikt nie powinien stawać przed takim wyborem. Nikt nie powinien czuć się winnym z powodu dziecka, które przecież niczym nie zawiniło. 

Potem muszę puścić rękę Swena, bo wstaję, by objąć Natalie. Przecież tak trzeba.

Z początku chłopak stawia opór, ale w końcu mi pozwala. 

A odgłos jego łamanego serca jest tak głośny, że dziwię się, że szyby nie wypadają z okien restauracji. 

                                                                                              * * *

Cain potyka się o własne, wciąż jeszcze niezdarne nóżki i upada prosto na puszysty, jasno zielony dywan. Zaaferowany Swen rzuca się w jego kierunku i natychmiast bierze go na ręce, gotowy wcisnąć mu smoczka do buzi, w razie gdyby zaczął płakać. Ale mój syn nie jest ulepiony z tej samej gliny co wszyscy. 

Nawet jeśli z początku wydaje się, że zaraz da solidny pokaz wrzasków, gdy spogląda na Swena natychmiast się uspokaja. Unosi grubiutkie łapki do jego policzków i ściska je, mocno wbijając paznokcie w policzki. Jego kruczoczarne włosy są potwornie rozczochrane, śpiochy brudne z owocowego deserku, którym usiłowaliśmy go nakarmić, a pojedyncze zęby szczerzy w szerokim, łobuzerskim uśmiechu. To własnie tym uśmiechem zaskarbił sobie serca całej rodziny. I nie tylko. 

- Kiedy wraca? - pyta Swen, ledwo powstrzymując wesołość.

 Może sobie udawać nieporuszonego jak długo mu się podoba, ale ja wiem swoje. Kocha małego. A Cain kocha Swena. Jest to tak szczera i bezinteresowna miłość, że kiedy spoglądam na nich, natychmiast robię się zazdrosny. Sam nie wiem o kogo bardziej.

Jednocześnie rozpiera mnie duma i miłość do tej przedziwnej parki. Mógłbym na nich patrzeć godzinami i nie ziewnąłbym ani razu. Są razem cudowni, piękni, idealni. Mały, pękaty brzdąc i smukły, jasnowłosy Szwed. Moi dwaj mali chłopcy. 

- David, to ty jesteś jego ojcem - marudzi Swen, odciągając rączki Caina od swojej twarzy. 

Malcowi bardzo się to nie podoba. Spogląda na Swena z pretensją, potem rzuca okiem na mnie. Zupełnie jakby żądał wsparcia z mojej strony. Kiedy jednak milczę, zaczyna się wić i protestować, bardzo urażony całą sytuacją. Można by pomyśleć, że półtoraroczne dziecko będzie spokojniejsze. I mniej świadome władzy, jaką ma nad dorosłymi. 

Wstaję z kanapy i odbieram Caina z rąk Swena. Chłopczyk jakby rozumiejąc, że żarty się skończyły wciska do buzi kciuka i spogląda na mnie spode łba. Ma to po Natalie, jestem tego pewien. Tak samo jak nos, kształt oczu i podbródek. 

- Powinna być około siedemnastej - spoglądam na zegarek, z przykrością odkrywając, że nie zostało nam zbyt wiele czasu. 

Swen wywraca oczami. 

- W pół godziny można zrobić bardzo wiele - mówi bardzo sugestywnym tonem. 

- Tak - zgadzam się, nachylając się, by cmoknąć go w nos. Nie urósł ani o centymetr - Na przykład uśpić dziecko. 

Chłopak piekli się jeszcze przez chwilę, ale wiem, że robi to na pokaz. Dla zasady. Nie miał pretensji o to, że niemal natychmiast po tym, jak dowiedziałem się o dziecku wziąłem ślub z Natalie. Nie miał pretensji o to, że poinformowanie ją o tym, że praktycznie rzecz biorąc oszalałem na punkcie swojego współpracownika przełożyłem na jakiś nieokreślony punkt w przyszłości, kiedy Cain będzie na tyle dorosły, by zrozumieć. 

I być może mnie znienawidzić. 

Rozumiał to wszystko, rozumiał dlaczego postąpiłem tak,a nie inaczej. Cierpiał bardzo, ale nie bardziej niż ja. Trwamy w czymś w rodzaju letargu, pozwalając sobie na seks i ukradkowe pocałunki w dziwnych miejscach. Przesiadywałem w jego mieszkaniu tak długo, jak tylko mogłem, całowałem jego dłonie i włosy. Wie, że go kocham. Wie, że nie ma nikogo poza Cainem, kogo kochałbym choć w połowie tak bardzo. 

Ogarnia mnie nostalgia. Schylam się jeszcze raz, tym razem pozwalając sobie na ucałowanie jego ust. Przeciągam ten moment tak długo, aż Cain zaczyna szarpać mnie za włosy i wtedy odrywamy się od siebie, nieco zawstydzeni, że znów nas poniosło. Ale żaden z nas nie żałuje. 

Kiedy Swen wręcza mi butelkę z mlekiem zaczynam zastanawiać się, jakby to było, gdyby Natalie nagle gdzieś zniknęła. Karcę się za te myśli, ale i tak wracają. Nienawidzę tej części siebie, która wciąż kocha tą kobietę w jakiś beznadziejnie silny, platoniczny sposób, ale jeszcze bardziej obawiam się tej, która podpowiada mi, że przecież tak prosto mógłbym ją zostawić. Przecież wystarczyłoby kilka słów. 

Chłopak zauważa dziwny wyraz mojej twarzy i również markotnieje. 

- Kocham was obu - mówi i uśmiecha się tak słodko, jak potrafi tylko on. 

- Wiem. 

                                                                                              * * *

Wchodzi do pokoju, nieco niepewnie, zatrzymując się na progu. Zauważamy go niemal w tym samym momencie i czuję, jak Swen siedzący tuż obok nagle się spina. Dawno go nie widział. Minęło kilka dobrych lat, od kiedy ostatnim razem spędzili ze sobą więcej, niż pięć minut. Natalie stała się zasadnicza, jeśli chodziło o kontakty Swena z Cainem. On ma ojca i matkę - powiedziała pewnego razu - To mu wystarczy. Wujkowie niech pozostaną wujkami

Swen usunął się niemal natychmiast. Myślę, że obydwoje przestraszyliśmy się tego, że zaczęła się czegoś domyślać. Ale możliwe, że po prostu miała dość. Dość tego, że w naszym mieszkaniu niemal zamieszkał ktoś trzeci, ktoś, do kogo może i miała zaufanie, ale bądźmy szczerzy - Swen był dla niej nikim. Później, kiedy chciałem odnowić jakoś kontakty Swena z Cainem to on protestował. Powiedział, że nie chce rujnować chłopcu dzieciństwa, skoro i tak w przyszłości ma zrujnować jego rodzinę. 

Teraz jednak, kiedy mały miał urodziny, dał się przebłagać. Przecież kochał to dziecko niemal tak samo jak ja. 

Cain zauważa nas z małym opóźnieniem. Widzę, jak w jego oczach pojawia się ulga i wiem, że jest równie zniesmaczony tłumem, jaki pojawił się w naszym mieszkaniu co ja. Nie mam pojęcia o co chodziło z tą huczną imprezą urodzinową dla dziewięcioletniego dziecka. Chłopiec rusza w naszą stroną bez zastanowienia, zręcznie lawirując pomiędzy otyłymi kobietami w kwiecistych sukniach. 

Ciotki, jak mówiła na nie Natalie. 

- Jest bardzo do ciebie podobny - mówi cicho Swen, wpatrując się w mojego syna, który właśnie był zajęty potykaniem się o dywan. 

Pewne rzeczy się nie zmieniają. 

- To ciekawe - uśmiecham się krzywo. - Mógłbym przysiąc, że zachowuje się kropla w kroplę jak ty. Nie widziałem drugiego tak samo złośliwego dziecka. 

Swen unosi brwi i zaczyna podawać pięćset powodów, dla których miał nie mieć wpływu na zachowanie Caina. Ale ja tylko się uśmiecham, bo przecież nie mam nic przeciwko temu, jaki jest mój syn. Kocham go tak szalenie mocno, że tylko Swen może z nim konkurować. Im bardziej są do siebie podobni, tym bardziej ich kocham. Każdego z osobna i obydwu razem. Nawet jeśli ostatnio coraz trudniej jest to pogodzić. 

- Tato! - Cain wyrasta przy nas dużo wcześniej, niż się tego spodziewałem. Przerywam moją małą sprzeczkę ze Swenem, jemu samemu pozwalając dokładnie przyjrzeć się chłopcu. 

Cain jest wysoki, przeraźliwe chudy i rozczochrany niemal tak bardzo, jak Swen. Jego oczy błyszczą po dawnemu, w beztroski, łobuzerski sposób i choć bardzo chcę to zignorować, widzę jak Swenowi robi się przykro. Widzę, że żałuje tego, że nie widział, jak Cain staje się taki, jaki jest teraz. Że nie słyszał, jak po raz pierwszy odgryzł się matce. Zna to wszystko tylko z opowieści, a był dla niego jak drugi ojciec przez ponad trzy lata.

 Trudno jest wymazać z pamięci uśmiech dziecka. 

- Spójrz, David, twój mały - mówi, a jego ciepły głos jest donośny jak nigdy. 

- Nie jestem mały! - protestuje zdecydowanie Cain, po czym jakby zdumiony własną zuchwałością daje susa w moją stronę i chowa się za moim ramieniem. 

Nie wiem co powiedzieć, Swen zaciska zęby, z całej siły starając się utrzymać na twarzy uśmiech. Nie spodziewał się, że Cain całkowicie go zapomniał. Jego czarna marynarka marszczy się w kilku miejscach, pierścienie pobrzękują na palcach kiedy przeczesuje nimi włosy. Jedna z tych obrączek jest pierścionkiem, który mój tata dał matce, kiedy się jej oświadczał. Natalie nie ma pojęcia o jego istnieniu, Swen nosi go z poczuciem winy, ale to jest nasza mała obietnica. Nasz mały, nieśmiały plan na przyszłość. 

- Nie jesteś - potwierdzam, sadzając go sobie na kolanach. Wtula twarz w mój sweter i czujnie obserwuje dalszy bieg wydarzeń. Swen z niedowierzaniem kręci głową, ale wydaje mi się, że widzę w jego oczach rozbawienie. Wzdycham - Nie chowaj się, Cain. To jest Swen, pracuje ze mną. Bardzo chciał cię poznać, więc go zaprosiłem. To w porządku?

Oszukiwanie dziecka nie jest niczym niezwykłym, ale robi mi się dziwnie, kiedy przedstawiam mu Swena jako kogoś całkiem obcego. 

Cain spogląda na mnie nieco zaskoczony, jakby nie wierzył w to, że przywlekłem swojego współpracownika na jego urodziny, jakby chciał powiedzieć, że się na to nie zgadza. Szybko się jednak opanowuje. Wyciąga do Swena rękę, a blondyn natychmiast nią potrząsa. 

Ten moment jest tak symboliczny, tak bardzo przede mnie wyczekiwany, że kiedy Cain spogląda na mnie oczekując pochwały mogę jedynie odwrócić wzrok. Kaszlę, starając się pozbyć uścisku z gardła, jednocześnie zdając sobie sprawę, że mamy bardzo niewiele czasu, nim Cain zacznie rozumieć znacznie więcej, niż byłoby to dla niego właściwe. 

                                                                                              * * *

Swen przechyla się przez wysepkę kuchenną i raz po raz składa pojedyncze pocałunki na moich wargach. Kiedy robi to po raz dwudziesty pierwszy, przytrzymuję go przy sobie i pogłębiam pieszczotę. Wiem, że nie powinienem, ale nie mogę się powstrzymać. On tylko się uśmiecha i pozwala się całować. Pozwala się kochać. To więcej, niż kiedykolwiek mógłbym sobie wymarzyć. 

- Starzejesz się - zarzuca mi. - Kiedyś już leżałbym na sto... 

Zatykam mu usta dłonią i wybucham śmiechem. 

- Poleżysz sobie na nim jutro. Obiecuję - odrywam dłoń od jego ust dopiero wtedy, kiedy zaczyna ją lizać. 

Ktoś, kto kończy dwadzieścia dziewięć lat nie powinien się tak zachowywać. Ale za co mógłbym go kochać, jeśli nie właśnie za takie małe rzeczy?

Nagle z przedpokoju dobiega nas tupanie i gwałtownie się od siebie odsuwamy. Swen poprawia koszulę i siada prosto na swoim ulubionym, barowym krzesełku. Odpycha się od blatu i zaczyna kręcić dookoła własnej osi, posyłając mi rozbawione spojrzenie za każdym razem, kiedy przez ułamki sekund znajdował się twarzą do mnie. 

- Swen! - wykrzykuje Cain, wybiegając zza framugi. 

Jego buzia jaśnieje, nie spodziewał się Swena tutaj i jego spontaniczna radość chwyta blondyna za serce. Nawet jeśli sam nigdy by się do tego nie przyznał. 

Sądziłem, że odbudowywanie relacji zajmie im więcej czasu, że Natalie będzie bardziej przeszkadzać, ale co mogła zrobić, skoro nie wiedziała o połowie tych schadzek? Cain dostał surowy zakaz wspominania matce o czymkolwiek. I nie wspominał. Podbił od nowa serce Swena, mówiąc o starych zespołach rockowych i tym, jak bardzo okropny jestem, kiedy przeniesie do domu złą ocenę. Uwielbiali sobie ze mnie żartować. 

A ja uwielbiałem, kiedy to robili. 

- Cain! - Swen zdaje się nagle zapomnieć o tym, że jeszcze przed kilkoma minutami chciał wyprawiać na stole dziwaczne rzeczy - Dawnośmy się nie widzieli. Co tam?

- Znaleźli się starzy znajomi - mruczę rozbawiony, wyciągając z lodówki pomidory. - Cześć synu- rzucam i podchodzę, by starym zwyczajem pocałować go w czoło. 

Krzywi się niemiłosiernie.  

- Gdzie mama? - pyta, wskakując na miejsce obok Swena. Blondyn podsuwa mu miseczkę z płatkami migdałów i odwraca wzrok, słysząc, że Cain pyta o Natalie. 

Gdybym tylko mógł go teraz przytulić. 

- Ma dzisiaj nockę - tłumaczę, nalewając oleju na patelnię - Wróci dopiero rano. O nic się nie martw, zaraz zrobimy pyszną kolację, dobra?

- Mam dziewięć lat, tato - przypomina mi, wywracając oczami w bardzo dobrze znany mi sposób. Na świecie są tylko dwie osoby, które robią to w podobny sposób. Jego matka i Swen. Tym razem zrobił to bardziej na modłę Swena, łącząc grymas z pogardliwym jęknięciem i wykrzywieniem ust - Nie będę płakał.

- Oczywiście, że nie będziesz skarbie - kiwam głową, spoglądając na Swena. 

Dawno nie widziałem go w tak kiepskim humorze. Cain, który wparował do mieszkania ze swoją naturalną, dziecięcą energią i zaczął bez ładu i składu paplać o Natalie mógł być tego przyczyną, ale przecież zdarzały się już bardziej pretensjonalne sytuacje. Kiedyś wyciągał z pralki jej bieliznę. Obserwuję go jednak uważnie, bo wiem, że jeśli chodzi o niego to nie można lekceważyć żadnych oznak, że coś jest nie w porządku. Zbyt dobrze pamiętam pierwsze tygodnie naszej znajomości. 

- Hej - zagaja nagle Cain - Hej, tato - powtarza, kiedy nie reaguję. Spoglądam na niego, czekając na to, co chce powiedzieć - Już niedługo czerwiec. Co kupisz mamie na rocznicę ślubu? Widziałem w sklepie niezły pierścionek. Moglibyśmy...

Swen zrywa się z miejsca i rusza do przedpokoju jednocześnie zapinając zamek bluzy. W jednym momencie jest, a w drugim już go nie ma, ale i tak biegnę za nim i w końcu udaje mi się go złapać. 

Dosięgam jego dłoni w momencie, w którym on naciska klamkę i ciągnę go do tyłu. Mocno, nie zważam na to, że jego dłonie powinny być traktowane z większą ostrożnością. Zmuszam go, by spojrzał mi w twarz, bo choć to co powiedział Cain nie było najlepszym, co mógł Swen usłyszeć, nie było też szokujące do tego stopnia, by zachowywać się w ten sposób. Zazwyczaj rozmawialiśmy i wszystko było w porządku. Jak się okazuje, nie tym razem. 

Patrzy na mnie jakoś dziwnie. Jakby wyzywająco, jakby chciał sprawdzić, do czego jestem zdolny, by go zatrzymać. Kładzie ręce na biodrach. W końcu dobrze wie, że zrobiłbym wszystko. 

 Mieszają się w nim uczucia, miesza się wszystko, co od dawna miał mi do powiedzenia i co znajduje ujście w zaledwie kilku przerażająco rozpaczliwych słowach. 

- Nie chcę - mówi cicho, wkładając w to tyle siły, że niemal się odsuwam - Nie, David. Nie chcę mu rozwalać rodziny. On... - głos Swena się łamie. Po raz pierwszy od bardzo dawna. 

- Swen, proszę cię - zaczynam, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nie wiem, co chcesz zrobić, ale znam ten wzrok, znam ciebie i... - zabieram powietrza, tylko po to, by zaraz znów wypuścić je z płuc. - To się nie skończy dobrze. Nie wychodź, nie zostawiaj nas, przecież on nie chciał...

Ale jego już nie ma. Znika za drzwiami. Odkąd przeprowadziliśmy się do kamienicy, dramatyczne wyjścia były jeszcze głośniejsze niż w apartamencie. Stare drzwi kilkukrotnie wypadły już z zawiasów. Półprzytomny wracam do kuchni.

- Tato, powiedziałem coś złego?

Spoglądam na Caina. Co mam mu powiedzieć? Zraniłeś człowieka, którego kocham najbardziej na świecie? Jestem potworem i zdradzam twoją matkę od ponad dziewięciu lat?

- Nie - odpowiadam, ponownie chwytając za nóż.  Jestem wściekły tak bardzo, że ręce trzęsą mi się wraz z trzymanym w nich nożem. Cain wzdryga się, widząc to i naraz czuję się winny. -  Nie, synku. Nie zrobiłeś niczego złego, Swen po prostu... Miał zły dzień. Gdzie widziałeś ten pierścionek?

                                                                                              * * *

- David! - Natalie pojawia się przede mną w momencie, kiedy przekraczam próg. - Gdzie ty byłeś?

- Nigdzie skarbie - odkładam płaszcz na komodę. 

Nie mam siły odwiesić go na miejsce. Jedyne o czym marzę to pozwolić sobie na płacz. Chcę skręcić do łazienki, ale ona zastępuje mi drogę. Moja koszula nie wyschła jeszcze dobrze od łez Swena. Jestem tak zmęczony, że balansuję na krawędzi omdlenia i choćbym bardzo się starał, właśnie przekraczam jakąś granicę. 

Bo mam dość. Mam dość szamotania się pomiędzy naszym mieszkaniem, a mieszkaniem Caina. Mam dość ukrywania przed Natalie tego, że nie mam ochoty na sypianie z nią, ponieważ, niespodzianka, kocham mężczyznę i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało się cokolwiek w tej płaszczyźnie zmienić. 

Mam dość uspokajania tego mężczyzny. Mam dość jego nawrotów depresji, jego histerycznego lęku, że mnie straci. Ale nie mogę się na niego złościć, więc po prostu krzyczymy na siebie tak długo, aż w końcu któryś traci głos i wpadamy sobie w ramiona. To wszystko stało się codziennością, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałbym, że mogę znów oglądać Swena w takim stanie. Że mogę doprowadzić do tego, że będzie dzwonił w nocy i wypłakiwał się do telefonu, wytykając mi wszystko, co kiedykolwiek mu zrobiłem. Zawsze uważałem siebie za tego dobrego w jego życiu. Tego, który go nie bił, nie przytrzaskiwał palców drzwiami. 

Ale w czym byłem lepszy? Ciągnąłem ten romans od niemal dziesięciu lat, obiecując mu wszystko, co przyszło mi do głowy, spełniając jedynie małą namiastkę. 

Złamałem mu serce tak niezliczoną ilość razy. 

- Gdzie byłeś? - powtarza, zakładając ręce na piersiach. Jej paznokcie wbijają się w ramiona, zupełnie tak jak te Swena kilka lat temu. 

Czasami śmieszy mnie to, jak dobrze pamiętam każdy szczegół. 

- W pracy...

- Nie okłamuj mnie! - krzyczy tak głośno, że Cain, którego dopiero teraz zauważam, skrytego za jej sylwetką podskakuje zaskoczony -  Nie kłam, David, bo ostrzegam cię...

I wtedy się poddaję. 

- Ze Swenem- odpowiadam,  opuszczając głowę. Natalie spogląda na mnie nieprzytomnie, wyglądając, jakby ktoś właśnie kopnął ją w brzuch. Już otwiera usta, by coś powiedzieć, ale chwytam ją za rękę, zdobywając się na ostatnie, bezczelne błaganie - Nie przy Cainie. Proszę. 

Wyrywa mi się, ale kiwa głową. 

Wysyłamy więc Caina do przyjaciela piętro niżej. Opiera się, ale w końcu idzie. Dopiero wtedy, kiedy to ja podnoszę głos. Rzuca mi pełne żalu spojrzenie, to spojrzenie, z którym ostatnio muszę się mierzyć aż nazbyt często i wychodzi. 

A ona wpada w histerię. Wykrzykuje coś, szarpie mną, szarpie swoje ubrania, rzuca parasolkami i kapeluszami. Widzę w jej twarzy, że nie wie, co robi, więc po jakichś czterdziestu minutach przyciągam ją do siebie i trzymam tak długo, aż w końcu zaczyna oddychać spokojniej. I wtedy rozmawiamy. 

Nie kwestionuje niczego, co mówię. W tym ma wyższość nad Swenem - skoro mówię, że ją kocham, oznacza to, że ją kocham. Skoro mówię, że Cain jest dla mnie najważniejszy na świecie, wierzy mi. Kiedy schodzę na temat Swena wpatruje się pustymi oczami w przestrzeń, ale wiem, że rozumie.

 Zaczynam nawet podejrzewać, że wiedziała już od dawna. Że wiedziała, ale się oszukiwała, tak jak ja oszukuję się teraz, że wszystko będzie dobrze. Że proszki Swena wreszcie zaczną działać, że zacznie spać i jeść, że przestanie się zadręczać tym, że rozbija moją rodzinę. Wmawiam sobie, że przecież Cain jest mądrym dzieckiem i zrozumie, że pozwoli mi się przytulić i wytłumaczyć. 

Karmię się kłamstwami, bo to mi pomaga, bo daje nadzieję.

 Nawet jeśli bardzo złudną. 

                                                                                              * * *

Stoję przed krzesłem. Właściwie to trochę mnie śmieszy to, że ta historia ma się zakończyć właśnie w ten sposób. Unoszę głowę, marszczę czoło, oceniając grubość i wytrzymałość sznura. 

Tak długo zwlekałem z tym, by w końcu dać Swenowi wszystko, na co zasługiwał, że on postanowił odebrać mi najcenniejsze co miałem. Jego proszki faktycznie zadziałały. Kiedy połknął je wszystkie i popił whiskey. 

Dwa lata przetrwałem bez niego. Dwa lata, siedząc przy szpitalnym łóżku, obserwując jego twarz, niego całego podpiętego do przeróżnej aparatury. Bez możliwości kontaktu, bez rozmowy. Ostatnio lekarze powiedzieli, że jeśli pozostanie w śpiączce jeszcze przez kilka miesięcy, będzie trzeba rozważyć odpięcie go od aparatury. 

Zawsze był we wszystkim pierwszy. Pierwszy wyznał mi miłość, pierwszy dogadał się z Cainem, kiedy ten wszedł w okres dorastania. Pierwszy zjednywał sobie ludzi. Tylko w tej jednej rzeczy mogę go wyprzedzić. Nie zniósłbym, gdyby było na odwrót. 

Nie chcę tego robić Cainowi, ale nie potrafię inaczej. Zbyt długo nie chciałem mu tego  robić, zbyt długo nie chciałem pomyśleć o szczęściu Swena. Zbyt długo stawiałem niewinność mojego syna ponad miłość do mężczyzny, który zrobiłby dla mnie wszystko. Stawiłem Caina ponad swoje szczęście i nie mam pojęcia, czy gdybym mógł jeszcze raz to wszystko rozegrać, czy gdybym mógł jeszcze raz rozłożyć karty i zacząć z czystym kontem nie zrobiłbym tego samego. 

Jedyną różnicą byłby Swen. Ocaliłbym go za wszelką cenę. 

Zgodnie z moimi obliczeniami to Natalie powinna przyjść do domu pierwsza. Ona zadzwoni po policję, ona zadba o to, by Cain mnie nie zobaczył. Bo nie chcę, by mnie widział w takim stanie. 

Ogarniam wzrokiem ukochaną kuchnię, blat, na którym uwielbiał się kłaść Swen i miejsce w którym stał pierwszy wazon stłuczony przez Caina piłką do koszykówki. Chciałbym powiedzieć, że życie przelatuje mi przed oczami, ale nie mogę, bo to nie prawda. Widzę jedynie widma, widma migające w dobrze znanych kątach salonu. 

Swen, Cain, Natalie. Cain, Swen, Natalie. Natalie, Swen Cain. 

Swen, Swen, Swen, swen, Swen, SWen, SWEN.  

Dociera do mnie, że prawdopodobnie zaczynam wariować i rzucam na kuchenny stół list. List, który, mam nadzieję, kiedyś trafi do rąk Caina. Mam nadzieję, że zrozumie dlaczego postąpiłem tak, a nie inaczej, nawet jeśli będzie na mnie wściekły. Może będzie miał już wtedy przy boku osobę, którą kocha ponad życie i nie będzie miał pretensji. 

Mam nadzieję, że nie będzie płakał. 

Robię obchód domu. Jestem sentymentalny i wrażliwy, Natalie miała rację. Ale muszę się pożegnać z miejscem, gdzie spędziłem najlepsze lata swojego życia. Z miejscem, w którym Swen podnosił Caina z puchatego, zielonego dywanu i kłócił się ze mną o głupoty.

Uśmiechnięty, ciepły, najukochańszy na świecie. 

Dom. 

Swen. 

Swen jest moim domem. 

Wracam do punktu wyjścia. Staję przed krzesłem i wdrapuję się na nie, ostrożnie stawiając najpierw jedną, a potem drugą nogę. Kiedy staję na siedzisku podłoga nagle wydaje się przeraźliwie daleko. Mój oddech przyspiesza, ręce zaczynają się pocić, serce wali jak szalone. Ale nie przejmuję się nim. Niech bije. W końcu to jego ostatnia szansa. 

Przekładam głowę przez pętlę.  

Uśmiecham się, bo wydaje mi się, że czuję lekki powiew wiatru, znajomy zapach perfum i słyszę odgłos pierwszych kroków stawianych przez Caina. 

Ale to pewnie tylko chory mózg samobójcy. 

Robię pierwszy krok. 

- Kocham cię - mówię, jakby do pustki, choć mam wrażenie, że może mnie usłyszeć. 

Kolejny krok. 

- Zabiję się. 

Ostatni. 

- Z miłości do ciebie. 

                                                                                              * * *

Cienie dookoła mnie zdają się falować. Nie rozumiem skąd to nagłe poruszenie wśród ciemności. Słyszę szepty i przekrzykiwania, a potem czuję coś dziwnego i zaczynam biec. 

Przeciskam się przez gęsty mrok, po raz pierwszy od trzydziestu jeden lat jest coś poza ciszą, jakieś drżenie, jakaś nowa cząstka wśród miliarda sobie podobnych. 

A potem widzę błękit. 

Dobrze znane ręce odnajdują moje wśród czarnej mgły, nasze palce splatają się i po raz pierwszy od bardzo dawna czuję coś poza chłodem. 

I nie ma już pustki. 

Tylko jego oczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro