Część XI Rozdział XXI
Nieco krótszy, ale jest 🤘
Wiktoria
Moja impreza urodzinowa niespodzianka trwa już kilka dobrych godzin. Bawimy się naprawdę świetnie. Adrian, Dawid i Kacper ciągle piją za moje zdrowie, ale z umiarem. Igor natomiast nie pije wcale. Ja, Natalia i Lara siedzimy, i rozmawiamy na różne tematy. Dzieciaki bawią się w pokoju obok.
Mój tata kilka minut temu wrócił do domu, gdyż jest już późno.
- Chciałbym wznieść toast - słyszymy donośny głos Borowskiego. Wstajemy ze swoich miejsc, a każdy podnosi szklankę ze swoim napojem, w przypadku moim i Igora, jest to po prostu sok - Oczywiście za Ciebie, Wiktoria - kontynuuje patrząc na mnie z uśmiechem co odwzajemniam - Za to, że jesteś silna i nigdy się nie poddałaś. Za to, że wygrałaś z chorobą. Jesteś naszą bohaterką, Wiki.
Wszyscy zaczynają bić brawo, krzyczeć i uśmiechać się. Wszyscy oprócz mnie, Igora i Kacpra. Z naszych ust natomiast schodzą uśmiechy, a spojrzenia nawzajem się wymieniają.
- Nie jestem żadną bohaterką - próbuje przerwać ich oklaski, co jednak nie jest takie proste.
- Oczywiście, że jesteś, Wiki. Wygrałaś drugie życie - obejmuje mnie ramieniem Natalia.
- Nie udało mi się wygrać z chorobą - oznajmiam, gdy towarzystwo trochę się uspokoi.
Wzrok wszystkich skupiony jest teraz na mnie. Igor ma spuszczoną w dół głowę, a Kacper jakby patrzy na reakcje innych.
- Co? Ale... jak to? - słyszę głos Lary.
- Normalnie - wzdycham odstawiając szklankę z sokiem - Jest już za dużo przerzutów, do tego mój organizm jest za słaby i nie przyjął leczenia.
- Dlaczego powiedziałaś, że się udało? - dostrzegam łzy w oczach Natalii.
- Dziękuję, że przyszliście - zmieniam temat - Ale chcę zostać sama - po tych słowach kieruję się schodami na górę do sypialni.
Igor
- Co to ma znaczyć? - słyszę zszokowany głos Gruszeckiego.
- Ty wiedziałeś o tym? - obok mnie pojawia się Borowski.
- Dowiedziałem się niedawno - odchylam głowę do tyłu, a do moich oczu napływają łzy.
- Kurwa, stary... przepraszam, nie wiedziałem, że ona...
- To nie twoja wina - przerywam mu nim skończy, po czym kładę dłoń na jego ramieniu.
- Przykro mi - patrzy na mnie z żalem i smutkiem.
Zaciskuję usta w wąską kreskę, a brunet przytula mnie po przyjacielsku co odwzajemniam.
- Dziękuję, że byliście z nią w jej dniu - mrugam oczami, by powstrzymać łzy - Ale teraz... sam rozumiesz...
- Jasne - zauważam, że w jego oczach pojawiają się łzy - Pójdziemy już - skinam głową, na co przyjaciel raz jeszcze mnie przytula - Trzymaj się, możesz na mnie liczyć.
- Dzięki.
Po chwili wszyscy opuszczają nasz dom. Zamykam za nimi drzwi i kieruję się na górę. Otwieram drzwi do sypialni i zauważam leżącą na łóżku Wiktorię. Podchodzę do niej i siadam obok niej na łóżku. Zauważam, że dziewczyna płacze.
- Skarbie... - zaczynam i masuję jej ramię - Proszę, nie płacz - nalegam, jednak ona nic sobie z tego nie robi - Wstań - chwytam ją za ramiona i podnoszę do góry.
- Wszystko jest okej - odzywa się w końcu przez łzy.
- Dlaczego to zrobiłaś? - pytam.
- Nie mogłam ich dłużej okłamywać.
Do moich oczu napływają łzy. Przyciągam blondynkę do siebie i mocno przytulam.
- Mam dla ciebie coś jeszcze - zmieniam temat.
- Dla mnie? Co takiego? - podnosi na mnie zszokowana wzrok.
- Otwórz - rozkazuję podając jej kopertę.
Dziewczyna odbiera ode mnie kopertę, po czym ją otwiera, a jej oczom ukazują się bilety do Madrytu.
- Jezu, Igi, nie musiałeś...
- Chciałem - przerywam jej.
Na jej ustach pojawia się uśmiech. W końcu uśmiech, nie łzy.
- Jak ty to robisz? - patrzy prosto w moje oczy.
- Ale co? - uśmiecham się.
- Jak ci się udaje spełniać wszystkie moje marzenia? Przecież to niemożliwe - zauważa wzdychając.
- A jednak - wzruszam ramionami - Odpowiedź jest prosta.
- Tak? - wbija we mnie swój wzrok.
- Miłość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro