Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czytaliście rozdział 20? Bo mam wrażenie, że wattpad ześwirował i nie wszyscy są dobrze poinformowani. Rozdział 20 istnieje!

DANNY

Kiedy nazajutrz budzę się zaplątany w pościel i nie czuję przy sobie Caina moje serce na chwile się zatrzymuje. Doskonale pamiętam ciężar jego ramienia na moim ciele, ciepło jego oddechu na mojej szyi. Powoli przewracam się na drugi bok, mając nadzieję, że znajdę go po drugiej stronie łóżka. Nic z tego. Kołdra leży odrzucona na bok, poduszka gdzieś dalej na podłodze. Drzwi są zamknięte. 

Unoszę się na łokciach i odgarniam włosy z twarzy. W powietrzu unosi się zapach Caina, musiał jednak wywietrzyć zanim wyszedł, bo w pokoju jest zaskakująco rześko. Moje mięśnie protestują, nie mogę poruszyć nogami. Gdy próbuję usiąść z moich ust wydobywa się jęk. Upadam z powrotem na poduszki i zaciskam zęby. To zawsze tak bolało?

Zanim zwlekam się z łóżka mija dobre dziesięć minut. Jest mi zimno, wszystko mnie boli, jestem zupełnie nagi i z pewnością wyglądam żałośnie. Stawiając małe kroczki docieram do szafy Caina, skąd wyciągam pierwszy-lepszy t-shirt. Po chwili poszukiwań wygrzebuję również swoje własne spodnie, które musiałem tu zostawić kilka miesięcy temu. W duchu gratuluję sobie tego posunięcia i szybko się ubieram. 

Jestem odrobinę zdezorientowany. Jak powinienem się zachować, kiedy wyjdę z pokoju i nie znajdę Caina w mieszkaniu? Wzdycham ciężko i przecieram oczy. Branie odpowiedzialności za to co robiłem zawsze przychodziło mi z pewnego rodzaju trudnością, teraz nie było inaczej. Zazwyczaj sytuacja wyglądała zupełnie inaczej - kiedy chodziłem z Ethanem, wstawaliśmy razem. Mięliśmy nawet swój mały rytuał - budzik był zawsze ustawiony na piątą, niezależnie od dnia tygodnia. Kiedy dzwonił, wyłączaliśmy go i przez kolejne kilka godzin po prostu się wylegiwaliśmy, Ethan mówił, ja słuchałem, albo na odwrót. Czułem się przy nim całkiem naturalnie. Mimowolnie się uśmiecham, przypominając sobie te trwające wieki poranki i uświadamiam sobie, że będę za nie Ethanowi wdzięczny do końca życia. 

Ostrożnie naciskam klamkę i możliwie jak najciszej przechodzę przez korytarz. Mieszkanie świeci pustkami, jest niemal absolutnie cicho.  Jedynym, co pozwala mi sądzić, że nie jestem w nim sam jest niemal niesłyszalny szczęk sztućców i ciche skwierczenie, dochodzące z kuchni. Z sercem w gardle chwytam się futryny i zaglądam do środka, nie wiedząc czego się spodziewać. 

Cain stoi przy kuchence. Jest odwrócony tyłem do mnie, lekko się garbi. Włosy związał w coś, czego nawet przy najszczerszych chęciach nie można byłoby nazwać kucykiem. W ręce trzyma patelnię i - o Boże

On piecze naleśniki. 

Całe napięcie ulatuje ze mnie w przeciągu kilku sekund. Spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego. Przyciskam dłoń do ust i z trudem powstrzymuję się od śmiechu. Jak w ogóle mogłem pisać jakiekolwiek negatywne scenariusze? Cain odwraca się, zaintrygowanym parsknięciem jakie z siebie wydałem i odkłada patelnię na palnik. Robię kilka kroków w jego stronę, wciąż z ręką przy twarzy i staram się wyglądać, jakby poruszanie się nie było dla mnie męką. 

- Chodzisz jak kaczka - oświadcza Cain, wyraźnie starając się powstrzymać się od śmiechu. 

- Ach, tak? - usiłuję brzmieć jak bardzo obudzony człowiek, ale średnio mi to wychodzi. Zakładam ręce na piersi i zadzieram wysoko podbródek - Zapomnij o powtórce. 

- Kto powiedział, że jej chcę? - uśmiecha się złośliwie i choć czuję małe ukłucie złości, to wiem, że żartował. Prycham i ostentacyjnie odwracam wzrok. Niech przeprasza. To przez niego nie mogę się teraz ruszać.

Cain podchodzi z otwartymi ramionami, ale odwracam się do niego placami. Śmieje się cicho i obejmuje mnie od tyłu tymi swoimi przeraźliwie długimi rękami, wciskając nos w moją szyję. Jego oddech jest irytująco ciepły i łaskocze mnie w kark, staram się więc wyślizgnąć z jego objęć, rozpaczliwie wymachując nogami i rękami. Unieruchamia mnie w mniej niż dziesięć sekund i z cichym westchnieniem zmusza mnie do cofnięcia się pod wysepkę kuchenną. Kiedy blat zaczyna boleśnie wbijać mi się w kręgosłup, krzywię się i spoglądam do góry, na jego twarz.

- Dziękuję za wczoraj - mówi, patrząc mi prosto w oczy - Naprawdę Danny.

Uśmiecham się i kiwam lekko głową, nie wiedząc co powinienem odpowiedzieć. Moje policzki pieką i wiem, że wyglądam jak dojrzały pomidor, więc odwracam wzrok i staram się odzyskać rezon. Nagle Cain drga, jakby sobie o czymś przypomniał i gwałtownie się odsuwa.

- Co się stało? - unoszę dłoń do jego policzka i gładzę kciukiem jego skórę. Nagle wydaje mi się dziwnie poważny.

Cain przez chwilę milczy, a potem mnie puszcza i cofa się o krok. Zastygam w miejscu z uniesioną dłonią i chwilę tak trwam, rozpaczliwie myśląc, czy może znów zrobiłem coś nie tak. Opuszczam rękę i przełykam ślinę. Już otwieram usta, by coś powiedzieć, ale on mnie wyprzedza.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, ze Ethan wyjeżdża? - pyta, a ja mam wrażenie, że cały cholerny świat jest przeciwko mnie. Mrugam powoli, starając się wyglądać na zaskoczonego. Mógłbym kłamać, ale przecież nic by mi to nie dało. I tak znał wszystkie moje chwyty. Decyduję się więc na całkiem banalną taktykę - powiedzenie mu prawdy.

Podpierając się na dłoniach wskakuję na blat i siadam twarzą do Caina. Czuję się wyższy niż zazwyczaj i mniej osaczony, jakby znalezienie się kilkadziesiąt centymetrów wyżej w jakikolwiek sposób poprawiało moją sytuację. Wyłamuję palce i splatam dłonie na udach.

- Bałem się twojej reakcji - zaczynam, dokładnie dobierając słowa - Powiedziałbym ci, ale później.

- Kiedy? - Cain jest spokojny i to chyba przeraża mnie najbardziej. Nie okazuje złości, po prostu patrzy na mnie z tak ogromnym zawodem w oczach, że mam ochotę zapaść się pod ziemię - Kiedy będzie już na drugim końcu świata? Myślałem, że mamy być ze sobą szczerzy - podchodzi do kuchenki, nie obdarzając mnie nawet pojedynczym spojrzeniem i wyłącza palniki. Mam ochotę krzyczeć.

- Jestem z tobą szczery - próbuję jakoś załagodzić sytuację, jednak bez przekonania. Zaprzeczam oczywistym faktom - Przysięgam, że bym ci powiedział.

- Czemu nie powiedziałeś mi od razu? - marszczy brwi, wciąż unikając patrzenia mi w oczy. Nie wiem czemu to robi, naprawdę nie wiem, ale nie podoba mi się to ani trochę.

- Cain, nie zachowuj się w ten sposób - proszę, spuszczając głowę. Słyszę jego kroki na kafelkach i po chwili stoi całkiem blisko mnie. Dzieli nas może metr, dopiero teraz zauważam, że on również jest bosy i całkiem irracjonalnie zaczynam martwić się, czy nie jest mu zimno.

- Jak?

- Jakbyś koniecznie chciał się pokłócić - wreszcie zdobywam się na odwagę, by na niego spojrzeć. Unoszę głowę i przygryzam wargę - Wiem, że masz wyrzuty sumienia, dlatego nie chciałem...

- Oczywiście, że mam - przerywa mi, brzmiąc jakby był czymś okropnie zmęczony - Odebrałem mu najcenniejszą rzecz w wszechświecie, ale musiałem to zrobić. To był wybór pomiędzy nim i mną - urywa na chwilę, a ja wstrzymuję oddech. Fakt, że to ja jestem dla Caina tym czymś najcenniejszym we wrzechświecie sprawia, że niemal wybucham płaczem. Staram się rozluźnić szczękę i nie mrugać, by nie pozwolić łzom na wydostanie się spod moich powiek. O dziwo, udaje mi się - Wybrałem siebie i zrobiłbym to po raz kolejny. Zawsze wybiorę siebie, kiedy w grę będziesz wchodził ty, rozumiesz? Jestem pieprzonym egoistą.

Patrzę na niego bez słowa, starając się przetrawić to, co powiedział. Nie umiem, nie potrafię uwierzyć, że po tych wszystkich przepłakanych, bezsennych nocach Cain stoi przede mną i próbuje wpoić mi, jakkolwiek wytłumaczyć, jak bardzo mnie kocha. Może nie robi tego specjalnie, pewnie nie zdaje sobie sprawy, jak dużo znaczą dla mnie te słowa, ale ja wiem, że właśnie to ma na myśli, że właśnie o to mu chodzi. Nigdy nie był dobry w wyrażaniu uczuć, najmilsze rzeczy mówił przez przypadek i może właśnie dlatego teraz jest tak zdezorientowany.

Kręcę głową.

- Nie mam o to do ciebie pretensji, wiesz przecież - staram się uśmiechnąć, ale wychodzi to raczej blado. Cain kręci głową.

- Powinieneś mieć - mówi cicho i pociera nasadę nosa, wpatrując się w podłogę. Powinienem podejść i go przytulić, ale nie mogę się na to zdobyć. Wydaje się bardzo daleko, choć stoi zaledwie kilka kroków ode mnie. Ześlizguję się z blatu i powoli przesuwam się w jego stronę. 

- Przecież wszystko było w porządku - zaczynam delikatnie, chcąc jakoś przerwać milczenie - Wszystko jest w porządku.

Cain ponownie potrząsa głową, tym razem bardziej zdecydowanie. Nic nie mówi i mam wrażenie, że zaraz udławi się tą ciszą, więc nie zważając już na nic po prostu go obejmuję. Przez chwilę po prostu stoję i wsłuchuję się w przyspieszony rytm jego serca, podczas gdy on powoli wodzi dłonią po moich plecach. W powietrzu unosi się zapach naleśników i prawdopodobnie wyglądamy jak szczęśliwa, zakochana para. Nie mam pojęcia, czemu tak bardzo chce mi się płakać.

Dałbym wszystko, żeby nasza historia była choć odrobinę normalniejsza. Oddałbym naprawdę bardzo dużo za cofnięcie czasu, za możliwość zmiany niektórych decyzji, ale niestety świat tak nie działa. Nigdy tak nie działał. I choć wiem, że Cain ma rację, że prawdopodobnie wyrządziliśmy Ethanowi krzywdę, której nigdy nam nie zapomni, to jestem szczęśliwy, że mogę trzymać go w ramionach w jego kuchni i martwić się o to, czy przypadkiem nie jest mu za zimno.

Cain gładzi mnie po włosach i odsuwa od siebie na długość ramienia. Spogląda mi w oczy i wzdycha ciężko.

- Co ty ze mną robisz? - pyta z dziwnym uśmiechem, a ja jedynie wzruszam ramionami, przecież mógłbym mu zadać dokładnie takie samo pytanie. Wywracał wszystko do góry nogami, całe moje życie było zdominowane przez niego.

- Kocham cię - odpowiadam po prostu i choć chłopak nie odpowiada, to ciepło bijące z jego oczu mówi samo za siebie - Nie powiedziałem ci o Ethanie, bo chciałem, żeby ta sprawo choć trochę przycichła. Wszyscy są na mnie wściekli, jego rodzice, Maia, nawet Johnny robi sceny - wzdycham ciężko i spoglądam na niego z nadzieją, że złość już mu przeszła - W ogóle skąd wiesz, że wyjeżdża?

Chłopak wzrusza ramionami i opiera się o szafkę.

- Maia do mnie dzwoniła. Kazała cię doprowadzić do porządku.

Marszczę brwi, nic nie rozumiejąc.

- W jaki niby sposób?

Przez chwilę wydaje mi się, że Cain zupełnie mnie zignoruje. Siada do stołu i sięga po kubek z parującą herbatą. Upija łyk, zanim znów na mnie spogląda.

- Siadaj i jedz, Danny - mówi dokładnie tym samym tonem, co jego mama - Jedziemy na lotnisko.

*                 *                 *

Przestałem się szarpać dopiero kiedy siłą wepchnął mnie do taksówki. Prawdopodobnie dlatego tak bardzo boli mnie ramię.

Wpatruję się w okno i kiedy dostrzegam majaczące w oddali lotnisko, miażdżę dłoń Caina w żelaznym uścisku. Po pierwsze, jestem przerażony, po drugie, należy mu się. Wizja zobaczenia Ethana ponownie po dwóch tygodniach bez jakiegokolwiek kontaktu z nim przyprawia mnie o nudności, już od blisko pół godziny nie jestem w stanie uspokoić oddechu.

Nie wiem kto stwierdził, że zabranie mnie na lotnisko będzie dobrym pomysłem - Cain, czy Maia, ale przy sobie miałem tylko chłopaka, więc całą swoją wściekłą panikę przelałem na niego.

- Nienawidzę cię - powtarzam już chyba po raz setny, kiedy taksówka skręca w prawo, nieubłaganie zbliżając się do lotniska.

- Nieprawda - Cain uśmiecha się słabo i ściska moje palce - Będzie dobrze, zobaczysz.

- Jesteś pewny? - prycham i brzmię nieco histerycznie. Może przesadzam, może i wyolbrzymiam sprawę, bo choć naprawdę bardzo dobrze wiem, że robimy właśnie to, co powinniśmy zrobić, to równie mocno chcę po prostu wyskoczyć z samochodu i odbiec w siną dal.

- Nie - krzywi się chłopak i spogląda na mnie z czułością - Danny, proszę cię, uspokój się. To wciąż ten sam chłopak, którego kochasz. Nie wyrosła mu dodatkowa głowa, nie jest cyklopem, przysięgam. Pytałem Johnny'ego - gładzi kciukiem mój nadgarstek, najwyraźniej chcąc mnie pocieszyć - Jeśli coś pójdzie nie tak, natychmiast cię stamtąd zabieram, rozumiesz?

- Nie możesz mnie stąd zabrać już teraz? - patrzę na niego błagalnie, ale wydaje się, że już podjął decyzję. Kręci głową.

- Nie.

- To mnie zabij - bezradnie rozkładam ramiona i wciskam nos w jego bluzę, starając się uspokoić. Wydycham jego zapach i modlę się, by w naszą taksówkę wjechał tir. Zginąłbym z Cainem przy boku.

Nic podobnego nie ma jednak miejsca. Bezpiecznie dojeżdżamy na parking lotniska, nawet nie musimy specjalnie długo szukać miejsca do zaparkowania. Wysiadam z samochodu i natychmiast zaczynam się trząść jak osika. Oplatam się rękami tworząc coś na wzór kaftana bezpieczeństwa i wbijam paznokcie w ramiona. Cain tymczasem płaci taksówkarzowi, podchodzi do mnie i wyrywa mnie z zamyślenia pstryknięciem w nos. Mrugam szybko, ale nim udaje mi się zdenerwować, on chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę ogromnego budynku.

W środku są tysiące ludzi. Już przy wejściu wpadamy na jakąś kobietę z dzieckiem, która na nasz widok odciąga synka w drugą stronę. Chwilę zajmuje mi załapanie o co chodziło, ale potem przypominam sobie o tym, że przecież trzymam Caina za rękę. Usiłuję zabrać dłoń, ale on tylko wzmacnia uścisk.

- Zgubisz się - oświadcza, nawet na mnie nie patrząc i ciągnie mnie dalej - Nie możesz przejmować się zachowaniem jakiegoś głupiego babsztyla, błagam cię, Danny - choć nie mogę widzieć jego twarzy, to jestem niemal pewien, że właśnie wywraca oczami i również to robię, czując, jak po moim sercu rozlewa się ciepło. Jeszcze przez kilkoma miesiącami wyzywał ludzi od pedałów. Teraz biega ze mną za rękę po jednym z największych lotnisk w kraju.

Mam wrażenie, że wie, dokąd idziemy, dlatego też ślepo za nim podążam i nawet nie staram się rozglądać za kimś znajomym. Co chwilę skręcamy w jakiś mniejszy korytarz, mijamy toalety, butiki, kafejki i kiedy wreszcie docieramy tam, gdzie mięliśmy dotrzeć, jestem tak zdyszany, że zapominam o zdenerwowaniu. Cain zatrzymuje się, oddychając równie ciężko i klepie mnie po plecach, kiedy zaczynam kaszleć.

Rozglądam się i pierwszą osobą, którą wyławiam z tłumu jest Bloomer. Wyrasta sponad ludzi jak wielki, miedziany posąg i rozmawia z kimś, kogo wciąż nie jestem w stanie dostrzec. Tuż obok niego stoi Rebecca i jestem pewien, że się śmieje, bo potrząsa głową w bardzo charakterystyczny dla siebie sposób. Oprócz nich dostrzegam jeszcze Maię, Hanę i Jane trzymające się pod ręce, Grega i kilkoro osób, których nie jestem w stanie rozpoznać od tyłu. Zamykam oczy i wypuszczam powietrze.

Przecież nie może być tak źle, prawda?

Cain uważnie mnie obserwuje, jakby sprawdzając, czy nie mam zamiaru stracić przytomności, ale czuję się znacznie lepiej niż w taksówce. Może to dlatego, że nie mam czasu myśleć nad wszystkim, co może pójść źle, a może po prostu dlatego, że już pogodziłem się z całą tą tragiczną sytuacją. Unoszę kącik ust, chcąc choć udać uśmiech i ruszamy w ich stronę.

Nie potykam się, nie tracę równowagi, nikogo nie rozdeptuję i naprawdę wszystko idzie o wiele płynniej niż się spodziewałem. Nie ma wybuchów, fajerwerków, krzyczących ludzi. Po prostu podchodzimy do nich i stajemy obok.

- Danny! - Rebecca obejmuje mnie mocno i niemal natychmiast wytraca moją dłoń z uścisku Caina. Tym razem chłopak nie protestuje i doskonale to rozumiem, bo sam dziwnie bym się czuł, czując na sobie spojrzenie tylu znajomych. Odwzajemniam uścisk i pozwalam jej przez chwilę zostać w moich ramionach, bo potwornie za nią tęskniłem. Cain i ona mięli zupełnie inne podejście do rozwiązywania problemów - on odwracał uwagę, ona przynosiła wino. Zawsze upijaliśmy się na wesoło.

Okazuje się, że Ethana nie ma wśród nas, bo poszedł kupić wodę, więc skupiam się na przywitaniu się z innymi. Mam wrażenie, że przekazują mnie sobie z rąk do rąk, sprawdzają, przy przez te dwa tygodnie niczego mi nie ubyło i to naprawdę chwyta za serce, bo chyba po raz pierwszy w życiu tak wiele osób się mną interesuje. Nawet Bloomer wymienia ze mną bardzo męski uścisk dłoni i gdyby nie to, że potem nieco zbyt entuzjastycznie klepie mnie w bark wszystko byłoby w porządku. Lecę kilka kroków do przodu i zatrzymuję się dopiero, gdy wpadam na Johnny'ego.

Chłopak przytrzymuje mnie i pomaga ustać, nic jednak nie mówi. Patrzy na mnie z czymś, co w innych okolicznościach nazwałbym pretensją. Uśmiecha się oschle i wkłada ręce do kieszeni. Patrzę na niego i nic nie rozumiem. Przecież niedawno z nim rozmawiałem i wszystko było w porządku.

- Johnny? - zaczynam i kładę mu dłoń na ramieniu - Zrobiłem coś nie tak?

Chłopak jakby wyrwany z transu podskakuje i gwałtownie kręci głową.

- Nie, nic - nagle staje się tak pogodny jak szkolna cheerleaderka - Cieszę się, że cię widzę. Tylko się zamyśliłem.

Korci mnie, żeby powiedzieć Nieprawda, wcale nie, ale postanawiam nie wzniecać kolejnych awantur. Kiwam więc głową i wracam do Caina, który wdał się w ożywioną rozmowę z Maią. Włosy dziewczyny są już całkiem długie, zaplotła je w warkocz i wygląda prawie tak, jak zapamiętałem ją z podstawówki. Śmieje się i daje Cainowi kuksańca i choć nie jestem w stanie zrozumieć o co właściwie chodzi, też się uśmiecham, bo on wygląda na szczęśliwego i to jest w tym momencie ważniejsze niż cokolwiek.

Podchodzę bliżej. Chłopak przyciąga mnie do siebie i całuje w czoło, tak szybko i delikatnie, że nikt poza mną i Maią tego nie zauważa. Dziewczyna robi minę, jakby nagle ktoś zabrał ją do nieba, a Cain czochra moje włosy i stawia mnie przy swoim boku, na tyle blisko, by w każdym momencie móc mnie chwycić. 

Rozmawiamy o głupotach i udaje mi się na chwilę zapomnieć po co tu jestem. Ale tylko na chwilę.

Bo potem wraca on.

Wyraźnie kuleje na jedną nogę, ale poza tym wygląda całkiem normalnie. Zupełnie nie sprawia wrażenia osoby załamanej psychicznie, gdyby ktoś powiedział mi, że ten chłopak zaledwie kilkanaście dni temu chciał się rzucić, a właściwie to rzucił się  z dachu, z pewnością bym go wyśmiał. Teraz jednak nie jest mi do śmiechu. Mam wrażenie, że staję się jeszcze mniejszy, niż jestem w rzeczywistości i walcząc z chęcią ucieczki odsuwam się od Caina. Wiem, że jeszcze mnie nie zauważył, bo uśmiecha się i wodzi wzrokiem po innych, może nawet coś, mówi. Nie odróżniam słów, zupełnie jakbym na nowo musiał nauczyć się angielskiego. Stoję i patrzę na niego, ale on nie patrzy na mnie i chyba po raz pierwszy rozumiem, jak wiele straciłem.

- Jeszcze dwie godziny - Ethan uśmiecha się i naprawdę nie mam pojęcia, jak on to robi, podczas gdy ja mam ochotę wybuchnąć płaczem - Wiem, że to sporo czasu, ale możemy przejść się do kawiarni. Widziałem jedną na rogu...

I wtedy mnie zauważa. Choć nie patrzę na niego to wiem, że on właśnie zwrócił na mnie uwagę, bo czuję zmianę w powietrzu. Czuję na nim swoją uwagę, czuję zmianę w powietrzu, nagle wszyscy milkną. Jednocześnie wiem, że Cain się spina i niemal czuję jego przyspieszone bicie serca.

- Daniel - chyba po raz pierwszy w historii zwraca się do mnie pełnym imieniem. Unoszę głowę i przez chwilę wytrzymuję jego spojrzenie. Jego oczy są tak samo niebieskie jak wcześniej, może nawet odrobinę pojaśniały. Kosmyk włosów opada mu na twarz i choć bardzo chcę go odgarnąć, nie ruszam się z miejsca.

- Ethan - odpowiadam najciszej jak potrafię. Mam wrażenie, że każde moje słowo będzie brzmiało jak krzyk. Chłopak przez chwilę milczy. Znacząco spogląda Johnny'ego i chłopak najwyraźniej rozumie o co mu chodzi, bo najpierw piorunuje go spojrzeniem. Potem smutnieje i wzdycha w taki sposób, że moje serce niemal się łamie.

- Panowie, idziemy zająć stolik - mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu i nagle rozumiem, że Ethan chce się pozbyć zbędnej publiki. Bloomer i Greg łapią od razu, ale Cain wciąż uparcie stoi u mojego boku. Spoglądam na niego i nie mogąc się pozbyć wrażenia, że sam podpisuję na siebie wyrok, popycham go w stronę grupki powoli oddalających się chłopców. Maia i Rebecca wzięły za ręce Bliźniaczki i zniknęły w którymś z otaczających nas butików. Zostaliśmy we trójkę.

- Chcę z nim tylko porozmawiać - mówi Ethan, rozkładając ręce - Spokojnie Cain, nic mu nie zrobię.

- Ostatnio kiedy rozmawialiście prawie spadł z dachu.

Ethan przez chwilę milczy. Nie wygląda na zaskoczonego, za to ja jestem zdruzgotany słowami Caina. Nikt nie powinien usłyszeć czegoś takiego po tym, jak próbował się zabić. Nawet najgorszy śmieć, najgorsza szmata zasługiwała na tą odrobinę szacunku. Ethan nie był ani śmieciem, ani szmatą.

- Cain, idź stąd - sam jestem zaskoczony swoją odwagą, ale działam pod wpływem emocji - Natychmiast stąd idź - powtarzam, kiedy Cain nie rusza się z miejsca. Wacha się chwilę, po czym szybko całuje mnie w policzek i znika. Tak po prostu wtapia się w tłum i zostawia mnie sam na sam z Ethanem.

- Zaborczy, co? - Ethan patrzy w ślad za Cainem i uśmiecha się - Może to sposób na ciebie.

- Przepraszam za niego - zaczynam, ale uświadamiam sobie, że to tak powinienem poprowadzić tą rozmowę - I za siebie - unoszę głowę - Może to głupie, mówić to teraz, kiedy wylatujesz, ale... - urywam, by przełknąć ślinę - Chciałbym wszystko cofnąć. Chciałbym wszystko rozegrać inaczej tak, byś nigdy nie poczuł się odrzucony, zdradzony, niepotrzebnym, Ethan, ja nigdy nie chciałem tego wszystkiego. Nie chciałem się w nim zakochiwać, nie chciałem kochać ciebie. Ale kocham i to wszystko...

Urywam. Sam nie wierzę, że to powiedziałem. Przyciskam dłoń do ust, jakby to mogło pomóc w czymkolwiek, ale jest już za późno. Ethan śmieje się cicho, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że właśnie powiedziałem to, co powiedziałem.

- Wiem, Danny - zapewnia mnie i podchodzi bliżej - Wiem, że nie chciałeś.

- Wtedy na dachu, ja... - szukam odpowiednich słów, ale nie mogę ich znaleźć. Ethan nie wygląda na wściekłego i to jest chyba najgorsze - Ja nie wiedziałem, że można bać się tak bardzo. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę musiał walczyć o ciebie, że będę musiał patrzeć jak zsuwasz się z tej krawędzi...

- Skoczyłeś po mnie. Po tym wszystkim co o tobie powiedziałem, ty wciąż byłeś gotowy skoczyć za mną - Ethan marszczy brwi - Prawie spadłeś.

- Oczywiście, że skoczyłem, jak mógłbym tego nie zrobić? - nie rozumiem jego wątpliwości. Wygląda na zagubionego, chciałbym móc go teraz objąć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale wiem, że nie mogę. Straciłem swoją szansę, dobrowolnie z niego zrezygnowałem, pozwoliłem mu odejść, wybrałem kogoś innego. I choć nie żałowałem tej decyzji, to ból po jego utracie wciąż pozostał. Przecież nigdy nie przestałem go kochać. Ja tylko wybrałem kogoś, kogo kochałem inaczej.

Ethan patrzy na mnie i widzi, że się trzęsę, bo prawdę mówiąc trudno tego nie zauważyć. Zawsze śmiałem się z tych tanich filmów romantycznych, w których bohaterowie przeżywali rozterki na lotnisku. Teraz wcale nie było mi do śmiechu. Świadomość, że ktoś, kogo miałem przy sobie przez ostatnie kilka miesięcy wsiądzie do samolotu i po prostu zniknie była przytłaczająca.

- Hej, spokojnie - podchodzi i kładzie dłoń na moim ramieniu - Mięliśmy rozmawiać, nie płakać. Uwierz mi, że jeśli zaraz się nie uspokoisz to kompletnie się rozsypię. Poza tym, Cain mnie zabije, jeśli doprowadzę cię do płaczu, hej, Danny - powtarza, bo naprawdę jestem na granicy - Uśmiechnij się dla mnie, proszę.

- Nie chciałem żebyś sobie coś zrobił - jąkam, łzy zaczynają spływać po moich policzkach i naprawdę nie dbam o to, czy ktoś to widzi, czy nie - Oddałbym wszystko, żebyś nigdy nie wszedł na ten dach. Gdybyś się zabił, nie darowałbym sobie tego, Ethan, ja przecież nie pamiętam już, jak to jest żyć bez ciebie - wciskam dłonie pod pachy, by przypadkiem odruchowo się na niego nie rzucić - Wybacz mi, proszę. Zrób coś, żebym się uspokoił.

- Mogę cię przytulić? - pyta i jego głos jest bardzo wilgotny. Kręcę głową i to sprawia, że rozklejam się jeszcze bardziej, bo choć bardzo chcę go objąć, to wiem, że nie mogę. Gdybym to zrobił wszystkie obawy Caina stałyby się prawdą, nie mógłbym spojrzeć w lustro - W takim razie po prostu posłuchaj, dobra?

- Okej - pociągam nosem i garbię się nieco, by opanować drżenie. Mam dość. Tak bardzo dość. Wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł.

- Nie jestem na ciebie zły. Nigdy nie byłem - oświadcza i wciska dłonie do kieszeni - Byłem po prostu zawiedziony, smutny i zły. Wtedy po imprezie... Coś się popsuło - wskazuje na swoją głowę - I to nie było tak, że ja myślałem nad tym co robię, ja to po prostu robiłem. Jakbym miał autopilota - rozkłada bezradnie ręce - Dlatego nie chcę, żebyś myślał, że to twoja wina, dobra? Nie miałeś na to wpływu. 

- Gdyby nie ja...

- Gdyby nie ty - przerywa mi i palcem wskazującym unosi mój podbródek do góry, jednocześnie zmuszając mnie, bym spojrzał mu w oczy - Nie przeżyłbym sześciu najlepszych miesięcy swojego życia. Dlatego przestań się obwiniać, w porządku? Wybaczmy sobie i żyjmy dalej. Po prostu zapomnijmy o tym wszystkim. Nie chcę cię tracić, nawet jeśli nie kochasz mnie tak bardzo jak ja kocham ciebie.

Nie odpowiadam. Skupiam się na powolnym oddychaniu i liczę od setki w dół. Spokojnie.

- Jesteś niemożliwy - parska śmiechem i tym razem nie czeka na zgodę. Po prostu mnie obejmuje i opiera brodę na czubku mojej głowy, dokładnie tak, jak wtedy, kiedy jeszcze byliśmy razem. Topię się w jego ramionach i chłonę jego obecność każdym milimetrem ciała, tak, by starczyło na kolejne miesiące - Pamiętaj, że cię kocham, cokolwiek by się nie działo. I że wrócę tutaj, żeby skopać Caina.

Prycham, wyobrażając to sobie.

- Będę czekał - obiecuję.

- Oczywiście, że będziesz - mruczy i rozluźnia uścisk. Kciukami ociera moje policzki - Bądź szczęśliwy z tym dupkiem. Pisz do mnie. Dzwoń. Ja wrócę, przysięgam, że tak, tylko muszę sobie poukładać w głowie parę spraw.

Jakim cudem zdołałem zapomnieć, jak cudowny on jest?

- Wrócisz? - upewniam się i brzmię jak dziecko, ale nie obchodzi mnie to.

- Pojawię się pewnego jesiennego poranka. Wejdę do klasy, ty będziesz siedział z Cainem, nauczycielka każe mi się przedstawić - wzrusza ramionami - Wszystko będzie tak jak dawniej. Nawet nie zauważysz, że mnie nie było. Obiecuję.

Kiwam głową, choć wiem, że to jest obietnica, której nie może dotrzymać, bo czuję jego brak nawet jeśli jest tuż obok mnie, ale nic nie mówię. Nie chcę wzbudzać w nim litości, czy wyrzutów sumienia. Wyczerpałem już limit.

- To jest ten moment kiedy odchodzisz? - pytam i spoglądam przez przeszkloną ścianę budynku na pas startowy. Chłopak wzdycha ciężko.

- Na to wygląda.

- Co z innymi? - zerkam w stronę części gastronomicznej lotniska, ale nie dostrzegam nikogo znajomego - Nie pożegnasz się?

Ethan zastanawia się przez chwilę.

- Pożegnałem się z rodzicami i bratem. Pożegnałem się z tobą. Pożegnałem najważniejsze osoby w moim życiu i nie mam siły na więcej - uśmiecha się słabo - Powiedz im, że przepraszam i dziękuję, że tu przyszli. Wymyśl coś. Przecież jesteś w tym dobry.

Zgadzam się, bo wiem, że ma rację.

- Trzymaj się, Danny - jego dłoń po raz ostatni przebiega po moich włosach, a potem zaczyna iść w stronę hali odpraw. Przez ramię przewiesił torbę i wydaje się zbyt mała jak na tak długą podróż. Przez moment stoję w miejscu. Potem jednak puszczam się za nim pędem i hamuję dopiero przy bramkach, przez które on zdążył już przejść.

- ETHAN! - wrzeszczę na cały głos - CIESZĘ SIĘ, ŻE ŻYJESZ! NAPRAWDĘ SIĘ CIESZĘ!

Chłopak odwraca się i patrzy na mnie zszokowany, po czym zaczyna się śmiać. Szczerze i dźwięcznie, właśnie w ten sposób, który uwielbiałem tak bardzo.

- Kocham cię  - mówi, ale nie słyszę słów, bo wokół jest zbyt wielki szum. Czytam je z jego ust i kiwam głową.

- Kocham cię - odpowiadam i wiem, że zrozumiał.

Kiedy pół godziny później stoję z nosem przyciśniętym do szyby i obserwuję, jak ostatni pasażerowie wsiadają do samolotu lecącego na Alaskę, dołączają do mnie inni. Wszyscy w ciszy stoją i patrzą na zamykające się za stewardem drzwi. Nikt nic nie mówi.

Nikt nie ma pretensji do Ethana, że odszedł po cichu, bez pożegnania, bo nikt nie potrafi się na niego złościć. Tylko Johnny przyciska do okna czoło i mocno zaciska powieki. Stoi i płacze. I choć wydaje mi się, że rozumiem dlaczego, to nie dopuszczam tej myśli do siebie. Czy Ethan wiedział, że wyjeżdżając złamie więcej niż jedno serce?

Na pewno. Przecież nie był głupi.

Cain podchodzi do mnie jako ostatni i kładzie głowę na moim ramieniu. Bezgłośnie przeprasza, a ja mu wybaczam, bo co innego mógłbym zrobić? W końcu kocham tego chłopaka nad życie.

Wsuwam dłonie do kieszeni i wyczuwam w jednej z nich mały, chłodny przedmiot. Pierścionek. Wyciągam go i uważnie mu się przyglądam. Ethan musiał mi go podrzucić kiedy mnie obejmował. W końcu miał dość czasu. Obrączka jest prosta, srebrna i nie muszę jej przymierzać, by wiedzieć, że idealnie pasuje na mój palec. Obracam ja, poszukując inicjałów, czegokolwiek, ale znajduję tylko jedno słowo: Someday.

Uśmiecham się. Boże Ethan. Jak ja bardzo będę za tobą tęsknić.

Kiedy samolot startuje zamykam oczy. Nie śledzę toru lotu, nie trzymam kciuków, po prostu staram się przetłumaczyć sobie, że to może wcale nie koniec. Że to może początek, bardzo zagmatwany, bardzo zapłakany, ale jednak początek i powinienem go zaakceptować takim, jakim jest. Bo wszystkiemu trzeba dać szansę.

Wrzucam pierścionek z powrotem do kieszeni i przyciągam Caina do pocałunku.

 Wrócę.

*                          *                            *

I to był właśnie ostatni rozdział, ha, jeszcze tylko epilog.
Ale mi dziwnie w serduszku, nie ma co, zżyłam się z nimi wszystkimi bardzo :)

Piszcie co sądzicie, ogólnie to mam jakąś depresję wiosenną ostatnio i mam najzwyczajniej w świecie dość wszystkiego. Nawet jedzenie nie pomaga! 

Mam dość Danny'ego, zachowuje się jak dziewczyna, Boże, jak ja go wychowałam

Niesprawdzany, bo jestem leniem i chce mi się spać. Jakbyście znaleźli jakieś błędy, to śmiało

Wpadajcie na moje opowiadanie o Larrym. the Deaf, postaram się z tym zrobić coś fajnego, obiecuję.

Dobrej nocy!

All my love,

Call

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro