Część XI Rozdział XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiktoria - kilka dni później

- Kochanie - ze snu wybudza mnie znajomy mi głos. Po chwili czuję czyjeś usta na swoich. Otwieram oczy i zauważam, siedzącego na łóżku z tacką ze śniadaniem, Igora. Uśmiecham się na ten widok.

- Nie musiałeś - przyznaję szczerze.

- Odpuść już - wzdycha - Dobrze wiesz, że ze mną nie wygrasz, musisz teraz tylko odpoczywać.

To urocze. Smutne natomiast jest to, że po zjedzeniu tych naleśników od razu znajdę się w łazience i je zwrócę, gdyż mój żołądek ich nie przyjmie.

Przez ostatnie dni znów schudłam. Choroba robi postępy. Staram się jak mogę, by Igor niczego się nie domyślił. Na razie mi się to konsekwentnie udaje, mimo że chłopak nie odstępuje mnie nawet na krok.

- Dziękuję - odpowiadam ze szczerym uśmiechem, po czym kładę rękę na jego karku i przyciągam go do siebie, składając następnie pocałunek na jego ustach. Szatyn podaje mi tackę z jedzeniem - Pachną cudownie.

- Starałem się. Jak się czujesz? - zmienia temat.

- Dobrze - kłamię. Od powrotu ze szpitala nie czułam się dobrze.

- Kocham cię - dodaje poprawiając kosmyk moich włosów za ucho.

- Ja ciebie też.

Chłopak znika za drzwiami sypialni. Biorę głęboki wdech i postanawiam chociaż spróbować zjeść posiłek.

Gdy kończę jeść wychodzę do łazienki tak, by Igor mnie nie zauważył. Siadam przed klozetem i zaczynam wymiotować. Mam tego dosyć. Podkulam nogi pod brodę i wplatam palce we włosy lekko za nie ciągnąc.

To co jednak się dzieje sprawia, że do moich oczu napływają łzy. Wstaję z podłogi i podchodzę do lustra by się upewnić. To się dzieje naprawdę.

Na moich palcach została spora ilość włosów. To niemożliwe... niedługo naprawdę będzie widać...

Po moich policzkach spływają łzy. Chowam twarz w dłoniach nie mogąc się uspokoić.

- Wiki, jesteś w łazience? - słyszę głos Bugajczyka.

- Tak, tak. Już wychodzę - odpowiadam wycierając z policzków łzy.

Wychodzę z łazienki i udaję się w kierunku sypialni skąd dobiega głos rozmawiającego przez telefon Igora. Opieram się o futrynę w drzwiach i przyglądam się szatynowi, przy okazji nasłuchując o czym i z kim rozmawia.

- Wiem Adi.. tak.. zadzwonię do nich i odwołam koncerty jeszcze na najbliższy miesiąc. Jasne, dzięki wielkie stary - po tych słowach rozłącza się i chowa telefon do kieszeni.

- Chyba powinieneś wrócić do koncertowania - zauważam.

- Nie zostawię cię samej. Teraz muszę się tobą zająć, a nie koncertować - opada na łóżko, opierając łokcie o kolana.

Podchodzę do chłopaka i siadam na jego kolanach, splatając palce na jego karku.

- Igor, twoje koncerty to nasz jedyny dochód w tym momencie. Ja nie mogę na razie pracować, a pieniądze, które mamy w końcu się skończą.

- I co? Mam cię tak po prostu zostawić samą na weekend? Z trójką dzieci? Wykluczone - zaprzecza od razu owijając mnie rękoma w talii.

- Poproszę tatę o pomoc. Przecież wynajął mieszkanie w Piastowie. Będzie blisko - zauważam.

- Wiki, to nie to samo - wzdycha przenosząc wzrok na moją twarz.

- Umm - wzdycham - A jeśli pojadę z tobą w trasę na weekend?

- Co? - marszczy brwi - Wiktoria...

- Przestań, wiem co chcesz powiedzieć. Ale jest już coraz lepiej, no zgódź się - patrzę na niego błagalnym wzrokiem.

- No dobrze - zgadza się, na co się uśmiecham - Przynajmniej będę miał na ciebie cały czas oko.

- Super - całuję jego policzek.

- Co z dzieciakami?

- Tata się nimi zajmie - wzruszam ramionami z uśmiechem.

- W porządku - odwzajemnia mój uśmiech - Zadzwonię do Adriana - dodaje, a ja skinam głową, po czym szatyn wyciąga telefon z kieszeni i dzwoni do Borowskiego.
Po kilku minutach wszystko jest uzgodnione.

Następny dzień

- Wiktoria, czekam!

- No już idę! - odkrzykuję w stronę otwartych drzwi wyjściowych - Bądźcie grzeczni dla dziadka, okej? - kucam przed dzieciakami.

- Kiedy wlócicie? - pyta Sara.

- Za dwa dni. Szybko zleci - uśmiecham się do dziewczynki - Kocham was - przytulam całą trójkę - Do zobaczenia - wstaję na równe nogi - Gdyby się coś działo, to dzwoń, tato - zwracam się do stojącego obok mężczyzny. Podchodzę do niego i zarzucam mu ręce na szyję.

- Nic sie nie martw, wszystko będzie dobrze - zapewnia mnie odwzajemniając mój uścisk - Jedźcie ostrożnie. Daj znać jak będziecie na miejscu.

- Jasne - odpowiadam - To pa - jeszcze raz uściskuję dzieciaki i wychodzę z domu.

Na podjeździe zauważam czekającego w samochodzie Igora. Wsiadam do auta na miejsce pasażera.

- Możemy jechać - cmokam jego policzek układając dłoń na jego udzie, po czym szatyn odjeżdża.

- Ta ręka to nie jest dobry pomysł, gdy kieruję - patrzy chwilę na moją dłoń przygryzając wargę.

- Dlaczego? - pytam z uśmiechem, choć dobrze znam odpowiedź.

- Przecież wiesz jak na mnie działasz - kładzie swoją dłoń na mojej. Chwyta ją i przykłada sobie do ust, po czym składa na niej pocałunek.

- Wiem - odpowiadam zwycięsko.

- Jesteś niemożliwa - splata razem nasze dłonie.

- Ty tak samo, kochanie, nie martw się - odpowiadam, na co chłopak przenosi na mnie wzrok z uśmiechem, a ja do niego mrugam.

Podjeżdżamy pod blok Borowskiego i parkujemy na parkingu. Jesteśmy zajęci rozmową, gdy drzwi z tyłu się otwierają, a ktoś inny pakuje bagaże do bagażnika.

- Przyprowadziłem ci DJ'a - słyszę głos wsiadającego do auta Adriana, a po chwili do samochodu wsiada Dawid.

- Siema - wita się blondyn.

- Pierdolisz? - pyta Igor patrząc to na Adriana, to na Dawida - Naprawdę wracasz?

- Jeśli tylko chcesz to...

- Jasne - zbijają grabę - Dj Grucha znowu on the stage - uśmiecha się szatyn.

Patrzę na Dawida z uśmiechem, który on odwzajemnia. Po chwili czekania do auta wsiada też Kacper.

- Widzę, że jesteśmy w cudownym komplecie - komentuje Musiał i wita się z każdym.

- Tak. Dokładnie jak dawniej - odpowiada Borowski.

- Dobra, jedziemy. Blind Squad wraca na scenę i zrobi rozpierdol - wtrąca się Igor i odjeżdża spod bloku.

To świetnie, że znów jest wszystko po staremu. Chciałam jechać z Igorem, bo bardzo chciałam raz jeszcze zobaczyć go rapującego na scenie.

To pewnie będzie ostatni raz, gdy jadę na jego koncert.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro