Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przypominam o głosowaniu i komentowaniu słoneczka :) miłego czytania

CAIN 

- Widziałeś gdzieś Danny'ego?- to właśnie tym pytaniem wyrwałem Ethana z zamyślenia. Poderwał głowę znad książki, którą mięliśmy przeczytać na angielski i podrapał się po karku. 

- Rano- odrzekł w końcu.- Był z Johnny'm. Wydaje mi się, że rozmawiali, ale nie jestem ci w stanie powiedzieć nic więcej- zamknął książkę.- Jeśli ci zależy, możemy ich poszukać. 

- Szukanie Johnny'ego, to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzył- zacząłem grzebać w torbie w poszukiwaniu telefonu. Spodziewałem się, że Danny zareaguje w podobny sposób, gdy dowie się, co zaszło pomiędzy mną, a tym chłopakiem, ale nie spodziewałem się, że zacznie z nim chodzić na wagary. Wreszcie wymacałem komórkę i wyciągnąłem ją spomiędzy plątaniny jaką tworzyły słuchawki i ładowarka, a podręcznika z biologii. Wprawnie wybrałem numer i przyłożyłem aparat do ucha. Po kilku nieznośnie długich sygnałach odebrał. 

- Gdzie jesteś?- zapytałem niemal natychmiast. Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. 

- Z Johnny'm- ostrożna odpowiedź i przytłumiony śmiech w tle- Jesteśmy przy szafkach, muszę wziąć książki- wytłumaczył i usłyszałem brzęk kluczy. Westchnąłem ciężko i wstałem z ławki, dostając w zamian zdziwione spojrzenie Ethana. Machnąłem mu ręką, dając mu znak, by pozostał na miejscu, a sam ruszyłem w kierunku korytarza, na którym znajdował się mój przyjaciel. 

- Nie było cię na historii- zauważyłem, starając się nie brzmieć zbyt oskarżycielsko.- Dlaczego?

- Musiałem zrobić sobie przerw... Ej, Johnny, zostaw...- śmiech i odgłos przepychanki. Z niesmakiem spojrzałem na swoją komórkę i się rozłączyłem. Skoro wiedziałem już, gdzie są, nie musiałem wysłuchiwać jak świetnie się bawią. Powoli zbliżałem się do korytarza, na którym stały wcześniej wspomniane szafki. Rozejrzałem się i zobaczyłem ich. Stali, opierając się o szafki. Dann miał szyję owiniętą wełnianym szalikiem i przyciskał do piersi swoją zniszczoną teczkę. Na jego ramieniu wisiała ogromnych rozmiarów czarna torba. Czyżby ich treningi już się zaczęły?

Podszedłem bliżej, nie chcąc krzyczeć przez cały korytarz. Ponieważ Danny był odwrócony do mnie bokiem, pierwszy zauważył mnie Johnny. Oczywiście nie był zadowolony, ale nie obeszło mnie do. Klepnąłem Danny'ego w ramię i poczekałem, aż odwróci się w moją stronę. 

- Hej- przywitałem się. 

- No cześć- chłopak poprawił ramię torby i spojrzał na mnie wyczekująco- Co mogę dla ciebie zrobić?

- Porozmawiać?- było to bardziej pytanie, niż odpowiedź. Również oparłem się ramieniem o szafkę- I nie odstawiaj scen- zastrzegłem- Mam dużo czasu. 

- Nie miałem zamiaru odstawiać scen- zmarszczył brwi i zwrócił się do Johnny'ego- Idź, później cię znajdę i pogadamy- Chłopak skinął głową i rzucił mi ostatnie, lekko kpiące spojrzenie. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie, gdy znikał wśród tłumu innych uczniów. 

- Trening?- zapytałem, wskazując pokazując głową jego torbę. 

- Tak, trochę wcześniej, niż myślałem, ale to dobrze- wzruszył ramionami- Jeszcze odzwyczaimy się od gry, a niedługo międzyszkolne i...- urwał, jakby się zorientował, że przestał odgrywać rolę obrażonej księżniczki. Przez chwilę milczał, po czym westchnął i spojrzał prosto na mnie- Słuchaj...- zaczął- Nie mam najmniejszej ochoty się kłócić, bo nie ma o co. To twoja prywatna sprawa, a nie mój problem- już otwierałem usta, by się wtrącić, ale uniósł rękę w proteście- Po prostu dajmy sobie trochę więcej przestrzeni, okej?

- Co rozumiesz przez trochę przestrzeni?- zapytałem nieco zdziwiony takimi słowami z jego strony. 

- Odpocznijmy od siebie. Nie mówię, że nie będę się z tobą spotykał i rozmawiał, ale nie musimy spędzać razem każdej wolnej chwil- patrzył nieco niepewnie, jakby zastanawiając się, czy nie prosi o zbyt dużo. Oczywiście, nie prosił. Nie byłem despotyczny. Nigdy nie miałem takich zapędów, za to jemu czasami zdarzało się być zazdrosnym. Denerwowało mnie za to co innego. 

- Miałeś do mnie pretensję, bo przestałem zadawać się z Johnnym przez taką, jak stwierdziłeś, głupotę- przypomniałem mu, kładąc nacisk na ostatnie słowo- A teraz żądasz więcej przestrzeni, dlatego, że dowiedziałeś się o co chodziło. Trochę w tym hypokryzji, ale...- rozłożyłem bezradnie ręce- Wygląda na to, że mam już mniej wpływu na cokolwiek, niż Johnny- uśmiechnąłem się gorzko- Mało czasu zajmuje ci zmienianie zdania o ludziach- podsumowałem, odwracając się od niego, z nieco ciężkim sercem. Nie spodziewałem się, że Dann w ogóle będzie w stanie powiedzieć do mnie coś takiego. Zawsze trząsł się o nasze relacje jakbym był małą, porcelanową filiżanką. Czułem się zgnieciony przez Johnny'ego, rozbity na kawałeczki. 

Zanim odszedłem spotkałem się z jego lekko uchylonymi ustami i przerażająco smutnymi oczami. Trudno było go tam tak zostawić w takim stanie, ale wygrałem tą walkę i już po chwili przeciskałem się pomiędzy rozgadaną, głośną masą licealistów. Ochłonięcie zajęło mi dobrą chwilę i pomógł mi w tym dzwonek na lekcję. Wychowanie fizyczne było oczywiście moim ulubionym przedmiotem. Zdawałem sobie sprawę, że nie było w tym krzty oryginalności, ale wybieganie się dawało mi niesamowitą frajdę. Uwielbiałem doprowadzać swoje ciało do stanu skrajnego wycieńczenia. To było to coś. Niektórzy byli uzależnieni od papierosów, tak jak Danny, niektórzy od alkoholu, czy od narkotyków. Ja byłem uzależniony od koszykówki. 

Dostrzegłem pod salą gimnastyczną chłopców. 
Niektórzy z nich byli już bez koszulek i darli się w niebogłosy, co biorąc pod uwagę to, że większość z nich przeszła już mutację, dawało dosyć niesamowity efekt. Krzywiąc się, podszedłem do nich. Gdy się zbliżyłem, nagle zapadła cisza. 

- Pan wice kapitan- Bloomer, czarnoskóry, większy od szafy facet posłał mi najszerszy uśmiech jaki w życiu widziałem. Jego głos był głęboki jak Rów mariański. Przebywanie z nim było jak jedzenie czekoladowych ciasteczek. Poprawiało humor w każdej sytuacji. 

- Cześć Bloo- odwzajemniłem gest i przybiłem mu piątkę. Reszta chłopaków też wymruczało jakieś powitania, nieco mniej entuzjastycznie, ale zawsze. Wiedziałem, że nie chodzi o niechęć do mojej osoby, tylko bardziej o wizję niezłego wycisku. Odkąd trener załatwił u dyrektora zamianę wf'u, na treningi dla członków drużyny, Bloomer i ja zaczęliśmy męczyć ich jeszcze bardziej, jak przystało na kapitana i jego zastępcę.  Każda głupia rozgrzewka wiązała się z litrami potu, a trener zamiast ich ratować, jeszcze nam przyklaskiwał.

- To co dzisiaj? Jogging, czy seryjki po sto?- Bloomer mrugnął do mnie porozumiewawczo. 

- Jogging z przerwami na seryjki- rzucił ktoś sarkastycznie, a ja udając zainteresowanie uniosłem brwi. 

- Genialne- ucieszyłem się- Ma ktoś klucz do sali? 

- Poszli po niego. 

- Brawo, jestem z was dumny- klasnąłem w dłonie i oparłem się o ścianę- Teraz tylko czekać. 


***

- PODAJ!- ryknąłem, a jakiś nowy chłopaczek, który pojawił się na treningu zupełnie bez zapowiedzi, przerażony rzucił mi piłkę. W duchu śmiejąc się z jego wyrazu twarzy, ominąłem Liama i podałem do Bloomera za plecami. Kiedy ten facet-szafa miał piłkę w rękach, wszyscy uskakiwali, więc gdy zrobił wsad, tylko klasnąłem w dłonie. Powoli kończył nam się czas. Zerknąłem na elektryczny zegar wiszący na ścianie i niezadowolony zmarszczyłem brwi 

Ta chwila nieuwagi dużo mnie kosztowała. Przeciwna drużyna już wyrzuciła piłkę z pod kosza. Bloo oczywiście ją przechwycił i licząc na moją przytomność, cisnął  prosto we mnie. 

Oberwałem prosto w głowę. 

Zachwiałem się. W momencie była przy mnie całe drużyna. 

- Cain, żyjesz?- Bloo przytrzymał mnie za ramiona i lekko potrząsnął. Skołowany pokiwałem głową i przetarłem czoło wierzchem dłoni. Przed oczami miałem mroczki. 

- Jezus Maria- jęknął ktoś- On umrze. 

- Nie...- zacząłem, ale Bloomer mi przerwał.

- Ubieraj się Cain- rozkazał, popychając mnie w stronę ławki, na której leżały nasze torby i skotłowane ubrania. Wytrzeszczyłem na niego oczy. 

- Dlaczego?- zapytałem- Przecież wszystko jest w porządku. Mogę grać... 

Chłopak pokręcił głową i wskazał na ławkę. 

- Jesteś nieprzytomny od dwóch godzin. Nie zrobisz dzisiaj nic sensownego. Idź. Poza tym, będziesz miał siniaka na pół twarzy, więc szybko przyłóż sobie coś zimnego. 

Był nieugięty. Czasami żałowałem, że panowała zasada słuchania kapitana podczas nieobecności trenera. Rzuciłem mu spojrzenie spode łba i zerwałem z siebie koszulkę, chcąc nieco się ochłodzić. Zmiąłem ją w kulkę i wcisnąłem do torby, jednocześnie wyciągając bluzę i t-shirt do przebrania. 

Po części rozumiałem Bloo, ale nie chciało mi się wierzyć, że odesłał mnie z boiska. Tak się nie robi kumplowi, szczególnie jeśli ten kumpel jest wice kapitanem. Można stracić posłuch. 

- Drama queen- mruknął ktoś. Zacisnąłem zęby i odetchnąłem. Nie będę się denerwował. 

Gdy byłem już całkowicie ubrany, machnąłem ręką chłopakom i wymijając biegających po boisku, dotarłem do drzwi. Wychynąłem na cichy i spokojny korytarz, odcinając się od meczowych pokrzykiwań i komend. Podszedłem do automatu z chłodzonymi napojami i kupiłem pierwszego lepszego izotonika. Po chwili zastanowienia ruszyłem na małą salę, gdzie zgodnie z wszelkimi panującymi w szkole zasadami, powinien się odbywać normalny wuef. Skoro nie mogłem grać, to patrzenie jak inni to robią, jest lepszą opcją, niż siedzenie. 

***

DANNY

Nadrabianie za całą drużynę nie było proste, ale starałem się zbytnio nie jęczeć. Wiedziałem, jak się czuli. Bali się ruszyć, by czegoś nie popsuć,a gdy przypadkiem muskałem ich ramieniem podskakiwali i przepraszali. Mogłem zapewniać ich, że nic się nie stało niezliczoną ilość razy, ale i tak nie działało. 

To, że grałem w szkolnej drużynie siatkarskiej nie znaczyło, że ich zjem, kiedy nie dobiegną do piłki.  

Poprawiłem nakolanniki i oparłem dłonie na kolanach, czekając, aż przeciwnicy zaserwują. Tym razem byłem pewny, że zagrywka przejdzie przez siatkę, bo zagrywał George. Sam go tego uczyłem. Posłałem mu uśmiech, a on wywrócił oczami. Niewdzięcznik. 

Z aprobatą obserwowałem, jak podrzuca piłkę i w nią uderza, kierując ją kilka centymetrów nad siatkę. Już dawno zastanawiałem się, czy nie przekonać trener, żeby wrzuciła go do regularnego składu, a teraz udowadniał, że powinienem to zrobić. 

Szybko ogarnąłem sytuację na boisku i skoczyłem. Od razu na ziemię, nie było innej opcji niż wślizg. Boleśnie poczułem pod sobą parkiet, ale piłki dosięgnąłem. Alleluja, chwalmy Pana. Reszta nie zależała ode mnie. Zebrałem się szybko i skonsternowany patrzyłem, jak jakiś mięśniak z klasy równoległej usiłuje wystawić piłkę. I udało mu się. Na dwadzieścia centymetrów. Na szczęście Greg biorąc ze mnie przykład również przekoziołkował przez całe boisko i uratował sytuację przebijając piłkę dołem. Cofając się na swoją pozycję, obdarzyłem go wdzięcznym spojrzeniem.

- Dann, zagrywasz- nawet nie zauważyłem, kiedy piłka spadła po drugiej strony siatki, ale wziąłem od Ethana piłkę. Australijczyk radził sobie całkiem nieźle. Nie było to wprawdzie to, do czego byłem przyzwyczajony, ale dopóki się starał, mogłem wybaczyć dużo. 

 Rozległ się gwizdek. Złapałem podrzuconą przez siebie piłkę i zmierzyłem zmęczonego wuefistę oburzonym wzrokiem. On też na mnie spojrzał, ale nie należał do nauczycieli przejmujących się narzekaniem uczniów. 

- Ubieramy się- powiedział ponuro, wlepiając oczy w swój notatnik- Tylko bez przepychanek- dodał, tak monotonnym tonem, że gdyby ktoś przypadkiem miał ochotę się przepychać, to natychmiast padłby na podłogę. Zwalczyłem w sobie ochotę uświadomienia mu, że praktycznie nic nie zrobiliśmy. Pocieszała mnie jednak wizja treningu po lekcjach. Trener wróciła nieco wcześniej, niż przypuszczałem i mimo tego, że była niewątpliwie trudna we współżyciu, miałem ochotę całować ją po rękach. 

Wszystko, co mogło oderwać mnie o myśleniu o Cainie, było mi bardzo potrzebne. Nie to, żebym nagle uznał przypuszczenia Johnny'ego za prawdę, ale naprawdę potrzebowałem przerwy. Od wszystkich bliskich znajomych. To pewnie dlatego obiecałem Mai, że pójdę z nią do klubu tego wieczoru. Sama nie miała ochoty, a ja potrzebowałem niezobowiązującego towarzystwa, które z pewnością tam znajdę. Ona chciała potańczyć, ja chciałem znaleźć miłą towarzyszkę na wieczór. 

Co mogło pójść nie tak?

- Ładna gra- usłyszałem głos Ethana. Zaskoczony skinąłem lekko głową.

- Twoja też- odparłem- Trenowałeś kiedyś?

- Nigdy- wzruszył ramionami- Myślę, że po prostu mam dobry dzień. Albo inni mają gorszy. Zależy od perspektywy- posłał mi oczko. Parsknąłem śmiechem. Miał rację. Wszystko zależało od perspektywy. Dziś powiedziałem Cainowi, żeby się ode mnie na jakiś czas odwalił. Dla niego to wybawienie, a ja się bez powodu przejmuję. 

- W rzeczy samej- westchnąłem- Robisz coś dzisiaj po południu?- zapytałem, by zacząć jakiś temat. Chłopak zastanowił się. 

- Nie wiem- przyznał po chwili- Może wyskoczę gdzieś z Cainem. Wspominał, że trochę się posprzeczaliście...

- Tak ci powiedział?- zapiąłem spodnie i poprawiłem rękawy bluzy- To ciekawe. Ale tak, mięliśmy małą... Wyminę zdań- Ethan wyglądał na zmartwionego, więc poczułem się w obowiązku wyjaśnić- Jest w porządku. Nie ma się czym przejmować. 

- Żaden z was się tak nie zachowuje. 

Spiorunowałem go wzrokiem, ale akurat wkładał koszulkę, więc nie zauważył. 

- Co przez to rozumiesz?- zapytałem, udając rozbawienie. 

- To, że Cain najwyraźniej uciekł z treningu, albo go stamtąd wywalili. Od jakichś dwudziestu minut stoi przy drzwiach i wgapia się w ciebie, jakby widział cię pierwszy raz w życiu. 

Drgnąłem i niepewnie odwróciłem się w opisanym przez Ethana kierunku. Faktycznie, był tam. Stał oparty o framugę drzwi. Zaczerwieniony i spocony po treningu. Nie raz widziałem go w takim stanie, ale teraz wydał mi się jakiś obcy. 

- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?- syknąłem, schylając się do torby. Ethan uniósł brwi. 

- Nie spodziewałem się, że to coś ważnego- wyjaśnił- A poza tym między wami wszystko dobrze, więc po co?- usłyszałem w jego głosie nutkę ironii i przygryzłem wargę. Miał rację. Chciałem jeszcze coś dodać, ale Cain postanowił ruszyć się z miejsca i podejść do nas. W ręku trzymał niebieski napój izotoniczny, którego ja szczerze nie znosiłem. Był słodki i obrzydliwy, doprowadzał mnie do nudności. 

- Ethan- zaczął Cain, zachowując się, jakby nie było mnie obok. Gdyby nie wlepiał we mnie oczu jeszcze kilka minut temu, to może byłoby to bardziej wiarygodne, ale w zaistniałej sytuacji, jasne stało się to, że faktycznie postanowił dać mi spokój, ale w nieco bardziej zdecydowanie, niżbym sobie tego życzył- Jesteś gotowy?

Szatyn skinął głową i zebrał swoje rzeczy. Z niedowierzaniem obserwowałem, jak Cain podaje mu butelkę wody i cierpliwie czeka, aż tamten skończy pić. Na mnie już dawno by nakrzyczał, a teraz spokojnie stał, nawet lekko się uśmiechał. 

Nie wiedziałem, że człowiek może być aż tak zazdrosny. 

Sam się o to prosiłeś, Dann. 

Odwróciłem się na pięcie, po drodze porywając swoją torbę i ruszyłem ku drzwiom. Powoli zaczynało docierać do mnie, że popełniłem duży błąd. Zachowywałem się jak małe dziecko, którego matkę przytula ktoś inny. Płaczę, krzyczę, gryzę i wyciągam do niej rozpaczliwie ręce, w nadziei, że natychmiast go odrzuci i zajmie się mną. Tylko mną. Cain zazwyczaj tak robił, wybaczając wszelkie głupie zachowania. A teraz chyba postanowił mi coś udowodnić. 

Powinienem być zawzięty i uznać to za siłę napędową, ale jedyne co czułem do bezradność. Sensownym towarzystwem stała się moja drużyna, Johnny, Maia i Bliźniaczki. To cała masa ludzi. 

A jednak kogoś brakowało. 

***

Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to to, że przygniotła mnie szkoła. Obiecuję poprawę i szczerze w nią wierzę, więc wy też wierzcie we mnie i wybaczcie tą długą przerwę, jak i to, że nie dzieje się w tym rozdziale kompletnie nic. Następny powinien być ciekawszy. 

Dzięki za czytanie, gwiazdki i komentarze, tym, co je dają :)

Bardzo pomagacie skarby 

Miłego wieczoru

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro