Część XI Rozdział XXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kładę dzieci spać, po czym schodzę na dół. Siadam na kanapie i tępo wpatruję się w ścianę przed sobą. Po raz kolejny zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo czuję się samotny w tym wielkim mieszkaniu bez Wiktorii.

Jestem tak kurewsko słaby. Nigdy nie myślałem, że kurwa aż tak. To pewnie dlatego, że nigdy nie pomyślałem, że ona umrze tak wcześnie.

Chowam twarz w dłoniach, a do moich oczu napływają łzy. Nie potrafię ich powstrzymać, więc wypływają niekontrolowanie spod moich powiek.

Nie umiem sobie z tym poradzić. Ona była dla mnie naprawdę ważna. Wiem, że w tym momencie cholernie ją zawodzę, ale nie umiem inaczej.

Wyciągam z barku butelkę czystej. Otwieram ją i biorę spory łyk. Gorzki smak cieczy w gardle od razu mnie uspokaja. Jednak nadal nie czuję się lepiej.

Biorę kolejny łyk i następny. Wycieram spływające po moich policzkach łzy. Wyciągam telefon, na tapecie którego znajduje się zdjęcie całej naszej piątki.

Patrząc na to zdjęcie zdaję sobie sprawę, że nie mogę zawieść. Ani jej, ani dzieci.

Wybieram numer do Lary i wciskam zieloną słuchawkę.

- Igor? - dziewczyna odbiera po kilku sygnałach - Wszystko gra?

- Lara... przepraszam, że tak późno, ale... musisz mi pomóc - wyznaję przez łzy.

- Spokojnie, Igi, uspokój się - dziewczyna stara się mnie opanować - Czego potrzebujesz?

- Mogłabyś tu przyjść? Proszę.

- Jasne, zaraz będę.

Po tych słowach rozłącza się, a ja nadal siedzę w salonie. Obracam butelkę z alkoholem w dłoni. Tak bardzo chcę się upić i po prostu umrzeć, ale... nie mogę tego zrobić.

Mija kilka minut, gdy słyszę dźwięk otwierających się drzwi, a po chwili Lara staje w przejściu do salonu.

- Igor - zaczyna i klęka naprzeciwko sofy, gdzie siedzę - Igor, nie potrzebujesz tego - dodaje chwytając za butelkę wódki, której nie widzi mi się puszczać z ręki.

- Potrzebuję, nie umiem bez tego normalnie funkcjonować - mówię przez zaciśnięte zęby, pociągając nosem.

- Posłuchaj mnie - kładzie swoją dłoń na mojej, co wywołuje u mnie przyjemne dreszcze - Nie potrzebujesz tego, tak? - patrzy mi prosto w oczy - Alkohol zmienia ludzi, ty nie chcesz się przez niego zmienić, wiem to. Poradzisz sobie bez niego, razem poradzimy. Jakoś razem damy radę, pomogę ci ze wszystkim, przysięgam. Nie zostaniesz sam, masz moje słowo.

Patrzę chwilę brunetce w oczy, po czym znów powoli próbuje zabrać mi butelkę alkoholu. Tym razem już nie protestuję, tylko pozwalam jej ją zabrać.

Po chwili Lara wylewa całą zawartość do zlewu w kuchni, po czym wraca do salonu i siada obok mnie. Przyciąga mnie do siebie i mocno przytula, co odwzajemniam.

Strasznie się cieszę, że ona tu jest. Gdyby nie ona, nie miałbym nawet pięciu minut trzeźwości.

- Mogę cię o coś prosić? - przenoszę na nią wzrok.

- Pewnie - skina głową.

- Zostaniesz tu dzisiaj? Nie chcę być sam.

- Oczywiście, że zostanę - zgadza się i chwyta moją twarz w swoje dłonie, po czym składa pocałunek na moim czole - Idź się połóż do łóżka, ja się położę tutaj.

- Mamy pokój gościnny.

- Naprawdę nie trzeba, poradzę sobie tutaj...

- Lara, przestań, chodź - chwytam ją za nadgarstek i pociągam schodami na górę.

Po chwili docieramy na górę, na koniec korytarza. Otwieram drzwi od pokoju i wpuszczam brunetkę przodem.

- Dobrze, niech już będzie - zgadza się.

- W takim razie dobranoc - rzucam.

- Dobranoc.

Lara

Budzę się rano, a światło dzienne razi mnie w oczy, gdy tylko je otworzę. Zegar wskazuje godzinę 8 raną, więc wstaję z łóżka i z racji tego, że spałam w samej bieliźnie, ubieram się w swoje wczorajsze ubrania.

Schodzę na dół, ale nikogo nie zastaję. Znakiem tego wszyscy jeszcze śpią, może to i lepiej.

Wchodzę do kuchni i wyjmuję wszystkie potrzebne produkty na naleśniki. Zabieram się za ich przyrządzenie. Zajmuje mi to jakąś godzinę. Gdy wszystko jest już gotowe, w kuchni pojawia się Igor.

- Dzień dobry, jesteś głodny? - pytam wpatrując się w jego twarz.

- Zrobiłaś śniadanie? - odpowiada zaskoczony pytaniem na pytanie.

- Pewnie - wzruszam ramionami - Siadaj - dodaję, a po chwili szatyn siedzi już przy blacie na stołku - Smacznego - kontynuuję podając mu talerz z porcją naleśników.

- Dzięki - rzuca, po czym zaczyna jeść - Wow, naprawdę dobre - dodaje z pełnymi ustami - A ty nie jesz?

- Jem - odpowiadam i nakładam sobie na talerz, po czym siadam naprzeciwko szatyna - Cieszę się, że ci smakuje.

Kończymy jeść rozmawiając co jakiś czas na różne tematy, choć w większości po prostu milczymy.

- Cholera, dziękuję ci, naprawdę - wyznaje szczerze.

- Za co? - patrzę mu w oczy.

- Za to, że mogę na ciebie liczyć. Gdybyś wczoraj nie przyszła, prawdopodobnie znów bym się najebał - wzdycha.

- Może powinieneś pójść do jakiegoś lekarza, Igor?

- To bez sensu, nie będę się zwierzał ze swoich problemów obcym ludziom, którzy mnie nie rozumieją i gówno wiedzą na ten temat.

- Oni są od tego, aby pomagać, tobie też na pewno by pomogli - zaciskuję usta w wąską kreskę.

- Nie, to zły pomysł.

- Ehh, no okej. Tylko zaproponowałam.

- Jasne - odpowiada szatyn - Wiesz co... mam do ciebie... pytanie.

- Tak?

- Nie chciałabyś może tutaj zostać?

- W sensie... czekaj, zostać? Jak zostać? - wpatruję się w niego.

- Nie chce być sam, a kiedy tu jesteś, mogę chociaż z kimś porozmawiać... i będziesz mogła mi pomóc w tym, abym się nie zachlał i przy dzieciach... jeśi oczywiście chcesz się tu wprowadzić, chociaż do momentu aż jakoś stanę na nogi.

- Um, jasne, pewnie. Nie ma problemu, możesz na mnie liczyć - posyłam mu smutny uśmiech.

Zaskoczył mnie. Ale może faktycznie to nie taki zły pomysł? Będę miała na niego oko, bo gdy zostaje sam, ma różne dziwne i głupie pomysły.

Teraz przynajmniej będę miała pewność, że przestanie pić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro