Część XI Rozdział II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed moją krótką przerwą od pisania postanowiłam, że wrzucę dla was jeszcze jeden rozdział.
Do tego chcę sprostować sprawę z moim zawieszeniem książki. Nie jest to nic poważnego, po prostu każdy czasem potrzebuje i zwyczajnie zasługuje na chwilę przerwy, odpoczynku. Do tego każdy ma swoje życie prywatne, nie żyjemy tylko wattpadem i fikcją w nim zawartą. Chciałabym odświeżyć nieco swój umysł i nabrać nowych pomysłów, aby tej części nie zepsuć, ponieważ będzie przełomowa i, jak podejrzewam, raczej ostatnia, dlatego zależy mi, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Z tego powodu chciałabym prosić Was o trochę wyrozumiałości, gdyż zauważyłam, że niektórzy tego po prostu nie rozumieją. Oczywiście nie mam na myśli wszystkich.
Nie wiem ile ta przerwa dokładnie potrwa. Może to być tydzień, dwa, trzy. A równie dobrze kilka dni, bo, np.nie wytrzymam bez pisania 😁
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy mimo wszystko wspierają, rozumieją, są i będą 💕

A no i niesprawdzony XD


Igor

Właśnie usłyszałem dźwięk zamykających się drzwi co oznacza, że Wiktoria wyszła i za pewne nie zamierza szybko wrócić. Dam jej trochę czasu. To przykre, że wczoraj dopiero co się pobraliśmy i zaczynamy nasze małżeństwo w ten sposób, ale z drugiej normalne, że czuje się oszukana. W pełni to rozumiem. Jednak skoro zdecydowała się przyjść na ślub i nie uciekać sprzed ołtarza w ostatniej chwili, to znaczy, że chce mi wybaczyć i zapomnieć o tym, z czego cholernie się cieszę. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym znów to wszystko spieprzył.

- Wujku, wsistko dobzie? - w drzwiach zauważam Natana. Stoi oparty o drzwi, trzymając jedną ręką klamki i patrzy prosto na mnie.

- Tak, w porządku - wysilam się na lekki uśmiech.

- Pokłóciłeś się z ciocią? To moja wina?

- Nie, zwariowałeś? Chodź tutaj - klepię wolne miejsce obok siebie na łóżku, a po chwili chłopiec już się na nim znajduje - Fakt, trochę się pokłóciliśmy, ale to nie jest twoja wina, nigdy tak nie mów.

- Pomyślałem, zie mozie ciocia jest zła, zie tu jestem. Chciałbym, zieby mama była inna i ziebym miał tatę, tak jak Kuba i Sara - spuszcza wzrok na swoje stopy - Ani tata, ani mama mnie nie kochają.

To co właśnie powiedział złamało moje serce na milion kawałków. Po prostu rozbiło się, jak by było ze szkła. Natan ma prawie 4 lata i to kurewsko przykre, że myśli w ten sposób.

Twarz chłopca lekko rozmazuje mi się przez napływające do moich oczu łzy. Mrugam kilka razy, aby je powstrzymać.

- To nie prawda - głaszczę chłopca po włosach - Mama jest chora, kiedyś była zupełnie inna, zajmowała się tobą, byłeś jej oczkiem w głowie. To nie prawda, że cię nie kocha.

- Śkąd to wsistko wieś? Śkąd się w ogóle wtedy wziąłeś w nasim domu i ciemu mnie ziablałeś tutaj? - podnosi wzrok prosto w moje oczy.

- Wiesz... - wzdycham - Może jesteś jeszcze bardzo mały i nie wiem, czy powinienem ci to opowiadać, ale zaryzykuję - zaciskam usta w wąską kreskę - Kilka lat temu, gdy byłeś jeszcze tak mały, że tego nie pamiętasz, ja i twoja mama byliśmy parą. Wprowadziłem się do niej, bo myślałem, że jesteś moim synem.

- Jeśteś moim plawdziwym tatą? - patrzy na mnie z nadzieją.

- Nie - odpowiadam z trudem, a na twarzy chłopca maluje się rozczarowanie - Okazało się, że to była pomyłka i to nie ja jestem twoim tatą.

- Śkoda - komentuje bawiąc się swoimi palcami.

- Ale szczerze mówiąc nadal się nim czuję - przyznaję.

- A kim jeśt mój tata?

- Nie wiem - kłamię - Nigdy się tego nie dowiedziałem - ciągnę kłamstwo. Natan nie chciałby wiedzieć kim tak naprawdę jest jego "tata".

- Um, okej. Chciałbym mieć takiego tatę jakim ty jeśteś. Śkoda, zie się okaziało inaciej - wzdycha.

Obejmuję chłopca ramieniem i przytulam do siebie. Brunet owija ręce dookoła mojej talii i wtula się we mnie.

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Zostaniesz tutaj, nie oddamy cię nikomu - całuję czubek jego głowy.

- Wujku, będziemy mogli odwiedzić mamę? - podnosi na mnie wzrok.

- Um, pewnie. Zobaczę co da się zrobić - posyłam brunetowi lekki uśmiech, który odwzajemnia.

***

Spędziłem dziś już prawie cały dzień z dzieciakami. Byliśmy na lodach, na placu zabaw, co prawda Kuba odpuścił sobie takie zabawy twierdząc, że jest na nie za duży. Odwiedziliśmy też sklep z dziecięcymi ubraniami, kupiłem co nieco dla całej trójki. Poszliśmy też na grób mojej matki. Co prawda ani Sara, ani Natan jej nie znali. Kuba natomiast bardzo dobrze ją pamięta.

Wracamy do domu po prawie całym dniu włóczenia się po mieście.

- Wujku, wujku! - woła Sara i wskakuje wprost na moje kolana.

- Co jest mała? - pytam wyczerpany. Trójka dzieci to naprawdę duże wyzwanie.

- Uczeszesz mi walkocze? Plosie!

- Jasne - zgadzam się. Nie umiem jej udmówić. W końcu jest moją małą córeczką, prawda? Bez względu na to czy o tym wie, czy nie.

Blondynka cieszy się i zeskakuje z moich kolan. Przynosi ten sam sprzęt co zwykle, składający się z setek gumek do włosów, spinek, itd.

- Tato, ty umiesz robić warkocze? - pyta zdziwiony Kuba.

- Nie pytaj synek, nie pytaj - odpowiadam, na co obaj zaczynamy się śmiać.

Blondynka siada tyłem do mnie na kanapie i zaczynam pleść jej dwa warkocze na włosach. Po chwili są już gotowe, a ucieszona dziewczynka przytula mnie, po czym zeskakuje z kanapy.

Gdy dzieciaki znikają w swoich pokojach, wyjmuję telefon i zaczynam pisać esemesa.

Do: Lara
Musimy koniecznie się spotkać i pogadać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro