Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DANNY

Siedziałem na kanapie z podkurczonymi nogami i obserwowałem jak Hana rozlewa szampana do kieliszków stojących na tacach. Próbowałem je policzyć, ale zgubiłem się przy czterdziestu pięciu. Imprezy bliźniaczek zawsze były duże i bardzo głośne, ociekające alkoholem- a on był mi właśnie w tej chwili potrzebny najbardziej.

- Dobrze się czujesz?- Ethan nachylił się nade mną i pogładził po policzku. Nawet nie zauważyłem kiedy podszedł. Wyglądał na zmartwionego, marszczył czoło, wciąż jeszcze martwił się tym, że kilka dni wcześniej wymiotowałem w szkole. Nie mówił o tym głośno, ale znałem go. Martwił się nawet wtedy, gdy skrzywiłem się, bo za mocno zawiązałem buta, lub uderzyłem w głowę wsiadając do samochodu. Był najbardziej opiekuńczą osobą jaką kiedykolwiek poznałem.

- Tak, całkiem nieźle- posłałem mu nieśmiały uśmiech- Wybacz, że jestem taki. Przejdzie mi.

- Jesteś wspaniały jak zwykle- zaprotestował i pochylił się jeszcze bardziej, łącząc nasze usta. Mruknąłem cicho, ale nie odepchnąłem go. Jego wargi były ciepłe i smakowały miętową gumą do żucia. Rzadko całował mnie przy ludziach, dlatego teraz Hana widząc tą manifestację uczuć gwizdnęła cicho i odstawiła butelkę na stół.

Kątem oka zarejestrowałem Jane wychodzącą z kuchni. Ona również zatrzymała się wpół kroku, gdy tylko na nas spojrzała.

- O mój...- zaczęła podekscytowana, kiedy Ethan się ode mnie odsunął i zamachała rękami, jakby zabrakło jej słów. Chłopak tymczasem usiadł obok i przyciągnął mnie do siebie- Jesteście najsłodszą parą w szkole. Masz świadomość swojego szczęścia?- zapytała, patrząc na mnie z naciskiem. Skinąłem głową i zmusiłem się do uniesienia kącików ust. Cały świat był przeciwko mnie. Dziewczyny krzątały się po salonie, ustawiając świeczki i miski z chipsami. Zastanawiałem się po co aż tak się starają, skoro i tak wszyscy za kilka godzin będą kompletnie nieprzytomni. Kiedy skończyły przygotowywać stół, Hana rozejrzała się wokół zadowolona z siebie.

- Idziemy się przebrać i zrobić makijaż- oświadczyła i ciągnąc za sobą siostrę poczłapała w kierunku schodów- Nie uprawiajcie seksu na stole, a jakby ktoś dzwonił do drzwi, otwórzcie. Zejdziemy za jakieś pół godziny, dobra?- zapytała i nie czekając na odpowiedź pobiegła na górę, wlekąc za sobą Jane.

Zapadła cisza, a Ethan rozbawiony pokręcił głową, patrząc w ślad za nimi. Przez te kilka miesięcy zdążył zżyć się z większością moich znajomych. Traktowali go jak moją prywatną opiekunkę, gdy ktoś mówił o jednym z nas, automatycznie wspominał też o drugim i stawało się to powoli przytłaczające. Po części miałem wrażenie, że tracę swoją osobowość. Z drugiej strony jednak zdawałem sobie sprawę, że powinienem być najszczęśliwszą osobą na świecie.

- Kocham cię, wiesz?- zapytał cicho Ethan, opierając głowę o moją. Poczułem ukłucie w okolicach serca i spojrzałem na niego błagalnie. Nie chciałem, by mówił to z takim przekonaniem i pewnością, z tym dziwnym uczuciem i delikatnością. To było zbyt prawdziwe i intymne. Zbyt mocne.

- Przestań- poprosiłem i odwróciłem wzrok, nie mogąc znieść widoku jego oczu- Nie mów tego w ten sposób.

- Mogłeś powiedzieć zwykłe "Ja ciebie też"- westchnął- Czasami zapominam, że jesteś taki skomplikowany.

Parsknąłem śmiechem. Jestem, miał rację. A jemu to nie przeszkadzało. To było chyba najgorsze, bo gdyby okazał zniecierpliwienie, albo wrzasnął na mnie choć raz byłoby mi prościej. Naprawdę prościej. Ethan był ideałem pod każdym względem i wszyscy dookoła zdawali sobie z tego sprawę.

- Nie musiałem- odparłem cicho, wciąż na niego nie patrząc. Skupiłem się na liczeniu lampek ledowych na podwieszanym suficie.

Wdech i wydech. Spokojnie.

- Nie musiałeś- przyznał- Wiem o tym. Inaczej byś ze mną nie był, prawda?

Kurwa, Ethan.

- Nie, inaczej bym z tobą nie był- wyszeptałem, nie chcąc by załamał mi się głos. Mówiłem mu prawdę, ale tylko część. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że on doskonale o tym wie. Ethan rozumiał moje uczucia lepiej, niż ja sam i porządkował je z podziwu godnym uporem. Tylko dzięki temu nie chodziłem jeszcze po ścianach.

Kiedy wreszcie odważyłem się by na niego spojrzeć natychmiast napotkałem jego oczy. Smutne i pełne troski, oraz jakiegoś dziwnego uwielbienia. Nie takiego, jakim pies darzy swojego właściciela- innego, bardziej świadomego, jakby był absolutnie i zupełnie pewny, że jestem najwspanialszą osobą jaką kiedykolwiek spotkał i jakby nic nie mogło tego zmienić. Patrzył na mnie w ten sposób w momencie, kiedy ja miałem siebie za nic nie wartą szmatę. I to chyba przerażało mnie najbardziej.

- Uśmiechniesz się?- zapytał i potrząsnął głową, odrzucając na bok te niesamowite włosy, przypominające mi burzę piaskową- Uśmiechnij się, Danny. Proszę cię, inaczej będę zmuszony coś zaśpiewać. Nie chcemy tego prawda?

Pokręciłem głową, choć kochałem gdy śpiewał. Prawdę mówiąc byłbym w stanie nie uśmiechać się do końca życia, gdyby to miało zapewnić mi regularne dawki jego śpiewu. Jego ciepły głos koił moje nerwy niezależnie od sytuacji, choćbym był w skrajnym stadium histerii. Bo w takim stanie też już mnie widział.

Oparłem głowę o ramię Ethana i powoli zaciągnąłem się zapachem jego perfum. Któraś z dziewczyn puściła muzykę na piętrze. Melodia docierała do nas lekko przytłumiona, ale słowa wciąż były zrozumiałe i mimowolnie się uśmiechnąłem. No jasne. Za wszelką cenę starały się stworzyć romantyczną atmosferę. Słysząc jednak kolejne takty i rozpoznając utwór zamarłem. Dlaczego musiały włączyć akurat to? Coś we mnie zwinęło się w kłębek i zaczęło płakać.

- You say I'm crazy- zanucił Ethan bawiąc się rękawem swetra- Cause you don't think I know what you've done- podniosłem głowę z jego ramienia i zamrugałem szybko powiekami, by się nie rozkleić- But when you call me baby...

- Ethan...- przerwałem mu, jednak nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Odwrócił głowę i patrząc gdzieś w przestrzeń dokończył:

-I know I'm not the only one. 

Zapadła cisza. Wbiło mnie w fotel, bo wtedy po raz pierwszy dotarła do mnie prawda.

Ethan wiedział, że kocham Caina. Musiał wiedzieć, nie był ślepy i już wcześniej podświadomie zdawałem sobie z tego sprawę. Ethan musiał mieć dość. Inaczej nie zaśpiewałby tej piosenki, nie zwróciłby uwagi na jej słowa, może nawet nie zauważyłby, że gra w tle. Zdawał sobie sprawę z tego, że wciąż kocham swojego najlepszego przyjaciela, a jednak wciąż ze mną był, wciąż wyznawał mi miłość na każdym kroku i wciąż kochał mnie nad życie. Nie rozmawiał ze mną o tym, nie mówił, że mu ciężko, ale ten sygnał trafił nawet do mnie. Wiem wszystko Danny- wydawał się mówić.

- Ethan- zacząłem i zabrzmiałem bardziej płaczliwie, niż zamierzałem- Ethan- powtórzyłem, gdy chłopak wciąż nie reagował. Musiałem zawołać go jeszcze dwa razy, nim odwrócił się w moją stronę i natychmiast pożałowałem, że to zrobiłem. Nie chciałem go widzieć takiego.

- Zła piosenka w złym momencie- chłopak otarł oczy rękawem- Nic się nie dzieje.

- Ja...- zaczerpnąłem powietrza, ale zabrakło mi słów. Co ja mogłem mu powiedzieć? Przepraszam? Przepraszam, że powinienem kochać cię ze wszystkich swoich sił, a jestem zapatrzony w człowieka, który powinien zdobyć tytuł największego skurwysyna roku? Świetny pomysł Danny. Powinieneś zostać mówcą motywacyjnym.

- Spokojnie, jest okej- zapewnił po raz kolejny, pozbywszy się już wszelkich śladów chwilowej słabości. Znów był sobą, moim Ethanem, który cenił sobie moje dobro ponad swoje szczęście i po raz kolejny odkryłem, że wolałbym, gdyby się złościł, krzyczał, może nawet mnie uderzył. Jednocześnie wiedziałem, że nie byłby w stanie tego zrobić. Nie był Cainem.

Moim wybawieniem okazał się dzwonek do drzwi. Zerwałem się na równe nogi i wyminąłem Ethana, po czym pobiegłem do drzwi. Ślizgałem się po panelach, nie zwolniłem jednak. Chciałem uciec od własnego chłopaka i jego smutku, naszych problemów. Jakkolwiek i gdziekolwiek. Piosenka zmieniła się na inną, mniej związaną z moją sytuacją życiową i byłem za to bardzo wdzięczny Bogu, jeśli jakiś w ogóle istniał. Dopadłem do klamki i odemknąłem zamek, otwierając drzwi na oścież.

Maia trzymała pod rękę Bloomera, który wyglądał, jakby wcale nie był pewny, czy chce tu być, a stojąca za nią Rebecca uśmiechnęła się na mój widok. Dziewczyna była jedną z niewielu osób, które byłem w stanie znieść, gdy miałem zły humor. Gdy dowiedziała się o awanturze z Cainem zrobiła mi drugą, a kiedy powiedziałem jej o Ethanie wypiliśmy razem trzy butelki wina. Gdybym miał wskazać w tym momencie swojego najlepszego przyjaciela, zaraz po Ethanie padłoby właśnie na nią. Kojarzyła mi się z mleczną czekoladą i nie wyobrażałem sobie co by było, gdybym nie dał jej w klubie swojego numeru.

Właściwie to dziwne, jak w kilka miesięcy całkowicie zmieniłem towarzystwo.

- Mój najulubieńszy Danny!- ucieszyła się i rzuciła mi się w ramiona. Objąłem ją i unosząc lekko w górę, wniosłem do przedpokoju. Jej obcasy stuknęły delikatnie, kiedy odstawiłem ją na posadzkę. Gdy spojrzała na mnie z dołu, uniknąłem jej wzroku. Miałem wrażenie, że wie już wszystko i mogłaby opisać wszystko, co wydarzyło się zanim przyszli. Czasami się jej bałem.

- Znasz jakiegoś innego?- zapytałem, pomagając jej zdjąć płaszcz. Nie chciałem dać jej szansy na zadanie niewygodnych pytań, więc przy odwieszaniu go na wieszak narobiłem wystarczająco dużo hałasu, by Maia spojrzała na mnie krytycznie i pokręciła głową z dezaprobatą.

- Nie- przyznała Rebecca, ściągając buty. Bez szpilek była jeszcze mniejsza, niż wcześniej, ale jej oczy wciąż były przerażająco wszechwiedzące- Prawdopodobnie dlatego cię lubię. Zaprowadzisz nas do środka? Gdzie jest Hana?- zapytała, rozglądając się po przedpokoju.

- Gospodynie wciąż na górze- poinformowałem ją, ale również pozostałą dwójkę- Musiały się przygotować i siedzą tam od dobrych piętnastu minut- dodałem prowadząc ich korytarzem do wielkiego salonu, gdzie Ethan zdążył już zebrać się z kanapy. Stał przy stole i trzymał w ręce pusty do połowy kieliszek z szampanem. Wpatrywał się w złocistą, musującą substancję i wyraźnie nad czymś myślał. Gdy nas zauważył szybko się rozchmurzył i ruszył w kierunku dziewczyn, by się przywitać.

Następne piętnaście minut minęło bardzo szybko. Maia i Rebecca usadowiły się na małej sofie i rozpoczęły ożywioną dyskusję na temat jakiegoś reality show. Po chwili dołączyły do nich również bliźniaczki, piękne i pachnące, wyglądające jakby właśnie zeszły z wybiegu. Zrobiło się znacznie głośniej niż przedtem. Bloomer przez chwilę nie wiedział, co z sobą zrobić, ale reszta zaproszonych koszykarzy zaczęła dobijać się do drzwi zaledwie kilka minut później. Wyszło na to, że każdy poza mną miał towarzystwo.

Nie spodziewałem się zbyt dużo po tej imprezie. Nie chodziło o to, że bliźniaczki nie umiały urządzac imprez, bo to wychodziło im wspaniale, ale nie byłem w nastroju. Czekałem aż podadzą wódkę, albo przynajmniej jakieś mocniejsze piwo, a w między czasie bawiłem się w odźwiernego. Ethan gdzieś zniknął. Może zatopił się w tłumie, może poszedł do toalety. Tego nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć. Wolałem na niego nie wpaść, nie byłem pewny jakby zareagował.

Kiedy wpuściłem do środka kolejną grupkę lekko już podchmielonych nastolatków, poczułem, że w kieszeni wibruje mi telefon. Zamknąłem za nimi drzwi, niemal przytrzaskując palec jakiejś dziewczynie w bardzo krótkiej sukience i wyciągnąłem komórkę. Spojrzałem na wyświetlacz.

CAIN

Świetnie. Nie mógł dać sobie spokoju nawet dzisiaj. Szybko się rozłączyłem, nie zdążyłem jednak nawet westchnąć, gdy zadzwonił po raz drugi. Zaskoczony zerknąłem na ekran. Nigdy nie dzwonił dwa razy. Co jeśli coś się stało? Powoli, z ciężkim sercem nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Nawet jeśli coś było nie tak, to to nie był mój problem. Już nie.

Gdy telefon znów zaczął wibrować, całkowicie go wyciszyłem. Nie zamiesza mi w głowie.

W tym samym momencie usłyszałem kolejnych dzwonek do drzwi i zakląłem pod nosem, obiecując sobie, że to już ostatni raz i następnym razem nie otworzę. Poczłapałem się do wejścia i mechanicznie nacisnąłem klamkę.

- Cain- złapałem się na tym, że jego imię wypowiedziałem całkiem odruchowo. Chłopak stał przede mną z telefonem przy uchu. Gdy mnie rozpoznał opuścił rękę i zaskoczony nabrał powietrza do płuc.  Był rozczochrany i miał na sobie tylko bluzę, jedną z tych, które kiedyś uwielbiałem nosić. 

- Danny- uśmiechnął się błogo i oparł policzek o chłodną framugę drzwi. Zbaraniały cofnąłem się o krok i zmarszczyłem brwi. Co to miało być?- Tęskniłem... Jak ty ślicznie wyglądasz- zachwycił się nagle i przymknął powieki. Mówił powoli, niskim, ochrypłym głosem, dziwnie przeciągając głoski. Widziałem go już takiego. Bardzo dawno, zaraz po tym, jak umarł jego tata.

Był naćpany.

A ja poczułem się, jakby ktoś mnie spoliczkował.

Okej, nie odzywałem się do niego, nie byliśmy już przyjaciółmi, ale obiecał mi, że nigdy już nie tknie narkotyków. Przysięgał, że nawet na nie nie spojrzy. Wiedział, jak na niego wpływają, ja też to wiedziałem i właśnie dlatego codziennie przez rok od momentu kiedy wziął po raz pierwszy sprawdzałem wszystkie jego kieszenie. Zabierałem mu karty płatnicze i książki, by nie miał czym usypać kreski, odebrałem mu nawet telefon. Przepłakałem w tydzień, kiedy przedawkował. Lekarze nie wiedzieli, czy przeżyje następne piętnaście minut, a ja miotałem po korytarzu i płakałem. Za mną chodziła jego mama i też płakała, jednak trzy razy mniej niż ja. Nigdy się o tym nie dowiedział. Kiedy wybudził się ze śpiączki spałem z głową na jego prześcieradle. Powiedziałem mu, że dopiero przyszedłem i że jestem zmęczony, bo miałem ciężki dzień, a on uwierzył. Potem, gdy do sali wpadła jego mama i zaczęła go przytulać, wyszedłem pod pretekstem pójścia do toalety. Na korytarzu rozpłakałem się tak bardzo, że pielęgniarka musiała dać mi środki uspokajające. Kiedy wyszedł ze szpitala przez jakiś czas mieszkał u mnie. Kontrolowałem każdy jego ruch, wiedziałem o której chodzi spać i po ilu godzinach robi się głodny. Kiedy coś choć lekko się nie zgadzało kazałem mu robić test na zawartość narkotyków. Miał mnie dość, myślę, że mógł mnie wtedy nienawidzić. Przeszliśmy przez to wszystko razem, tylko dzięki mnie nie wylądował w ośrodku odwykowym. Tylko dzięki temu, że na kilka miesięcy zapomniałem o swoim prywatnym życiu, on nie wylądował za kratkami. A teraz przyszedł na pierwszą lepszą imprezę, zataczając się i pieprząc jakieś głupoty.

- Co wziąłeś?- zapytałem twardo, wciągając go za rękaw do środka. Zamknąłem drzwi biodrem i rozejrzałem się, by sprawdzić, czy jesteśmy sami w przedsionku. Byliśmy- Co wziąłeś?- powtórzyłem, mocniej zaciskając dłoń na jego nadgarstku. Posłał mi dumny uśmiech, a ja z trudem powstrzymałem się od uderzenia go w twarz.

- Nic ciekawego- pisnął i wywracając oczami ze śmiechem- Trochę tego, trochę tamtego...

- Zamknij się i powiedz mi, co wziąłeś!- nakazałem przyciskając go do ściany. Był lżejszy niż powinien i nagle dotarło do mnie, dlaczego tak szybko tracił na wadze. Jakim kretynem musiałem być, by nie pomyśleć o tym wcześniej!- Cain natychmiast...

- Charlie Charlie, Charlie jest moim nowym przyjacielem- zaśpiewał, ale głos mu się załamał- Był przy mnie wtedy, kiedy ty odszedłeś i zostawiłeś mnie same...

- Dobrze wiesz czemu to zrobiłem, przestań mówić!- ryknąłem głośniej, niż zamierzałem i przez chwilę bałem się, że ktoś przyjdzie, zaciekawiony hałasem- Kokaina, tak? Cain?- powtórzyłem już ciszej- Cain, popatrz na mnie, rozmawiaj ze mną!- uniosłem dłoń do jego twarz i przytrzymałem go tak, by nie mógł kręcić głową. Czułem pod palcami mrowienie, już niemal zapomniałem, jak to jest go dotykać. Nie mógł skupić na mnie wzroku, ale kiedy wreszcie mu się udało nagle spoważniał i przestał się wiercić. Spróbowałem jeszcze raz- Kokaina?- zapytałem krótko.

- Tak- szepnął, wciąż na mnie patrząc. Nie wziął amfetaminy. Dobrze.

- Ile?- kontynuuję przesłuchanie, wsadzając mu rękę do kieszeni. Wymacałem woreczek i szybko wsunąłem go sobie do rękawa. Pewnie nawet nie zauważył.

- Niedużo, jedną kreskę.

Mówił prawdę, wiedziałem to. Wziął tylko trochę i niedawno, skoro wciąż był nagrzany. Czułem bijące od niego ciepło i czułem na sobie jego wzrok. Oczy miał duże, źrenice szerokie i oddychał ciężko. Nie mogłem pozwolić mu na włóczenie się w takim stanie po całym domu bliźniaczek. Zrobiłby krzywdę komuś, albo sobie.

- Idziemy teraz do łazienki- mówię do niego powoli, choć wiem, że nie muszę. Kokaina działała na niego tak, że nie miałby problemu ze zrozumieniem nawet gdybym zaczął mówić do niego po niemiecku omijając co drugie słowo- Na piętrze. Omijamy ludzi i starasz się nie robić zamieszania, w porządku?

- Bez sensu- Cain protestuje i wyrywa mi się- Nie chcę. Mogę robić co chcę, nie traktuj mnie jak dzieciaka. Nagle sobie o mnie przypominasz i chcesz mi pomóc. Nie trzeba. Idź, przeliż się z Ethanem- pokazuje mi język i rusza w stronę korytarza. Chwytam go za bluzę i wciskam pięty w posadzkę. Jeszcze miesiąc temu pociągnąłby mnie za sobą, ale teraz nie jest w stanie się ruszyć. Odwraca się i zirytowany prycha- Odpierdol się.

- Cain, proszę cię. Pójdziemy na górę i porozmawiamy, dobra?

- Ty ze mną nie rozmawiasz.

Bingo.

- Tak, ale teraz muszę- kłamię. Widzę zmianę na jego twarzy i już wiem, że nie tylko ćpał, ale też pił. Wspaniale. Kiwa głową, a ja powoli wypuszczam powietrze przez nos. Połowa sukcesu- To dosyć prywatne, pójdziemy do łazienki.

- Chcesz mnie przelecieć?

- Oczywiście- odparłem nasycając to jedno słowo taką ilością sarkazmu, na jaką mogłem sobie w tym momencie pozwolić.

- Okej.

Nie chciałem już nic więcej mówić, choć wiedziałem, że powinienem być oburzony. Cain był dziwny. Szczególnie teraz. Miotał się między rzeczywistością, a jakimś innym, ulotnym światem, którego ja nigdy nie poznałem i nie byłem pewny, w której rzeczywistości był teraz. Przeszliśmy przez hol i korytarz, nie zwracając na siebie uwagi nikogo. Schody pokonaliśmy w rekordowym tempie, bo w pewnym momencie Cain zaczął po prostu biec. Siłą wepchnąłem go do łazienki i zamknąłem za nami drzwi. Bezpiecznie. Przynajmniej dla tych na dole.

- To co chciałeś?- zapytał, opierając się o pralkę. Pomieszczenie było duże, stanowiło przynajmniej pół mieszkania mojej babci, ale nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Miałem podobną łazienkę w domu.

Ominąłem chłopaka szerokim łukiem i usiadłem na brzegu wanny.

- Nic. Poczekamy tu, aż znormalniejesz. Wtedy cię wypuszczę.

- Chcesz siedzieć dwadzieścia minut zamknięty w łazience z osobą, której nienawidzisz? Jesteś masochistą- uśmiechnął się, ukazując zęby. Przygryzłem wnętrz policzka. Chciałem powiedzieć, że wcale go nie nienawidzę, ale doszedłem do wniosku, że nienależnie jakby na to spojrzeć, pozostawienie go w nieświadomości jest lepszą opcją.

- Nie sądzę. Nie chcę, żebyś kogoś pobił, bo krzywo na ciebie spojrzał- teraz to ja się uśmiechnąłem, widząc, jak Cain zacisnął pięści i zmrużył oczy.

- Co ty sugerujesz?- zapytał, choć doskonale znał odpowiedź. Pokręciłem głową. Mogłem być dupkiem, on mógł łamać przysięgi, ale nie wypomniałbym mu tego. Cain raz tylko w życiu uderzył swoją matkę. Był wtedy pod wpływem i wpadał w histerię, kiedy ktoś mu o tym przypominał. Nawet on miał swoje słabe punkty- Dobra, mniejsza o to- Cain wzrusza ramionami- Dlaczego miałbym nie wyjść stąd teraz? Mogę wyjść. Nikt mi nie zabroni.

- Nie wyjdziesz, bo ja cię o to proszę- odparłem spokojnie, może nawet zbyt delikatnie.

- Dlaczego miałbym cię posłuchać?- był wyraźnie rozbawiony. Mimo ostrego światła lampek ledowych jego źrenice nie zwężały się, uśmiechał się w dziwny sposób. Dłonie mu drżały. To właśnie wtedy straciłem resztki samodyscypliny.

- Nie zachowuj się tak- szepnąłem- Nie zachowuj się w ten sposób. Nie rób tego.

Usłyszał i spojrzał na mnie zaintrygowany.

- W jaki sposób? Czego mam nie robić?

- Nie bądź taki, nie bądź, proszę- niemal go błagam. Samokontrola i panowanie nad uczuciami znikają w przeciągu sekundy- Nie bierz. Nie chcę, żebyś brał.

- Ja nie chciałem, żebyś odchodził, ty nie chciałeś, żebym brał- wzrusza ramionami, jest okrutnie chłodny. Nawet nie stara się udawać przejętego- Sądzę, że jesteśmy kwita.

Pierwsza łza spływa po moim policzku, ale szybko ją ocieram. Jest mi źle, tak bardzo źle, że chciałbym w tym momencie po prostu zniknąć. Jestem przy nim słaby, Cain czyni mnie słabym, jednak bez niego nawet nie wiem kim jestem, kim powinienem być. Każde jego słowo przywołuje tysiące wspomnień, tysiące chwil za które chciałbym mu podziękować i tyle samo tych, które bez zastanowienia usunąłbym ze swojej pamięci. Jest jednym wielkim chodzącym wspomnieniem i nie jestem w stanie bez niego funkcjonować. Ja przecież nie chciałem odchodzić. Nigdy nie chciałem odchodzić. Zmusił mnie do tego i zdawał sobie z tego sprawę, a mimo to robił wszystko, by mnie zranić i zrzucić całą winę na mnie.

Nawet nie wiem, kiedy zacząłem płakać.

- Nie jesteśmy kwita- szlocham cicho. Nie widzę nic przez łzy, ale słyszę kroki i wiem, że się zbliża- Nigdy nie będziemy. Zawsze mnie raniłeś, a ja zawsze stałem przy tobie, Cain, dlaczego tego nie widzisz?- mówię nienaturalnie wysokim głosem, gubię sens zdań- Kiedy twój tata umarł byłeś w rozsypce, a ja...

Roześmiał się.
Jego śmiech odbił się echem od ścian i wrócił do mnie ze zdwojoną siłą.

- Tata?- powtórzył po mnie kpiąco- Mówisz tym skurwielu, który pieprzył się z innym facetem za plecami mojej mamy i oszukiwał mnie bez końca?- zamarłem. Zapomniałem nawet, że powinienem płakać. O czym on mówi?- O tym, który zamiast powiedzieć mi prawdę, wolał się powiesić?- głos mu się łamie- O tym, który wolał Swena od własnej rodziny? O tym?

Łzy płyną po moich policzkach kiedy próbuję zrozumieć. Widzę, że on też zaczyna płakać i każda kropla, która skapuje z jego twarzy jest dla mnie jak cios wymierzony prosto w serce. Swen?

O mój Boże. Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa, nie. 

Wiem, że powinienem mieć wątpliwości, nie mam jednak żadnych. Przypominam sobie Swena, jego twarz i ton głosu, a potem spoglądam na Caina, na jego desperację i ból. Bo boli go. Tak bardzo jak jeszcze nigdy. Napełnia mnie nienawiść do tego mężczyzny o którego istnieniu już zdążyłem zapomnieć. Skrzywdził Caina. Zabrał ojca małemu chłopcu, mojemu chłopcu.

Jak mógł zareagować inaczej na wiadomość, że go kocham po czymś takim?

- Twój... tata i Swen?

Cain widzi, że rozumiem.

- Dziwne, nie?- pyta przez łzy. Stoi już całkiem blisko mnie, ale jestem zbyt przytłoczony tym, co przed chwilą usłyszałem, by jakoś zareagować- Wiem. Też mnie to zdziwiło. Ale myślałem, że zauważysz, że coś jest nie tak- ociera nos, ale w niczym mu to nie pomaga- Wolałeś mnie zostawić, nawet wtedy. Wiedziałeś, że coś jest nie tak, musiałeś wiedzieć, ale zostawiłeś mnie tam, klęczałem przed tobą, a ty wyszedłeś i...- kontynuuje, ale ja nie jestem w stanie już tego słuchać.

Mam mętlik w głowie. Kompletny bałagan, fakty nie chcą do siebie pasować, nagle z ofiary staję się sprawcą i nie umiem odnaleźć się w nowej roli. Unoszę głowę i spoglądam mu w oczy. Umieram wraz z nim, bo jestem pewny, że umiera właśnie w tym momencie. Umiera z każdą sekundą, bo go zostawiłem. Zostawiłem swojego najlepszego przyjaciela samego sobie.

Zsunąłem się z brzegu wanny i podszedłem do niego. Dzieliło nas tylko kilka kroków.

Wyciągnąłem do niego ręce, wsadziłem dłonie pomiędzy jego ramiona, a talię i przyciągnąłem go do uścisku. W momencie kiedy moja twarz znalazła się przy jego sercu poddałem się całkowicie, a on z początku zaskoczony, szybko zareagował. Natychmiast owinął swoje długie ramiona wokół moich pleców i splótł nas w niemożliwym do rozerwania uścisku. Topimy się w jedno i wszystko jest na swoim miejscu. Serce przy sercu, biodra przy biodrach, splątane ramiona. Czułem, jak moje zdrętwiałe ciało nagrzewa się od jego gorącej skóry i wiedziałem, że to nie tylko przez narkotyki, jakie wziął. Żadne narkotyki nie były w stanie doprowadzić Caina do takiego stanu.

Chłopak wybucha płaczem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałem, a mi przed oczami staje Ethan. Zanurzam nos w zagłębieniu na szyi Caina i zaczynam gorzko szlochać. Bo Ethan miał rację. On zawsze miał rację. Nigdy nie był jedynym.

*                          *                           *

Cześć!
Tęskniłam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro