Część IX Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Igor pov

Za oknami już dawno się ściemniło. Jest godzina 3:12. Wiktoria zasnęła na ławce przy wejściu do szpitala, głową na moich kolanach. Chciałem, aby jechała do domu, jednak uparła się, aby zostać ze mną.

Zdejmuję z siebie bluzę i przykrywam blondynkę. Mimo, że jest lato, noce są trochę chłodne. Tym bardziej wieje do środka, bo siedzimy przy drzwiach frontowych.

Słyszę wibracje telefonu, ale okazuje się, że to nie mój. Wyjmuję z tylnej kieszeni spodni dziewczyny jej telefon. Na ekranie wyświetla się numer Dawida. Przełykam głośno ślinę i zaciskam dłoń na telefonie, po czym zauważam, że urządzenie padło. Chowam go więc z powrotem do jej kieszeni.

Przejeżdżam killa razy dłonią po jej włosach. Cieszę się, że tu jest. Że nie muszę być z tym sam. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

Wstaję powoli, aby jej nie obudzić i wychodzę przed szpital. Odpalam papierosa i opieram się rękoma o barierki. Słyszę dźwięk mojego telefonu. Wyjmuję go z kieszeni, a na ekranie widzę numer Borowskiego.

- Co jest? - odbieram połączenie.

- W końcu odebrałeś. - wzdycha - Jak się czujesz?

- Stary, jest środek nocy, spać nie możesz? - pytam, po czym zaciągam się używką.

- Przed północą przyszedł Dawid po Sarę i Kubę. Dzwonił do mnie, że Wiktorii nie ma w domu. Nic mu nie powiedziała, że gdzieś wychodzi i późno wróci.

- Wiktoria śpi. 

- Co? Jest jeszcze z tobą? - pyta zaskoczony.

- Tak. - przytakuję - Chciałem, żeby wracała, ale uparła się, żeby zostać. Śpi już jakieś 3 godziny, widocznie zapomniała do niego zadzwonić wcześniej. Dawid wydzwania do niej odkąd zasnęła. Przed chwilą padł jej telefon. Był na nią zły?

- Był tylko za to, że mu nie powiedziała, ale już mu wszystko wyjaśniłem. Wydaję mi się, że rozumie.

- Mam nadzieję, że nie będzie robił jej kolejnych scysji. - mówię odwracając się i patrząc przez szklaną ścianę budynku na blondynkę - Nie chcę, żeby musiała się z nim przeze mnie kłócić. 

- Dobra, ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - zauważa - Jak się czujesz?

- Okropnie. Ale na szczęście ona tu jest. - przyznaję szczerze - Boję się dużo mniej, gdy wiem, że ona jest obok. Jednak nadal boli, zawsze będzie. W końcu straciłem najważniejszą kobietę w moim życiu, która zawsze była przy mnie i nigdy się ode mnie nie odwróciła.

- Wszystko się jakoś ułoży. Możesz na mnie liczyć, pamiętaj.

- Dzięki.  - odpowiadam szczerze.

Chwilę jeszcze rozmawiamy, po czym kończymy rozmowę. Gaszę papierosa i wracam do środka. Znów układam głowę dziewczyny na swoich kolanach, po czym opieram głowę o ścianę i po chwili sam zasypiam.

###

Budzę się, ale Wiktorii nie ma obok. Patrzę na godzinę w telefonie. Jest 7:38. Po chwili moim oczom ukazuje się blondynka. Idzie w moim kierunku z dwoma kubkami w rękach. Zajmuje miejsce i podaje mi jeden kubek.

- Byłam w łazience i pomyślałam, że może nam się to przydać, więc wracając kupiłam kawę w automacie.

- Dziękuję. - posyłam jej lekki uśmiech odbierając od niej plastikowy kubek z cieczą.

- Jak się czujesz? - pyta upijając łyk ze swojego.

- Trochę lepiej. Słuchaj, cieszę się, że tu ze mną zostałaś, ale chyba powinnaś zadzwonić do Dawida. Adrian dzwonił do mnie w nocy, że był u niego po dzieciaki, martwi się.

- O cholera, kompletnie o nim zapomniałam. - odstawia kubek na ławkę i wyciąga telefon - Jezu, padł.

- Zadzwoń z mojego. - proponuję podając jej swój telefon.

- Dzięki.

Wybiera numer do chłopaka i po chwili słyszę jak rozmawiają. Wiktoria tłumaczy co się stało, przy okazji usprawiedliwiając się, że totalnie zapomniała zadzwonić, a potem zasnęła i, że przed chwilą się zorientowała, że padł jej telefon. Nie słyszę, aby na nią krzyczał, ona też się nie denerwuje, więc domyślam się, że obeszło się bez kłótni. 

- Na szczęście nie ma pretensji. - oznajmia oddając mi telefon.

- To dobrze. - odbieram od niej urządzenie i chowam do kieszeni.

- Co dalej? Co teraz będzie z ciałem?

- Muszę zająć się pogrzebem. - odpowiadam - Jak najszybciej to załatwić. 

- Może ci pomóc?

- Poradzę sobie, naprawdę. 

- Proszę. - nalega - Twoja mama była wspaniała, bardzo ją lubiłam. To dla mnie ważne. - patrzy szczerze w moje oczy.

- Dobrze. - wzdycham - Ale jeśli chodzi o pieniądze to ja się tym zajmę.

- Igor...

- Nie ma dyskusji.

- Okej. - zgadza się - Niech ci już będzie.

Patrzę na nią chwilę bez słowa. Przygląda się swoim dłoniom. Obejmuję ją ramieniem i przyciągam do siebie, po czym zamykam w uścisku. Kładzie dłoń na mojej talii i mocniej się we mnie wtula.

- Chyba powinieneś odpocząć. - przerywa ciszę - Nic ci nie da, że będziesz tu siedział. Twoją mamę przewiozą do krematorium, czy jak to się tam nazywa.

- Może i masz rację. - wzdycham - Ale chcę się jeszcze z nią pożegnać. Pójdziesz ze mną?

Dziewczyna skina głową. Wstajemy, a ja niepewnie chwytam jej dłoń. Gdy nie prostestuje, zaciskam na niej bardziej zdecydowany uścisk i idziemy w kierunku sali.

Po chwili wchodzimy oboje do środka. Gdy widzę ciało mojej mamy, jeszcze bardziej blade niż wczoraj do oczu napływają mi łzy.

Siadam na krześle przy jej łóżku i chwytam ją za dłoń. Czuję jak Wiktoria staje za mną i kładzie dłonie na moich ramionach.

- Jest tak cholernie zimna. - mówię załamanym głosem - Tak wiele razy ją zawiodłem.

- To już nieważne. Kochała cię bez względu na wszystko, dobrze o tym wiesz. Była z ciebie dumna, że się zmieniłeś.

Kładę dłoń na dłoni dziewczyny i cmokam jej zewnętrzną  stronę. 

- Kocham cię, mamo. - szepczę.

Wstaję z krzesła i całuję jej zimne czoło, po czym ze łzami w oczach, razem z Wiktorią wychodzimy z sali i wracamy do Piastowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro