Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DANNY

Siedziałem na ławce przed klasą czekając na panią. Ambicje moich rodziców wpakowały mnie w rozszerzoną matematykę, ale nie miałem im tego za złe. Rozumiałem, że nie mięli ochoty być do mnie przywiązani do końca swojego życia i chcieli, bym studiował na jakimś porządnym uniwersytecie. Jedynym problemem było to, że według nich jedyne porządne uniwersytety to Oxford, Harward, lub Cambridge.

Właściwie to lubiłem te piątkowe poranki, kiedy wychodziłem z domu już o świcie. Wszystko było ciche, chodniki mniej zatłoczone, a prawdopodobieństwo stracenia życia na przejściach dla pieszych znacznie mniejsze. Szczerze mówiąc, to i tak rzadko z nich korzystałem, ale kiedy już postanawiałem być porządnym, młodym obywatelem, prawie zawsze byłem tratowany przez bandę dzieci, starszych pań, lub matek z wózkami.

Wychodząc od Caina obudziłem go, więc był w raczej podłym humorze. Właściwie, to stwierdził, że boli go głowa i nie wie, czy będzie mu się chciało iść do szkoły. Nie zadziałało nawet moje gderanie i oskarżycielskie spojrzenia, czyli rzeczy, które zazwyczaj się sprawdzały, więc byłem skłonny stwierdzić, że naprawdę słabo się czuł. Nie dziwiłem mu się.

Było mi wstyd, gdy myślałem nad tym, jak bardzo dziecinnie zachowałem się wczoraj w nocy. Powinienem pewnie zrobić coś, by pomóc Cainowi zapomnieć o śnie, a sam trząsłem się jak galareta i skończyło się na tym, że koniec końców to on musiał pocieszać mnie. Potwornie głupia sytuacja. Wiedziałem, co mu się śniło, bo kilka lat temu koszmary tego rodzaju doprowadziły do tego, że przez kilka miesięcy musiał brać leki nasenne, by choćby zmrużyć oczy.

Jego ojciec zabił się nagle.

Nikt nie wiedział dlaczego, ani po co. List pożegnalny schowała mama Caina i nie chciała pokazać go ani jemu, ani komukolwiek innemu. Policji nawet o niem nie wspomniała. Dla Caina był to potężny cios, biorąc pod uwagę, że jego rodzice właśnie się pogodzili i wszystko miało zacząć się od początku. Pamiętam te kilka tygodni, pomiędzy zakończeniem kłótni, a samobójstwem pana Davida. Cain chodził jak w amoku, cały czas się uśmiechał i aż promieniał. Mówił więcej ode mnie, grał w koszykówkę jakby przeszedł przyspieszony kurs latania. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że już taki pozostanie. A potem nadszedł piętnasty października. Od tamtego czasu każdy uśmiech Caina traktowałem jak mały cud.

Z zamyślenia wyrwały mnie kroki pani Hayman. Wstałem i zarzuciłem plecak na ramię, czekając aż podejdzie bliżej i otworzy klasę. Gdy mnie zauważyła westchnęła i posłała mi rozespany uśmiech. Była jedną z tych nauczycielek, która przynosi kawę na lekcję i dzieli się nią z uczniami. Może dlatego, że pamiętała jeszcze czasy gdy sama musiała się uczyć.

Wyciągnęła klucz z kieszeni i otworzyła drzwi, przepuszczając mnie przodem. Jak na razie byłem sam, ale niezbyt mnie to martwiło. Nieraz zdarzało się, że Maia i Johny pojawiali się dopiero po kilkunastu minutach. Wszedłem do klasy, zająłem miejsce przy oknie i rozłożyłem swoje rzeczy na biurku. Hayman założyła ręce na piersi i zaczekała, aż otworzę zeszyt.

- Funkcja kwadratowa- oświadczyła, odkręcając termos z parującą kawą. Spojrzałem na nią tęsknie i wiedziałem, że zrozumiała.- Nie dam ci kawy. To podobno niezdrowe, szczególnie dla tak młodych osób, jak ty- chwyciła w drugą rękę teczkę i usiadła w ławce naprzeciwko mnie, wcześniej przestawiwszy sobie krzesło- Sam rozumiesz. Gdzie jest Johnny i Maia?- rozejrzała się po klasie, jakby dopiero teraz zauważyła ich nieobecność. Wzruszyłem ramionami.

- Nie mam pojęcia- przyznałem.- Skoro ich nie ma, to nikt nie zauważy, że mnie pani demoralizuje. Jeśli naleje mi pani kawy to może nawet nikomu nie powiem, że mnie pani molestowała.

- Nie pozwalaj sobie- parsknęła i wyciągnęła z torby kartkę, niemal w całości zadrukowaną osiami. Położyła ją przede mną i wyraźnie zadowolona z siebie odchyliła się do tyłu, zakładając ramiona na piersiach.- Pracujemy- oświadczyła i już otwierała usta, by zacząć tłumaczyć temat, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Nie uniosłem nawet głowy, doskonale wiedząc, kto przyszedł. Poznałem ciężkie stukanie creepersów Johnego i ciche, lekkie kroki Mai. Za to on zaskoczył mnie kompletnie.

- Przepraszam za spóźnienie- Ethan był zdyszanyi zaróżowiony od mrozu. Usta miał spierzchnięte. Jedną ręką odwiązywał szalik, a drugą grzebał w plecaku. Pani Hayman wydawała się równie zdziwiona jak ja, bo wyprostowała się, a krzesło na którym dotychczas się huśtała uderzyło o ziemię. Oczy Ethana spoczęły na mnie. Też na niego patrzyłem, zastanawiając się, jakim prawem właściwie tu stoi, ale moją uwagę szybko zaabsorbował Johnny, który usadowił się już na pustym miejscu obok mnie i właśnie zerkał do kartki, którą kilka chwil temu położyła przede mną Hayman. Skrzywił się, poznając temat.

- Matematyce przydałoby się odrobinę zieleni- oświadczył, poprawiając swoje starannie uczesane, jasne włosy.

- Całkowicie się z tobą zgadzam- przytaknąłem, kątem oka obserwując, jak Ethan i Maia zajmują ławkę obok naszej. Właściwie to nie wiem, dlaczego nie rozmawiałem z Johnnym częściej. Mogło to być spowodowane niechęcią, jaką darzyli się z Cainem, a może po prostu nasze drogi nigdy się nie zeszły. Tłumaczyć to sobie mogłem w dowolny sposób, jednak fakt faktem, że Johnny był jedną z bardziej kontrowersyjnych postaci w szkole.

Uczył świetnie, wyglądał jeszcze lepiej, jednak krążyły przeróżne plotki. To, że był dillerem, to zaś, że trzęsie londyńskim światem podziemnym, lub tańczy w gejowskich klubach. Każda z nich była równie nieprawdopodobna i z równą skutecznością psuła mu opinię wśród rówieśników. Mnie to ogólne zbojkotowanie jego osoby nie obeszło wcale. Wiedziałem, że nie mógł być dillerem, bo gdy kiedyś ktoś przyniósł na imprezę narkotyki, niemal rozszarpał mu gardło. Trzęsienie londyńskim półświatkiem również nie wydawało się więc w jego stylu. Tańczył owszem, ale nie w podejrzanych klubach, tylko na parkiecie i to dużo bardziej zawodowo, niżbym go o to podejrzewał. Kiedyś zobaczyłem go w akcji i później śledziłem każdy jego krok, sprawdzając, czy aby na pewno nie jest jakimś androidem. Przeszło mi dopiero przed wakacjami.

Odwróciłem się do Mai i Ethana.

- Rozszerzona matma, co?- wyszczerzyłem się, starając się nie wyglądać zbyt sztucznie.

-Tak- przytaknął Ethan kręcąc długopisem w palcach- W starej szkole chodziłem, więc pomyślałem, że teraz też będę. Nie mogę sobie odpuścić- westchnął krótko- Rodzice, sam rozumiesz.

- Nawet nie wiesz jak dobrze- poczułem więź porozumienia, gdy wywrócił oczami w ten sam sposób, w jaki ja to robiłem.- Medycyna?

- Dokładnie- parsknął śmiechem. Johnny też odwrócił się w naszą stronę, korzystając z tego, że Hayman zajęła się wpisywaniem czegoś do dziennika.

- Też chce być waszym przyjacielem- oświadczył i oparł brodę na dłoniach- A o czym rozmawiamy?

- O ambicjach naszych rodziców- oświeciłem go i ujrzałem na jego twarzy lekko kpiący półuśmiech.

- Ja sam mam ambicje- oświadczył dumny z siebie.
- Johnny już znalazł swoje powołanie- zwróciłem się do Ethana.

- Serio?- zainteresował się chłopak.
- Zostanę przedszkolanką.

Johnny zachował śmiertelną powagę, gdy odwracał się w stronę pani Hayman. Ja również byłem spokojny, dopóki nie zobaczyłem zszokowanej twarzy Ethana. Johnny potrafił być bardzo przekonujący, gdy tylko się postarał. Parsknąłem śmiechem.

- Widzę, że jesteś dziś bardzo radosny, Danny- Hayman nagle pojawiła się nade mną, posyłając złośliwy uśmiech- Do tablicy. Ale już.

* * *

Zajęcia artystyczne były na piątej lekcji.
Moje ołówki, wszystkie potwornie połamane i zniszczone, leżały wyłożone na biurku, tuż obok szkicownika, gdy Ethan kończył kolorować swój obrazek. Jego akwarelki wyglądały jak wyjęte spod pędzla absolwenta RAOA* i tylko czekałem, aż nauczyciel podejdzie do naszej ławki i zacznie się zachwycać.

- Uczyłeś się malować?- zapytałem, niemrawo maczając pędzelek w kubku. Ethan wyrwany z zamyślenia uniósł głowę. Grzywkę spiął w zabawny sposób na czubku głowy, przez co wyglądał jak dziecko z jednej z pierwszych klas podstawówki. Kiedyś ćwiczyłem w ten sposób na wf'ie, ale Cain oświadczył, że nie będzie się do mnie przyznawał, więc przestałem.

- Trochę- przyznał trąc nos wierzchem dłoni. Umazał się czerwoną farbką, którą dokańczał słońce. Automatycznie wyciągnąłem rękę, by mu ją wytrzeć. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale pozwolił pozbyć się farby ze swojej twarzy- Mój brat mnie uczył- uśmiechnął się- Ja mogę uczyć ciebie. Jeśli chcesz oczywiście. To nie takie trudne, tylko trzeba godzinami siedzieć i ćwiczyć...

- Jestem typem sportowca- przerwałem mu, zanim zdążył dokończyć- Mogę pozować- puściłem Ethanowi oczko. Gdy nie było w pobliżu Caina, wcale mi nie przeszkadzał. Powoli zaczynałem rozumieć, jak irracjonalna była moja zazdrość.- Mogę ewentualnie pozować.

Ethan był typem osoby, która jest miła i otwarta na wszystkich, a w dodatku musiał się zaaklimatyzować w nowym miejscu, więc musiał być jeszcze milszy i jeszcze bardziej otwarty. To, że trafił akurat na Caina była prawdopodobnie tylko przypadkiem, bo, o ile zdążyłem zauważyć, równie dobrze dogadywał się już z połową klasy. Prawdę mówiąc to wszyscy go kochali i wcale im się nie dziwiłem. Otwierał drzwi dziewczynom, potrafił zażartować we właściwym momencie i słuchał dobrej muzyki. Czego chcieć więcej?

Tak więc siedziałem z Ethanem w ławce, bez żadnych wyrzutów sumienia. Każdy może się przecież pomylić, a mi zdarzało się to dosyć często.

- Pozować?- spojrzał na mnie z niedowierzaniem- Serio?

- Jak najbardziej- rżnąłem głupa, aż dziwne, że nikt mnie jeszcze nie uciszył. Czułem na sobie spojrzenia kilkunastu osób, w tym te najbardziej nienawistne, należące do naszych cudnych, klasowych białogłów.

- Jeśli tak bardzo chcesz- wzruszył ramionami- Niedługo będzie coroczny konkurs malarski dla licealistów, więc...

- Och- westchnąłem. Uszło ze mnie całe powietrze. Więc on mówił poważnie. Ethan patrzył na mnie rozbawiony, kręcąc głową.

- Nie no, spokojnie, żartowałem- prychnął- Nie masz ani odrobiny doświadczenia, pewnie nie wytrzymałbyś w jednej pozycji nawet pół godziny. Poza tym twoja twarz jest okro...

Nie dokończył, bo dostał odkręconą plakatówką w twarz. Odskoczył do tyłu i upuścił pędzelek, patrząc na mnie jak na osobę niezrównoważoną psychicznie. Faktycznie tak wyglądałem. Na widok jego zaskoczonej miny wybuchnąłem histerycznym śmiechem. Gdzieś z boku rozbrzmiał chichot Johnny'ego i na wpół pogardliwe sarknięcie Mai. Widząc zbliżającego się nauczyciela tylko pogorszył sytuację.

Myślałem, że nie mogę się już bardziej śmiać, ale oto nagle Ethan chwycił kubek z brudną wodą po farbach i chlusnął mi ją na włosy. Zamilkłem na chwilę, ale na tym się nie skończyło. Dumny z siebie chłopak ruszył w moim kierunku i poślizgnął się na kałuży, którą sam stworzył. Wrzasnął dziko i z uniesionymi rękami runął na podłogę.

To był mój koniec.

* * *

Wychowawca chyba próbował być groźny, ale nie bardzo mu to wychodziło. 

W końcu zrezygnowany odesłał nas do domu. Ja nie przejąłem się wcale, wręcz byłem szczęśliwy. Jeśli tylko udało mi się ominąć francuski, mogłem być nawet zawieszony w prawach ucznia. Ethan przyjął to dużo lepiej niż myślałem, bo bez zbędnej paniki. Pokręcił tylko zrezygnowany głową i westchnął ciężko. 

Poszliśmy do szatni po kurtki, by zaraz potem skierować się w stronę przeszklonych drzwi szkoły. 

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz z niezadowoleniem odkryłem, że wciąż jest tak samo zimno jak wcześniej. Może tylko słońce wyjrzało zza chmur, ale poza tym temperatura nie podskoczyła nawet o jednej marny stopień. Wsunąłem ręce do kieszeni, czując nieprzyjemny chłód. Okazało się, że Ethan był bardziej zaradny, po po chwili grzebania w torbie wydobył stamtąd czarne, wełniane rękawiczki. Korciło mnie, by zapytać, czy są zrobione z wełny lamy, ale się powstrzymałem. 

Dopiero po chwili zauważyłem Maię i Johnny'ego siedzącego u dołu schodów. Dziewczyna miała na sobie tylko krótką spódniczkę, top i cienki sweterek. Trzęsła się z zimna. Johnny obejmował ją ramieniem i pocierał jej plecy, by choć odrobinę ją rozgrzać. Nie wiedziałem, że ta dwójka aż tak się zaprzyjaźniła. 

- Hej, co wy tu robicie?- Ethan zbiegł po stopniach i zatrzymał się przed nimi. Johnny zmarszczył czoło i spojrzał na mnie. 

- No właśnie- zawtórowałem mu- Też się pobiliście?

- Skąd- Johnny był oburzony. Jego wściekle zielony szalik powiewał na wszystkie strony- Po prostu Maia stwierdziła, że ma już dość i odstawiła szopkę z omdleniem. Nie mogli jej puścić samej do domu w takim stanie- wyszczerzył się- Tak więc jestem, jej ostoja i pomoc. A wy co? Zawieszeni za taką głupotę?

- Wątpię- wzruszyłem ramionami- Nie było o tym mowy. Może po prostu uznali, że jestem dzisiaj niestabilny emocjonalnie i nie da się nic z tym zrobić. A Ethan...- rzuciłem chłopakowi przepraszające spojrzenie- Chyba tak dla zasady. Wybacz. Jeśli chcesz, mogę jutro pogadać z profesorem i...

- Spokojnie- przerwał mi Ethan wywracając oczami- Nic się nie stało. Czy ja ci wyglądam na kujona?

- Wyglądasz jak cholerny surfer- parsknąłem. Chłopak roześmiał się i podrapał się po głowie. 

- Jestem cholernym surferem- oświadczył- Przynajmniej byłem. Nie wiem jak będzie tutaj... Trochę inne warunki- obrzucił smutnym spojrzeniem ponury, mokry chodnik prowadzący do szkolnej bramy. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, że musiał przeprowadzić się w tak deszczowe miejsce. Od dziecka znał słońce i fale, a tu nagle bum. Londyn. Tu jedyne fale powstawały w kałużach, po których przejechał jakiś samochód- Ale to teraz nie ważne... Skoro już mamy wolny dzień to możemy jakoś go wykorzystać, prawda?

Johnny najpierw uniósł głowę, a potem resztę swojego ciała. Otrzepał się, po czym podał dłoń Mai i podźwignął ją na nogi. 

- Podoba mi się jak myśli nasz nowy znajomy- oświadczył- Chętnie się rozerwę. Masz coś konkretnego na myśli?

- Niezbyt- Ethan spojrzał na mnie szukając pomocy- To wasze miasto. 

- Moglibyśmy iść do ciebie, Dann- to były pierwsze słowa, jakie usłyszałem dziś ze słów Mai. Jej głos był lekko ochrypły, jakby przechodziła przeziębienie. Pocierała dłońmi o uda, próbując się rozgrzać. Widząc jak bardzo jej zimno, zacząłem ściągać płaszcz. 

- Moglibyśmy- przyznałem- Ale gdzie wolicie? Do babci, czy do rodziców?

Randomowe pytanie.Zawsze się pojawiało. 

Pół swojego życia spędziłem u babci, w tej samej kamienicy, gdzie mieszkał Cain i równie często zabierałem tam swoich znajomych. Prawdę mówiąc dużo bardziej lubiłem to małe mieszkanko, niż wielką willę moich rodziców. Było tam ciepło, przytulnie i pachniało lawendą. U mnie w domu było zbyt dużo miejsca. Można było tam urządzać wyścigi konne. Spałem tam sporadycznie, zazwyczaj po imprezach, a moi rodzice wpadali tam niemal tak rzadko jak ja. Zastanawiałem się po co nam właściwie tak wielka posiadłość, skoro oni zazwyczaj nocują w pracy, a ja u babci, ale nigdy nie spytałem. Wiedziałem, że mama była bardzo wrażliwa, jeśli chodziło o tworzenie rodzinnej atmosfery. 

Jej rodzice nigdy zbytnio się nią nie przejmowali, dlatego też z początku była aż zbyt opiekuńcza. Potem coraz bardziej zatracała się w pracy, obowiązkach i innych sprawach, odcinając się ode mnie. Nie robiła tego specjalnie. Może nikt nie nauczył jej, jak powinno się dbać o dorastającego syna, dlatego też nigdy nie miałem jej tego za złe. Czasami przypominała sobie o mnie i okazywała matczyną miłość podwójnie. Zabierała mnie do kina, na pizzę, na zakupy, włóczyliśmy się po mieście i kupowaliśmy każdą pierdołę na którą mięliśmy ochotę. W końcu mogliśmy sobie na to pozwolić. 

- Och- Maia przyjęła kurtkę z wdzięcznością i szybko ją na siebie narzuciła. Wyglądała w niej, jakby miała się zaraz utopić, ale przynajmniej przestała się trząść- Nie wiem. Są twoi rodzice?- spojrzałem na nią wymownie. Ich nigdy nie było. Spuściła wzrok- W takim razie może do twojej babci? Głupio tak siedzieć samemu... 

W tym zdaniu zawarła wszystko. 

Skinąłem głową na znak, że się zgadzam. 

- Ale pójdziemy po Caina- zaznaczyłem. Nie chciałem, by chłopak siedział sam, jeszcze po tym, jak śnił mu się koszmar. I nie, nie trząsłem się o niego. Po prostu wiedziałem, jak bardzo przeżywa cokolwiek związanego ze swoim ojcem. Pewnie nie wyszedł z pokoju od rana, a jego mama nawet nie wpadła na to, by go stamtąd wyciągnąć. 

- Po Caina?- Johnny nie wyglądał na przekonanego. 

- Nie może być sam- powiedziałem to w ten sposób, że Johnny w mig pojął. Kiedyś był z Cainem równie blisko jak ja i znał jego ciemniejszą stronę. Westchnął ciężko i zrobił cierpiętniczą minę. 

- Niech będzie- mruknął- Ale robię to tylko przez wzgląd na ciebie. Chcę, żebyś o tym wiedział. 

- Oczywiście towarzyszu- zasalutowałem. Byłem pełny podziwu dla Johnny'ego. Wiedziałem, jaki Cain potrafi być okrutny, kiedy kogoś nie lubi, a Johnny'ego nienawidził. Nie wiedziałem czemu. pewnego dnia wracali razem do domu. Pożegnali się ze mną i odeszli. Nazajutrz już się do siebie nie odzywali. Ściślej mówiąc to Cain stawał się nie do zniesienia, kiedy tylko Johnny znajdował się w odległości mniejszej, niż piętnaście metrów. Tak pozostało do dziś. 

- Cain źle się czuje?- Ethan był szczerze zatroskany- Może kupić mu leki?

Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Z jednej strony czułem się w obowiązku rozwiać jego wątpliwości, a z drugiej wiedziałem, że mówienie komuś niewtajemniczonemu o tym, że Cain został w domu przez koszmar nie jest zbyt dobrym pomysłem. Z pomocą przyszła mi Maia. 

- To długa historia- uśmiechnęła się niepewnie- Pewnie kiedyś się dowiesz, ale lepiej by było, jeśli Cain sam by o tym zadecydował. To jego... Prywatne sprawy. Rozumiesz prawda?

- Jasne- Ethan jakby się wycofał- Jasne, rozumiem. Nie ma sprawy. Nie powinienem się wtrącać. 

- Spokojnie- Johnny nie był już tak wrażliwy- Ten człowiek jest prywatny w całości. Nie powie nikomu niczego. Wspominałem o tym, że potrafi zamieniać swoją skórę w kamień?

- Johnny!- obruszyła się Maia, ale widząc, że nie staję w obronie Caina zamilkła. Johnny miał pełne prawo za nim nie przepadać. 

Ruszyliśmy w kierunku bramy. O tej porze było w miarę spokojnie. Większość ludzi była w pracy, więc na trudności w poruszaniu się nie mogłem narzekać. Dalsza droga również obyła się bez przygód. Wstąpiliśmy do mojej ulubionej herbaciarni, by wziąć coś na wynos, w obawie przed zamarznięciem. Szybko odkryliśmy, że herbata z cynamonem działa na Ethana równie nagle, jak alkohol na Johnny'ego. 

Gdy wreszcie stanęliśmy pod dobrze znaną mi kamienicą, zanosił się od śmiechu i nie dało się go uspokoić. Maia równie rozbawiona przypatrywała się Johnny'emu, który rozpaczliwie próbował opanować wesołość Ethana. Wygrzebałem klucze i otworzyłem drzwi, wpuszczając ich do środka. Z trudem wtarabanili się na czwarte piętro. 

Zapukałem do drzwi, mając nadzieję, że babcia będzie w środku. 

Nie myliłem się. Po chwili drzwi stanęły otworem. 

Babcia zmierzyła nas zmartwionym spojrzeniem, od stóp do głów i rozłożyła ramiona. 

- Kochanie- zwróciła się do Johnny'ego- Tak dawno cię nie widziałam...

- Też tęskniłem- przyznał Johnny i przytulił babcię. Była maleńką osóbką, więc wyglądało to dosyć komicznie, ale obserwowałem to z rozczuleniem. Kochała wszystkich moich znajomych, a Johnny'ego najbardziej. Nie wiedziałem czemu. Może przypominał jej kogoś, a może po prostu jego urok osobisty całkowicie nią zawładnął. Poczekałem, aż skończą się witać i wskazałem na Ethana. 

- Babciu, to jest Ethan...- chłopak kiwnął głową, wyraźnie onieśmielony tak uczuciowym powitaniem Johnny'ego i babci. Ona kiwnęła głową w ten swój niesamowity, rozumiejący sposób i wpuściła ich do środka. Po drodze poklepała Maię po plecach, każąc jej się wyprostować. 

- Dama nie może się garbić- oznajmiła z powagą. Dziewczyna natychmiast stanęła prosto- Ty nie wchodzisz słoneczko?- zwróciła się do mnie. 

- Wchodzę- zaprotestowałem- Tylko skoczę jeszcze po Caina. Kiepsko się dzisiaj czuł, a nie chcę, żeby cały czas siedział w domu. Okej?

- Oczywiście- skinęła głową- Naleję wam zupy. Cainowi też. To powinno pomóc. 

Posłałem jej całusa w powietrzu. Udała, że go łapie i przyłożyła dłoń do policzka. Odwróciłem się i pobiegłem schodami w dół. Jedno piętro. Oto ile dzieliło mnie od mojego najlepszego przyjaciela. 

Stanąłem przed drzwiami prowadzącymi do jego mieszkania i zadzwoniłem. 

Usłyszałem stłumione kroki i dźwięk otwieranego zamka. Już nabierałem powietrza, by się przywitać, gdy go ujrzałem.

Chryste. 

***

Przepraszam was, że tak to wygląda, ale wyszło jak wyszło. Mam nadzieję, że za bardzo wam to nie przeszkadza. 

Tak więc zapraszam do czytania, głosowania i komentowania :) Nawet małe rzeczy cieszą!

Mam pytanko (tak, znowu)

Kogo shippujecie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro