12. Duch i dziękuję... "czy coś tam takiego".

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się i spanikowałam. No nie ma jak to pozytywnie zacząć dzień. Być może zainteresuje was powód.
Była nim godzina.

Nie miałam pojęcia czy jest już południe, czy słońce dopiero zaczęło spoglądać na nasz zmechanizowany, zabrudzony świat.

Niestety zwykle nie budzę się zbyt wcześnie, a jak już to zrobię, to potem leżę, leżę i leżę...

Tym razem zerwałam się, jakby ktoś polał mnie wrzącą wodą, co na szczęście nigdy się nie wydarzyło.

Pierwszym miejscem, do którego podeszłam (a raczej, do którego doskoczyłam) było okno. Jednym ruchem odsłoniłam bordowe zasłony i spojrzałam na zewnątrz. Było już jasno.

"A czego się spodziewałaś? Że prześpisz całą dobę, czy wstaniesz po godzinie?"

Westchnęłam.

Bez względu na to, która jest godzina i tak musiałam stawić się przed moim 'nowym pracodawcą'.

Kiedy tak o tym pomyślałam, to aż niedobrze mi się zrobiło w środku.
Ale dreszczy ani ciarek nie było. Chyba nigdy nie miewałam ich z powodu czyjejś osoby, co najwyżej przez zimne powietrze, chorobę i takie tam...

Zaburczało mi w brzuchu. Nie bez powodu - przez cały ostatni dzień nie zjadłam niczego poza śniadaniem. Dopiero teraz dotknęła mnie ta myśl.

Spojrzałam w górę, odsuwając ją od siebie, bo jeżeli nie możemy nic na coś poradzić, to najlepiej po prostu...

"Wejść do wentylacji".
Uśmiechnęłam się na widok kraty, która pewnie jeszcze nie raz będzie przeze mnie odsuwana...

                  * * *

- Peter, zaraz się spóźnisz! - krzyknęła May Parker, stojąc obok kuchenki i przewracając na patelni jeden ze swoich słynnych podpłomyków.

Nasmażyła ich już całą górę, ale jej bratanek nie tknął nawet jednego.

Powód tego był prosty - nastolatek nawet nie zdążył jeszcze zejść na dół.

Kobieta tylko pokręciła głową na dźwięk kilku skoków, którymi Peter pokonał schody, a na koniec... się wywalił. Odepchnął się jednak od podłogi tak szybko, że potknięcie wyglądało niemal jak specjalny trik... No, taki w stylu Peter'a Parkera.

Szesnastolatek chwycił jabłko i trzymając je w zębach, zaczął zakładać buty. Na całe szczęście nie musiał męczyć się ze sznurówkami. Oto właśnie powód, dla którego w sklepie zwracał uwagę tylko na adidasy zapinane na rzepy! Widzisz losie?

No dobra... prawda była taka, że po prostu nigdy nie miał czasu nauczyć się ich wiązać, ale ani los ani tym bardziej kumple chłopaka nie musieli o tym wiedzieć.

- Dzisiaj wrócę później. Mam taki projekt z Harrym! - wytłumaczył na biegu, zaraz potem wybiegając na dwór. - Do zobaczenia ciociu May!

Kobieta odwróciła się w jego stronę z uśmiechem, który dość często wpływał na jej twarz. Z dnia na dzień widziała, jak jej bratanek staje się mężczyzną, a mimo to wcale nie dorasta.

- Do zobaczenia Peter - wypowiedziała słowa, których ten już nie mógł usłyszeć, zamykając za nim drzwi.

                   * * *

Westchnęłam, przeciągając się i rozprostowując kości, kiedy Norman Osborn tłumaczył, to.. co tam akurat tłumaczył.

Miałam wrażenie, że nikomu obecnemu w jego biurze nie chciało się go słuchać, no a że poza nim stałam tu tylko ja, to w sumie miałam rację.

- Tak. - Miliarder odpowiedział spokojnie na rzucone przeze mnie pytanie

(To, że go nie przeczytaliście, nie znaczy, że go nie było ;)

- To... - zaczęłam z obiema rękami wyprostowanymi i uniesionymi do góry.

Niestety mężczyzna przerwał mi i to słowami, których na pewno się nie spodziewałam, a tym bardziej nie chciałam usłyszeć...

- Szczegóły przekaże ci ktoś, kogo zdążyłaś wczoraj dobrze poznać.

W myślach zaczęłam szybko przekalkulowywać cały miniony wieczór.

"Może Sęp? Spotkanie z nim rzeczywiście było dość... bliskie. Harry...?"

Szybko pacnęłam się - oczywiście umysłowo - kończąc dziwne teorie zanim się jeszcze zaczęły. Jednak prawdziwym powodem drgawek i dziwnych spojrzeń były dwa słowa wypowiedziane przez mojego rozmówcę.

- Adrian Toomes - orzekł z dziwną lekkością, a ja miałam wrażenie, że życie zaraz wybuchnie mi śmiechem prosto w twarz.

Sama omal nie parsknęłam na dźwięk tego imienia (tak, nazwiska też). Pamiętacie przecież tak samo, jak ja, że gość (nie wiem czy wypada mi tak na niego mówić z uwagi na wiek) chce się mnie, jak by to delikatnie ująć... hmm...

- Nie mogłabym dostać jakiejś, no... teczki? Tak jak to zwykle bywa na wszystkich filmach - próbowałam się wybronić, jednak nieudolnie, bo argument przeciw mnie był nie do zbicia.

- Jeśli boisz się spotkania z moim pracownikiem, to nie jestem pewien czy...

- Dobrze - przerwałam mu, mając już lekko dość jego protekcjonalnego tonu. - Zrozumiałam przekaz. Adrian Toomes. To gdzie...?

- Za drzwiami. - Faza przerywania sobie nawzajem zdań trwała nadal, a ja zaczynałam mieć wrażenie, że mój chwilowy szef (rany, jak to źle brzmi) czyta mi w myślach.

Westchnęłam w duchu i odchyliłam się lekko do tyłu, kończąc tym samym poranną rozgrzewkę. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że kiedy wyjdę za drzwi, to nawet mój żołądek przestanie się ruszać, ale to nawet lepiej, bo już kończą mi się sposoby na to, żeby tłumić to ciągłe burczenie...

Domyślając się, że już więcej się tutaj nie dowiem, ruszyłam niby od niechcenia w stronę wyjścia.

A jak już mowa o 'niechceniu' - czy tylko ja uważam, że zajmowanie się papierami spod biurka było trochę niegrzeczne, kiedy jeszcze tam stałam? Ja wiem, że miliarder, praca i takie tam, ale...

Zastygłam w miejscu, kiedy po otwarciu drzwi od razu przede mną stanął nie kto inny, jak... tak, dobrze zgadliście - wynalazca uprzęży do latania, czy czegoś tam takiego...

- Zobaczyłaś ducha? - rzucił na przywitanie, a ja nawet nie wymyśliłam żadnej porządnej riposty. No a jak riposta nie jest porządna, to w sumie w ogóle nie jest.

- Nie - wycedziłam krótko, wyłamując nerwowo palce za plecami.

Wiedziałam, że gdyby była tu moja siostra, na pewno usłyszałabym głośne, stanowcze: "Przestań!", no ale jej tu nie było.

- Jeżeli chcesz się dowiedzieć na czym polega twoja pierwsza misja, to radziłbym...

- Skupić się, nie zasnąć po drodze i iść za tobą... panem? O ludzie, jaka skucha... Powiedziałam to na głos czy w końcu nie? - zapytałam, dobijając się sama sobą, bo odpowiedź była już raczej jasna.

Mój przewodnik się nie odezwał. Ja za to zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zawsze kiedy ktoś chce przerwać niezręczną chwilę milczenia, albo po prostu odezwać się, żeby nie wyjść na totalną ofiarę, to zawsze kończy się w ten sposób, że byłby mniejszą ofiarą, gdyby w ogóle nie otworzył jadaczki.

A może tylko mnie się to zdarza?

Przed nami otwarły się kolejne drzwi - tym razem do laboratorium, pewnie jego własnego. Albo przynajmniej jednego z własnych. Nie mam pojęcia na ile pomieszczeń może liczyć jeden naukowiec w kompanii Osborna, ale raczej im nie skąpią, takie mam wrażenie.

- Tu znajdziesz wszystkie potrzebne dane. Jeżeli czegoś nie ma, to sama musisz się tego dowiedzieć. - I znów ten złowrogi uśmiech.

Albo uśmiech po prostu. Nie popadaj w paranoję. Przecież nie wszyscy muszą być przeciwko tobie.
No a poza tym w końcu jest jakaś teczka!

Wzięłam od niego dużą, żółtą kopertę, w której podobno znajdowało się wszystko czego potrzebowałam.

A teraz, skoro on nic nie mówi i jest kolejnym, który zajmuje się swoją pracą zanim wyjdę, to chyba czas uczynić mu tę przyjemność.

- Więc... dziękuję, czy coś tam takiego... - odezwałam się na koniec, opuszczając jego laboratorium.

Chyba nie muszę wam opisywać, jak dokładnie dostałam się z powrotem do swojego pokoju. Tak, ja też nie wierzę, że dałam radę wśród labiryntu korytarzy, różnych pokoi i całej nieodkrytej jeszcze przeze mnie reszty.

Na początku chciałam nawet wejść na jakiś dach, żeby było dramatyczniej, ale nie wiem, jak to się robi. Poza tym byłby problem w postaci "Jak mam z niego zejść i czy nie lepiej byłoby zadzwonić po straż pożarną, żeby mnie stamtąd zdjęła?", tak więc... Nie.

Po tych wewnętrznych zmaganiach weszłam do "swojego" pokoju (oczywiście przez kanał wentylacyjny, bo kto ryzykowałby starcie ze zwykłymi drzwiami?)

Usiadłam na ulubionym już żółtym fotelu i rozdarłam teczkę, wyjmując z niej papiery i kilka zdjęć.

Śmieci odłożyłam na stolik obok. Ze zdziwieniem zauważyłam, że coś już tam leży i nie jest to umowa, której wciąż nie doczytałam.

Ciekawe, co to może być...

No właśnie... Co to może być? Jak myślicie?

Ja już wiem, a jedna osoba razem ze mną, chociaż pewnie tego nie pamięta ;)

No i drugie pytanie brzmi: Co to może być za misja?

Ah ile tych pytań, a wszystkie odpowiedzi już w następnym rozdziale... Mam nadzieję :D

(05.01.21)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro