Część XI Rozdział XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zdecydowaliście, że chcecie dłuższą wersje części XI, więc ją przedłużymy😊

×××

- Zaczekaj tutaj na mnie - rozkazuje brunet, po czym wychodzi z łazienki.

Czuję się odrobinę lepiej, jednak ból brzucha nadal nie daje mi spokoju. Wiem, że teraz wszystko się wyda. Nie ma już odwrotu.

Do łazienki wbiega spanikowany Igor. Kuca przy mnie i chwyta moją twarz w swoje dłonie, patrząc mi w oczy.

- Wiktoria, kochanie co ci jest? - pyta skanując mnie wzrokiem.

- Możemy wrócić do hotelu? - unikam jego wzroku.

- Oczywiście - pomaga mi wstać i razem wychodzimy z pomieszczenia.

Szatyn wyprowadza mnie z budynku. Przed autem czekają już chłopaki. Nie zadają żadnych pytań, tylko wsiadają do samochodu. Igor otwiera mi drzwi od strony pasażera i praktycznie sam wsadza mnie do środka. Po chwili wsiada za kierownicę i rusza spod klubu w kierunku hotelu.

***

Podjeżdżamy pod hotel, a szatyn parkuje auto na wolnym miejscu na parkingu. Od razu wysiadam z samochodu i szybkim krokiem, ze łzami w oczach, kieruję się do budynku.

- Wiktoria! - woła mnie Bugajczyk, jednak nie reaguję na jego krzyki, nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy, tak cholernie nie chcę go zranić - Zaczekaj!

Wchodzę do budynku i wyjmuję po drodze do pokoju klucze, które dał mi przed koncertem szatyn. Otwieram szybko drzwi i wchodzę do środka. Wchodzę do łazienki i zamykam się w niej na klucz. Siadam na toalecie i opieram łokcie o kolana, chowając twarz w dłoniach.

Jak ja mam mu to do cholery powiedzieć? Nie potrafię tego zrobić...

Po chwili słyszę dźwięk otwierających się drzwi, a następnie zamykają się z trzaskiem. Mija dosłownie chwila, gdy szatyn próbuje dostać się do łazienki ciągnąc za klamkę od drzwi.

- Wiktoria, proszę, otwórz. Wyjdź do mnie, słyszysz? - nalega.

Nie odpowiadam. Boję się. Tak cholernie się boję. Jednak wiem, że ukrywanie prawdy nie ma najmniejszego sensu.

Podchodzę do drzwi i otwieram je, po czym powoli wychodzę z pomieszczenia mijając chłopaka w drzwiach. Siadam na łóżku patrząc w podłogę.

Igor pojawia się obok mnie i chwyta za moją dłoń.

- Co się stało w tym klubie? Kacper nic mi nie chciał powiedzieć. Dlaczego płaczesz? Błagam, kurwa powiedz mi, martwię się o ciebie - nalega błagalnym tonem.

- Nim cokolwiek ci powiem musisz wiedzieć, że zrobiłam to dla ciebie.

- O czym ty mówisz, do cholery? - pyta zdenerwowany.

- Podczas twojego koncertu gorzej się poczułam. I to nie pierwszy raz. Jest coraz gorzej, Igor... - z moich oczu wypływają łzy.

- Nic nie rozumiem. Jak to możliwe? Przecież wszystko było w porządku, leczenie się powiodło, mówiłaś, że jesteś zdrowa...

- Nie powiodło się i nie jestem zdrowa Igor... i już nigdy nie będę - wyjawiam załamanym od płaczu głosem - Mój organizm nie zaakceptował chemioterapii. Było już za późno. Przerzuty są zbyt duże, lekarz dał mi trzy miesiące.

- C-co, ale... kurwa! - wstaje z miejsca i zrzuca stojące na stoliku rzeczy - Nie wierzę w to, to kurwa niemożliwe, to nie może być prawda - jego głos załamuje się - Powiedz, że to pierdolone kłamstwo, powiedz, że jesteś zdrowa - odwraca sie w moim kierunku. Podnoszę na niego wzrok i dostrzegam łzy na jego policzkach - Błagam...

Nie odpowiadam. W odpowiedzi wplatam palce w swoje włosy i po chwili pokazuję mu jak duża ich ilość zostaje na moich rękach.

Po jego policzkach spływają kolejne łzy. Zagryza dolną wargę i patrzy na mnie z żalem. To właśnie tego chciałam tak bardzo uniknąć.

- Przepraszam - szepczę.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - pyta pociągając nosem.

- Już ci mówiłam. Widziałam jak dużą nadzieję pokładałeś w tym leczeniu, jak bardzo wierzyłeś, że się uda... nie potrafiłam ci tego zrobić... ale nie wiedziałam, że ten pieprzony rak tak kurewsko szybko zacznie robić postępy... coraz ciężej było mi udawać, że jest w porządku, aż do dzisiaj.

Chłopak podchodzi do mnie i siada obok mnie.

- Nie wiem co mam zrobić... co powiedzieć... kurwa, jesteś całym moim światem, nie mogę cię stracić... - jego głos znów się załamuje.

Przenoszę na niego wzrok. Ten widok łamie mi serce na setki kawałków.

- Proszę, uspokój się - kładę dłoń na jego udzie - Chcę te ostatnie tygodnie spędzić z tobą, dziećmi i przyjaciółmi. Tak, jakbym była zdrowa, chcę żyć normalnie przez ten czas, który mi został i się nim nacieszyć.

- Mam udawać, że nic się nie dzieje? - patrzy prosto w moje oczy - Że wszystko jest w porządku?

- Proszę, zrób to dla mnie, musisz mi pomóc.

- Kocham cię... nie dam rady bez ciebie - ściska moją dłoń, a w jego oczach pojawia się kolejna dawka łez.

- Nie mów tak. Też cię kocham, mnie też przeraża to wszystko. Cholernie się boję... - zapewniam - Ale nie ma już odwrotu i musimy być tego świadomi.

- Wiktoria, ja tak nie potrafię... musi być jakiś sposób, może zagranicą? Mają tam szpitale lepsze niż w Polsce, swoje metody, musimy tylko poszukać...

- Błagam - przerywam mu - Musisz się z tym pogodzić, Igor. Oni też nie maja eliksiru nieśmiertelności, uwierz mi.

- Możemy chociaż spróbować, pieniądze nie mają żadnego znaczenia, wszystko załatwię...

- Posłuchaj mnie - przymykam oczy - To bez sensu. Ja czuję, że jest już za późno. Jedyne o czym marzę w niektórych momentach to tylko to, aby skończyć to już jak najszybciej. Ból jest nie raz nie do zniesienia, rozumiesz?

- Nie, nie mieści mi się to w głowie... przeraża mnie to, kurwa mać... dlaczego ty? Dlaczego kurwa nie ja?... to ja powinienem być na twoim miejscu.

Wstaję z miejsca i siadam na jego kolanach. Owijam ręce wokół jego szyi i mocno go do siebie przytulam, na co szatyn zaciskuje mocniej ręce na mojej talii  i przyciska mnie do siebie.

- Nigdy więcej tak nie mów - proszę.

Po chwili słyszę tylko jego cichy płacz. Niestety taka jest prawda. To wszystko bardzo boli. Widok Igora w takim stanie boli mnie bardziej niż jakiś cholerny rak.

Najstraszniejsze jest to, że to dopiero początek. Najgorzej będzie, jak już będzie po wszystkim.

Najgorzej dla niego, bo będzie musiał sobie poradzić sam. Ja już wtedy nic nie będę czuła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro