11. "Wiedziałem, że podejmiesz słuszną decyzję".

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jesteś pewien, że się nadaje? - spytał z niedowierzaniem chudy mężczyzna. - Jeżeli opis się zgadza, to przed chwilą włamała się do laboratorium twojego syna.

Pokiwałam głową, słysząc te słowa.

"Tak, chyba mówią o mnie."

Rozmówca nie odpowiedział, natomiast Toomes ciągnął swoją jakże pochlebną opinię dalej.

- Może wpadła tu nieprzypadkowo i pochodzi od konkurencji.

- Tak - przyznał miliarderjednak po chwili dodał: - ale tylko 'być może'.

"Oh, dziękuję za obronę mojego dobrego imienia Normanie!".

Byłam ciekawa jak potoczy się akcja dalej, choć wątpiłam, a nawet miałam niemal pewność, że pan Osborn nie da się przekonać.

Jeżeli czegoś ode mnie chciał... to pewnie tego wprost nie wyjawi.

- Co do mojego syna... nawiązała z nim bliższy kontakt?

"Czyżby zainteresował się wreszcie Harrym? - zastanowiłam się, a zaraz potem serce skoczyło mi do gardła. - A co jeśli Adrian oglądał kamery? I widział, jak Harry pozwolił mi sobie pójść? I przez to on będzie miał kłopoty?"

Wszystko wyjaśniło się w następnym zdaniu.

- Nie. To on wezwał ochronę.

"Uff". Ciśnienie powróciło do normy, więc mogłam podsłuchiwać dalej.

- A czy coś zginęło z laboratorium? - zadał kolejne pytanie mężczyzna, będąc tak spokojnym, jakbym tak naprawdę nie miała żadnego znaczenia.

To dobrze czy źle?

- Nie - padła odpowiedź. -Wygląda raczej na nieprofesjonalną złodziejkę niż...

- Więc sam widzisz.

W tym momencie zrozumiałam do czego dążył pan Osborn. Skoro prawie nic nie zrobiłam, to Adrian nie miał się czego dokładnie czepiać.

A jednak usłyszałam jego głębokie westchnienie, które świadczyło o tym, że nie wyrzucił z siebie wszystkich argumentów przeciwko mnie.

- W takim razie nie wiem do czego ta dziewczyna mogłaby ci się przydać.

Jego wnioski uderzyły lekko w strzępki mojej dumy.

Miałam ochotę wyskoczyć i powiedzieć mu do czego jestem zdolna, ale raczej nie wziąłby na poważnie dziewczyny w postrzępionym ubraniu, niewiele wyższej od niego.

- Wszystko w swoim czasie Adrianie. Narazie musimy poczekać na jej decyzję.

"Miło, że nie założył z góry, że się zgodziłam, albo nie. To na plus."

Przez chwilę w mojej głowie pojawiła się taka dziwna myśl, że może i Norman Osborn nie jest takim złym człowiekiem. Że wykonując jego polecenia może nie byłoby mi aż tak źle...

"Przecież ja nie cierpię, jak ktoś mi rozkazuje". Wzdrygnęłam się.

Pokręciłam kilka razy głową, skupiając się na rzeczywistości. Miałam nadzieję, że uda mi się podsłuchać jeszcze jakąś myśl, która pomoże mi podjąć ostateczną decyzję.

W końcu musiałam skupić się na swoim własnym planie, a nie mieszać w sprawy innych.
No chyba, że byłyby poważnie niebezpieczne, a nikt inny nie miałby okazji ich powstrzymać.

Co ja gadam? Przecież plany tego gościa zawsze stają na skraju szaleństwa!

- Wygląda na to, że nie przyjdzie - prychnął Adrian ze skrzyżowanymi rękami. - Chyba już podjęła decyzję.

Przewróciłam oczami, słysząc to jego "ukryte" zadowolenie.

Uderzyłam w żelazną kratę już po raz drugi w ciągu tej godziny, ale tym razem została kopnięta z siłą, dzięki której trafiła na drugi koniec pomieszczenia.

Odbiła się od ściany tuż pod nogi skołowanego mężczyzny, który odwracając się, natrafił na moje chłodne spojrzenie.

- Wygląda na to, że jednak przyszłam - odezwałam się nieco protekcjonalnie. 

Następnie stanęłam przodem do biórka, za którym najspokojniej w świecie czekał (niewiadomo na co) dyrektor Oscorp.

- Wiedziałem, że podejmiesz słuszną decyzję. - Uśmiechnął się.

Nie uznałabym jednak jego podejścia za przyjazne.

- Jeszcze się nie zgodziłam - podkreśliłam, opierając się wewnętrzną stroną dłoni o, zapewne bardzo drogi, jednak niewyróżniający się niczym szczególnym, drewniany blat.

Wzięłam nieznaczny oddech i zmrużyłam powieki.
Za sobą poczułam niezbyt przyjemną aurę, tak jakby "ktoś" z tyłu chciał mi przekazać, że nie mam tu czego szukać.

- To... - podjęłam, poprawiając szybkim ruchem czarną chustę - co miałabym zrobić?

                   * * *

- A on co na to?

- Przyjął ją - stwierdził mężczyzna bez większych emocji.

Młodszy zacisnął palce na trzymanym przez siebie urządzeniu.

- Widzę, że jej pobyt obu nam nie jest na rękę.

Toomes postawił parę kroków do wyjścia. Wyglądało na to, że ma zamiar opóścić pomieszczenie, dając sobie spokój z dalszym prowadzeniem rozmowy.
Okazało się jednak, że ma jeszcze coś do powiedzenia na odchodne.

- Mam nadzieję, że nie czujesz się zlekceważony po tym, jak Norman Osborn widział twój mały... wypadek - dokończył.

Trudno było wyczuć w jego wypowiedzi konkretne intencje - ni to wypominanie, ni współczucie...

Jedno było pewne - nastolatek siedzący przy wielkiej maszynie nie miał zamiaru przyznać się do porażki.

- To nie była moja wina - warknął, choć wyrażona złość nie była wymierzona w osobę jego rozmówcy, który uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Wiem. Dlatego trzeba mieć ją na oku.

"Co za gość!".

Nie powiem - zdenerwowało mnie to, że Adrian podburza przeciwko mnie gościa, który i tak już dostatecznie mnie nie cierpiał. 

Z podsłuchiwania... to znaczy przysłuchiwania się ich rozmowie, doszłam tylko do jednego wniosku:

"Chyba się nie polubimy".

Westchnęłam cicho i przeczołgałam na drugą stronę tunelu - tak moi drodzy - wentylacyjnego!
Teraz będę miała okazję częściej to praktykować.

Po chwili dotarłam do swojego nowego pokoju. Tak, mój nowy CHWILOWY pracodawca dał mi nawet tymczasowe mieszkanie!
Nie, żeby to mi wyszło na plus...

Nie chciałam tutaj przebywać, bo Oscorp... sami wiecie - jest raczej miejscem, do którego nie wchodzi się bez powodu i nie wychodzi bez szwanku.

Z drugiej strony chciałam jak najszybciej spotkać ponownie Harry'ego.

"Który cię nienawidzi" - przypomniał mi wewnętrzny głos, który miał zwyczaj sprowadzać mnie na ziemię, kiedy udaję, że wszystko jest dobrze, albo próbuję znaleźć jakikolwiek pozytyw mojego dziwnego życia.

"Nie sądzisz, że 'nienawiść', to trochę mocne słowo?" - zapytałam, nie licząc na odpowiedź. Bo w końcu kto miałby jej udzielić?

Usiadłam niechętnie na żółtym fotelu, z którego jednym spojrzeniem omiotłam całą resztę pokoju.

Był... przytulny i ciepły. W żadnym stopniu nie przypominał zimnego bióra, albo moich dwóch poprzednich pokoi.

Czysty i na pewno sfinansowany przez kogoś kto miał pod dostatkiem pieniędzy - tyle powiem wam na początek.

Na resztę znajdzie się czas, a teraz...

- Umowa - westchnęłam, wychylając się z wygodnego siedzenia po plik kartek leżący na stole w kopercie z logiem przypominającym kanciaste "O" (no czyli tak zwany ośmiokąt xd).

No i niestety, ale dobrze słyszęliście. Każda dobra współpraca wiąże się z podpisaniem się pod hałdem zasad, których na pewno w pełni nie zrozumiesz, nawet jeżeli ślęcząc nad nimi, spędzisz całą noc.

Taka właśnie czekała mnie najbliższa mroczna przyszłość.

- W razie złamania kontraktu przez jedną ze stron przewiduje się zerwanie wszelkich bla, bla, bla... po co ja się w ogóle chciałam spotkać z Harrym? - zeszłam na ciekawszy temat, nie rozumiejąc dalszej części tego, co przeczytałam.

A potem naszła mnie inna istotna myśl.

- Ciekawe czy tu są kamery - powiedziałam znowu na głos, zrywając się na równe nogi. - No jasne, że są!

"A co zamierzasz z tym teraz zrobić?"

Cóż... odpowiedź brzmiała jasno - skoro mam tutaj przez chwilę mieszkać, to trzeba pozbyć się wścibskich oczu.

Umowa przecież może poczekać...

No właśnie. Umowa jest trochę jak lekcje - nikt tego nie czyta, a potem udaje, że wszystko wie.

A jak myślicie, kim była osoba, z którą rozmawiał Adrian Toomes?
Nie no, żartuję. Raczej wszyscy to wiecie :D
A może nie?

No to narazie!

(07.11.2020)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro