Część IX Rozdział XXVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Igor

- Tato, dzisiaj też zostaniesz na noc? - pyta Kuba, gdy zatrzymujemy się pod blokiem Wiktorii.

- Nie synku, nie dzisiaj. - odpowiadam patrząc na niego w lusterku wstecznym.

- Czemu? - pyta zasmucony.

Gdy zauważam, że Wiktoria nie zaprzecza mojej wersji wiem już, że muszę ją jakoś teraz pociągnąć dalej. Nie mam jej tego za złe, ten wieczór, i ten pocałunek, wiele dla mnie znaczą. A to, że nie miała nic przeciwko, bym ją pocałował, daje mi małą nadzieję na to, że może jeszcze nie wszystko stracone. Rozumiem, że jest jeszcze mężatką i dopiero co rozstała się z Dawidem. Nie chce się spieszyć, nie chce, abym ją zranił. To normalne.

- Jest już późno, prawie 3 w nocy. Poza tym... Kacper poprosił mnie o pomoc i muszę być rano w domu. - kłamię.

- Ehh, no okej.

- Nie smuć się. - wtrąca się Wiktoria - Innym razem.

Ona serio to powiedziała? Nie wierzę.
Przenoszę na nią wzrok, a ona jakby wyczuwając to, także na mnie spogląda i wymieniamy się spojrzeniami przez dłuższą chwilę.

- My już pójdziemy. - przerywa ciszę w aucie - Sara już zasnęła... muszę ją położyć.

- Jasne. - odpowiadam i wysiadam z auta, po czym otwieram jej drzwi, by mogła wysiąść.

Już chcę wyciągać Sarę z samochodu, gdy dziewczyna kładzie dłoń na moim ramieniu i pociąga mnie w swoją stronę, przez co stajemy twarzą w twarz.

- Igor.

- Tak? - patrzę prosto w jej oczy.

- Dziękuję za ten wieczór. - wyznaje szczerze - I połowę nocy. - na jej usta wdziera się uśmiech. Patrząc na nie mam znów ochotę ją pocałować. Ale wiem, że nie mogę być teraz nachalny. Nie teraz, gdy wszystko zaczęło się układać. Muszę dać jej czas. Nie mogę tego zniszczyć. Chcę znów odzyskać ją, jej zaufanie i dzieci. Naprawić to co zniszczyłem już dawno temu
- To wszystko co dziś dla nas zrobiłeś... jest naprawdę urocze.

- Nie ma za co. - odwzajemniam jej uśmiech - Mogę jutro, właściwie dziś, zadzwonić?

- Pewnie. - pogłębia swój uśmiech. Gdy to widzę i słyszę jej odpowiedź mam ochotę zacząć drzeć się ze szczęścia jak jakiś zakochany dureń.

- Więc na pewno zadzwonię. - odpowiadam kurewsko obiecująco.

Otwieram drzwi, po czym wyjmuję Sarę ze środka auta. Jest wspaniała. Jej włosy pachną takim dzieciństwem. Wiecie pewnie o co mi chodzi. Do tego jest taka słodka, gdy śpi.

- Jest urocza. - stwierdzam z uśmiechem trzymając dziewczynkę na rękach - Taki twój mały klon, twoje odbicie, odzwierciedlenie.

W tym momencie dziewczynka przez sen zarzuca ręce na moją szyję i układa głowę w zagłębieniu mojej szyi, i dalej śpi.

Spoglądam na Wiktorię, która uśmiecha się na ten widok.

- Przysięgam, że ona kiedyś dowie się prawdy. - mówi nagle cholernie szczerze - Dowie się, że to ty jesteś jej ojcem, nie Dawid.

Patrzę prosto w jej oczy. Do moich napływają łzy i podaje Wiktorii Sarę nie patrząc na blondynkę. Nie chcę, aby zauważyła moje wzruszenie.

Kuba wyskakuje z auta i żegna się ze mną.

- To dobranoc. - mówię podchodząc niepewnie do Wiktorii i składając delikatny pocałunek na jej policzku.

Patrzy na mnie chwilę bez słowa bardzo lekko się uśmiechając, po czym przerywa ciszę.

- Dobranoc.

Razem z Kubą i Sarą na rękach odchodzi w kierunku klatki. Odprowadzam ich wzrokiem, czekając aż wejdą do środka.

Gdy znikają za drzwiami klatki odpalam papierosa i opieram się o maskę samochodu.

Kończę palić i mam zamiar wracać do domu, jednak zauważam w oddali znaną osobę. Idzie baaardzo chwiejnym krokiem, praktycznie ledwo trzyma się na nogach.

Idę powoli w jego kierunku upewniając się, że to on. Nie mylę się. W dłoni trzyma zniszczony już bukiet róż, a w drugiej prawie pustą butelkę po żytniej.

- Co ty wyprawiasz? - pytam stojąc już na tyle blisko, by mnie zauważył.

- Jja muszszę wejśćć. - odpowiada kompletnie zalany.

- Wejść gdzie?

- Wiiktoria... muszę ją odezzyskać.

Jest w tak złym stanie, że ledwo rozumiem co do mnie mówi. Ale skoro juz tu jestem, to nie dopuszczę, by się z nią zobaczył.

- Nie pójdziesz do niej w takim stanie.

- Pójjdę. - odpowiada przechylając się do tyłu.

W ostatniej chwili przed upadkiem łapię go pod ramię i zatrzymuję w pionie.

- Wracasz do domu. Odwiozę cię.

Jest tak najebany, że przestaje protestować. Dziwię się, że Dawid w ogóle tu trafił, a nie wylądował w jakimś rowie.

Odpukać. Mimo wszystko. W końcu kiedyś się przyjaźniliśmy. Może i teraz podrzucamy sobie świnie, ale kobieta to zupełnie co innego.

Wyjmuje mu z rąk kwiaty i butelkę, po czym wrzucam do najbliższego śmietnika. Wsadzam go praktycznie bez jego pomocy, bo zachowuje się jak zwłoki, na miejsce pasażera.

Po chwili jesteśmy już w drodze powrotnej. Co prawda to kilka bloków dalej, ale i tak by nie trafił tu o własnych siłach.

Wyciągam go ledwo żywego z auta i wprowadzam na górę. Wyjmuję mu z kieszeni klucze i otwieram mieszkanie. Kładę go do łóżka, zdejmując mu wcześniej buty.

Zostawiam klucze na szafce i wychodzę z mieszkania, po czym wracam do auta i kieruję się pod swój blok, gdzie parkuję.

Widzę, że Dawid nie odpuści tak łatwo. Aby odzyskać Wiktorię będę musiał z nim rywalizować.

Mam nadzieję, że Wiktoria mu nie wybaczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro